You are on page 1of 93

Karniacy

Alojzy Sroga

Oli memu najsurowszemu,


ale i najsprawiedliwszemu
krytykowi

Spis treci
1 ............................................................................................................................................................... 3
2 ............................................................................................................................................................... 6
3 ............................................................................................................................................................... 9
4 ............................................................................................................................................................. 13
5 ............................................................................................................................................................. 16
6 ............................................................................................................................................................. 19
7 ............................................................................................................................................................. 24
8 ............................................................................................................................................................. 29
9 ............................................................................................................................................................. 33
10 ........................................................................................................................................................... 39
11 ........................................................................................................................................................... 48
12 ........................................................................................................................................................... 52
13 ........................................................................................................................................................... 59
14 ........................................................................................................................................................... 64
15 ........................................................................................................................................................... 71
16 ........................................................................................................................................................... 77
17 ........................................................................................................................................................... 79
18 ........................................................................................................................................................... 85
19 ........................................................................................................................................................... 89

1
Dotychczas wydarzenia toczyy si w zawrotnym tempie. Nie zdy nawet dobrze zapa tchu ani
spokojnie pomyle. Nieszczsna wyprawa do domu po sonin i cebul trwaa ju trzy dni.
Wysuchiwa alw matki i niedwuznacznych propozycji brata: Zosta, tam nikt nie zauway, a tu si
przydasz. Mia do gwandolenia, wydao mu si ono w pewnym momencie bardziej dokuczliwe ni
chd ziemianki, ustawiczne godowanie i porykiwanie plutonowego, grocego, e woda wam si,
gnojki, w tykach zagotuje.
Kiedy zestawi uciliwoci obu wiatw, wspomnia, e przecie z wasnej woli, ochotniczo, dwa
miesice temu poszed do wojska, powiedzia nieoczekiwanie:
- Mama da t cebul i sonin. Id!
- A gdzie ty, Wadziu, w tak ulew pjdziesz? To ju by lepiej rana poczeka.
- Wol teraz. Nikt mnie nie zauway.
Cmokn matczyn rk, znw - jak przed dwoma miesicami - bogosawic go przed bombami
i wszelkim zem.
- Na Jzika nie zaczekasz? Mwi, e ma co wanego do ciebie.
- Id! - powtrzy z uporem.
Gnao go teraz za cae trzy doby. Zauwayli. Na pewno. To tylko na pocztku doliczy si nie mogli, ilu
ich naprawd jest w kompaniach. Od dwch tygodni, gdy przenieli si na Podlasie, cho wyywienie
pozostao jednostajnie ze, oglnie zmiana na lepsze bya widoczna. Wydano mundury, zbirki
odbyway si systematycznie, a oprcz kopania ziemianek wyszli kilka razy na knce ki wiczy
musztr. Musiao si wic wyda, e jednoczenie czterech najbardziej zdesperowanych,
najwikszych godomorw postanowio pj do domw doywi si. Jake nie skorzysta, gdy tak
nieoczekiwanie dla nich zbliyli si do rodzinnych wsi.
Teraz szed szybko, przypiesza kroku, jakby narastajce tempo mogo go uchroni od kary.
W Kkolewnicy, ktr trzy dni temu przezornie omin, zatrzyma go patrol. Skd mg wiedzie, e tu
mieci si sztab armii!
- Przepustka.
Mierzyli do niego z pepesz dwaj onierze z narzuconymi na plecy paszcz-paatkami.
- Nie mam. Id do puku.
- Pewnie od mamusi? - warkn ironicznie wyszy.
- Od mamusi - potwierdzi Wadek.
- Z wawk?
- Z wawk.
- Sonina i cebula?
- Tak, a skd wiesz? - Musia wreszcie zdumie si t zdolnoci jasnowidzenia.

- Wszyscy wy jednakowi - pokiwa gow pytajcy. - A teraz dawaj z nami! Porucznikowi si


wytumaczysz.
Oficer z zaczerwienionymi oczyma, wrzeszczcy do suchawki telefonu, ledwie na nich spojrza.
- Niech ich szlag z tak cznoci... - odetchn z ulg po skoczonej rozmowie. I dopiero wtedy
spostrzeg przybyszw.
- Co, znw szy dzieci od mamusi?
- Znw, obywatelu poruczniku.
- Wasze nazwisko?
- Wolak.
- Z ktrej dywizji?
- Z sidmej.
Oficer skrzywi si wyranie.
- Mao wam byo sprawy trzydziestego pierwszego puku? Nic was to rozumu nie nauczyo?
Rozoy papiery, palcem wodzi po dugiej licie. Mrucza powtarzajc monotonnie litery alfabetu:
- Wu, wu... Jest Wolak Wadysaw, syn Wincentego.
- To ja.
- Ju pozdrowienia za wami posano - umiechn si oficer ironicznie. Po chwili rzuci polecenie:
- Odprowadzi do aresztu! Rano po nich przyjad.
Powiedzia wyranie: po nich. Moe wic s i tamci trzej? Trzech to nie, ale jednego znajomka
spotka w stoczonej cibie ludzkiej, oczekujcej w areszcie na odesanie do macierzystych jednostek.
Oddziay zaporowe dziaay coraz sprawniej.
Potem byo: prowadzenie przez dwch kaprali, zoliwe powitanie w sztabie dywizji i znw areszt.
Trzeciego dnia ju ich sdzono; uprzednio dwukrotnie wzywa ich na przesuchania ysiejcy kapitan,
a raz rozmawia z nimi oficer polityczno-wychowawczy, wypytujcy, czy naprawd sdzili, e bez nich
wojn mona skoczy.
- A wy podobno ochotnik? - ju odchodzc, spyta Wolaka.
- Ochotnik, obywatelu poruczniku.
- I do ucieczki ochotnik, tak? Ech, wy! - Machn ze zoci rk.
Teraz ju to wszystko byo za nim. Za nimi. Sdzono ich siedmiu za dezercj. Szczupy, siwy obroca,
o modej jeszcze, piknej twarzy, rozwodzi si szczeglnie dugo nad faktem, i wszystkich
zatrzymano w drodze powrotnej, a wic nie ma mowy o dezercji z premedytacj, lecz jedynie
o samowolnym, bezmylnym oddaleniu si od jednostki. Raz i drugi napomkn o godowym
wyywieniu w puku, nikt jednak - oprcz nich siedmiu - nie zwrci na to uwagi.
Prokurator zada kary mierci.

- Ogniem i krwi naley zmaza hab z naszej dywizji! - I nieoczekiwanie dla siebie samego i dla
suchajcych, zgromadzonych w gigantycznym czworoboku, powiedzia z opuszczon gow, gosem
penym goryczy: - Przedtem tamci z trzydziestego pierwszego, teraz znw ci.
Ktry z ich sidemki bezwstydnie paka. Wadka opanoway dreszcze, cho jesienny dzie by
wyjtkowo soneczny i ciepy. Trzs si bezwolnie, patrzy bezmylnie na poblisk, nieruchom cian
lasu. To pewnie bdzie tam, przed jego pierwszymi drzewami?
- Czapa - mrukn jego ssiad. - Czapa, bracie, a tu by si jeszcze chciao poy. Mamy sonin
i cebul! Czapa - powtrzy szeptem.
Wydarzenia ostatniego tygodnia, tak szybko do niedawna nakadajce si na siebie, teraz jakby
stany przed niewidzialn barier. Wloky si minuty. Wadek powtrzy za koleg: Czapa. Ju by
lepiej rana poczeka - przypomnia sobie sowa matki. Moe rzeczywicie rankiem przeliznby si
niepostrzeenie przez podkkolewnickie lasy? Wliznby si do ziemianki, stan w kolejce do kota,
w ktrym rzadko pyway ziarenka rozklejonej kaszy... Ale! Wliznby si! Umieszczono go przecie
na licie w sztabie armii.
Poczu okrutne ssanie w doku. Podobne do tego, co go skonio do samowolnego opuszczenia
oddziau. Podobne, ale nie identyczne. Wtedy cieka mu lina na myl o garnku parujcych kartofli.
W domu rzuci si przecie na nie jak aroczny, niedowiadczony szczeniak. Przez dwa dni czu
wydelikacone poparzeniem podniebienie. Nie pomagao, nie koio zimne mleko. Teraz tylko ssao w
odku. Gardo mia przeraliwie suche. Nie przynosio ulgi obracanie jzykiem.
Stali z goymi gowami, w paszczach bez pasw. Czuli na sobie zbiorowy wzrok onierskiej masy. Nie
wyowisz z niej litociwego spojrzenia kompanijnych kolegw. Czy zreszt litociwego? Tamci te
godowali i po capstrzyku, przed snem, opowiadali, co by ktry zjad. A przecie nie poszli do domw.
Sd uda si na narad. Przestaa ju drga brezentowa plandeka namiotu, do ktrego weszli trzej
oficerowie, majcy wymierza im sprawiedliwo. Kiedy poszli? Wiek cay czy dziesi minut temu?
Wojsko trwao na spocznij, w milczcej postawie. O czym tu mwi? Faktycznie, poszli samowolnie.
Byli godni. Wystarczy. Co tu robi spraw?
Jeszcze mode wojsko nie nauczyo si myle wojskowymi kategoriami, jeszcze krya im w yach
cywilna krew, a gd by dla nich wystarczajcym usprawiedliwieniem amania dyscypliny.
Duyy si minuty. Soce, jak na ironi, nie zamierzao kry si za chmury, rwno i sprawiedliwie
obdarzajc wszystkich resztk jesiennego ciepa.
Wreszcie! S sdziowie. Co nios: mier czy ycie?
Sucho w gardle Wadka osigna szczytowy stan. Pi! Uspokoi kujce ssanie w odku!
- Czapa - wyszepta kraczcy obok chopak, ale caej sidemce zdao si, e to sowo wykrzycza na
gos.
Spucili gowy. Nie patrze w oczy tych, ktrzy lekk rk powicaj ich osiemnasto-i
dwudziestoletnie ycie.
Najniszy z kompletu sdziowskiego, okrglutki major z ogolon gow, czyta gosem monotonnym,
jak buchalter sprawdzajcy dugie pozycje w ksidze gwnej. Sdzeni ledwie chwytali poszczeglne
sowa, nie gromadzili ich w zdania. W gowach kbiy si myli, moe ostatnie, kurczowe. Ile? Jeszcze
ile dano mi ycia? Rozstrzelaj jutro o wicie czy poczekaj kilka dni?

- ...postanowi skaza na... - chwila przerwy w jednostajnym odczytywaniu wyroku i nieco nasilajcy
si gos majora: - dziesi lat wizienia...
- Wizienia?! - wydaro si Wadkowi przez okrutn sucho garda. - Wizienia... wic yjemy szepn.
- ...biorc jednak pod uwag ich mody wiek, okazan skruch oraz okoliczno agodzc, i
oskareni wracali dobrowolnie do jednostki, sd postanawia zamieni kar wizienia na pobyt
w karnej kompanii.
Major spokojnie zoy papiery. Opar si teraz domi o st, jakby dla podkrelenia, e to, co powie,
jest jego prywatnym pogldem.
- Dostajecie szans zmazania swego przestpstwa. Krwi lub wypenieniem bojowego zadania
moecie okaza, e si na was nie zawiedlimy, dajc wam ostatni szans rehabilitacji. Skorzystajcie
z niej.
Po chwili z prawa i z lewa zaczy hucze rozkazy:
- Batalion marsz!
- Kompaniaaa marsz!
Ustpowao przejmujce ssanie Wadkowego odka.
- yjemy, bracie, yjemy! A nie mwiem? - Poszturchiwa ssiadw kolega kraczcy przed
kwadransem: Czapa. - Widzisz, widzisz! Mwiem...
Wadek mechanicznie kiwa gow. Nagle przyszo zastanowienie.
Karna kompania? To te na pewn mier - przypomnia sobie syszane wczeniej sdy i opinie. Ci
z trzydziestego pierwszego take w czci poszli do karnej. Wikszo bya Bogu ducha winna, poszli
w las, bo powiedziano im, e to nocne wiczenia. Te godowali, a zamiast wojskowych mundurw
mieli swoje cywilne, zdarte achy. Sypiali na cemencie wielkich stajni w Biace.
Wadkiem znw wstrzsno. Karna kompania. Tak moe mie cen poe solonej soniny
i kilkadziesit gwek cebuli.
Eskortujcy ich kapral opuci bro w d.
- Chodcie, karniaki! - Gos jego, poprzednio peen subistoci, teraz zabrzmia przyjaniej. - Grunt, e
yjecie. I w karnej te ludzie. onierze.

2
Krajobraz by coraz bardziej surowy, wojenny. Ziemia, upstrzona, podziurawiona licznymi lejami po
wybuchach pociskw i bomb, leaa nie obsiana. Opodal drogi, na podmokej czce, stercza samotny
czog z rozoranym w dwch miejscach pancerzem. O kilkaset metrw dalej drugi, doszcztnie
okopcony, snad nadpalony, niemiecki. Stary si wida w pojedynku dzia, oba przypaciy to
mierci.
Poniewieray si resztki kozw hiszpaskich, ktre znaczyy przedpola linii strzeleckich. A do szosy
dochodziy regularne, o penym profilu rowy strzeleckie. Tu i tam osypa si w nie piasek,
gdzieniegdzie leay ju niepotrzebne hemy, manierki, menaki. Istne gniazda tworzyy uski po

wystrzelonej amunicji z broni maszynowej. Bezbdnie mona byo wyznacza stanowiska cekaemw,
ktre nie tak jeszcze dawno stanowiy cz skadow niemieckiego systemu obrony.
Na dugiej, cigncej si a pod las piaszczystej wydmie sterczao rozupane od gry do dou drzewo,
jakby lipcowy piorun w nie strzeli.
Z przydronej kapliczki, umieszczonej na pagrku, osta si niewielki fragment murku ze zwisajc
metalow furtk.
Ludzi nie spotykao si od kilku kilometrw. Na krzywkach drg przyczepiono do supw
telefonicznych lub kikutw drzew drogowskazy z napisem: Gospodarstwo Gacana.
- Stj! - osadzi ich sierant, dowdca eskorty, gdy po raz pierwszy natknli si na tabliczk
z fioletowym napisem. Deszcz lekko rozmy litery. Sierant doby z powycieranej sumki
opiecztowany pakiet, poruszy bezgonie wargami, odczytujc nazwisko adresata, wreszcie
mrukn:
- Zgadza si. Dowdca puku nazywa si Gacan. Przy jego gospodarstwie dziaa wasza karna
kompania.
W pdzie min ich sztabowy willys, przekoata si z jkiem wysuony gazik, zapeniony beczkami
z paliwem.
W pusty, pobitewny krajobraz dwa samochody wniosy tchnienie ycia. Nie oni sami cign do
nowego gospodarstwa.
Zupenie blisko zaterkota nerwowo ciki karabin maszynowy.
- Maksym bije - skwitowa ryawy kapral z eskorty.
- Aha - zgodzi si sierant - ale to chyba ju nad Wis. Zaraz tam bdziemy. Sprzedamy ich - pokaza
brod prowadzon sidemk - i hajda, choby zaraz, na Prag pobawi si. Rozkaz wyjazdu wany
jeszcze trzy dni.
- Obywatel sierant zna kogo na Pradze?
- Zna nie znam, a co to jzyka nie mamy? Wszdzie co si trafi. Gdzie wojsko, tam i dziewczynki. Nie
wiesz? Jeszcze si nie nauczye?
Rya wy kapral zachichota poddaczo.
- Nauczy to si, obywatelu sierancie, ju nauczyem, ale od dziewczynek mona te adnie co
zarobi. A syszaem, e za msk chorob tam - pokaza na eskortowanych - gdzie ich prowadzimy,
rwnie potrafi posa.
Sierant od wargi.
- Gupiego to i pol. Nie mnie, stalingradczyka!
Nachmurzy si, poprawi pistolet na pasie. Rykn na sidemk onierzy:
- A wy co liziecie jak krowy do wieczornego udoju? Nie bj si jeden z drugim, tam mamusia z kotem
czeka. - Zamia si, przekonany o finezji swego dowcipu.
W okazaym jak na istniejce warunki domu, ale bez jednej caej szyby, srodze pokancerowanym
podczas ostatnich walk o osiedle - urzdowa sztab karnej kompanii.

Przyjto ich szybko, bez pyta i wydziwiania. Normalny, codzienny chleb gospodarzy.
Starszy sierant, szef kancelarii, ledwie rzuci okiem na dokumenty eskorty.
- Pajok swj macie czy wzi was na ten dzie, dwa na wyywienie?
- Nie trzeba. Zaraz wracamy. Jaka maszyna trafia si od was na Prag?
- Bywa, z puku. Tak wam pilno wyjeda? My nie trdowaci. Kademu moe trafi si do pas popa.
Jak w sodaty - zamia si zachcajco gospodarz.
- Nie! Nie! My zaraz... Rozumiecie, suba nie druba - lekko zmieszany tumaczy si stalingradczyk,
nie tak jednak pewnie jak przed pgodzin, gdy odburkiwa kapralowi. Psia ich mamasza! - puci
w duchu sw ulubion wizank. - Ju dzisiaj drugi strczy mi karn.
Starszy sierant domylnie unis brwi do gry.
_ -Na Pradze ta wasza... druba? Dywizja, zdaje si, pod Radzyniem?
- Niby tak, ale na Pradze list wany mam dorczy - mrugn porozumiewawczo do kaprala. Niech si
tylko dure nie wygada.
- To co innego. - Starszy sierant odwrci si do stoczonej grupki nowych karniakw. Przesta go
interesowa sierant i obaj kaprale. Patrzy przybyszom w twarze. Machinalnie ama przy tym lakow
piecz na kopercie, noykiem rozci sznurki, ktrymi przeszyto na wskro przesyk, zapewniajc
w ten sposb jej tajn nienaruszalno.
Rozoy niewielki skrawek papieru. Przebieg szybko oczyma.
- Skierowanie bezterminowe. Wyrok sdu. Aha... Co mi si zdaje, e pjdziecie do drugiego plutonu.
Po Kanale eraskim due tam luki. Przejechao si troch chopakw... No nic, uszy do gry! Byle
dobrze sprawowa si i mie mocn doln bielizn...
- Doln? - omieli si spyta jeden z nowo przybyych. Starszy sierant spojrza na niego z ironiczn
wyrozumiaoci.
- eby na wypadek strachu nic wam spodni nie uszkodzio. Zawsze to nieprzyjemnie chodzi
z dziurawymi na tyku portkami. Od razu poznasz, e armat taki nosi poniej krzya i z niej
odpowiada na kule npla.
Wadek skrzywi si leciutko. Na dobr spraw mona to byo uzna za umiech.
- Nie martwcie si - powtrzy szef kancelarii - ju my tu rnych widzieli. Paczliwych i chojrakw.
Wypuszczali my ju z kompanii kapitanw i majorw. Pukownik te si nam trafi. Z dodatkowym
orderem od nas odchodzi. Da si y, chopaki! No nic, poywiom, uwidim. Przyjdzie dowdca, da
wam przydzia. Siadajcie. Tu nie wizienie. Ma ktry pienidze, ordery, kosztownoci? Zdawa do
mnie. Na przechowanie.
- Ja, obrczk - wyrwa si gorliwie najstarszy z sidemki. - Na wiosn braem lub. - Ten komentarz
wypowiedzia ciszej.
Starszy sierant machn rk.
- A trzymaj j sobie, trzymaj. I tak tu dziewuch nie ma, eby kawalera mg przed nimi udawa.

Przysiedli na wziutkiej awce stojcej pod oknem, niechtnie jednak, jakby pgbkiem, gotowi
zerwa si na kady ruch gospodarza. Czujnie utkwili oczy w drzwiach. Ma przyj dowdca.
Wyrwa ich z zamylenia gos starszego sieranta:
- Na razie zapisz was do ewidencji. Po kolei. Nazwisko, imi, miejsce urodzenia...
Rozoy grub ksik w tandetnej tekturowej oprawie.
To ju by dowd niezbity - stawali si onierzami karnej kompanii. Pisz do ewidencji!

3
Jeeli ciasno stoczeni obok siebie. W malekiej ziemiance nie byo mowy o budowaniu prycz dla
kadego z osobna. Na prostej, dwupitrowej konstrukcji pooono zdobyte oniersk przemylnoci
deski, stare, nadrbane drzwi od piwnicy, a dziur przy cianie po prostu zaoono kawakiem dykty.
I tylko na zcza desek i drzwi rzucono nieco somy, by wyrwna poziomy powstae na skutek rnej
gruboci.
Rozcielono na tym paszcz-paatki i lea byy gotowe.
- Teraz to luno - skwitowa ktry, wida starszy, bo wszyscy zwracali si do niego z szacunkiem. Jego
twarz skadaa si gwnie z blizn. - Wczoraj odprawiono z kompanii pidziesit chopa. Oni ju
swoje odbyli. Na razie przynajmniej - zakoczy zowieszczo.
- Na razie? - Wadek poczu si pewniej w tym gronie, gdzie nie widziao si ani jednej belki na
naramienniku, gdzie sta nie poruszony najmniejszym wiewem gsty zaduch, moe i gorzkawy,
przykry, ale bliski i swj. onierski. - Dlaczego na razie?
- No, nigdy nie wiesz, co ci si przytrafi. Ja ju czwarty raz w karnej. Dwa razy u Ruskich i drugi raz
u swoich. Widzisz - przejecha doni po twarzy - histori zwolnie mam wypisan na gbie. Czort by
to nada, adnej innej czci ciaa nie ruszy oskoek ni kula, wszystkie upodobay sobie gb. Dzisz go,
drania! Pann we mnie, oblubienic znaleli.
Nowicjusze przygldali mu si uwanie.
W rzeczy samej: mapa, nie twarz.
- Blizn na czole zarobiem pod Stalingradem. Popiem za duo, strzeliem starszyn w gb. Trzy
tygodnie i po wszystkim. Te dwie na prawym policzku z uku Kurskiego... - Unis si nagle gniewem.
Co ja wam, szezyle, za darmo bd takie rzeczy opowiada! Kada rana p litra samogonu warta.
Macie? - Nachyli si bliej nich, zacz mwi niemal konfidencjonalnie.
- Skd by...
- Z wolnoci wy przyszli i samogonu u was niet? Nie podobacie mi si, chopaczkowie. U mnie musi si
kady wkupi. Jak nie, to won! Na wyra i nie mierdzie mi pod nogami.
Posusznie wdrapali si na grne pitro, kady porozkada swj skromniutki majteczek: drelichowy
worek z zapasow par onucek, resztk chleba, kilkoma ocalaymi cebulami i czarny, ju okopcony
kocioek. cisnli si niby stado baranw, wystraszeni krzykiem starszego ziemianki. Nie ma
wprawdzie gwiazdek ani belek, ale frontowiec. e za i inni bywalcy milczeli, wida by w prawie.

Skrzypny drzwi.
- Malarski - hucza gos od drzwi - do dowdcy -plutonu!
Starszy, jak go w myli zdy okreli Wadek, unis si z dolnego poziomu pryczy.
- Czego znw chce? Wysika si beze mnie nie moe? - Wsta jednak, zapi pas, poszed.
- Chopaki, picie? - Z dou zagldaa do przybyszw pyzata twarz ubarwiona rumieczykami.
- Nie pimy. Nie daje rady!
- Co wam powiem, posucie si... - drapa si na pitro. - Skd jestecie, z Lubelskiego, co?
- Z Radzyskiego.
- Ja z Lubartowa.
- Ja z Kranika.
- Ja z Lublina.
- Ja spod Zamocia...
- No, widzicie, swoje chopaki. Po mowie was poznaem. Ja te z Lublina. Tylko e ja od razu
w sierpniu poszedem na front. Ja z pierwszej armii - wypi odrobin pier do przodu. - Zdyem
powojowa i popi troch za duo. Wiecie, jak jest: kiedy si popije, to si i postrzela. Diabli nadali, e
przed oknami dowdcy dywizji. No i widzicie miesiczek zarobiem. Tydzie dopiero tu jestem. To
wam powiem, e Malarskiego si nie bjcie. Mord drze, ale dusza z niego chop. Tylko w apy mu nie
wacie, gdy wypije. Wszystkie kary mia za wdk. Gorzej z tamtymi - leciutko unis brod
w kierunku przeciwnej, dolnej pryczy. - Tam kryminalici. N ci w plecy wsunie i nie bdziesz
wiedzia za co. Jeden tam taki bywszy major jest midzy nimi. Kwatermistrz z artylerii. Nakrad na
Saskiej Kpie, co si dao. No i te go dali do nas. Razem z ca sitw. Zodzieje, noowniki. Uwaajcie.
Tylko sza! - Pooy palec na ustach. - Ja nic nie mwiem. W razie czego krajanom to tylko si
przynio.
Zsun si zrcznie z grnej pryczy, niemal niewidzialnie w nocnym mroku.
Pierwszy nocleg w nowym miejscu. Wierni ludowym, wiejskim obyczajom, chcieli mie najlepsze sny,
eby potem i ycie nie nioso nadmiernych kopotw. Nieche sen zdecyduje o ich losie.
Przywarli serdeczniej do twardych, niegocinnych desek. Spod bokw osuway si garcie somy.
Twardo. Powoli zaczynali odczuwa gd. Oczekujc w sztabie kompanii na dowdc, przegapili
moment kolacji. Zdawao im si zreszt - caej sidemce - e po cikim dniu, po czterdziestu
kilometrach marszu i dowcipasach eskortujcego ich sieranta, po obojtnym przyjciu przez szefa
kancelarii, po strachu, ktrego si najedli idc tu - nie wezm niczego do ust. Tak im si wydawao
w momencie oczekiwania.
Gdy zjawi si porucznik i zimno popatrzy na grupk przybyych, poczuli drenie ydek. Ten ich pole
na mier i nawet mu brew nie drgnie.
- Sierancie! Do drugiego plutonu.
- Tak mylaem, obywatelu poruczniku.
- To chyba jasne. Odprowadcie ich. Jedli co?

- E, nie, my, panie poruczniku, nie chcemy...


Spojrza na nich nijako.
- Nie was pytaem.
Starszy sierant wycign z kieszeni spodni starowieck cebul z brelokiem.
- Ju po kolacji.
- Da im kawy, odprowadzi do Kowalskiego.
Dostali po p kocioka ledwie osodzonej gorcej kawy. Parzyli usta, pili zachannie, zmywali
caodzienny kurz i resztk strachu. Teraz, gdy sen nie nadchodzi, z godu ssao w doku. Mamlali
resztki chleba, kawaki cebuli, co kto mia. Dzielili si domowym wiktem sprawiedliwie, poczeni
wsplnym losem w areszcie dywizyjnym i przed sdziowskim stoem.
Ktry z nich, wida najbardziej odporny psychicznie, zdrzemn si, zachrapa, zacz wygrywa
donony koncert na trbk.
Z naprzeciwka, rwnie z grnej pryczy, rozlego si syknicie.
- Szturchnijcie go tam ktry. Spa nie daje! - westchn mwicy.
Poruszyli, kuksnli, zaszeptali. Gwizd usta, ale ssiad, oddzielony tylko wziutkim korytarzykiem
midzy pryczami, nadal wzdycha.
Wadek, lecy z brzegu ich pryczy, odway si na ciche pytanie:
- Nie przychodzi sen?
- Ano, nie przychodzi. Dwa tygodnie ju tak si mcz. Od czasu jak tu jestem. Ledwie linie mnie sen
nad ranem i ju pobudka. Caa noc przejdzie na rnych mylach i wzdychaniach. Parszywe
czowiecze ycie... - Pomilcza chwil i tym samym szeptem zagadn Wolaka:
- Za co wy, chopcy, tu trafilicie?
- Samowolne oddalenie si z jednostki na trzy dni. Poszlimy po ywno. Godno byo.
- Po ywno. Taaak. Tu te si nie przejecie. Sdzeni?
- Tak.
- Ile?
- Dziesi lat z zamian na karn.
- Duo. Bardzo duo. Tyle co i ja... - znw chwila przerwy, westchnienie, przyspieszony dech
rozmwcy.
- Duo! W ktrej bylicie dywizji?
- W sidmej.
- W sidmej. W mojej... Te dziesi lat. Wida srogi mamy sd w naszej dywizji.
- A ty... za co? - omieli si Wadek.

- Ja, synu - niewidoczny rozmwca konsekwentnie omija wszystkie okazje, ktre musiayby go skoni
do powiedzenia wyranie ty - tu przyszedem za takich jak wy.
- Za nas? - zdumia si Wolak. - Przecie my dopiero dzisiaj tu trafili.
- Tote nie mwi, e za was. Za takich jak wy, ktrzy myl, e wojsko to niedzielna wycieczka, e
z wojskiem mona jak z on: chcesz, to yjesz, chcesz, to rzucasz i bierzesz drug. Chcesz, to wrcisz
ze spaceru, chcesz, to idziesz dalej, na nic nie patrzysz. Moi te chodzili po ywno. Z Biaki. Z Biaki,
rozumiesz? A poszli ca grup. Kto im tak sukinsysko doradzi, bawasko podpowiedzia, e jak
ich maj ruskie wszy gry, niech lepiej w lesie zer polskie. A najlepiej pj za piec do mamy. Do
mamy! - zadrwi w znajomy Wadkowi sposb.
C si tak oni wszyscy naszych matek czepili? - przemkno Wadkowi po gowie. Czy oni matek nie
mieli? Kadej prawo trz si o swojego syna. A jeszcze gdy poszed na wojn... - Milcza. Nie sdzi,
e i tu bd go w ten sam sposb dotyka, obraa. I matk... Od pitego roku jego ycia - jak
pamita - borykaa si sama z trzema morgami i ich usmarkan czwrk.
Tamten jednak, z naprzeciwka, chwilowy brak pyta zrozumia jako zacht do dalszego mwienia.
- Rozumiesz, synu, co powiedziaem? Biaka. Wiesz, jaki tam puk sta? Te z sidmej dywizji.
Trzydziesty pierwszy. Wiesz?
- Wiem - wykrztusi Wadek. To od pierwszej chwili ledztwa nie tylko matk, ale i t liczb kuto ich
w oczy. e jak tamci...
- No to widzisz, synu. Byem dowdc batalionu. Kapitanem. Przedwojennym kapitanem. W sierpniu
poszedem ochotniczo do wojska. Mogem udawa cywila, jak za Niemcw. Kto pomyla, e jeli
z mojego batalionu poszli w las, to i ja pewnie nie jestem czysty. A ja od trzech dni leaem
w gorczce, dwa kilometry od puku... Postawili mnie przed sd. Zasdzili. Dziesi lat. Bdzie czas na
mylenie o rnych sprawach. Choby o kolegach, ktrzy nie przyznali si do przedwojennych
gwiazdek i w Lublinie robi dobre interesy. Zapomnieli komend i swdzenia skry.
Ponowne westchnienie.
Oficer. I obok mnie ley. - Wadka ogarna lito. - Kapitan. W karnej. - Poczu delikatny ruch na
plecach. Poruszy si, pocz drapa.
- Gryzie? - spyta przyjanie ssiad. - Nie martw si. Bdziesz mia tu wszystko. I wszy, i pchy.
Pidziesiciu ludzi w takim toku! Wol dzie. Wol atak. Nie ma czasu na rozmylania, rce
czowiek swobodnie wycignie. No i zawsze moe by jak z tamtymi.
- Z kim?
- Widzisz, synu, ja jeszcze wyszedem nie najgorzej. Dziesi lat. Okolicznoci agodzce, jak to si
mwi. Choroba. Ale dowdca puku, Rosjanin, dosta kar mierci. Jego zastpca, oficer polityczny,
Polak, te kar mierci...
- Wykonano? - Wadek znw poczu zasychanie garda, jak wtedy, przed trybunaem.
- Na szczcie nie. Naczelny Dowdca skorzysta z prawa aski. Zamieni im na karn kompani.
Wczoraj obaj odeszli. To znaczy jeden odszed. Byy dowdca. Pcha si pierwszy na niemieckie
okopy, jakby mierci szuka albo umia odmienia bieg kul. Pierwszy wskoczy do okopu. apami
udusi dwch hitlerowskich cekaemistw. Wzi cekaem. Odwrci go do Niemcw. Wykona - mao
wykona - znacznie przekroczy wyznaczone zadanie bojowe. No i wniosek dowdcy plutonu:

Zwolni. Wczoraj odjecha! Drugiego odwieziono. Byy polityczny mia mniej szczcia, rozorao mu
bok, odamki przetrciy rk i nog. Moe bdzie y. ycz mu tego, bo dobry by chopak. No, moe
zbytnio lekceway w puku sygnay, e godno, e wszy, e nie ma ubra... Widzisz, synku, jakie to
psie ycie oficera.
- A pan? Pan kapitan? - poprawi si Wadek. Ju mu nie pamita tamtego wymawiania: matki
i numeru puku.
- C ja? Nie wyznaczyli mnie do wykonywania bojowego zadania. Nie byo okazji powalczy. I le jak
stary, wzgardzony pies, ktrego myliwi nie wzili na polowanie. al mi was, ktrzy tu przychodzicie.
al waszej gupoty, modoci.
Chwila ciszy.
- Co prawda bi si dzi trzeba wszdzie, w karnej czy niekarnej... Pewniecie ju zmczeni? Ja tu
sobie jeszcze pomyl. Postaram si to robi po cichu. Spijcie. Dobranoc!
- Dobranoc, panie kapitanie! - odezwao si ich trzech naraz. Nie tylko Wadek sucha wynurze
penych alu, e byy oficer nie mg przed tygodniem czy dwoma dniami i na hitlerowskie okopy.
- Spijcie, chopcy. Moe jutrzejszy dzie bdzie lepszy... - westchn tamten po raz ostatni tego
wieczoru.
Ich za stopniowo morzy sen. Modo, nawet w karnej kompanii, umie upomnie si o nalene jej
prawa. Co chwil jednak to jeden, to drugi drapa si odruchowo, przez sen, po plecach, piersiach,
udach. Malekie, czarne, nieodczne towarzyszki onierskiego ycia daway o sobie zna.

4
Biegy szare, monotonne godziny i doby.
W dzie karniacy kopali rowy strzeleckie o penym profilu, stwarzajc sobie w ten sposb nadziej, e
nie tylko strzelecka jamka bdzie oparciem, gdy tamtym przyjdzie do gowy dokona wyprawy w ich
stron. Ju kilkakro na jasny, wieo wyrzucany z okopu piasek posypay si kule z karabinw
maszynowych. Obserwowano wic, ledzono postpy ich prac.
Wadek przy pierwszej serii pad plackiem w rowie. Towarzyszy temu miech Bulika, pucoowatego
lublinianina, ktry pierwszego wieczoru udziela im wstpnych informacji o kompanii.
- To nie pszczoa, nie bj si, nie bj si, nie poleci za tob. Wystarczy, e schowasz gow do rowu.
Wolak sczerwienia. W zaenowaniu gadzi si po mikkich wosach, ktrymi twarz, nie golona od
dwu tygodni, zacza porasta, czynic go jeszcze czarniejszym, ni by z natury. W popiechu nie
zabra z macierzystego puku ojcowskiej brzytwy, tu za nie mia si czym goli, a jeszcze nie nabra
tyle miaoci, by poprosi o brzytw lub yletk ktrego z pyskatych kolegw. Stopniowo nabiera
wygldu modego mnicha. Najpierw toto swdziao, pniej przyzwyczai si, a gdy nie wiedzia, co
czyni z rkami, gadzi si po coraz bujniejszych baczkach i brdce.
Nieprzyjaciel wykona swj codzienny, metodyczny plan ognia, da im wic spokj. Po kilku dniach
pobytu w karnej Wolak zorientowa si, e hitlerowcy przestrzegaj ustalonych godzin ostrzau.

W innych - niadaniowych czy obiadowych - mona byo nawet bezkarnie chodzi w peen rost, jak
powiaday najwiksze kompanijne wygi, co to frontu i kar ju zakosztoway.
Byo wic mudne rycie roww. Najchtniej, mimo wszystko, kopali w podou piaszczystym. Cho
piasek osypywa si z powrotem, przecie robota bya najlejsza. Wszdzie za tam, gdzie trafili na
glin, ziemia, nasiknita wod, przysparzaa dodatkowej wagi, czuli j po caym dniu machania
opat w ramionach, barkach i nogach. Wadek zasypia niemal natychmiast po wdrapaniu si na
wyro, ssiad, eks-kapitan, po staremu wzdycha. Rankiem wstawa wymity, ty.
Po kilku dniach kopania Malarski, w pokancerowany na gbie pomocnik dowdcy plutonu, oznajmi
z rana:
- Dzi wiczymy. Natarcie plutonu bez wsparcia artylerii.
- Jak zwykle - mrukn stojcy w drugim szeregu karniak z wielkim, czerwonym znamieniem na lewym
policzku, z wyranymi ladami gwiazdek podporucznika na spowiaym drelichowym mundurze. - Po
co karnym artyleria, oni sami starcz za dziaa, czogi i samoloty.
Wolak lekko odwrci gow. Cigle chon wiedz o oddziale, w ktrym z wyroku sdu przyszo mu
peni ochotnicz sub wojskow.
- Spokj tam, w drugim szeregu! - warkn Malarski nie podnoszc gosu. A po chwili - wida dobrze
wiedzia, kto by krytykiem - wywoa malkontenta przed front plutonu.
- Bdziesz dowodzi pierwsz druyn. Obywatel Wojdak - spojrza z szacunkiem w kierunku prawego
skrzyda, ktre rozpoczyna wysoki eks-kapitan z 31 puku - drug. Ja wezm trzeci. - Po chwili, jakby
dla wyjanienia, doda: - Taki jest rozkaz dowdcy plutonu, chorego Kowalskiego. Mamy zdoby
trzy samotne domy koo zagajnika, z ktrego zreszt rozpoczynamy natarcie. Kada druyna ma na
uzbrojeniu indywidualn bro strzeleck. Cekaemw nie przydzielili - skrzywi si wymownie. Dowdcy druyn na miejsca! Maszerowa! Kierunek - zagajnik!
Ju wydawali pierwsze komendy, gdy Malarski wyskoczy jeszcze raz przed pluton.
- Sta! Baczno! Na prawo patrz!
Z na p zrujnowanego budynku, w ktrym mieszkali wszyscy czterej dowdcy plutonw, wyszed
chory Kowalski.
Malarski, momentalnie usztywniony w kolanach, ruszy w kierunku dowdcy ostrym, radzieckim
defiladowym krokiem.
- Obywatelu chory! Karny Malarski melduje: drugi pluton gotowy do zaj.
Dowdca yczliwie kiwn mu gow.
- Spocznij! Maszerujcie!
To si tylko tak mwio: domy koo zagajnika. W gruncie rzeczy dzieli je kawa drogi. Biegli, dyszc
ciko, cho przecie do penego rynsztunku i ciaru odczuwanego w walce brakowao im
karabinw. Ciy jednak worek, dokuczaa garstka piachu, ktra nie wiedzie kiedy i jak wdara si do
kamaszkw.
- Szybciej, chopcy, szybciej - zachca yczliwie Wojdak, biegncy rwno, umiejtnie rozkadajcy siy.
- Szybciej! - Zatrzyma si na moment przy Wadku i jakby dla pocieszenia go doda: - W boju
przybdzie ci jeszcze karabin.

Wanie! Dlaczego bez karabinw? Dlaczego takie udawanie? - myla Wolak, poprawiajc w biegu
niesforny, le zakrcony owijacz, ktry, rozwijajc si gr, wyranie przeszkadza w biegu.
- Padnij! Nieprzyjaciel otworzy ogie z broni maszynowej.
Rzucali si z rozmachem w piach i boto, w bruzd i zgromadzon do spalenia namok na
ziemniaczan; tam gdzie zatrzyma ich rozkaz.
Wydyszeli pierwsze zmczenie. Ten i w oglda si ku zagajnikowi, mierzc okiem ju przebyt
drog.
Nie dane im byo nabra siy do ostatniego szturmu.
- Hurrraaa! Urrraa!... Rraa!... Naprzd! - Niemal zlay si w jeden trzy okrzyki dowdcw druyn.
Wic bieg, bieg! Szaleczy bieg. Skupiali si gciej, niby przystao, syszeli teraz swoje cikie
oddechy, krtkie przeklestwa, gdy komu podwina si noga. Nieprzyjacielskie domy, z gry
przydzielone poszczeglnym druynom do szturmu, po trzech minutach byy opanowane.
Wystraszeni nieliczni ich mieszkacy, ktrzy, zgodnie z rozkazem dowdcy dywizji, powinni byli ju
dawno ewakuowa si z przyfrontowej strefy, kryli si w piwnicach, komrkach, zakamarkach. Bo to
wiadomo, co przyjdzie do gowy karniakom? Ich sawa zabijakw, noownikw i kryminalistw ju
przecie zatoczya koo.
Zdobywcy przysiadali na progach domw, na rozrzuconych cegach, na kilku wielkich pniach,
przygotowanych do piowania na zim.
Bulikowi snad pisana bya rola wprowadzajcego Wadka w szeroki wiat karnej kompanii. Ledwie
przysiedli obok siebie, dyszc niby psy po zaciekej gonitwie za dzikiem, a ju Wolak zada mu pytanie:
- Dlaczego nacieramy bez broni?
- A co, marzy ci si karabin? Ju by swoj sprawiedliwo komu wymierza? Dopiero na pierwszej
linii daj bro do rki. Nie wiadomo, jaki by zrobi z niej uytek. Wyrokowiec jeste. Co innego ja.
- A ty co?
- Ja nie wyrokowiec. Mnie tu posa dowdca dywizji na miesic. Jeszcze mi zostay tylko dwa
tygodnie. I do mamy. Do puku.
- To dowdca dywizji te ma prawo posa tutaj? Bez sdu?
- Ma. Na dwa miesice. A dowdca puku - na miesiczek. Takich jak ja, co noc niepotrzebnie
strzelaj przed oknem wysokiego naczalstwa.
- Zbirka! - zahucza Malarski. Wstawali, odnajdywali bezbdnie swe miejsca w szeregu, sprawnie,
szybko, jak najlepiej wyszkolone wojsko. To co drugi by przedtem oficerem lub podoficerem. Innych
szkoli.
Chory Kowalski spoglda na zegarek, poyczony od dowdcy, co liczy. Za chwil podzieli si
z nimi wynikiem rachunkw.
- Tempo natarcia byo doskonae. Trwao krcej o dwie minuty trzydzieci siedem sekund od
zaplanowanego. - Umiechn si do swej precyzji. - Natomiast w kocowym momencie szturmu
panowao zbytnie stoczenie. Jeden cekaem wysiekby trzy czwarte plutonu. Zapomnielicie
o tyralierze. W niej bdziecie naprawd naciera. Jak ci na Kanale eraskim... - urwa, przypomnia
sobie, e po wspomnianym boju z jego gigantycznego plutonu, liczcego w przeddzie szturmu stu

pidziesiciu ludzi, pozostaa ledwie poowa. Reszta to byli ci, ktrym kule wypisay natychmiastowe
zwolnienie. Ca ich broni by karabin, a najlepszym sojusznikiem - szybki bieg.
- Pamitajcie o tyralierze. Koniecznie! Malarski! - Chory odwrci si na picie do stojcego obok
pomocnika. - Dziesi, nie! dwadziecia minut odpoczynku. Nagroda za doskonae tempo natarcia. Umiechn si przyjanie.

5
Zywa si z nimi szybko, czsto zapomina, za co ktry by sdzony lub za jakie dyscyplinarne
przewinienie tu go skierowano. Po prostu wspczu wikszoci z nich: dowdcy, ktremu podczas
choroby wyprowadzono w las cz batalionu, i tym licznym onierzom, co gnani godem wybierali
si na dwu-, trzydniowe polskie przepustki do pobliskich rodzinnych domw. By skonny wybacza
- jak mawia w gronie kolegw dowdcw plutonw - alkoholow przeszo swych podopiecznych.
Malarskiego, cho pijaczyna by ze potny, serdecznie polubi za jego chropowato i szczero.
Postanowi ochroni tego czowieka przed dalszymi skierowaniami do karnej kompanii w charakterze
karnego, czynic go tu swoim pomocnikiem i szykujc - do pozostawienia w skadzie kadry oddziau.
Nie mia w sobie jednak chory Zbigniew Kowalski nic z Mesjasza, pragncego zbawi cay wiat. Nie
znosi - nie umia nawet tego dobrze ukry - wyrokowcw, ktrzy przychodzili do karnej skazani za
kryminalne przestpstwa. Na przykad majora z kwatermistrzostwa, zdegradowanego do stopnia
podporucznika, ktry w dramatycznych wrzeniowych dniach, gdy trzecia dywizja tak ciko
i bolenie krwawia na czerniakowskim i soleckim przyczku - zajmowa si oczyszczaniem
opuszczonych domw na Saskiej Kpie; ktry potem, a i wczeniej zapewne te, erowa na
onierskich odkach, nie wydajc nalenych konserw, przeznaczajc je na handel i libacje. Co
z tego, e na piersi nosi bojowe odznaczenia za zdobycie Sewastopola, za wczeniejsz obron
Moskwy, gdy ze zodziejstwa uczyni cel swego ycia. Kowalski pamita doskonale cztery lata
spdzone pod koem podbiegunowym i panujce tam surowe prawa; zodziej bochenka chleba zosta
tak skatowany, e po tygodniu wyzion ducha. Ale wtedy ukra tam bochenek chleba znaczyo
odebra komu szans przeycia.
Chory Kowalski wiedzia doskonale, za co artyleryjski kwatermistrz trafi ze swymi poplecznikami do
jego plutonu. Wola z nimi nie rozmawia ani subowo, ani prywatnie. Wyrwaoby mu si brutalne
sowo, obelywy epitet. Pamita za dobrze w dzie, gdy zastpca dowdcy dywizji do spraw
polityczno-wychowawczych zebra ich czterech, modych kandydatw na dowdcw plutonw
w karnej i wypowiedzia te sowa:
- Macie by surowi, bardzo wymagajcy, twardo da elaznej dyscypliny, nie wolno wam si jednak
mci. To sd albo dowdca wymierza sprawiedliwo. Owszem, bdziecie wiedzie, kto za co trafi
do karnej. Ale to tylko do waszej wiadomoci, ebycie lepiej trafiali do ich serc; mci si nie wolno.
Pamitajcie, e kara to nie zemsta, to zadouczynienie. No i prba prostowania skrzywionych wojn
charakterw. - Zastpca dowdcy dywizji nagle si rozemia.
- Wybaczcie, zaczem mwi kocielnym, kaznodziejskim jzykiem. Co poradz, jeli w pewnych
sprawach on jest najbardziej precyzyjny. Nie, nie macie by ksimi ani misjonarzami, ale te nie
wiziennymi stranikami, klucznikami. Po prostu - dowdcami szczeglnie trudnych plutonw.
Bdziecie mieli pod sob porucznikw i kapitanw. Rozrniajcie jednak ich przestpstwa.

Odrnijcie chwilow sabo od faktycznej zej natury. Niejeden karniak bdzie paci za swe
przywary krwi lub yciem. Taka to choleryczna loteria na wojnie.
Major utrafi w myli chorego Kowalskiego, uwierzytelni, e taka tendencja mylowa jest suszna.
Potrafi wic - w duchu, nigdy na zewntrz, mia ju wszak yciow szko i wiedzia, kiedy i co mona
mwi - rozgrzeszy radzieckiego kierowc, przydzielonego do polskiej polowej piekarni, ktry
zakomi si na p litra bimbru i podwozi przy okazji kilkunastu mieszkacw podlubelskich wsi.
Zamroczony samogonem, wypitym do spki z konwojentem, wyrn ca moc ciarwki
w przydrone drzewo. Z omiu rannych osb na szczcie nikt nie zmar. Osobicie szef sztabu armii
podpisa rozkaz kierujcy szofera polowej piekarni do karnej.
Kowalski potrafi zrozumie, wybaczy - w duchu nawet si litowa - nad dowdc dalekiej,
zafrontowej baterii artylerii, ktry peen triumfu pokazywa swoim chopcom zdobyczny niemiecki
pistolet. Zdarzyo mu si bowiem przypadkiem uczestniczy w boju na przyczku wareckomagnuszewskim. Po powrocie do rodzinnej baterii demonstrowa hitlerowskie cierwo P-38.
Popieszy si - w radoci i zdenerwowaniu - wypali w podog, a przy okazji przestrzeli stop
najbardziej ubianego onierza. Dowdca artylerii armii nie wnika w psychologiczne sytuacje,
w motywacje postpku, w detale i okolicznoci. Oficer strzeli w nog onierza! Dwa miesice karnej.
Zodziejom jednak, obuzom i kryminalistom chory Kowalski nie potrafi w swoim zahartowanym,
dowiadczonym, a przez to i bardziej liberalnym sercu wybacza. Aniow to wy w plutonach mie
nie bdziecie - wita ich z nieco wisielczym humorem dowdca kompanii, kadrowy oficer z armii
radzieckiej, porucznik Ostapienko. Anioy s w niebie, nie w karnej - uzupenia wtedy ich edukacj.
Ale te i ludzie, cho bardziej skomplikowani od aniow, o ile s od nich ciekawsi.
Choby ten pijaczyna Malarski. Niezrwnany w boju. Wymagajcy cigle silnych podniet, nowych
wrae. Moe dlatego tak chtnie siga po wdk? Przecie drugi raz do niego trafia. Pod Dblinem
wyczoga si z ocala resztk druyny, spisan ju na straty. Dwie noce pezali przez stref
kontrolowan ogniem Niemcw. W cigu dnia po dwa, trzy centymetry na dziesi minut. Po
kilkadziesit metrw na godzin w nocy, by nie spowodowa najmniejszego choby szmeru. I potem
jeszcze trzecia noc pezania po zburzonym mocie kolejowym. Gdy biegli w natarciu na tamt stron most by cay. Nie wiedzieli, e ju po pgodzinie zaoone wczeniej przez hitlerowcw miny i trotyl
eksplodoway, wyrzuciy w powietrze rodkowe przso... Osabieni, wyczerpani brakiem jedzenia
i picia, ostatkiem siy i woli przepynli z powrotem wodn luk. Potem leeli godzin na mocie
rozgrzanym sierpniow poog soca. Praktycznie byli po swojej, polskiej stronie, ale wtedy zabrako
im si.
Malarski tuk swoich ludzi brutalnie po tykach, cign za uszy i wosy, ktre na szczcie zdyy
odrosn, ocalaym ostatnim granatem wali ich po karkach, a wreszcie, przeklinajc, odgraajc mu
si w oczy - my ci, draniu, pokaemy... - doczogali si do zbawczego brzegu. W zdenerwowaniu speniajc pogrk czy moe dajc sygna swoim - ktry wypali z karabinu, nie unoszc
dostatecznie lufy w gr. Kula osmalia lewy policzek Malarskiego, zdara skr, wyobia rowek.
Zraniony, tylko rk otar skaleczenie. Po prawej stronie Wisy przyjli ich Rosjanie. Macierzysta
karna, po skreleniu druyny z ewidencji, posza dalej, w lasy, leczy cikie dbliskie rany.
Malarski przyprowadzi w dwa dni pniej ocalaych: bezwolnych, znuonych, o posiwiaych wosach
i smutnych oczach. Po tygodniu zaczli mwi, gwnie wspominajc fakt, jak ich Malarski tuk i bi,
by przeczogali si przez najtrudniejszy mostowy odcinek.

- A tamte dwa dni pezania po niemieckiej stronie? - pyta ich chory Kowalski. - Czy tamte byy
atwiejsze?
- atwiejsze to one i nie byy, ale czowiek wiedzia, e otworzy gb, mocniej trci okciem piasek,
a ju gadzina si odezwie i skosi. Tu ju bya nasza, polska strona. A Malarski bi i bi.
- Wiecie, e bi w karnej zakazane? - Kowalski pyta potem Malarskiego niby to ze mierteln
powag.
- Moe i zakazane. To co, miaem ich askota pod pachami? Albo strzela za niewykonanie rozkazu?
Przecie byem dowdc i miaem wobec nich prawa posterunku wojennego. Tego regulamin karnej
nie zabrania? Mona strzeli za niewykonanie rozkazu, prawda?
- Nie zabrania - odpowiedzia dowdca. Na moment zamyli si. Jak to jest? Faktycznie, nie wolno
bi. Regulamin mwi o stosowaniu wszelkiej przemocy z wyjtkiem bicia. Ale strzeli za niewykonanie
rozkazu wolno. Sprawiedliwe to? Nie, on nic nie sysza, e Malarski kogo bi. Zreszt, Malarski nie
jest podoficerem czy oficerem kadrowym. Karny jak inni. Jeli bi - to kolegw, uchyli si
kazuistycznie w swoim sumieniu od odpowiedzi, bo przecie Malarski w fatalnej dbliskiej operacji
dowodzi druyn. Kary mu nie skrcono. Nie by ranny. Oficjalnie bowiem nikt rany Malarskiego nie
zgosi - ani on, ani druyna. Kompania nie wykonaa zadania, nie opanowaa obozu, jak brzmia
rozkaz. A e daa z siebie wszystko - w sensie krwi i potu onierskiego, tego czogania si dwie doby
przez niemieck stref ognia - to niewane. Litera prawa, regulamin okazay si silniejsze. Nie
wykonali wyznaczonego zadania.
Dopiero przy zdobywaniu Pragi opanowali wicej domw i ulic, ni przewidywa rozkaz. Gdy wic
pierwsza dywizja zasuenie spijaa mid zdobywcw, oni, karni - jak ich okreli armijny regulamin przeywali przykro poegnania ze swoim jasnowosym dowdc, chorym Kowalskim, ktremu tak
dobrze patrzyo z oczu i ktry tak wietnie udawa, e pewnych sw i zdarze nie zanotowa w swej
pamici.
Wraz z Malarskim odeszo wtedy dziewidziesit procent plutonu. Pozostali tylko nowicjusze,
przybyli przed trzema, czterema dniami. Tak krtki pobyt jeszcze nie zmieni im rytmu krenia krwi.
Jeszcze nowicjuszowski strach nie pozwala szybko pdzi naprzd, jeszcze nie pojli hazardu stawki,
mier albo rana, i znw zwyke, normalne ycie onierza, majcego swj nieuszczuplony pajok, nie
zagroonego ustawicznie karcerem i potencjaln moliwoci, e dowdca skorzysta z prawa
posterunku wojskowego. Jeszcze nowi nie wchonli atmosfery karnej, jeszcze nie poznali jej
niepisanych armijnych regulaminw i w adnym pimie nie sformuowanych kompanijnych praw
i obowizkw. Diablo si bali. Szli niemiaym krokiem, przypadali do lada wzgrka. Jeszcze nie
nauczyli si, e tylko brawura, pogarda mierci, prezentowana przez starych karniakw, jest
gwarancj ich ewentualnej wolnoci.
Odszed Malarski zabierajc z sob wikszo plutonu. Rozproszono ich po rnych dywizjach. Trafili
na midzybitewn cisz, prni. Jednym ogromnie to odpowiadao: poranne wysypianie si po
subie, plegalne chodzenie do dziewczyn na Prag - byle nie zapay kanarki z plutonu
komendanckiego - spokojny, leniwy ywot zwierzcia ju zapadajcego w zimowy sen, przerywany
jedynie wart i natarczyw pogadank modego oficera polityczno-wychowawczego. Ci po karnej
natomiast, yciowo dowiadczeni, tsknie czekajcy odpoczynku i wywczasw, nauczyli si spa
z otwartymi oczami, nie przeszkadzali w pracy politycznej. Ba! Kierowani instynktem
samozachowawczym, potrafili zada pytanie wcale roztropnej a dyskusyjne. Ogromnie si z tego
cieszy kady polityczny, znajdujc w tym potwierdzenie waciwych metod swojej pracy, o czym
mona bdzie nastpnego dnia zameldowa zastpcy dowdcy batalionu w pisemnym raporcie.

Malarski by nie z tych, co to niby pokorne ciel dwie matki ssie. Mierziy go spokj i apatia midzy
bitewnej ciszy. Wypi wicej - najwyej szefowie mu przygadali. Odburkn im brzydko - udawali, e
nie sysz sw, nie odczuwaj pogardliwej intonacji.
Pewnej nocy poszed na ulic w. Wincentego, gdzie w naronym murowacu mieszkaa dziewczyna,
pikna i zgrabna, o dugich nogach i strzelistych piersiach, majca szczegln sabo do wojska.
Zoliwa wie twierdzia, e nie skpi ona swych wdzikw i obdziela nimi szczodrze co najmniej
poow oficerskiego skadu sztabu puku. Malarski zlekceway t yciowo wan informacj. Fakt,
przekona si, dziewczyna bya hojna, nie miaa oporw - onierz czy oficer.
Gdyby Malarski zadowoli si tym jednorazowym stwierdzeniem, gdyby nie wykaza nadmiernej
zachannoci, uszoby mu pazem wchodzenie w oficersk parafi. Koo pnocy doby gocica: p
litra bimbru. Dziewczyna raczej tylko udawaa, e pije, co gociowi bardzo odpowiadao. Dodao mu
jednak na tyle animuszu, e gdy zjawi si kapitan, pomocnik szefa sztabu, normalny o tej godzinie
klient dziewczyny, Malarski dotkliwie go pobi.
Sprawa wykroczya momentalnie poza krg podrywki. Trzech andarmw z plutonu
komendanckiego poprowadzio awanturnika do pukowego aresztu. Po tygodniu mia ju wyrok: Za
pobicie oficera, za ustawiczne naruszanie dyscypliny skazany na trzy lata wizienia, z zamian na
kam kompani.
Trafi z powrotem do Kowalskiego.
Nastpnego dnia uderzali na Kana eraski. Chory, pamitajcy mu dblisk wypraw, oszczdza
Malarskiego; nie posa w bj. Jego i Wojdaka wyznaczy na swoich cznikw do dowdcy kompanii.
Byy kapitan nie mg mu tego darowa. Podobnie jak dowdca i zastpca dowdcy 31 puku, ju
byby po karze, po penym odkupieniu win.
Malarski... C, znajc go, chory Kowalski wiedzia, e albo po jednym dniu te zakoczyby kar
i wrci do puku, albo dzi porastaoby go pierwsze jesienne zielsko. Dlatego nie da mu wykaza si
mstwem.
Niech za to pomaga w dowodzeniu plutonem. Moe zostanie w kompanijnej kadrze? Moe starczy
mu mocnych wrae do koca wojny?...

6
To byo dniem: kopanie roww o penym profilu i budowanie ziemianek. Kopiemy, znaczy si
niedugo pjdziemy na pierwsz lini, kwitowa te prace dowiadczony onierski wiatek. Trwa
metodyczny hitlerowski ostrza z modzierzy, dzia i cekaemw. Oni milczeli, nie majc podobnej
broni. Czasem dzie przynosi wiczenia: natarcie plutonu, innym razem - zwiad bojem, nastpnego
dnia - walki w lesie.
Zmoczeni deszczem i wasnym potem - czuli go na koszulach bez mankietw i konierzykw, na
gatkach, wizanych doem, jak i koszule, na tasiemki - stpali ciko w kierunku, gdzie za ruinami
agodnym dymkiem pykaa ich poowa kuchnia. Stawali z kociokami, modlili si w duchu, eby tylko
nie kasza. Bg jednak nie zamierza wchodzi w sitw z karniakami i podobnych prb nie zaatwia
pozytywnie. Bya znw kasza. Raczej co, co kasz udawao. Lurowate, rzadkie, ze sodkawymi
kartoflami. Kiedy ju zdyy przemarzn? - zastanawiali si wieczorami. Przecie, sdzc po

uboconych butach i mundurach karniakw, jeszcze zima nie nastaa. Po kartoflach ju jednak
przeszo raz i drugi srogie mrozisko, cukrzc je na niewielkich pryzmach.
Coraz czciej, jak zbawienia, czekali boju. Wtedy nastpi podwyszenie racji ywnociowej,
przeskocz jedn grup normowania, moe trafi si czasem. - jedna na siedmiu, w zalenoci od dnia
tygodnia, narodowego wita i hojnoci kwatermistrzw - swinaja tuszonka: tusta, misista, ostra
i pieprzna, z liciem bobkowym.
Ona lubi wypi! - osadzali jednak marzycieli fachowcy, dobrze znajcy drugi front, jak w Armii
Czerwonej nazywano t amerykask pomoc.
Ona lubi wypi! W pierwszym plutonie suyli szczciarze; przy budowie ziemianki napotkano
niezbyt gboko zakopan beczk bimbru.
Zakrzyczano trzech gorliwcw pragncych wypi raz, a dobrze. Schowa mdrze i co wieczr przed
snem kady dostanie stakanek wdki - postanowiono gromadnie.
Wydawano wic nielegalnie, po cichu, stakanek.
Wieczorami, gdy chory Suek, zastpca dowdcy kompanii do spraw polityczno-wychowawczych,
zasiada do pisania meldunku, dokuczali mu dowdcy plutonw:
- Ty, Kazik, napisz raz grze prawd, e wojsko godne.
- Do swoim gwnym politrukom, e wszy zer doszcztnie karniakw i nie bdzie mia kto
walczy.
- Powiedz im, e onierz w gaciach, a bez spodni nie wzbudza naleytego szacunku u wroga.
- A idcie wy do cikiej Anielki! Pomocniki z boej aski! - ofukiwa ich Suek.
Pracowicie zaostrzy kopiowy owek, zdobyty w opuszczonym domu Jabonny, rozoy wielk kart,
wydart z ksigi buchalteryjnej. Na niej pisywa codzienne meldunki do zastpcy dowdcy puku, do
ktrego przydzielono ich, jak kpi, pod wzgldem polityki, zaopatrzenia w amunicj, sorty
mundurowe i ywno, tako pod wzgldem dyscypliny.
Wysun mimowolnie jzyk, jak za dawno minionych szkolnych lat, i nie zadajc sobie trudu
formuowa poszczeglne punkty: Zawszenie w 30 procentach. Przyszo czterdziestu nowych
karnych. Jutro zdejmiemy dwudziestu, ktrzy kocz kar. Cukru nie dostajemy. Chleb przychodzi co
drugi dzie, nie dla penego stanu. Gazet mao. W 3 plutonie wypadek dezercji. Posano meldunek
nadzwyczajny i trzech andarmw. Jeli zapi - proponuj proces pokazowy. Zbiegy Kominiak jest
kryminalist. Nastroje w kompanii dobre.
Co jeszcze? - zamyli si.
Mao pozytywne. Znw opieprz, e le prowadz prac wychowawcz.
Dopisa wic:
onierze pal si do walki. Chc zmaza swoje przewiny. Na potwierdzenie tego przytaczam
wypowied karnego Bogusawskiego: Jak pjdziemy w bj, to i lepiej nas bd ywi, dadz wisk
tuszonk i sto gramw.
Zatar rce. Chytrze to wymyliem. I kompani pochwaliem, i upomniaem si o lepsze zaopatrzenie.

- Co tam nagryzmoli? - zahucza mu nad gow dowdca pierwszego plutonu, chor. Pilicyn. Przed
nim, sabo znajcym w pimie jzyk polski - bukwy to wy macie lepiej pokrcone od naszych, taka
bya jego staa piewka - mg nie ukrywa meldunku. Dla zasady jednak przykry rkawem.
- Odczep si! Nie dla ciebie to pisanie. Nawet dowdca kompanii nie ma prawa czyta moich
meldunkw. To polityczne.
- No, jak polityczne, to pewnie... - rozemiali si zgodnie chorowie, a i Suek nie potrafi utrzyma
powagi. Prychn krtkim miechem. Mg im waciwie pokaza swoj pisanin, niechby zobaczyli,
e codziennie puka do pukowych i dywizyjnych drzwi, e od czasu do czasu wali w nie pici. Nie
pokae! Pozwoli raz, bd stale chcieli zaglda do jego autonomicznego podwrka. Dlaczego, jeli
tacy odwani, nie spytaj informacyjnego, co on pisze wieczorami? Dlaczego, jeli tacy wani,
odstpili mu ju zagospodarowan ziemiank, cho Suek uwaa, e niech sobie informacyjny
urzdza j od nowa. Dla cisoci, przybysz z nie lubianego w wojsku wanego organu zaproponowa
Sukowi, by razem zamieszkali. Wiecie, nasza wsplna praca... Wy informujecie i ja informuj.
Suek nie odezwa si wtedy sowem. Spakowa cay swj kram, kilkanacie gazet, pi ksiek,
przyrzdy do golenia, mydo, zapasowe onuce, rcznik, drug zmian bielizny, i bez sowa wynis si
do dowdcw plutonw.
- To politruk jednak z nami, z narodem, nie z wysok zaufan wadz?
- Odpieprzcie si, dobrze? - zaproponowa im sodziutko.
Moe myli si w ocenie informacyjnego? Mimo prawie czterech tygodni jego pobytu nie byo
adnych aresztowa w kompanii, adnych przykroci. Nie wyniucha te wczorajszej nocnej dezercji w
3 plutonie. Zmyj dobrze gow i jemu. By zafrasowany, drapa si po kilometrowej ysinie gowy Ma kilometr ysiny, tak go scharakteryzowali karni pierwszego dnia - wezwa andarmw, ktrzy
znudzeni tkwili z reguy p kilometra za obozowiskiem kompanii, i. wsplnie z dowdc ustalili
marszrut pocigu.
Suek zoy meldunek. Sd potrzebny! Niech si temu kryminalicie nie wydaje, e moe na nas
gwizda.
To wszystko byo jeszcze dniem i wczesnym zmierzchem.
Noc... Noc kompania prowadzia zacieky bj z malutkimi yjtkami. onierze trzaskali wprawnie
paznokciami, nagrzewali zaszewki koszul i gaci nad zdobytymi w cigu dnia wieczkami. Drobny,
o szczeciniastej czuprynie wynalazca klczc przesuwa si po dolnej pryczy, posugujc si malekimi
szczypczykami, ktre, wedle niego, najlepiej nadaway si do wyapywania pche i pluskiew.
Rzeczywicie, po pgodzinie oba drewienka byy czerwone.
- Pluskww dziewitnacie, pchw trzy - meldowa na gos drugiemu plutonowi swym prymitywnym
jzykiem, ni to wiejskim, ni to artobliwie miejskim. Nikt w kocu nie wiedzia: naprawd on taki
prostak czy udajcy takiego i tylko w chwili objawienia - jak sam twierdzi - umiejcy skonstruowa
mdry wynalazek.
Noc po staremu kapitan Wojdak, ktrego naramienniki bardziej spowiay i mniej ju ni przed
czterema tygodniami przypominay jego stopie - wzdycha potnie i tylko u nowych budzi
ciekawo, czemu to wysoki, szczupy, przystojny dowdca druyny pic wzdycha.
Midzy ssiadami wybucha spr. pi i wzdycha czy nie pi i wzdycha? Co jest natur, a co
udawaniem? Co cigle cierpieniem, a co ju zwyczajem?

Bo przecie, gdy patrzyli na niego na wiczeniach, biegncego rwno, jakby bez wysiku, duymi, icie
jelenimi skokami - wierzy nie chcieli, e mg si ca noc nie zdrzemn, jak to opowiada ssiadom.
Byby a tak silny?
Gdy jednak rankiem stawa przed frontem druyny, z nabrzmiaymi, wiszcymi workami pod oczyma,
z pogbionymi bruzdami policzkw, bruzdami nikncymi w cigu dnia, gdy mu lekko dray palce,
byli gotowi wiadczy przed kadym: Wojdak znw dzisiaj nie spa.
W pierwszym plutonie z wieczora warta bya szczeglnie czujna, by nikt niepowoany nie zbliy si do
sekretnej skrytki, urzdzonej w zwalisku domu. Tam w cigu dnia leaa, niestety coraz lejsza, beczka
z bimbrem. Delikatnie j przetaczano do ziemianki, tam odmierzano kademu po sporym
fajansowym, malowanym w kwiatki kubku samogonu.
Potem znw skrycie, cichutko turlano beczk do dziennej skrytki. Interes, bdcy wynikiem
najdoskonalszej zmowy plutonu, funkcjonowa od dziesiciu dni, strzeony przez najlepszych
wartownikw, idealnie zamaskowany nie tylko przed informacyjnym, ale i przed dowdc plutonu.
Zgodnie strzegli tajemnicy i korzystali z bimbrowych dobrodziejstw wczorajszy rekrut
i przedwczorajszy major. Siwiuteki jak gob obroca Stalingradu, ktremu przydarzyo si po
pijanemu naublia dowdcy dywizji, i szczuplutki, niewypierzony, jeszcze nie golcy si alowiec
z lubelskich lasw. Do karnej trafi z racji napisanego przez siebie raportu, w ktrym skary si na
swego zbyt brutalnego dowdc.
Dowdc ukarano kilkoma dniami aresztu oficerskiego, jego za za prb poderwania autorytetu
skierowano do karnej.
Milczeli specjalici od kradziey wojskowego i cywilnego mienia, milcza najbardziej nie lubiany
w plutonie byy starszy sierant, majcy na sumieniu kradzie czterech koni, zrabowanych pod
pistoletem u podwarszawskich chopw.
Jednak w sprawie znaleziska, pynu pozwalajcego na marzenia, na wybieganie poza codzienny wiat
kompanii, wiat zniszczonej, zmiadonej nadwilaskiej okolicy, solidarno w pierwszym plutonie
bya absolutna.
I take tej nocy w pierwszym plutonie miao szyboway onierskie, pene fantazji myli.
W czwartym plutonie nic si specjalnego nie dziao. W ruch poszy trzy wyszmelcowane, zdarte do
niemoliwoci talie kart. Grano w oczko - ostro, wysoko. Stawk bya caodzienna porcja chleba.
- Fura! - krzyknli radonie kibice, gdy akomczuch, szykujcy si ju na dodatkowy pajok, do
osiemnastu punktw dokupi krla.
- Oczko! - triumfowa zwycizca drugiego kompletu.
Z rzadka bluznli na siebie wymysem, czciej po msku przyjmowali przegran, syczc co najwyej
ze zoci.
Normalny wieczr czwartego plutonu.
Za to w trzecim trwao pranie bebechw. Dokonywa tego pomocnik dowdcy plutonu, potrjny
Florek, bo Florian Florek, syn Floriana, metodyczny poznaniak. Do karnej trafi za to, e wraz z dwoma
innymi plutonowymi z oddziau sztabu armii usiowa z pamici odtworzy trzy zaginione podczas
transportu dokumenty, co szybko si wydao przy najbliszej inspekcji. Za krtko trenowali
podrabianie podpisu szefa artylerii dywizji, ktrego meldunki zgubili. Ale jeszcze przed karn Florek
by w 1 dywizji, a przed ni w obozie nr 27 w Krasnogorsku, dokd trafiali Polacy ze lska,

Poznaskiego czy Pomorza, wcieleni do Wehrmachtu. Przed wojn, podczas suby zasadniczej,
Florek zdoby dwie belki kaprala. Mia wic rne dowiadczenia i bogat znajomo onierskich
sposobw mylenia. Pomyle: to spod jego skrzyde zdezerterowa poprzedniej nocy przeklty
Kominiak o szczeglnie bogatym yciorysie. Przed wojn odbywa w Stryju kar wizienia za rabunek
z uyciem broni. W trzydziestym dziewitym udawa pokrzywdzonego przez sanacyjne wadze. Nawet
przez krtki czas by w okolicach Tarnopola przewodniczcym rady wiejskiej. Buchn wtedy kas.
NKWD dopado go w Besarabii z pocztkiem czterdziestego pierwszego. Poszed do tiurmy, dokd
przemyci - mimo rewizji - brzeszczot brzytwy, ukrywajc go midzy dwoma palcami. Nastpnej nocy
porn si z kryminalistami. Wpierw jednak zdy okra ich z chleba.
W nagrod pojecha pielgnowa biae niedwiedzie, skd bezporednio trafi do dywizji. Sidmego
dnia suby pobi si z wartownikiem, ktry nie chcia go przepuci, gdy nie zna hasa. Skoczyo si
dla Kominiaka agodnie, dziesicioma dniami cisego aresztu.
W spokoju wytrwa niemal rok. Na Grochowie, w godzin po opanowaniu tej dzielnicy, porn
noem radzieckiego kanoniera podczas ktni o zdobyczne buty. Dziesi lat wizienia z zamian na
karn - oszacowa sd jego zasugi.
- I tak tu nie bd! - owiadczy butnie zaraz pierwszego wieczoru.
- U mnie? - zdziwi si wtedy potrjny Florek. Brew pobiega mu wysoko w gr. - U mnie? powtrzy zdumiony.
Przez dwa miesice mia tego przybysza pod czujn obserwacj. Nie dostrzeg najmniejszych oznak,
by Kominiak szykowa si do ucieczki.
Wczoraj, po przekltym machaniu opatami przy budowaniu okazaej ziemianki dla dowdcy
kompanii, Kominiak zwlk si z grnej pryczy.
- Truj nas czym. Ju czwarty raz id na stron - rzuci w przelocie Florkowi.
Rzeczywicie, pomocnik dowdcy trzeciego plutonu widzia go w cigu popoudnia kilkakro podczas
ludzkiej czynnoci, ktra nie wymaga zdwojonej uwagi przeoonych.
Potrjny Florian zasn wic spokojnie; wierzy, e tamten zaraz wrci.
Nie wrci. Rankiem paszcz Kominiaka lea przykadnie zoony w kostk. Zbieg musia mie
w pobliu co upatrzonego. Buty znikny.
- Trzeba byo zabra kamaszki - poucza poniewczasie plutonowy andarmerii.
- Na mrz zabiera buty? Takich przepisw i w karnej nie ma - obruszy si Florek.
Teraz za to pra bebechy - jak sam okreli - caemu plutonowi. Kto co wiedzia, kto sysza, kto
przypuszcza, e Kominiak tak postpi?
Nikt nie wiedzia i nie sysza.
Wzruszali ramionami nawet byli oficerowie, a wrd nich byy zastpca dowdcy puku do spraw
polityczno-wychowawczych, o ktrego przewinieniu nikt nie wiedzia nic bliszego poza jedn
informacj: te dosta dziesi lat wizienia zamienionego na pobyt wrd nich.
Waciwie to mgby sobie Florek darowa dalsze przesuchania. To przecie dowdca plutonu,
kadrowy oficer, odpowiada za dezercj, nie on, karniak. A od czego by w kompanii informacyjny? Od
wszenia i szukania objaww przestpstw. Nie wywcha. Saby wida ma wch. Dopiero potem

puci w ruch aparat pocigu. Nareszcie andarmi, przydzieleni do pilnowania karnych - na wypadek
gdyby w boju chcieli podawa plecy - mieli co robi. Pojechali szuka Kominiaka.
Florian Florek syn Floriana zagryz jednak zowieszczo zby. Jemu zrobi taki numer? Jemu, co
kapralskie belki nosi ju przed wojn, ktrego podoficerski stopie, umiejtno utrzymania
dyscypliny uszanowali Niemcy, a potem Rosjanie w obozie przejciowym i wreszcie Polacy w 1
dywizji? Jemu? Durnia z niego zrobi? Za co? e sfaszowa dokumenty, to sfaszowa. Jego prywatna
sprawa z dowdztwem. Tyle mia sobie do wyrzucenia, e mogli jeszcze dzie powiczy w stawianiu
zakrtasw szefa artylerii dywizji. Zawsze ludzi gubi nadmierny popiech. Ale tu? Bye zy dla
Kominiaka? Goni go do ciszej roboty?
Zazgrzyta zbami. Nie chc mwi.
- A ja wam za bebechy wypruj - powtrzy na gos uparcie.
Trzeciemu plutonowi kroia si wic bezsenna noc.
Florian Florek syn Floriana nie zwyk by rzuca sw na wiatr. On? Rzetelny poznaniak?
Powolutku cieka duga, zwyka noc karnej kompanii.

7
Dzie zapowiada si obiecujco. Wieczorem kompania miaa otrzyma bro i granaty.
- Znaczy si bj - skwitowa Malarski wiadomo przekazan mu poufnie przez dowdc plutonu.
- Moliwe, e bj - zagodzi opini chory.
- To i dobrze. Nadojado ju to zafajdane udawanie, e si wojuje. Czowiek nie wie: onierz z niego
czy kandydat na grabarza. Nic, tylko kop i kop! D za doem.
- Tylko, Malarski... - chory leciutko si zawaha - nie rozgadujcie. Wiecie, jak jest, moe si jeszcze
odmieni, po co chopcom robi niepotrzebn nadziej.
Pomocnik zmruy porozumiewawczo oko, po obuzersku, jak do kolegi, z ktrym miao si i
wieczorem na proboszczowskie, jeszcze niezbyt dojrzae, kwaskowate jabka.
- Sie wie, panie chory.
Kowalski, tu po jego wyjciu, z rezygnacj machn rk, odruchowo obcign mundur, poprawi
z tyu pod pasem fadki. Wiedzia, e nic si nie da ukry. Szsty zmys dziaa u onierzy bezbdnie.
Z pozornie niedostrzegalnych drobiazgw potrafili wyciga prawidowe wnioski. Nieraz ju mia
okazj przekona si, e najtajniejsze przedsiwzicia, choby na kompanijnym sztabowym szczeblu,
nie uchodziy uwagi onierzy. Bo to mao byo takich, ktrzy ju dawniej, pod Stalingradem, Kurskiem
czy Lenino sami czynili podobne przygotowania?
Malarski nie potrzebowa mwi ni sowa.
Zasta pluton w krtkiej poniadaniowej przerwie, ktra si czasem zdarzaa przed wyruszeniem na
zajcia, skupiony w caoci przed zrujnowanym domem. Funkcjonowaa w nim od wczoraj wietlica,
wielkim mozoem wyszykowana przez chorego Suka i poprzedniego wieczoru uroczycie oddana

do uytku. Bogactwa w niej nie byo - dugi st, dwa komplety szachw i tyle warcabw. Pierwsze
jednak partie, rozgrywane na inauguracj wietlicy, cigny onierski tum. Nawet ci, ktrzy nigdy
o takiej grze nie syszeli, zawili na ramionach kolegw, przygldali si ruchom koni, wie, pionkw
i kamieni warcabw. Jedni dopingowali do szybszego zbicia damki, inni tylko otwierali usta,
wyraajc w ten sposb podziw dla mistrzw, wiedzcych, do czego su te biae i czarne figurynki.
Widocznie jednak zastpc dowdcy kompanii do spraw polityczno-wychowawczych rozsadzaa
energia i ch dziaania, a moe take wpyna na to dezercja Kominiaka - andarmi ani z nim, ani
bez niego cigle jeszcze nie wracali - do e karniakw czekaa nowa niespodzianka. Na wielkim
kartonie czerniy si, niby w gazecie, cztery szerokie szpalty tekstw, u gry za tytu obwieszcza:
Gazetka onierska numer 1. Zapowiada wic co nowego, cigego.
Z lewej strony wypisany by okrgymi literami dwuwiersz:
Odwanym los sprzyja,
miaka kula omija.
I jakby dla rwnowagi, z prawej strony winiety umieszczono inny dwuwiersz:
Zapaci wrg krwawo
za Ciebie, Warszawo!
- Tam na dole jeszcze co jest.
- Czytaj, czytaj! - pogania onierski wianuszek stojcego najbliej gazetki.
Chory Suek okaza si dobrym redaktorem i psychologiem. Na dolnych rogach zamieci rwnie
wierszyki. Dziki rozstrzelonemu drukowi one najbardziej rzucay si w oczy.
- Co, na ofensyw czekasz z tym czytaniem?
- Okulary w domu zostawi!
- Mamusia go nie nauczya!
- Nie by w szkole, jak te litery przerabiali!
- Cisza! Jak mog czyta, gdy si rozgdakalicie niby stado wyposzczonych kogutw na widok jednej
kury.
- No ju, dawaj!
Przysza kryska na Matyska,
bierze Niemiec dzi po pysku.
- Matyska, pyska powinno by - krzykn karniak wyczulony na rym.
- Powinno. Napisz lepszy, jake taki poeta,
- Ino gowa nie ta.
Zarechotali zgodnie.
- Jeszcze nie skoczyem - przekrzykiwa ich czytajcy. - Jeszcze co jest.
- Cicho, poety! - uspokajali si nawzajem.

Ale teraz odezwa si inny gos, rwny, donony, przywyky do wydawania komend. To eks-kapitan
Wojdak zacz czyta kolejne pody Sukowej twrczoci. A moe tylko zrcznie skd przepisane? Tak
czy siak, cze mu i onierska sawa za pomysowo.
Nie dla psa kiebasa,
nie dla lisa gska.
Id przepdzi Niemca
precz z polskiego lska.
- A tu mu si dobrze zrymowao - zapiszcza radonie poprzedni krytyk pysku - Matyska.
- To wszystko? Ju? Koniec? Tyle papieru i tylko tyle? - zarzucili czytajcego pytaniami stojcy
w trzecim i czwartym rzdzie, niewiele dostrzegajcy zza plecw kolegw.
- Nie, gdzie za... To tylko na rogach. Jeszcze jest duo. Wzgrze 86, Nasze zadania, Haba naszej
kompanii. To o Kominiaku. - Wojdak skomentowa natychmiast, szybko przebiegajc oczyma
wyrazisty tekst.
- Czytaj!
Malarski sta dusz chwil o dwa kroki za rozgorczkowanym tumkiem. Zaoy rce do tyu, wyd
wargi, do ktrych przysech nie dopalony papieros. Dwukrotnie otwiera usta, za kadym jednak
razem onierski zgiek wciska mu sowa z powrotem do garda.
Gdy jednak znw chcieli odda gos Wojdakowi, w sekundow przerw wdar si krzyk Malarskiego:
- A na zajcia panowie nie maj zamiaru si wybra? Tylko klub i gazetka w gowie?
Odwracali si niechtnie, nagle sposzeni, brutalnie wyrwani z niecodziennego, odmiennego wiata
i przywrceni rzeczywistoci.
- Klub panowie zaoyli? Tylko cylindrw i cygar zabrako? Nie dowieli, psiekrwie kwatermistrze,
prawda? Moe te pod krytyk w gazetce ich wemiemy?
Wyprowadzi ich, jak co dnia, na zajcia. Do poudnia wiczyli forsowanie przeszkd lenych, roww
przeciwczogowych i drutw kolczastych, po poudniu wzili si za kopanie roww strzeleckich.
W rzadkich chwilach wypoczynku wracali do faktu ukazania si gazetki, do wyczytanych sw.
- Ale nam si polityczny ruszy!
- Ju ty si nie martw, on ma wiksz gow od twojej. Jak ju gazetki wydaje, ani chybi pjdziemy do
natarcia. Wiadomo: wicej polityki przed bojem, tak jak jaskek przed deszczem.
- Pewnie, e pjdziemy. Jeli ju Wzgrze 86 przypominaj...
Byli dzi bardziej poruszeni, podekscytowani, stopniowo zaczyna dziaa narkotyk bitwy. Jak
wytrawni gracze na konnych wycigach, tak oni zaczynali obstawia swoje dalsze losy. Wyjdzie, nie
wyjdzie? Dojdzie, nie dojdzie ich ko do mety? Stawka bya wyrana: wykonanie zadania to rana lub
mier po jednej stronie, a wypiska i zdjcie z karnej po drugiej. Czerwieniay policzki, mocniej
wystpoway yy na czole lub przedramieniu od mocowania si z piaskiem i z wasnymi mylami.
eby tylko nie jak na Wzgrzu 86 - myleli ci z duszym pobytem w karnej. - Co to byo za Wzgrze
86? - pytali modsi, nowicjusze. Przecie nie dane im byo dowiedzie si tego z gazetki. Wieczorem,
gdy wrc, niewiele dojrz w tym miejscu, gdzie j zawieszono. Jedna naftowa lampa, zdobyta przez
chorego Suka z najwikszym trudem i przebiegoci w najbliszej wsi, ledwie rzucaa saby krg

nad stoem, gdzie wczoraj grano w szachy i warcaby, pozwol im to zdj, przenie, powieci,
poczyta? Chyba nie, bo jeszcze poar mona zrobi w takim tumie.
Rce znw szybciej wyrzucay piasek na koron okopu, odek, ledwie rozgrzany poudniow letni
zup, ale nie napeniony do syta, odzywa si zowrogim warczeniem, serce stukao nieco szybciej,
pot, zalewajcy dzi twarz obficiej ni w inne dni, zmusza do ocierania go drelichowym rkawem raz
po raz.
Piasek sypa si do kamaszkw. Malarski pohukiwa na zbyt wolno pracujcych. Chory Kowalski
przechadza si o kilkadziesit metrw za okopem, na lekkim skonie gry, niewidoczny dla oczu
wroga. Cienk witk uderza po cholewie buta.
Wadek Wolak po kadych kilkunastu rzutach opat przesuwa si leciutko w prawo, zbliajc si do
wszechwiedzcego Bulika -tak go przynajmniej Wadkowa sidemka okrelia - ktremu za dzie, dwa
koczya si kara. On o Wzgrzu 86 powinien co powiedzie.
Wszechwiedzcy macha opat ze zoci, zaciska gniewnie usta, mielc soczyste przeklestwo.
-- eby wam sparszywiaa caa msko... - To Wadek dosysza, gdy wreszcie po kolejnych
dziesitkach opat znalaz si w najbliszym ssiedztwie pucoowatego, zwykle rozemianego krajana.
- Co taki zy? - przyjanie zagada Wolak.
Tamten cisn ze zoci jasnotym piachem.
- Wojowa im si nagle, kosmatym, nie ujarzmionym patafianom zachciao... Nie mog to, skubacy,
dwa dni poczeka? Teraz, jak ju, ju mam dosta wypisk, tacy si gorliwi, zarazy egipskie, zrobili!
Trzeba byo zaczyna wczeniej, a nie dzi...
- Moe jeszcze nic nie bdzie? - Wadek zawar w pytaniu cich nadziej. Powoli przywyka do wiata
karnej kompanii, prawie uoy w nim sobie ycie, ju nie stercza nie dopasowanymi kantami wrd
onierzy plutonu. Obiecuj bj. A jeli on go nie przeyje? Lepiej ju tak trwa. Godno, wszawo, ale
na tym wiecie.
- Akurat! Nie bdzie! - wybuchn Bulik z ca zoci, tumion od rana. - Widzieli go, chrzanionego
znawc wojennego. Sztabowy feldmarszaek z Guska si znalaz. Pewnie ci ciotka z litoci urodzia
i taki nierozgarnity tumok do dzi. Jak ju gazetk wydaj...
- No to co, e wydaj?
- Gupi! Starym kamaszem si urodzie i gupim, rozdtym kapciem umrzesz. Wzgrze 86
przypomnieli. Pewnie wypisa, mato jeden z drugim, eby bohatersko jak tamci...
- Jacy?
- Jacy, jacy... - przedrzenia go z irytacj lublinianin. - Sracy, wiesz...!
Wadek milcza. Mocniej naciska opatk, natkn si bowiem na grubsz warstewk gliny. Ale si
Bulik rozsierdzi. Nigdy go takim nie widzia, zawsze dotychczas mg pyta o nie znane mu,
niezrozumiae zjawiska i sprawy.
- Najwicej marz o tym, eby zafajdanym na tamtym wiecie bohaterem zosta, order zafasowa.
Wtedy, jak ju mog wrci do swoich. Miesiczek tylko oberwaem. Ja nie wyrokowiec jak ty, co
dych zarobi. Dezerter, psia jego ndza!
Pierwszy raz wyrway si Bulikowi gryzce Wadka sowa.

Powoli wic, znw wysypujc osiem, dziesi opat na koron okopu, Wolak prbowa si oddali,
tym razem w prawo, na swoje dawne stanowisko.
- No gdzie idziesz, cioku jeden? - wrzasn Bulik. - Najpierw pyta o rne duperele, a jak czowiek
chce go uwiadomi, to spirza. Pewnie pod pierzyn do mamy.
- A ty mi matk zostaw w spokoju, dobrze?! - Zaatakowany wyszczerzy nagle zby. Ju mu przestali
wytyka rodzicielk. Ten nagle znw. Wadek bysn oczyma, nastawi ostrzem saperk, jakby
osaniajc si przed niespodziewanym atakiem Bulika. Chwil patrzyli sobie gronie w oczy szykujc
si do zwarcia, do kotowaniny w pytkim okopie. Rzuc si zaraz na siebie, chwyc za garda, bd
dusi, dopki ktremu nie trzanie chrzstka. Nie pierwszy i nie ostatni raz prawo pici miao
decydowa w karnej o czyich racjach. Pierwszy rykn miechem sprawca awantury.
- No i co si tak zjey jak wilk do owcy? Ju pogada nie mog, wykrzycze, co mnie boli? Komu
pjd paka w mankiet? Informacyjnemu albo dowdcy kompanii? To ju lubelskiemu krajanowi nie
mona po przyjacielsku nasobaczy? Gupi ty, gupi, Wadek! Nieyciowy z ciebie czowiek.
- A ty mi matki nie ruszaj! - Jeszcze cigle z uporem, z wyszczerzonymi zbami, czujny, pry si
Wolak. - Dosy ju inni na wycierali ni sobie gby!
Bulik podszed do niego, trzepn go z rozmachem po ramieniu.
- Dobra! Nie bd rusza. Co mowny dzie dzisiaj masz. Na mnie chcesz zaprawi si przed bojem?
Jeszcze bdzie co robi. Tam... - brod wskaza na zachd.
Wadek opuci opatk.
Milczeli teraz obaj, sposzeni, zaenowani swym niewczesnym przed chwil zacietrzewieniem. I niby
bez zwizku z poprzednimi wydarzeniami Bulik zacz mwi gosem cichym, monotonnym:
- Wzgrze 86 to byo, bracie, tam, koo Kanau eraskiego. Siedemnastu ywych chopakw zostao
na siedmiuset metrach obrony. Kiedy ju zdobyli...
- Duo wygino? - Wadek przezwycia chwilowy skurcz garda.
- Duo? Nie wiem, to byo jeszcze przede mn. - Po raz pierwszy przyznawa si do swojej niewiedzy. Podobno sporo. Najgorsze byo, bracie, to, e poginli nie w ataku, a ju po nim. Od min. Metr za
metrem szwaby zaminowali wzgrze. Leciay chopaki do Pana Boga na urlop kawakami. Nie wiem,
czy tam si przed boskim tronem spotkay ich rce, nogi, gowy i kiszki. Taki to by, widzisz, gips na
Wzgrzu 86. Bohatersko zdobyte. Tak pewnie w gazetce napisali? eby i my jak oni... My! Janiej ci
w gowie? Ju wiesz, dlaczego si wciekam? Wiesz, ile tu czasu siedz te choleryczne fryce? Wiesz,
ile napchali puapek w ziemi dla nas, gdy ju pjdziemy wpieriod? Akurat ja musz!
Nie tylko mnie strach dusi w odku - skonstatowa w mylach Wolak. Zrobio mu si lej, weselej. Bulik ju wojowa, a jednak... - Rozgnit grudk ziemi. Drobinki piasku sypay mu si przez palce.
- Co tam si dzieje! - wyrwa go z sekundowej zadumy bardziej dowiadczony kolega. - Patrz!
Do okopu zblia si szybko chory Kowalski. Obok niego drobi zdyszany goniec dowdcy kompanii,
Cylowicz.
- Malarski, zbiera pluton! - dosyszeli i oni podniesiony gos dowdcy. - Zbiera!
Nim utworzyli kolumn, ju bezdrutowy onierski telegraf roznis wiadomo:
- Bd wydawa bro.

A wic bj.
W ten nastrj, podniecajcy, niejako narkotyzujcy jednych, wywoujcy miotanie cichych obelg
i ciskanie odka u innych, wpada dalsza, nie mniej sensacyjna wiadomo: andarmi przywieli
Kominiaka.

8
Pluton chorego Kowalskiego pracowa tego dnia najdalej od sztabu kompanii. Nim wic doszli do
kilku ziemianek, umiejtnie wkomponowanych obok czterech kikutw wysokich, a mocno
nadpalonych drzew i duego, stosunkowo mao zniszczonego murowaca - pierwszy pluton zdy
pobra karabiny. Ruszy wic ju i trzeci pluton. Z daleka syszeli donone komendy Floriana Florka
syna Floriana, sprawnie wyrczajcego dowdc we wszelkich doranych kopotach. Mimo e
potrjny Florek te odbywa kar w kompanii, od czasu dezercji Kominiaka by surowszy, ostrzejszy
dla onierzy plutonu. Nocami wyrzuca sobie, e wida by dla nich za agodny, jeli kto jego potrafi
wystrychn na dudka.
Odzywaa si w nim poznaska pewno, e my milsi Bogu, sprawniejsi, lepsi, szybsi, dokadniejsi,
solidniejsi od tych tam zza Bugu... Odwieczna duma Wielkopolan - nie zawsze wyranie ujawniana,
czciej starannie skrywana - teraz bya dranita zbyt bolenie. Dawa wic chopcom
w przysowiow ko, nie ogldajc si na nic, nie wybiegajc myl w przyszo, nie baczc, e su
- na rwni z nim - byli kapitanowie, porucznicy, i moe si zdarzy, i za miesic lub dwa trafi pod ich
rozkazy. Wymaga teraz szczeglnie precyzyjnie wyrwnanych szeregw, prawie jak na defiladzie,
czystoci w ziemiance jak w prawdziwych koszarach, ogolonych twarzy jak w przedwojennym
poznaskim puku piechoty, prawidowego strzelania obcasami kierzowych kamaszkw, jak przy
meldowaniu si w szkole podoficerskiej, gdy on j kiedy koczy. Nie przyjmowa do wiadomoci, e
kierzowy but nie wyda tego samego dwiku co przedwojenny but z trzydziestoma dwoma
gwodziami.
- A mnie trzaska porzdnie - odpowiada niezmiennie na wieczorne uwagi kolegw, ktrzy po dobroci
tumaczyli mu:
- Ty, Florek, nie bd taki wojskowy biskup, bo dowdca te nie papie.
- A mnie obcas trzaska - odpowiada zwykle z uporem, bez polotu.
Maszerujcy drugi pluton sysza teraz z oddali ostry, tncy powietrze krzyk Florkowych komend, lecz
mimo jego nawoywa wkrad si w onierski wiatek lekki nieporzdek.
Karniacy toczyli si do skrzy z karabinami. Brali je z leciutkim dreniem rk. Czyniy z nich
rwnoprawnych onierzy. Ju nie tylko saperka czy kij. Znw bro w rku. Karabin. Stary, poczciwy,
wymiewany mosin. Numer zapisany przy nazwisku. Mj karabin. Gar naboi woonych do
chlebaka. Dzi znowu bd sprawdza celno broni. Sprawno oczu i rk. Wytrzymao nerww, by
nie cign jzyka spustowego zbyt wczenie, gdy pjd na zadanie. Nie wiedzieli jeszcze jakie.
Niewane. Daj bro. To si liczy. Znw czowiek ma sw warto. Bo c wart nie uzbrojony wojak?
Gdy przywyk ceni si oowiu, a w wiadomoci wyobio naleyty rowek przekonanie, i panuje si
nad ogniem; gdy w podwiadomoci zalgo si poczucie bezpieczestwa osobistego. Jasne, na
wojnie gin ludzie. Rnie. Jak ci na Majdanku czy wczeniej ogldani w podkijowskich jarach.
Bezbronni. Nie majcy ostatniej w yciu szansy. I spord nich, onierzy, co dnia, co godzin mier

porywaa gsto swe ofiary. Ginli z jkiem lub po cichu, na oczach caej kompanii, w biegu lub
dyskretnie, niemal niepostrzeenie nawet dla najbliszego ssiada, jednak z gbokim poczuciem, e
kad swe gowy jako ludzie zbrojni, ludzie czynu. e nie musz i pod strza pokorni, bezwolni, bez
moliwoci obrony, zwarcia si z wrogiem wrcz.
w gboko uksztatowany szacunek dla broni, dajcy poczucie bezpieczestwa, i jej nagy brak po
wyroku, po decyzji dowdcy dywizji lub puku o skierowaniu do karnej - bodaj najbardziej
upokarzajco dziaa na tych onierzy, ktrzy walczyli nie pierwszy miesic. atwiej znosio si wszy,
gd i ostry regulamin, a nawet wiadomo, e w razie potrzeby dowdca ma wobec nich
najsurowsze prawa posterunku wojennego, ni pozbawienie broni.
Obecnie dawano j do rki. Nie kryli si z pieszczotliwym gaskaniem kolby. Nie byli w stanie zakry
blasku oczu. Nie potrafili zgasi umiechu, w momencie gdy przy nazwisku wpisano numer karabinu.
Obok, w kilku skrzyniach, niby dobrotliwe witeczne jaja, tyle e pomalowane nie na wesoe jasne
kolory, lecz na ochronny ciemnozielony, leay granaty.
- Dawaj po dwa! - hucza szef, starszy sierant, do kaprala z kadry kompanii.
- A zapalniki?
- Zapalniki... - zawaha si szef. - Nie wiem, czy wyda teraz, czy wieczorem? Dowdca nic nie mwi.
- Dajmy teraz, bdzie spokj! - proponowa kapral, pragncy mie ju z tym wszystkim na dzi
wity spokj.
Szef przyzwalajco machn rk.
- No dobra! Dawaj!
Kapral rozwin pierwszy pakiet zatuszczonego papieru. Zapalniki lniy nowoci, pokorne, gotowe
do uycia.
Od zachodu nadchodzi drugi pluton. Od wschodu, szybkimi krokami, zbliaa si czwrka ludzi.
Trzech na przedzie, jeden z tyu, z pepesz wymierzon w idcego porodku. Jego skrzydowi trzymali
pistolety maszynowe niedbaym gestem frontowcw; lufy wystaway im spod pachy. Idcy midzy
nimi by bez broni i bez pasa. Nie ogolony i brudny, w przeciwiestwie do konwojentw. Im bliej
kompanii, tym bardziej garbi si, chyli, spuszcza gow.
- Kominiaka prowadz! - krzykn jeden z onierzy trzeciego plutonu. ywioowo przerwali
pobieranie broni i granatw. Zwracali si popiesznie w stron idcych. Wic jednak andarmi
popisali si. Przez niejedn gow przebiegaa myl: Ju ja bym si tak ukry, e diabe by mnie spod
ziemi nie wykopa. A po chwili inna, nieco zoliwa: Dobrze mu tak! Dlaczego to ja mam karabinem
ama wal ziemny, wa ognia, a Kominiak nie? Trzymali karabiny i granaty dowolnie, w rnych
pozach i kierunkach, tak jak uchwyci ich - niby bysk filmowej kamery - w okrzyk Kominiaka
prowadz. Jeden i drugi instynktownie - bo rozumowo nikt tego nie potrafi wytumaczy nawet
podczas pniejszego drobiazgowego ledztwa - wkrca otrzymany przed chwil zapalnik w szyjk
granatu.
Zelektryzowani okrzykiem, nie zauwayli, e nieco nad nimi, na schodkach murowaca, zjawi si
dowdca kompanii. Niski, krpy, rce zaoy do tyu. Wida przy tym wzrocie czsto trafiaj si
napoleoskie gesty. Spoglda ironicznie na odwrconych do niego onierzy i przenis spojrzenie
w kierunku nadcigajcych andarmw. Leciutko unis brwi do gry. Po co go tu prowadz? Powinni
i od razu do prokuratury 3 dywizji, ktrej teraz podlegali. Tam maj porzdny areszt, tam mona od

razu rozpocz dochodzenie, eby szybko, sprawnie zaatwi ca rzecz. Wielokrotny kryminalista.
Dezerter z karnej. Tylko kule plutonu egzekucyjnego mog zaatwi ten rozdzia. Po co go tutaj
prowadz? W to zbiegowisko? - Porucznik Ostapienko poczu niedobre ukucie serca.
Nie by przesdny. Nigdy jemu, wieloletniemu czonkowi partii komunistycznej, nie przyszo do gowy
opowiada kolegom, nawet najbliszym, e przeczuwa osobiste niebezpieczestwo. Kada jednak
z czterech jego ran, kade oszukanie kostuchy, ktra ju si na niego zamachiwaa - on jednak
w decydujcym momencie pochyla gow lub pada plackiem na ziemi - byo poprzedzone
podobnym krciutkim, ostrym, dojmujcym ukuciem w sercu. Jeszcze raz wrcia myl krytyczna
i wyrzut pod adresem andarmw: Po co go tu prowadz? Chc si pochwali swoj sprawnoci?
Zrobi dwa kroki w d. Jeszcze growa nad trzecim plutonem, ogarnia wzrokiem eskort i
Kominiaka. Nadchodzcy spostrzegli go, ich kroki nabray sprystoci, szybkoci, szturchnity
dezerter take nieco si wyprostowa.
Czwrka sza prosto i ostro w kierunku schodw. Z zaoonymi do tyu rkoma sta na nich dowdca
kompanii.
Zreflektowali si wwczas i onierze trzeciego plutonu. Spostrzegli dowdc, cofali si o pl kroku,
instynktownie tworzyli szpaler, ktrym mieli przej tamci. Drugi pluton przybi w tym czasie kroki,
osadzony komend stj! chorego Kowalskiego, zamar o kilkanacie krokw z tyu. Wyrzucili do
przodu, na spocznij!, jednym mocnym, zgranym uderzeniem lewe nogi. Eskorta z Kominiakiem
dochodzia do ywej, utworzonej przez ludzi uliczki. Byo teraz cianiej, obaj wic idcy z boku
andarmi przepucili dezertera przodem. Trzeci konwojent spuci luf ku ziemi, zwolni kroku.
Odlego midzy porucznikiem Ostapienk a karnym Kominiakiem, ktry nie chcia skorzysta
z danej mu szansy zmazania krwi lub odwag swoich przewinie i zdezerterowa z kompanii, zmalaa
do czterech, piciu krokw.
To rozegrao si w sekundach. Byy kryminalista, jakby niezupenie przytomnie, rozejrza si dokoa
i dostrzeg karabiny. Zatrzyma oko na uzbrojonym granacie najbliszego onierza, zrobi p kroku
w bok i wyrwa mu z rk granat. Szarpn zawleczk. Z wyszczerzonymi zbami rzuci si w kierunku
porucznika. Ostapienko ledwie zdy zakry twarz domi. Kominiak unis rk w gr. Widzieli
wszyscy, e jeszcze przyciska yk zapalnika. Zaraz j puci.
Z tumu drugiego plutonu, zwyczajnie oszoomionej ludzkiej ciby, uniosa si wielka rka, ktra, niby
zbata yka potnej koparki, zacisna si na rce Kominiaka zbrojnej w granat. Druga do
zatoczya koo i z chrzstem wyldowaa na nie ogolonej brodzie zamachowca. Zachwia si, jednak
nie upad, ciskany stalow ap, pooon na granacie.
To sekundowe zachwianie si dezertera otrzewio innych. Dowdca kompanii zbieg ze schodw.
Oburcz chwyci prawe rami zamachowca. Nie widzia, ale i nie czul w tym momencie, e twarz ma
mokr od potu. Ustao kucie serca. Gdyby nie ten wielkolud o doniach-opatach, mg ju by tylko
mokr krwaw plam.
Rozleg si chrzst koci. Kbio si teraz pi postaci.
- Ty gadzie! - sycza Florian Florek.
- Pu! Do! - Energicznie skomenderowa czyj gos. Ostapienko widzia w tej chwili tylko czerwone,
krcce si przed oczyma plamy. Zwolni ucisk prawej rki Kominiaka. Posucha spokojnie
powtrzonej komendy: Pu!, odstpi p kroku. Znw patrzy niemal ironicznie. Z wykrconymi

rkoma - przy kadej jeden andarm, a na barkach spoczyway jeszcze donie Florka - sta teraz nage
skarlay Kominiak.
Midzy nim a dowdc - polityczny. Chory Suek. ciska w rce wyuskany dezerterowi granat. Nie
lada to sztuka wyj i nie puci yki. Suek ciko zrobi kilkanacie krokw, min ostatnich
onierzy. Zamachn si.
Hukno. Wrci do dowdcy. Nieporadnie masowa teraz wielkie donie.
Prawda - uwiadomi sobie Ostapienko - przecie nieraz mylaem, jakie to opaty ma mj
niedwiedziowaty zastpca. Dziki tym opatom yj...
Nie potrafi wyjani ani on, ani nikt z onierzy, kiedy zjawi si midzy nimi polityczny, chop nie
uomek - metr osiemdziesit pi. W zamieszaniu, w euforii towarzyszcej pobieraniu broni,
w chwilowym napiciu, powstaym przyprowadzeniem Kominiaka, przeoczyli moment nadejcia
Suka. Spod powoki cikoci i nieporadnoci wydara si i ujawnia byskawiczna orientacja, idca
w parze z si Golema. Tak cisn rk i granat!
andarmi, zmieszani, skonsternowani, teraz nadrabiali min. Zadowolony zazwyczaj z siebie,
pyszakowaty sierant andarmerii jka si meldujc:
- Obywatelu poruczniku, my tego... przyprowadzilimy dezertera, tego... jak mu tam... Kominiaka.
Porucznik Ostapienko ju trzyma swj codzienny fason.
- Miaem okazj zauway.
- Wanie! - Sierant nie chwyci drwiny, uspokaja si, wracao mu yciowe zadowolenie ze swej
wszechdoskonaoci, uzewntrznianej na co dzie nie przysugujcym mu oficerskim mundurem,
przecitym przez pier nowiutk jasn koalicyjk.
Dowdca kompanii nadal ironizowa:
- Widz. Jeszcze dziki choremu Sukowi widz, e przyprowadzilicie. Po co? Po co, duraki? Durak,
sa wsiem wy durak! Byo wam mwione, e priamo do dywizyjnej prokuratury? Byo? Zacziem wy
prikaza nie wyponili? - W zdenerwowaniu, ktre dopiero teraz dawao o sobie zna, przechodzi na
pewniejszy dla jzyk ojczysty. - Nu, kak? Czto wy skaitie?
Sierant, niby to stojc na baczno, niepostrzeenie przerzuca ciar ciaa z jednej nogi na drug.
- Bo ja, obywatelu poruczniku, mylaem...
- Od mylenia nie wy. Moe ci zaszkodzi. To mczy. Mj polityczny zastpca od mylenia. Wy od
brudnej andarmskiej roboty. Poniatno? - By szczeglnie brutalny. Z tego w kompanii dotd nie by
znany.
Sierant pokornie, po wolemu, spuci eb. Zostao mu to wida ze szkolnych czasw, gdy nie ma si
wytumaczenia swego zego czynu wobec rodzicw i nauczycieli. Co jednak musiao zawita w jego
gowie, bo umiechn si zadowolony. Wbrew regulaminowi lewa rka andarma dusz chwil
krya wok kieszeni szynela, wreszcie tam zawdrowaa.
- A wy czto? Tak was uczili smirna? - wybuchn na nowo dowdca kompanii.
Ale sierant ju trzyma rk na zewntrz, tyle e cinit w kuak. Podnis gow. Bezczelnie patrzy
porucznikowi w twarz.

- Melduj, obywatelu poruczniku, e nie tak uczyli.


Trzeci pluton cichutko zarechota. Drugi, w tyle, goniej. Dla nich nie byo komendy baczno.
Ostapienko przesun furaerk do tyu.
- Nu?
Sierant trzasn obcasami butw. Kierzowe. Mia jednak racj potrjny Florek: tym te mona byo
regulaminowo strzela.
- Melduj, obywatelu poruczniku, e przestpc my przyprowadzili tutaj dlatego, bo w ledztwie,
ktre my wstpnie zrobili, wystpiy nowe fakty. - Obraca si ju duszy czas w ochronie dywizyjnej
suby sprawiedliwoci, przyswoi wic sobie co nieco z jurystycznego sownictwa.
- Fakty? - Teraz i Ostapienko by zdumiony.
- To one! - Sierant andarmerii szeroko otworzy lew do. ciy si na niej cztery kolczyki i dwie
obrczki.
- Zote, melduj, obywatelu poruczniku! On - lekko odwrci gow w kierunku Kominiaka, tkwicego
z wykrconymi rkami - zrabowa to ju po dezercji. Nowe przestpstwo. To my chcieli, eby
obywatel porucznik o tym te wiedzia. Jaki to ananas!
Ostapienko chwil przyglda si kosztownociom, potem delikatnie uj je w palce. Przybliy do
oczu.
- Chyba naprawd zoto. Oddajcie prokuratorowi. Odprowadzi! Lepiej go, drania, pilnowa! - Rzuci
zoto na do andarma, otrzepa rce i, jakby nie dowierzajc, otar je gruntownie o granatowe
bryczesy. Konwj wycofywa si szybko, czujnie nastawi pepesze.
- Dowdcy plutonw, koczy wydawanie broni! - Porucznik wraca do codziennego tonu i ycia.
Codziennego? Gdy karnym wydaj bro i granaty?
Niepotrzebnie. Dugo leeli na pozycji wyjciowej w mcym, zimnym, przenikliwym kapuniaczku.
Zielone rakiety miay by sygnaem do biegu o ich los, o ich przyszo. Na pierwszy basowy gos
artylerii mieli przeby zapory z drutw kolczastych, opanowa w kawa ziemi, ktry po prawej
stronie Wisy cigle dzieryli hitlerowcy.
O trzeciej po pnocy, zmoczonych, przezibnitych do gbi trzewi, podniesiono cichym rozkazem:
- Powrt na pozycje wyjciowe!
Szli milczcy, mrukliwi, od nowa zmroeni, e cho bro w rku, uytku z niej nie zrobili.
- Poyjemy - radonie wymrucza Bulik, idcy tu za Wadkiem. - Jeszcze poyjemy...

9
Z dnia na dzie gd stawa si dokuczliwszy. Rankiem, jeszcze zaspani, mechanicznie podstawiali
kocioki pod chochl kucharza. Optymici - a gdzie ich nie brak? - miewali nadal odwag sprawdza
zawarto kocioka.

- Pcak - kwitowali zawiedzeni.


- Z przemarznitymi kartoflami.
- Sodkimi.
- Kasza jak dla chorego. Rozklejona.
Tu ju doczay si gosy sceptykw, ktrzy nie musieli burzy swojej wiary w drastwo kucharzy
i kwatermistrzw, jak jednogonie i najprociej kwitowano kopoty ywieniowe trudnej jesieni
czterdziestego czwartego. Sam dekret o ziemi dla chopw nie by w stanie dostarczy ani wojsku, ani
robotnikom choby ywnociowego minimum.
Parzyli karniacy usta i gardo t niby zup, pczniejc i narastajc w przeyku a do mdoci. Chciao
si - jednemu i drugiemu - rzygn, przemagali si jednak, wiadomi, e to jest ich jedyny pokarm.
Tylko nowicjusze przez pierwsze trzy, cztery dni odwaali si wylewa zup, zapycha jednorazowo
odek caodzienn porcj chleba, jeli go dostarczono, rzecz jasna, i jeli wystarczyo dla caego
stanu osobowego.
Jeli... Chory Suek w te dni omiela si nadmiernie podnosi gos w meldunkach adresowanych do
zastpcy dowdcy 3 dywizji. Chleba znw nie dowieziono za trzy dni, cukru za tydzie. Tylko wic
gupi nowicjusz mg gardzi niadaniowym, obiadowym i kolacyjnym, lekko stchym, mocno
rozklejonym i osodzonym, niedobr sodycz przemarzych ziemniakw, krlewskim pcakiem.
Krlewski! Tak nazw otrzyma w rzadkiej chwili plutonowej rubasznoci i dowcipw.
- Dlaczego krlewski? - pyta zdumiony nowicjusz, ktry w normalnej kompanii zdy nasuy si
ledwie dwa tygodnie i ju za polsk przepustk trafi do nich.
- A wiesz, co jedz krle? - wcigali go podstpnie do rozmowy.
- Nnno, nie wiem, chyba same dobre rzeczy.
- A jak mylisz, marcepan jedz?
- Chyba jedz... - zgadza si pokornie, wystraszony, nie tylko zym jedzeniem; nie mg w tej
kompanii znale stosownej szparki, by wcisn si w ni, przylgn do jednego lub drugiego
czowieka. Bywa tak w onierskim yciu. Dopki nie znajdziesz kumpla, dopki on nie wemie na
siebie choby czci ciaru parowania docinkw, jeste zgubiony, przepade.
- I co jeszcze jedz krle? - Patrzyli na z surowymi minami, adnemu nawet ni drgna warga.
- No i inne dobre rzeczy.
- A ciastka jedz?
- Chyba jedz.
- A dlaczego?
Rozejrza si bezradnie. Daremnie szuka pomocy wrd ciany chopw, utrzymujcych powag jak
w kociele przed gwnym otarzem, na chwil przed komuni.
- No, powiedz, dlaczego, ty, nowy!
Wzruszy ramionami, zbierao mu si na zy.

Nie do, e cztery dni temu by sdzony, to jeszcze dzi ci...


Ulitowa si nad nim Bulik, ktrego rozpieraa rado i ch opieki nad innymi. Ostatni dzie w karnej.
Wieczorem bdzie dla niego w rozkazie wypiska. Rano wrci do swoich. eby tylko do swoich, bo
mog posa czort wie gdzie.
- Moe dlatego, e sodkie? - prbowa pomc pytanemu, jak litociwy nauczyciel klasowej ajzie.
- Wanie, bo sodkie! - Nowy obliza si apetycznie na wspomnienie konfitur. Jako may chopak
wyjada je w spiarence, lejc na oprnione jego aroctwem miejsce w soiku zwyk wod. Zawsze
to si w kocu wydawao, dostawa baty, nie potrafi jednak czyni inaczej.
- Bo sodkie, powiadasz? - zamyli si Malarski, biorcy udzia w tej zabawie. Ju po subie, mg
wic by jednym z nich, nie za pomocnikiem dowdcy plutonu. - Tu, bracie nowy, utrafi. Bo
sodkie! A nasz pcak z kartoflami te sodki. Znaczy si - krlewski.
Potrafili wic potem pohukiwa na kucharza:
- Dawaj, dawaj to krlewskie jado!
- Tego marcepana!
Czciej jednak patrzyli ponuro na kompanijny kocio, udzc si, e za jego blachami kryje si waciwie czemu miaoby si kry? - co zgoa odmiennego ni pcak.
Roso, pczniao w gardle jednostajne, monotonnie ze jedzenie.
- Pod Stalingradem jednak byo lepiej - pomrukiwali Rosjanie, ktrym prcz zaszczytu pomocy
w organizowaniu polskiej armii zdarzao si rwnie odbywa kar w polskiej karnej kompanii.
- Sabo co ta wasza wadza was ywi - krzywili si wobec onierzy-Polakw..
- A wasza wadza te si nie fatyguje dawa nam za duo tuszonki - odpowiadali bez zoci, po prostu
stwierdzajc.
- odek mi przyronie do krzya - monotonnie powtarza, jak wyuczon przez aktora kwesti,
Wadek Wolak, ktry wci wraca w rozmylaniach do Bulika. Wyciskali si na poegnanie. - Tobie
bdzie dobrze - mwi mu wtedy. - Bdziesz normalnie jad. Bo w jednostkach pewnie tak podle nie
ywi.
- Pewnie - odpowiada miao Bulik - tam jest wysza norma. Wszystkiego potd! - Palcem przejecha
si po brodzie. Co mia mwi, e ju przed jego pjciem do karnej u nich w puku te bywao po
krlewsku. Pcak dumnie wkroczy na wyywienie caej pierwszej armii.
Waciwie to nawet chcia powiedzie Wadkowi prawd, ale potem machn rk. Po co krajanowi
odbiera ostatek zudnych wyobrae? atwiej si suy w karnej troszek podbarwiajc,
koloryzujc ycie normalnej kompanii, odrobin za nim tsknic, za jego pozorn swobod, no bo
rzeczywicie andarmw za plecami nie ma.
Mocno ucisnli sobie apy.
- Do spotkania na froncie! W lepszej jednostce!
Pozostajcy smtnie pokiwa gow. Mia przecie du kar. To nie miesic Bulika. Nie dyscyplinarny.
Wyrokowiec. Za gd. Miaby go przeladowa w caym onierskim yciu, miaby sta si jego
gwnym wrogiem? Ca si szczk, rk i woli miaby kierowa na zwalczanie ucisku w doku?

Dano mu powd do nowego blu odka.


Poprowadzili ich o brzasku nieco do tyu, tam gdzie kwaterowa puk piechoty, z ktrym wspdziaali.
Doczyli do ju stojcych dwch ywych ramion, utworzonych z modych onierzy. Stanowili trzeci
bok. Czwarty - wolny. Na razie.
Krzyk: - Plutooon stj! - Chrzst broni. Nie zauwayli, nie dosyszeli w miarowym tupocie butw,
w mocnym przybiciu przy ostatniej komendzie, e w t woln, czwart stron wprowadzono onierza
bez pasa.
Nie czekali dugo. Spostrzegli nie tylko tamtego, ale i grono oficerw. Poderwano ich do postawy
zasadniczej. Ju biegy sowa na pocztku niedosyszalne, nie zarejestrowane przez nich, nasilajce si
wraz ze wstawaniem ospaego listopadowego witu.
...wyrokiem sdu polowego Trzeciej Dywizji Piechoty imienia Romualda Traugutta szeregowy
Bolesaw Kominiak skazany zostaje na kar mierci przez rozstrzelanie. Dowdca armii nie skorzysta
z przysugujcego mu prawa aski.
I zaraz potem:
- Dowdca plutonu!
Trzask broni. aduj! Znw potworne ciskanie we Wadkowym odku. I jemu to grozio. Mg pi tygodni wczeniej - sta na miejscu tamtego. W niego mogli patrze otpiaymi spojrzeniami
przypadkowo wybrani onierze plutonu egzekucyjnego.
ciskao gorzej, stokro, tysickro boleniej ni przy godzie. Nie rabowaem. Nie uciekaem rozgrzesza si Wolak. Bye takim samym dezerterem - mczy go gos, o ktrym czasem czytywa
w ksikach, e go kady we wntrzu posiada. Drzemie gboko ukryty, a wyzwala si tylko przy
szczeglnych okazjach.
Dobrze draniowi! - pgosem kwitowa sowa wyroku potrjny Florek.
- Pieskie ycie, pieska mier - mwi eks-podporucznik, lotnik, intensywnie, nawet wrd nich,
uczcy si jzyka polskiego.
- Pieska to ona nie jest - prostowa kto melancholijnie, pszeptem jak i poprzednicy - psw nie
rozstrzeliwuj...
Skoczyo si szczkanie zamkw. Cisza. Cisza wszystkich trzech ramion czworoboku. Cisza w grupie
oficerw. Cisza tam.
Potgujcy si bl Wadkowego odka.
Kto, niby reyser wielkiego teatralnego przedstawienia, tragicznego spektaklu na serio, po ktrym
nie podniesie si ze scenicznych desek gwny bohater, przed chwil zdradziecko zasztyletowany
przez wiaroomnego dworzanina - wyczeka dug chwil ciszy. Potem szybko nastpiy po sobie
komendy, obnienie luf karabinowych, zbiorowy bysk, gony huk.
Zelao ciskanie Wadkowego odka. I zaraz tam znalazo si kilku oficerw, pewnie i lekarz. Jeszcze
- jedyny w tym zgromadzeniu - zbrojny pluton trwa w otpiaej i ponurej gotowoci.
Ju karniacy myleli, e zaraz odejd, wrc do swych ziemianek, do rycia roww, do forsownych
biegw, do oczekiwania, e moe znw przed wieczorem wydadz bro, by znw udzi si nadziej
bliskiego boju.

- onierze! - zahucza nagle porucznik w furaerce przechylonej na prawe ucho. Zrcznie wskoczy na
pmetrowy pieniek, wida wczeniej przygotowany do penienia roli polowej trybuny. - onierze!
Bylicie przed chwil wiadkami wymierzenia sprawiedliwoci dezerterowi. Podemu tchrzowi!
Maruderowi, ktry, nie baczc, e nosi mundur polskiego onierza, rabowa cywiln ludno.
Czekano tu na nas pi lat. Gdymy przyszli, pakano na widok naszych mundurw i polskich
orzekw. I oto jeden z tych, ktrzy mieli nie wyzwolenie od hitlerowcw, wola wyzwala polsk
kobiet od zotej lubnej obrczki, noszonej po mu polegym we wrzeniu trzydziestego
dziewitego w obronie Ojczyzny.
Zatrzyma si w mowie, nabra powietrza, da im kilkanacie sekund na zastanowienie si, na
byskawiczne - midzy sob - pytania:
- Kto to?
- Skd ten porucznik?
- Srogo go mwi.
- Polityczny z puku.
- Zastpca Gacana - informowali szeptem lepiej zorientowani karniacy.
Porucznik ju jednak wskoczy w sowo:
- Niech ten surowy, lecz sprawiedliwy wyrok bdzie ostrzeeniem dla wszystkich maodusznych,
ktrzy chc, aby bez ich udziau pdzi precz wroga z naszego kraju. Pki on nad Wis, w Warszawie
i w Poznaniu, pty nie spoczniemy. Pki wrg w naszych granicach rozpalonym elazem wypala
bdziemy wszelkie objawy tchrzostwa, zdrady, podoci, sprzeniewierzania si honorowi polskiego
onierza.
Zapamitajcie to wy, modzi onierze! - Odwrci si wyranie w kierunku tych z dwch najwczeniej
dzi utworzonych ramion. - Zapamitajcie take i wy, onierze karnej kompanii, ktrym dano szans
zmycia sw krwi rnych wykrocze i przestpstw. Zmyjecie... Wasze przewinienia pjd
w niepami i nikt wam nie bdzie mia prawa wypomina tego rozdziau ycia. Pod warunkiem... - po
raz pierwszy wyranie szuka sw, dotychczas bowiem pyny one potoczycie, wartko, budziy
zdumienie zgromadzonych, e mona tak gadko mwi - ...e nikt z was nie pjdzie ladami przed
chwil rozstrzelanego tu dezertera, tchrza, ajdaka. Tak jest! ajdaka, ktry niegodzien by y
midzy nami. Pamitajcie! Warszawa cigle w rkach wroga. Codziennie widzicie jej uny. Niech ten
widok przypomina wam o onierskim obowizku.
- Amen! - mrukn ironicznie stojcy w drugim szeregu karnej byy plutonowy z kwatermistrzostwa.
- Ty, bo jak ci przypiernicz... - wymrucza przez zby kolega przed nim.
Porucznik w przekrzywionej furaerce, jakby dla skontrolowania, czy jego myl i sowa dotary do
kadego ze zgromadzonych, jeszcze potoczy wzrokiem po czworoboku, w ktrym znw jeden bok by
cakowicie pusty. Zeskoczy lekko i teraz, gdy szed w kierunku grupy oficerw, stao si widoczne, e
utyka na lew nog. Podczas przemowy czu silne rwanie jeszcze nie zablinionej rany. Zdoby j na
przyczku czerniakowskim, we wrzeniu. Ewakuowano go w przedostatniej grupie, w trzy dni po
ranieniu, gdy rana zdya si ju niele zapaskudzi. Ptora miesica lea w szpitalu. Odrobina
sprytu i cige molestowanie komendanta szpitala doprowadziy do przedwczesnego wypisania
porucznika do puku. Teraz rana otworzya si na nowo, dolegaa. Moe tym atwiej zastpca
dowdcy puku do spraw polityczno-wychowawczych mg wygosi przemwienie bez odrobiny

faszu i patosu. Nie znalazoby si najmniejszej szczeliny midzy jego osobist postaw w boju a tym,
co mwi. Mg przemawia nie z rozkazu, ale z potrzeby i nakazu serca.
Karniacy, przed ktrymi kutyka, ledzili teraz uwanie jego krok. Stare frontowe wygi dopiewyway
sobie prawdopodobn wersj.
- Niedawno wyszed ze szpitala. Frontowik - skwitowa byy podporucznik lotnictwa, synny ze
znakomitego wzroku, wiadomo, taki to zawd, powoanie, gdzie sokole oko liczy si na wag zota.
Raz go, co prawda, oko zawiodo i wanie zaprowadzio do karnej kompanii. Zaoy si z kolegami, e
przeleci obok namiotw pukowego kwatermistrzostwa, dotknie skrzydem, a nie przewrci adnego.
Istny pech sprawi, e pomyli si o dziesi centymetrw, namiot skutecznie obali i to jeszcze z jak
zawartoci! Akurat musia znajdowa si w nim pukownik, przedstawiciel gwnego
kwatermistrzostwa. Ciko wystraszony, narobi tak potwornego haasu, e sprawa opara si
o dowdc wojsk lotniczych. Winowajca, w celach dydaktycznych, poprawy wzroku, jak kpili
koledzy, powdrowa do karnej kompanii.
- Frontowik - powtrzy lotnik. - Ma dwie gwiazdki ranie.
Ten komentarz liotczyka przypiecztowa pozytywne przyjcie przez karniakw przemwienia
porucznika.
Dowcipni, ktry rzuci wpierw: Amen, prbowa drwi w powrotnym marszu: - Bogoojczynian
mow nam politruk pukowy posun. - Ale z dwch stron zaatakowano go. Malarski ironicznie: - Te,
rozmikczony w mzgu i gdzie indziej, jeszcze sowo, a adna kobieta w yciu nie bdzie miaa z ciebie
pociechy, takim ci kalek urzdz. - A eks-kapitan Wojdak powanie, zasadniczo: - Przymknij si,
durniu, jak pojcia nie masz, co to jest Ojczyzna i honor onierza.
- Prawilno - wtrci si liotczyk to gowori frontowik! Orzechw on tykiem, jak wida, nie gnit,
jak ty w kwatermistrzostwie. I adamaszkowych koder nie spyla! Byy podporucznik-pilot w tym
momencie , udowodni, e nie tylko w nauce jzyka polskiego poczyni krok naprzd, ale take
doskonale zapozna si z ca kwatermistrzowsk sitw, jak nazywano specw od oczyszczania
pustych, i nie tylko pustych, mieszka na Saskiej Kpie.
Zyska w oponent tyle, e od dnia egzekucji Kominiaka wszyscy mwili o nim Amen.
By Amen?
Te, Amen, posu si!
Tylko Amen zosta w tyle.
Po tygodniu szef kancelarii w rozpdzie napisa w dziennym rozkazie, e do prac porzdkowych
wyznaczono szeregowego Amena...
Izaak Akster, chodzca ksiga ydowskich celnych powiedze, majcy je na kad yciow okazj,
nawet do rozmw z dowdcami, chtnie wdajcy si w dyskusj na temat rozkazw, a najbliszy na
pryczy ssiad Amena, pokiwa gow na jego ale.
- Widzisz, u nas na Nalewkach to si mwio zawsze tak: Ty, Izaak, pitaj si, pitaj, to si bidy
dopitasz. I jeszcze te stare, mdre ydy zawsze mwiy: Jak ty mylisz, e szybki jzyk wygra
z rozumem, to ty lepiej ka sobie obci jzyk... Ty, Amen, wiesz? - Uchyli zrcznie gow, by nie
dosta butem od ssiada, ktry utraci w kompanii swe nazwisko.

10
Ostro zamierdziaa zdmuchnita nagle kopcika, sporzdzona z gilzy pocisku do rusznicy ppanc.
- Koca, da mu koca! - widrowa wysoki gos, nienaturalnie podwyszony przez zdenerwowanie.
- La go, sukinsyna zgniego!
- W cara, boha, mat! - ucila inny.
- eby przez dwa tygodnie oglda sobie poladki!
- Wla mu rozum od dupy strony!
Nastpia gwatowna kotowanina, sycha byo cikie razy, pocztkowo gony krzyk bronicego si,
potem ciszone pojkiwania, wida jednak nadal irytujce i zbyt gone dla wymierzajcych
sprawiedliwo, bo wepchali mu przybrudzon onuck do gby i rwno, metodycznie prali: pici,
doni, parcianym lub skrzanym pasem. Zgodnie z ywioowo podjtym werdyktem, spucili mu
spodnie i grzmocili w nagie wypukoci.
- Masz za mj chlebek! - Spadaa cika pi.
- I za moje gacie!
- Za cukier!
- Za chleb!
- Za buty!
- Za onucki!
- Za chleb!
Bity piciami i pasami, nieruchomia, przestawa stawia opr. Saby wic i razy, wyczerpywaa si
tak mocna jeszcze sprzed pitnastu minut zacieko, wywoana nie spotykanym dotychczas u nich
faktem. Nawet zawodowi zodzieje, nawet ci z grupy kwatermistrzowskiej, ktrymi pogardzano, bo
co innego trafi tu za swoje winy, za polsk przepustk, za drak po pijanemu, za strzelanie kogo
w pysk, a co innego za grabie ludnoci cywilnej, jak przy oglnym aplauzie sformuowa kiedy ich
myl eks-kapitan Wojdak, ale nawet i ci nie lubiani kwatermistrze przestrzegali podstawowych
praw moralnych tej mikrospoecznoci. U kolegw si nie kradnie. Uczciwy zodziej idzie na cudze
podwrko. Dotychczas wic karniacy zostawiali spokojnie nie zjedzone rankiem czci porcji chleba
w swych plecakach, nie ukrywali zorganizowanych dodatkowo onuc.
Amen pierwszy spostrzeg brak chleba po powrocie ze szczeglnie znojnych wicze. Wydawali
z siebie ostatni dech, wykonywali skoki i biegi, forsowali umocnion lini obronn, kaleczyli si
o zmylnie ustawione i zrcznie zamaskowane kozy, oplecione drutami kolczastymi. Wygodzeni,
wychudli, moe rzeczywicie nie wykazali naleytego uporu w utrzymaniu wysokiego tempa natarcia.
Zirytowany dowdca kompanii, ledzcy wiczenia, zawoa do siebie dowdcw plutonw. Popatrzy
na sw dum, fosforyzujcy, zdobyczny zegarek.
- Nieprzyjaciel przechodzi za godzin do kontrataku. Plutony musz okopa si w moliwie
najgbszych transzejach. Zameldowa za godzin o wykonaniu rozkazu!

Za kwadrans wypadaa przerwa obiadowa. Dowdcy plutonw, podobnie jak onierze zmczeni
biegiem i wygodniali, rozsierdzeni wewntrznie na porucznika, wyadowali to na karnych. Warczeli
na nich jak brytany, poganiali zym sowem i nerwowym gestem. Sypay im si z ust epitety brutalne,
misiste, raczej niezwyke w ich dotychczasowym zachowaniu si wobec karniakw.
Z chopakw la si czarny pot. Nie czuli, e to mrony dzie grudniowy. Z wciekoci omotali
saperkami o skamienia wierzchni warstw ziemi, twarze czerniay im od potu i brudu, rce saby
w tym zoliwym, niepotrzebnym wycigu z czasem.
Po pidziesiciu piciu minutach porucznik Ostapienko, spokojnie palcy papierosa, zbliy si do
gbokich jamek, do pierwszych wyranych zarysw transzei, majcej czy stanowiska strzeleckie.
Cisn niedopaek na kup janiejcego piasku.
- Do! Dowdcy plutonw, odprowadzi kompani na obiad. Biegiem!
Wpadli w rejon zakwaterowania zdyszani, wciekli i rwnie w biegu chwytali kocioki z ziemianek,
ustawiali si przed kuchni, ktra przestaa dymi. Kucharz-le zda si przy tym spnieniu
cakowicie na swego pomocnika. Pcak rozklei si do reszty. Obiad - to bya mazista, klajstrowata
breja. Zjadali jej po kilka yek. Ci, ktrzy rankiem byli przezorniejsi i zachowali cz dziennej porcji
chleba, wylewali resztk niby to obiadu, obmywali w zimnej wodzie kocioki, nawet nie silc si na
gruntowniejsze ich oczyszczenie z kleju, wracali do ziemianek. W zapasie mieli przecie chleb.
Amen pierwszy podnis krzyk:
- Nie ma mojego chleba!
- Uspokj si - warkn Malarski.
- Naprawd nie ma. A powk rano zostawiem.
Malarski ju otwiera usta, by mu odpowiedzie zoliwie, e jako kwatermistrz na pewno nie umrze
z godu, e ju Suworow zapewnia, i kadego kwatermistrza po dziesiciu latach sprawowania
funkcji w czasie pokoju mona bez sdu najciej kara, gdy z drugiego koca ziemianki wrzasn
Wadek Wolak:
- Mojego chleba te nie ma!
Jemu, cichemu i spokojnemu, ju lubianemu - uwierzyli. Rzucili si - jeden, drugi, trzeci - sprawdza
swe zapasy. Nie byo nic, Literalnie nic.
- Niedwied jaki wyar czy co? - zastanawia si Izaak Akster, szukajcy racjonalistycznego
wyjanienia zjawiska.
Poczli spoglda na siebie nieufnie. Kto tu buszowa? Kto omieli si naruszy dobre prawa ich
wiatka? Przecie wszyscy byli na wiczeniach. Naprawd wszyscy? A dyurni? Pomocnik kucharza te
z ich plutonu. On by to wzi, nienaarty, ktremu morda puchnie z dnia na dzie, nie z godu jak im?
Tego ani nastpnego dnia nie mieli warunkw, by rozwia podejrzenia. W dowdc kompanii po
powrocie ze sztabu armii wstpi diabe.
Dawa im w ko niby rekrutom, zrywa nocnymi alarmami, przemierza jak i oni zawrotne liczby
kilometrw w cigu nocy, dysza wraz z nimi, ale dowdcom plutonw powiada niezmiennie:
- Za niskie tempo marszu!

Chory Kowalski, dowdca drugiego plutonu, najodwaniejszy nie tylko w bitwie, prbowa na
odprawie delikatnie replikowa:
- Obywatelu poruczniku, rednia na godzin wypadaa ponad sze i p kilometra. Nocny marsz!
Ostapienko spojrza na ironicznie.
- A wy co, chory? Na mityngu profsojuza1 jestecie czy na odprawie u dowdcy karnej kompanii?
Suek poruszy si niecierpliwie na dugiej awie, jakby go nagle pcha w siedzenie ugryza. Nie wtrci
si do sporu dowdcw, marudzi jednak przy opuszczaniu ziemianki porucznika Ostapienki. Wreszcie
pozostali tylko oni dwaj.
Milczeli, nie patrzyli sobie w oczy. Obaj wiedzieli doskonale, o czym bd mwi. Ostapienko, bd co
bd kadrowy oficer, znajcy dobrze reguy walki, wiedzia z dowiadczenia, e uprzedzenie ataku jest
czsto najlepszym wyjciem. Warkn do Suka:
- Ty te nie dbasz o dyscyplin. Osabienie jej straszne. Niektrym si pewnie wydaje, e przyszli tu na
niedzielny spacerek po Newskim Prospekcie. I co? Jeszcze moe bdziesz mnie, mnie upolitycznia?
Bdziesz si komisarzy!?
Suek patrzy na koso, spode ba. Nigdy w ten sposb ze sob nie rozmawiali. Ciko przestpowa
z nogi na nog. Byli rwienikami, o rnych - cho dla obu nieatwych - drogach yciowych, mimo
jednak tych odmiennoci, mimo rnic narodowych nigdy dotychczas nie byo midzy nimi ktni,
ironii, zwady.
- A ciebie co, bies uksi? - zaatakowa wreszcie dowdc Suek. - Zachowujesz si jak przedwojenny
kapral w sanacyjnym wojsku.
Ostapienko sczerwienia. Pchn st w kierunku Suka.
- Jak powiedziae? Jak? Do oficera Armii Czerwonej? Mnie miae porwna z waszym sanacyjnym
wojskiem?!
Suek te si unis. Growa wzrostem nad niskim, krpym dowdc. Nie podnis gosu. Kiwn
gow.
- Ciebie. Wida, cho jeste oficerem z Armii Czerwonej, nie zrozumiae, e kompania karna to nie
zncanie si nad ludmi. To nie jest Newski Prospekt na pewno, ale i nie Bereza Kartuska. Ja j
znam... - wykrztusi z trudem. A ty, stalingradczyk, chcesz by kim? Jeste oficerem, a nie katem.
Jeste dowdc kompanii. Zapomniae?
Ostapienko stawa si stopniowo fioletowy. Szykowa si na dzisiejszy wieczr, aby przy szklance
wdki opowiedzie o wszystkich pretensjach pod adresem ich obu, ktre usysza w sztabie armii.
Aksamitne ycie maj u was karni, poruczniku - zapamita syczce sowa podpukownika
z oddziau informacji, Poczytajcie sobie regulamin waszej kompanii. wiczenia karnych maj by
ptora raza dusze ni porzdnych onierzy. Ilucie ajdakw posadzili w karcerze na chleb i wod?
To wszystko chcia opowiedzie swemu zastpcy, a ten te z moraami...
Zacisn wic z bezsilnoci pici. Suek parskn miechem.
- Bi bdziesz? - Spowania. Po chwili:

Zwizkw Zawodowych.

- Obywatelu poruczniku, chory Suek melduje swoje odejcie.


Zasalutowa regulaminowo, wykona przyciki zwrot przez lewe rami, schyli si przy wyjciu
z ziemianki, lekko puci za sob drzwi, ktre sprytny goniec dowdcy umocowa na dwch cudem
wytrzanityen niklowych sprynach, zamykajcych drzwi bezszelestnie.
Nie rozmawiali wicej na ten temat. Dowdca nie pokaza si nastpnej nocy na wiczeniach, cho
znw je zarzdzi, sfolgowa nieco nacisk na dowdcw plutonw. Kolejnej nocy nie urzdzi wreszcie
alarmu, pozwoli onierzom si wyspa.
I tego wieczoru w drugim plutonie znowu stwierdzili kradziee. Zgin chleb i cukier, onucki
i kalesony, ktremu brzytwa, innemu dwie czyste pocztwki z otarzem warszawskiego kocioa.
Podejrzenia skrystalizoway si. Po raz drugi podczas wicze dyur mia Brylski, w nowicjusz,
ktrego spowiadano, dlaczego to pcak naley do krlewskiego jadospisu.
Czerwieni si, krci, mataczy, duka, prbowa zrzuca podejrzenia na innych, oglda si dokoa
trwoliwie.
-- Koca! - rzuci kto.
- Koca! - potwierdzi najwyszy w ziemiance - nie z nominacji - autorytet, eks-kapitan Wojdak.
Malarski ju na wstpie rozmw z Brylskim dyplomatycznie opuci ziemiank. Jako pomocnik
dowdcy plutonu powinien zareagowa, przewidywa bowiem, jak musi skoczy si ta indagacja;
jako kolega-karniak solidaryzowa si w peni z tym, co musiao nastpi. Lepiej nie wiedzie.
Oficjalnie nie wiedzie.
Bili wic teraz, bili zaciekle, dopki Wojdak nie krzykn:
- Do! Co sabo dyszy...
Pora bya najwysza. Brylski straci przytomno. Przywrcili mu j wylewajc na ostrzyon gow
dwa kocioki lodowatej wody. Zostawili go w spokoju, trzscego si z zimna, blu i strachu. Przestali
objawia zainteresowanie nim, bo oto Malarski wpad zdyszany do ziemianki.
- Spokj, chopaki! Stary idzie.
- Ktry stary?
- Modszy.
Odetchnli. Starych byo dwch: dowdca kompanii, zjawiajcy si w ziemiance tylko od wielkiego
dzwonu, dotychczas goci u nich ledwie dwa razy, i stary modszy, po prostu chory Kowalski.
Bywa u nich niemal codziennie, przysiada na kilkanacie minut pogawdki, na wypalenie - nielegalne
- papierosa. Oficjalnie by zakaz palenia w ziemiankach, by nie zatruwa powietrza i tak dostatecznie
zgszczonego. Co innego jednak oficjalne zakazy, ktrych przestrzegania nikt powanie nie
egzekwowa, co innego wieczorna praktyka. Po caym dniu biegania po ostrym powietrzu, nareszcie
spokojnie, powoli i ze smakiem mona mi kozi nk, ow wojenn specjalno: drobno krajany
tyto, a raczej okruchy skrcone w skrawek gazety.
Chory Kowalski ostentacyjnie skrca w byle kawaek papieru oficerski tyto wydawany na tak
zwany dopajok, jeli, rzecz jasna, kwatermistrzostwo dywizyjne przypomniao sobie o istnieniu
owego dodatku dla oficerw. Bywao, e dowdca plutonu podsuwa najbliej siedzcym metalowe
pudeeczko z tym tytoniem, nie dajcym przy spalaniu tej goryczki co kuriszka.

Lubili go za to, e nie wygasza kaza, e udawa, i nie pamita o zakazie palenia w ziemiankach.
Bardziej nawet za to ni za nieporadne prby nawizywania bliszego kontaktu z nimi. Nie by
mistrzem dialogu, na pierwsze lakoniczne zdanie, rzucone mu w odpowiedzi, peszy si, nie umia
znale nastpnego, tworzcego pomost midzy nim a onierzem. By zaprzeczeniem chorego
Suka, ktry mimo pozorw okrutnej mrukowatoci i maomwnoci potrafi jednak czowieka
rozrusza, rozgrza, skoni do mwienia.
Inaczej wic szanowali Suka, a inaczej Kowalskiego. Najzabawniejsze, e dwudziestodwuletni
dowdca plutonu otrzyma epitet starego, uzupeniany czasem drugim przymiotnikiem modszy,
za Suek, ktry bez maa mgby by ojcem Kowalskiego, starym nigdy nie by. Politruk, polityczny,
wity. Albo po prostu: Suek. Zwyczajny czowiek. Prbowa kto, co prawda, po wydarzeniach z
Kominiakiem, gdy polityczny zaimponowa si swych rk, nada mu przydomek Siacz czy
Osiek, jednak to si nie przyjo.
On te zachodzi niemal co dnia do plutonw i te udawa, e nie zna zakazu palenia. Nie przychodzi
nigdy z pustymi rkami. Rzuca gazet na najblisz prycz.
- Macie, co do czytania i palenia. Tylko jak mi najpierw spalicie, a pniej przeczytacie, to ja wam
tak dwugodzinn pogadank wstawi, e z nudw skonacie - grozi artobliwie pici.
Nie byo obawy o odwrcenie kolejnoci postpowania.
Rzucali si ca grup na wiadomoci z frontw, prbujc spoza ostronych oglnikw, z wiadomoci
o oddawaniu artyleryjskich salutw na Kremlu, wyczyta kierunek najbliszej ofensywy, take - swj
los. Kiedy przyjdzie ich dzie...?
Malarski powtrzy:
- Idzie stary modszy. Nie sam. Prowadzi nowych. wiadkw.
I tylko troszeczk nasili gos, gdy usysza pisk drzwi.
- Plutooon! Baczno! Obywatelu chory, karny Malarski melduje: pluton odpoczywa. Nic wanego
nie zaszo.
Z kta rozleg si lekki skowyt, niby psi, Brylskiego. Malarski podnis gos i wbrew zwyczajowi
powtrzy:
- Melduj, nic wanego nie zaszo.
- Spocznij! - Dowdca plutonu tym razem postpowa regulaminowo, kiedy indziej bowiem macha
rk ju w poowie meldunku, powiada dobrodusznie: W porzdku, dajcie spocznij. Dzi wytrzyma
meldunek do koca.
- Spocznij! - rykn Malarski. Oczkami pobieg w kierunku drzwi ziemianki. Toczyo si tam piciu
nowych. wiadkowie, jak powiedzia i czego nie zdy wytumaczy plutonowi. Zreszt, czy by
naprawd potrafi?
- Przyprowadziem wam nowych kolegw. - Kowalski niby to uwanie wpatrywa si w kopcik,
zapalon na nowo tu przed jego przyjciem, zerka jednak w kierunku cichego skowytu. Co tu
musiao si zdarzy. Malarski jednak meldowa: Nic wanego nie zaszo. Zna zgranie i zycie
Malarskiego z plutonem. Jeli nie chcia narusza regu gry, musia przyj zoony mu meldunek tak
i tylko tak, jak mu poda jego pomocnik. Jutro, pojutrze wyspowiadaj mu si sami. Strzela jedynie

oczyma, daremnie prbujc przebi ciemno, strzyg uszami owic przejmujce jki. Nie byo rady,
czas koczy spraw, z ktr si tu przyszo.
- Przyprowadziem nowych onierzy do plutonu. Moe wy im lepiej wytumaczycie ni ja i ni sd
wojskowy, e pora wojenna nie najbardziej sprzyja manifestowaniu swoich uczu religijnych
i niechci do noszenia broni. Nowi s wiadkami Jehowy i powiadaj, e ich religia zabrania im
wojowa.
Gruchnli miechem, wcale nie schlebiajcym dowdcy. Patrzajcie, to s i tacy na wiecie?!
Zerwa si z pryczy, na ktrej ju zdy przysi po spocznij, Izaak Akster. Przyoy dwa palce do
goej gowy, czym jednych przyprawi o natychmiastowy chralny ryk-umiech, innych - w tej grupie
Wojdaka i Malarskiego - do wyraenia sw karccych.
- Do pustego ba salutujesz?
- Ja po subie, to mog do pustego - odci si natychmiast.
Kowalski spojrza z zainteresowaniem na szewca z Nalewek, jak zwyk si Akster przedstawia.
- No co, Izaak? - zachci go niemal prywatnie.
- Melduj, obywatelu chory, e ja mam genialny pomys - wyskoczy efektownie.
- Cichajcie, Izaak ma genialny pomys! Pewnie mu znw co stare ydy z Nalewek podpowiedziay rozemia si Malarski.
- Ja mam, panie obywatelu chory, taki pomys: Te szwiadki, jak uny nie chc wojowa i maj tak
mdr religi, co im tego zabrania, to ich posa w delegacji do samego Hitlera. Do Berlina. Moe tam
wszystkich nawrc na t niewojenn wiar?
Kowalski umiechn si pgbkiem, najblisi parsknli miechem, siedzcy i stojcy dalej dopytywali
si gorczkowo, jako e Akster nie dysponowa najpotniejszym basem wiata, co powiedzia Izaak.
Powtarzali wic sobie pgosem, troch znieksztacali, ale i tak miech, ktry stopniowo ogarnia kty
ziemianki, przyguszy ostatecznie niepowane i nie na miejscu postkiwania Brylskiego.
- No dobra, pomylimy, jak ich bez szwanku dostarczy do Berlina. - Chory stara si zachowa
powag. - Malarski! Wydzielicie im prycze. Ale nie razem. Rozdzieli. A pluton niech si zajmie
nowymi kolegami, ktrzy czekaj, eby za nich kto zrobi brudn wojenn robot, bo oni s
piekielnie szlachetni i czyci. Dobranoc!
Machn rk, nie pozwoli swemu pomocnikowi, by stawia ich znw w postawie zasadniczej,
energicznie rozgarn zbit u drzwi pitk sekciarzy.
Mieli na sobie, jak wszyscy, drelichowe mundury, tylko paszcze byy jasne, piaskowe. Takie
wydawano w ostatnich tygodniach najkrcej sucym onierzom w pukach zapasowych i dywizjach
drugiej armii. Trzymali u ng zdjte z plecw zielone worki, chude, nie napchane adnymi zdobyczami
wojennymi ani innym cicym onierzowi balastem. Najwyszy z nich, blondynek o jasnym
spojrzeniu, wyprostowany, wyranie im przewodzi. Patrzyli na niego z szacunkiem, eby nie rzec z uwielbieniem. Policzki pokrywa mu jasny zarost, dziki czemu nie sprawia wraenia - jak czterej
pozostali, bruneci i szatyni - brudnego.
I gdyby nie prezentacja dokonana przez dowdc plutonu, na oko nikt by ich nie wzi za dziwakw,
ktrym nagle - w tym gszczu i grzzawisku wojny, przed bliskim ju kocem najokrutniejszego
okruciestwa - zachciao si by ludmi gardzcymi broni. Nie chcie broni? To nie miecio si

w gowie zebranych tu ludzi: Wojdaka i kwatermistrzowskiej grupy, Wadka Wolaka i Malarskiego,


a nawet przycichego, nasuchujcego Brylskiego. Nie pojmowa tego Izaak, ktremu koledzy
z trzeciej dywizji, przysani do karnej, ci, co na Solcu i Czerniakowie zetknli si z powstacami,
przywieli wiadomo o cakowitej zagadzie ydowskiej dzielnicy. Nie chcie broni, gdy tylko ona daje
wyzwolenie, gdy uciskanie jej moe by uciskiem ostatnim, ale take przepustk do swojego puku,
ktry cho by nielitociwy i posa do karnej, przecie by najbliszym wiatem. Tam chodzi co dnia
pukowy listonosz, ktrego sylwetk spostrzegano na p kilometra, tam trafiay si awanse, tam
grzebano po bitwie kolegw, ale zdarzay si te koleeskie wdki i swinaja tuszonka - w zalenoci
od stopnia i stanowiska dzielona na siedmiu, na czterech, na dwch onierzy. Tam byy swoje,
najbardziej swoje plutony, kompanie i bataliony, ktre niy si po nocach. Wspomnienie o nich
wysuszao czowieka. Powrt do swojego plutonu i batalionu nastpowa wtedy, gdy miao si bro i
robio z niej uytek. Bro moga wypisa przepustk. Na t swoj stron lub na... Nie dopowiadali
nawet w myli. Pamitali lub przynajmniej syszeli o Wzgrzu 86. Istniaa wic i ta druga moliwo,
ale nie mwili o niej. Dlaczego wanie mnie miaoby to spotka? Gupia kula nie trafi, a mdra
ominie - powtarzali aforyzm przyniesiony do kompanii przez przedwojennego plutonowegopodchorego Stasiaka, ocalaego z grupy Kleeberga, walczcej w padzierniku trzydziestego
dziewitego pod Kockiem. Znalaz si w karnej po wypowiedzeniu gono kilku sw krytyki na temat
faktycznie nie najmdrzejszego rozkazu, wydanego mu, jako zwiadowcy, przez szefa sztabu puku.
Rozpoznanie si nie powiodo, bo nie mogo si powie forsowanie Wisy w ksiycow noc, na
najbardziej strzeonym przez hitlerowcw odcinku. Szef sztabu przypisa Stasiakowi nie tylko
nieudolno w dowodzeniu, ale take i szerzenie defetyzmu, ktry wyraa si w sowach: Do dupy
taki kram! ywe jatki czy co? Kto usuny dokadnie zapamita sformuowanie, znalazo si ono
w urzdowych dokumentach. Stasiak nie zaprzecza. Tak powiedziaem - stwierdzi.
Przyszed, Skierowany przez dowdc dywizji na dwa miesice do karnej, i wnis nie tylko porcj
sceptycyzmu, lecz rwnie wiey wiew, zapas dowcipw i powiedzonek. To o mdrej i gupiej kuli
natychmiast kupiono. Czste powtarzanie porzekada stwarzao iluzj bezpieczestwa. Wic bro
i tylko bro jest nasz przepustk do ycia, puku, kompanii i kumpli. Nasz, jak nazywano z rosyjska,
a niektrzy po prostu w swoim macierzystym jzyku, wypisk. A ci stojcy u progu ziemianki nie
chc wzi broni. Zidiocieli! W ludzkiej gowie nie mogo si pomieci ich dziwactwo. Gospodarze
uderzyli pytaniami.
- Gdzie suylicie?
- W pitej dywizji.
- Dugo?
- Pi tygodni.
- I co, i broni nie chcecie bra do rki?
- Nie chcemy.
- Religia wam zabrania?
- Zabrania.
- A wy skd?
- Mwiem, z pitej dywizji.
- Gupi! Pytam, z jakiej strony Polski?

- Z Lubelszczyzny.
- Dokadniej skd?! - rykn nieoczekiwanie ugodzony w swj dzielnicowy patriotyzm Wadek Wolak.
Chyba nie z Podlasia, u nich takich dziwolgw by si nie znalazo.
- Spod Krasnegostawu.
- Z Gorzkowa - uzupeni po raz pierwszy ssiad wysokiego.
- Wy z poboru?
- Z poboru.
- A za okupacji gdzie by? - Izaak, ktrego kompleks, e nie walczy na barykadach getta, doskonale
znali w kompanii, musia dokona sprawdzenia i tego yciowego wycinka.
- Mwiem. W domu, pod Gorzkowem.
- To daleko od Majdanka? - Malarskiemu stany w oczach gry wosw, butw, odziey, oddzielnie
mskiej, oddzielnie kobiecej, ktre widzia w obozie po wkroczeniu do Lublina. Spokojnie znis widok
na poy zwglonych zwok na nie wsunitych do pieca krematoryjnych rusztach, nie wytrzyma jednak
widoku gry wosw i butw. Poniewieray si malekie rowe pantofelki. To i takie dwu- trzyletnie
dziewczynki byy tu te... - uwiadomi sobie z przeraliw jasnoci. Odczy si wtedy od pukowej
delegacji i za pierwszym barakiem rzygn potnie, jak mu si nigdy nie trafiao po najwikszym
nawet pijastwie. Nikomu nigdy nie powiedzia, co czu na Majdanku. Prbowa utopi zapamitany
widok w okrutnym piciu. Szed wszdzie, gdzie moga by potem jakakolwiek okazja. Chwilowo
wdka pomagaa. Nieoczekiwanie jednak wracao wspomnienie najokrutniejszego ogldanego
przeze widoku. Znw mdlio, zbierao mu si na wymioty. Moment swojej saboci na widok
hitlerowskiego okruciestwa mia w pamici rwnie wtedy, gdy czoga si przez dbliski most, gdy
kolb uderza kolegw. Mieliby z nich may stosik onierskiego ubioru do spalenia... - Daleko od
Majdanka? - wyrzuci z siebie jeszcze raz.
- Ze szedziesit, siedemdziesit kilometrw - zajkn si z lekka najwyszy.
- Syszae o Majdanku? - Malarski zblia si do niego kocim krokiem.
- Syszaem!
- I co?
Wzruszy ramionami.
- Nic.
Strzelio jak przy odboju dziaa. Wysoki chwyci si za prawy policzek, momentalnie czerwieniejcy.
Malarski mia rk nie do pieszczot.
Teraz sycza:
- Dwa miliony ludzi hitlerowcy wymordowali na Majdanku, a ten mwi nic. Gadzina! Swoocz! Taki
sam pomiot jak, jak...
- Malarski, do! - Wojdak pooy mu rk na ramieniu. - Nie widzisz, e to lepe i gupie? Poczekaj,
ja z nimi pogadam.
- Ty odejd! - Odgarn rk najwyszego.

Dwoma palcami uj pod brod tego, ktry przyzna si, e pochodzi spod Gorzkowa.
- Z Gorzkowa, mwie, bracie? Ja tam te si ukrywaem w czasie wojny. Byem przedwojennym
kapitanem. Potem kapitanem Armii Krajowej. A teraz w Biace dowodziem batalionem w 31 Puku
Piechoty. Widzisz, swojak jestem. To jak kamieniem rzuci, z Biaki do Gorzkowa, nie? No, powiedz
sam?
- Prawda, panie kapitanie. Blisko - przyzna tamten grzecznie.
- Nie jestem kapitanem. Ju nie jestem. I... na razie nie jestem. Te trafiem na takich, ktrzy wojn
mieli w dupie. Poszli do domu. Woleli lee na piecu albo pod pierzyn ni bi si z wrogiem. Woleli
je codziennie gorce kartofle. Faktycznie, cholera, nie ma u nas kartofla. Dobrego kartofla: Ty
mylisz, bracie, e to taka cholerna przyjemno by zdegradowanym z kapitana - przedwojennego
kapitana? - Po raz pierwszy z Wojdaka wychodzi dotd krpowany, gnieciony w odku, wtrobie,
w sercu i umyle al. - Zdegradowali mnie za takich, ktrzy, majc czyste rczki, s po prostu
mierdzcymi tchrzami, z powodzeniem udajcymi idiotw... Powiedz, przecie nie jeste takim
idiot, jakiego udajesz?
- Nie jestem, panie kapitanie - wybka wystraszony chopak, unoszc do gry oczy, aby mc spojrze
w twarz kompanijnego wielkoluda, jakim by Wojdak.
- Powiedziaem ci, e ju nie jestem kapitanem. Moe jeszcze nim w yciu bd. Moe... - Cofn palce
spod brody rozmwcy, trzepn w powietrzu ze zoci rk. - Skur... - Pohamowa si jednak, nie
skoczy.
Szkoda, e o tej grudniowej porze nie fruwaj nad Wis komary i muchy. Nawet one musiayby
tumi trzepot swoich skrzyde po Wojdakowej przemowie. Brylski cakiem zdusi w sobie jk.
Byy kapitan mwi teraz prawie szeptem:
- Nie chcielicie nosi karabinw?
- Nie chcielimy.
- I granatw te?
- I granatw.
- A saperek?
- Te nie.
- Dlaczego?
- Bo to wszystko suy do zabijania ludzi.
- Wszystko?
- Wszystko, panie kapitanie, co ma z wojskiem i strzelaniem wsplnego.
- I mundur?
- Te.
- I paszcz?
- I paszcz.

- I plecak?
- Plecak te.
- I buty wojskowe?
- Te.
- Ale widz, e macie na sobie i buty, i mundury, i paszcze, i plecaki. Dlaczego?
Indagowany zmiesza si. Nie wystarczyo potakiwanie. Przecie powiedzia, e to wszystko suy do
zabijania ludzi i z ich wiar si nie zgadza.
- No, dlaczego nosicie?
Rozmowny chopak rozejrza si dokoa. Wysokiego przywdc, wci jeszcze trzymajcego do na
policzku, oddzielili od niego gospodarze ciasnym piercieniem. Pytany popatrzy proszco na stojc
trjk kolegw i wspwyznawcw. Jeden z nich, zgarbiony - ciarem winy, wiary czy moe
niezrozumienia? - wystpi p kroku naprzd.
- Bo, prosz pana, gdybymy nie zaoyli butw i paszczy, to bymy bardzo zmarzli...
Ziemianka gruchna miechem. Wesoy grymas na sekund pojawi si i na twarzy Wojdaka.
- Diablo wygodna jest ta wasza religia, jeli mona tak j wykrca, jak komu wygodnie. Wic jak
zimno, to wolno nosi paszcz wojskowy, co?
- Ano tak, prosz pana - zgodzi si tamten potulnie.
Teraz i Wojdak rozemia si gono. Klepn swego rozmwc z caej siy po ramieniu.
- Jeszcze z ciebie bdzie onierz! Obiecuj ci to! Pamitaj, obiecuj! - Odwrci si na picie
w kierunku pomocnika dowdcy plutonu.
- Malarski, ty ju zacze wychowywanie tamtego - brod wskaza najwyszego, nadal ostentacyjnie
trwajcego w cierpieniu jeli jutro bdziecie z chorym Kowalskim dzieli ich na druyny, to tych
dwch - uj obu swoich rozmwcw od tyu za konierze i leciuteko stukn gowami - przydzielcie
do tej druyny, ktr czasem ja dowodz. Ja ju zaczem ich wychowywa.
Brylski w kcie jakby z ulg westchn. W ziemiance panowa - jak co dzie - gorzkawosodki smrd.

11
Ziemi skuo ju na dobre. Nie piecia si z ludmi tegoroczna zima. Ostro i nagle uderzya mrozem.
Od pierwszej chwili zarabiaa na miano srogiej.
Drzewa, normalnie o tej porze roku nagie i bezbronne, przedstawiay widok szczeglnie wzbudzajcy
lito. Poamane pociskami cikie konary zwisay, nie obcite do koca, bo brako rki gospodarzaogrodnika. Nadpalona i wysuszona kora z najwyszym trudem utrzymywaa ciar gazi. Obok po
ssiedzku stercza skarlay i pozbawiony bujnej kory pie drzewa, dalej - samotna, rozupana przez
p grusza.

I chyba wycznie ludzkiemu nawykowi poszukiwania cienia, ochrony i wypoczynku pod drzewem
przypisa naleao, e czogici najchtniej kryli wok tego, co jeszcze przed paroma miesicami
byo adnym sadem-zagajnikiem, bo wymieszao si tu dokumentnie Wszystko: drzewa lene
i owocowe.
W wysokich pagrkach onierze wydryli schrony dla swych stalowych trumien, zwanych rzadko, bo
tylko urzdowo: T-34. Pancernymi kolosami trafiali bezbdnie w tunele-schrony. Z wieczora lub
przed witem dokonywali pancemomotoryzacyjnej toalety; smarowania, czyszczenia broni i naprawy
zerwanej gsienicy. Lufy czogw, nawet w tej rzekomo picej pozycji, wrd piaskowo-gliniastej
gry, wymierzone byy jednak na zachd.
Wadek Wolak, ktrego Malarski i szef-sierant wzili na wypraw do dywizyjnego med-sanbatu po
zapas banday, jodyny, waty i opatrunkw osobistych, przystawa co krok. Rozdziawia gb na widok
kilkunastu czogistw w granatowych kombinezonach. Hemofony pospuszczali na szyj, nosili je
z fasonem, udowadniali, e je posiadaj, a e chwilowo niepotrzebne - mona uywa
nieregulaminowo. Wadek patrzy na czerniejce wyloty luf armatnich w czogach. Zagapi si na
zerwan potn gsienic, ktr z trudem dwigali usmarowani czogici, by j poczy i wz
bojowy uczyni bojowym.
- Uwaaj, wrona ci wleci - Malarski szturchn Wolaka.
Szef kompanii smtnie pokrci gow.
- Nawet wron tu teraz nie ma. Wycznie my. Karniacy i czogici. I gadaj, e tylko bydl wytrzyma
najcisze warunki. A onierz?
- Filozof z ciebie pierwszorzdny. Pomylie si w subie. Dobry byby z ciebie wiadek Jehowy zadrwi Malarski.
Sierant nawet si nie obrazi.
- Ju nie mam takiego uporu jak oni. Czowiek idzie przez t wojn rozpdzony. Raz wprawiony
w ruch, mechanicznie wykonuje obowizki, nie wyobraa sobie, e mgby by inny, robi inaczej ni
co dnia. Ju, bracie, od wrzenia trzydziestego dziewitego wojuj. Napatrzyem si a napatrzyem.
I las pod Archangielskiem rbaem, i w kochozie byem, i w Armii Czerwonej. Skosztowaem, bracie,
rnej biedy i troski. I id tak, id ju szsty rok przez wojn, jak zegarek wyregulowany przez
dobrego majstra. A na wiadka, nie, bracie, nie nadaj si! Ju nie mam tego uporu...
- Twardzi to oni s, panie szefie! - omieli si Wadek wtrci swoje zdanie. - Comy si z nich
przedwczoraj namiali! - Kazalimy im wzi kije, e to niby karabiny. Uwizalimy sznurek, eby
powiesili bro na ramieniu. A ci nie i nie, bo kijem te mona zabi czowieka. Dotd rzucali bami,
a pozrzucali kijaszki. Nie dotknli rkami, bo, gadali, religia im nie pozwala tkn palcem. To ich... Zacuka si, nie wiedzc, jak powiedzie, cho w ziemiance, jak wszyscy wszystkim, te mwi
Malarskiemu ty, tu jednak, wobec wadzy legalnej, z krokiewkami na naramiennikach, nie wiedzia,
jak nazwa pomocnika dowdcy plutonu. - To ich... - wreszcie znalaz sowo genialne, sowo-szyfr,
sowo nikogo nie mogce obrazi - obywatel Malarski posa do obierania kartofli. Ci wiadkowie to
kademu ju nadojedli. Odrzucili noe, zaoyli rce, nie bd obiera, bo kartofle jedz onierze, co
ludzi zabijaj.
- Nie gadaj! - Obruszy si sierant. - Tak mwili? Naprawd?

- Nie, na arty witego Ignacego Lojoli - kliwie przerwa Malarski, ktremu przypomnia si nagle
przedwojenny tandetny obrazek tego hiszpaskiego witego. - Gadasz, jakby ycia nie zna, za
pustelnika suy, co nie zna wdki, baby i wojny. - Odsapn chwil, strzeli palcami.
- Wypioby si, wypio... Nie wiesz, w sanbacie maj co tego?
Szef nie odpowiedzia. Malarski podj cig dalszy opowieci:
- Potem lepsza heca wynika. Znasz naszego kucharza? Wiesz, jaki jest nerwus? Siado mu tych piciu
trutni, apska zaoyli i gadaj, e oni przeciw wojnie. Ten im na to: Wojn to wy sobie prywatnie
moecie mie w czterech literach, ale subowo to tu trzeba kartofle dla chopakw obiera, A ci nic.
Guche sieroty, przez ciotk urodzone. Patafiany zgliwiae. Zbuki parszywe. Turki zakopcone.
Pederasty jedne...
- Naprawd pederasty? - zdziwi si szef.
- Mylowe pederasty. Aluzji nie panimajesz? I ty mwisz, e wiat i ycie widziae? W zakonie midzy
dziewicami chyba ci chowali.
Wadek leciutko, na ile przystao przy szary, parskn miechem.
- Nie adne michy-chichy, mwi, co si tu naley. Pieprzoy sieroce, herbaciane przydupniki... Malarski dosiad swego konia: uywania nielogicznych, niezrozumiaych, dziwacznych przeklestw.
- No ju, klawo, mw, co byo dalej z tym kucharzem - osadzi go szef.
Minli ostatni zadoowany, jak potem mwi kolegom Wadek, czog. Obejrza si na kilkakro.
Malarski, ktry ju przywyk, e w plutonie nikt nie omiela si przerywa mu najduszego nawet
wywodu, no, moe jeden Wojdak - chwil raczy si podsa i zareagowa dopiero, gdy szef znw go
ponagli:
- Gadaj, co si taki niemowa zrobi? A moe i oguche od warkotu czogw? Jak przyjdziemy do
sanbatu, ka ci zaraz uszy przedmucha...
- Sobie daj przedmucha. Nabia, wiesz! Mnie mog najwyej gardo przemy. Spirtem.
- No ju dobra, mw.
- Nic wielkiego. Kucharz jakby si nagle bohaterem na linii poczu i karabin jakby mu wsadzili do
osobistego zastrzelenia Hitlera. Zapa chochl i dawaj okada ni ca pitk. Cholerycznie wite te
wiadki, za swojego Jehow, powiadaj, pjd w ogie, ale chochli si wystraszyli i zaczli wia. A ten
za nimi z wrzaskiem: Do dowdcy kompanii, do dowdcy kompanii, marsz! A ciebie wtedy
naprawd nie byo? - Zajrza podejrzliwie szefowi w oczy. - Nie bujasz?
- Nie byem. Wiesz, e z wanym meldunkiem jedziem do dywizji.
- Aha! No i klawo. Przygnali do Ostapienki i melduj si: Obywatelu poruczniku, kucharz nam kaza
obiera kartofle u obywatela porucznika. Ostapienko na razie zgupia. Oszala kucharz? Tyle kartofli,
co on zje, to mu jego chauj obierze. Ju ten Cylowicz umie chodzi koo interesw dowdcy skomentowa lizusowsk postaw goca dowdcy kompanii. - Ale potem wida i staremu przyszed
nielichy pomys do gowy.
- Powiadacie, e macie kartofle obiera?
- Tak jest, obywatelu poruczniku.

- No, dobrze. A w kuchni dla kompanii nie moecie?


- Nie moemy.
- Czemu to nie moecie?
- Bo tamte kartofle bd jedli onierze, co ludzi zabijaj. A nam religia zabrania. Bo obywatel
porucznik pewnie nie wie, e my, wiadkowie Jehowy, to... Ju si dra szykowa do nawracania
starego, ten jednak nie mia ochoty na inne wyznanie. Jak go znam, to ma jedn wiar: w gorzak. Ostatnie sowo Malarski powiedzia nieco ciszej, eby w razie czego, gdyby sierant okaza si
niekoleeskim gadu, wyprze si w ywe oczy, e on nigdy czego podobnego nie twierdzi.
- No i co dalej?! - podpdza szef. - Gadasz, cholera, jakby ci za kade sowo rubla odu dodatkowego
pacili.
- Pan Bg w niebie mi zapaci. To mi Jehowy ju obiecay. No nic, co miao by dalej? Stary pokaza
klas. Nawet si nie umiechn. Cylowicz mi to wszystko opowiada - nie doda ju tym razem
obraliwej nazwy chauj. - Podobno stary zapyta jeszcze:
- A dla mnie moecie kartofle obiera?
- Moemy.
- Religia wasza nie zabrania?
- Nie.
- A czemu to dla mnie mona, a dla kompanii wzbronione?
- Bo obywatel porucznik osobicie ludzi nie zabija, tylko rozkazy wydaje, to obywatel porucznik jest
dla nas czysty.
No to kaza stary przynie im dwadziecia kilo kartofli. Nawet si nie zdziwili temu apetytowi
dowdcy, tylko noe w ich rkach migay. Kucharz, ktremu Cylowicz donosi obrane kartofle,
z zachwytu cmoka, jak im szybko idzie, i z drugiego zachwytu, e dowdca kompanii tak sobie
umiejtnie ze wiadkami poradzi. - Malarski chwil zmilcza, nie byby jednak sob, gdyby nie
sprbowa zadrwi i z szefa kompanii. - A syszae, e Suek napisa w tej sprawie meldunek specjalny
do Moskwy?
- Do Moskwy? A po co by a tam? Ju mu dywizja nie wystarczy?
- Nie. Musi by specjalny meldunek. e jeszcze jedno wielkie zwycistwo nasza kompania odniosa
i godzi si salutami artyleryjskimi je uczci.
- Pleciesz! - serio oburzy si szef.
- Nie plot. Jak ju jeste taki ciemniak, to ci powiem, e pokona takiego wiadka Jehowy w naszych
szeregach to rzecz nie mniejsza ni rozbi batalion npla. Tu niby nie wrg, niby broni przeciw tobie
nie obrci, ale ju tym gupim otwieraniem jadaczki moe ci doprowadzi do zagorczkowania na
biao. Religia mu, takiemu w mord kopanemu synowi, nie pozwala bi faszystowskiej swooczy...
Jeszcze ich nauczymy!
- Zobaczymy, i to pewnie szybko, co wiadkowie potrafi.
- Faktycznie, chyba niedugo, jeli ju specjalny rozkaz dla nas wydaj, ebymy po bandae szli. Na
pokojowe stanie nie wydaje si ich...

Zamilkli i dopiero Wadek mg spokojnie zestawi pracowit dubanin czogistw


w kilkunastostopniowy mrz z wypowiedzian przed chwil myl, e nie na postj i ycie w obronie
wydaje si opatrunki i wat, jodyn i bandae. Traf, lepy traf - choroba sanitariusza i wyjazd felczera
- sprawi, e dowiaduje si wczeniej o tym, co ma by moe ju jutro. cisno go w odku. Bd
strzela. Naprawd. Kto szybciej dopadnie do hitlerowskich okopw. - Skojarzy to ze wzdychaniem
Wojdaka, z mdrociami Izaaka, z penymi nadziei pragnieniami chopakw, eby to ju by bj.
Gdyby tylko lekko ranio... Wiedzia, e to wystarczy. Do pierwszej krwi! Krew zmazuje wszystko.
Nawet w jego przypadku. Wyrokowca. To nawet Stasiak, ktry w kompanii znajdowa si ledwie
miesic, mia wyran perspektyw: poowa kary za nim. A kiedy przyjdzie moja kolejka? Po ostatnich
wiczeniach czu silny bl krzya. Gdy rzuci si gwatownie na kozio hiszpaski, polizn si przed
samym skokiem, uderzy ca moc plecami. Druty kolczaste rozdary paszcz i mundur, pokrwawiy
plecy. Ale to nie bya ta potrzebna krew. Malarski pokiwa wtedy nad nim litociwie gow. Przez dwa
dni odsuwa go na dalszy plan, wyznacza mu dyury w ziemiance, dzi za, gdy szykowao si dugie i
mudne czoganie po grudniowych skamielinach, poleci Wadkowi towarzyszy im w wyprawie do
sanbatu. Zawsze to lej: statecznie, nie pieszc si, maszerowa do dywizji ni w sidmym pocie
czoga si pod okiem chorego Kowalskiego i porucznika Ostapienki, obu bardziej ostatnio
rygorystycznych, surowszych ni przed tygodniami.
Gdyby tylko lekko ranio... W rk lub nog. Ale nie za mocno, eby potem chodzi i doni wada.
Nawet... - Wolak zawaha si w mylach wobec siebie samego. - Nawet eby jeszcze potem mc bi
hitlerowcw. Ja przecie nie wiadek. Nie trafiaa mu do przekonania idea Izaaka, wypowiadana
przeze gono, e po wojnie, w Niemczech, za cay bezmiar morderstw, nie moe pozosta ywy ani
jeden dorosy mczyzna. Suki te bym wszystkie wybi, eby nie urodziy modych faszystw, co za
dwadziecia lat znowu bd szuka lebensraumu. Rozumia Izaaka, Szewc z Nalewek wyliczy im
kiedy, e dwadziecia sze osb z jego bliszej i dalszej rodziny wymordowali hitlerowcy w gettach
i obozach. Uratoway si tylko cztery, przechowane z najwyszym naraeniem ycia przez polskich
chopw. Wadek rozumia wic Izaaka, wzdryga si jednak przed rozwizaniem proponowanym
przez niego. We Wadku dziaa niemal klasyczny chopski rozsdek. Dlatego te i wiadkw Jehowy
nie lubi, nie potrafi ich rozgrzeszy, e chcieliby tak wygodnie, grzecznie przej przez wojenny trud,
wojenn krew, obok tysicy trupw. Opowiedziana przez Malarskiego kocowa scena z obieraniem
kartofli oburzya go dodatkowo. Cwaniaki! Do jedzenia s pierwsi, a spust kady z nich ma za piciu.
Nie tylko Wadek, na podstawie drobniutkich epizodw, podejrzewa, e ich rzekoma gboka wiara
jest tylko przykrywk dla zwykego cwaniactwa, wymigiwania si od trudw. Przypominay si sowa
z pierwszej z nimi rozmowy, e bez paszcza byoby zimno, staway w pamici scenki mwice o
nienasyconym obarstwie i o triumfie ich sprytu, gdy tak w cieple obierali kartofle u porucznika
Ostapienki. Cwaniaki! Kady mgby nadawa si do takich tylko zaj. Cieplutko, spokojnie. Moe
by wtedy i kama kompania, choby do koca wojny.
eby tylko chciao lekko rani... - pulsowaa wci ta sama natarczywa myl. - eby nie jak na Wzgrzu
86. - Skojarzy w symbol ze swoim pierwszym informatorem i nauczycielem w karnej, Bulikiem.
Jak te yje mu si w normalnym puku? Nie zatskni czasem za nami?
Wzruszy ramionami. Za czym tu tskni? Za karn?...

12

I cisza! Pamitajcie zachowywa si jak najciszej - kilkakro napomina chory Kowalski. - Cisza
bdzie naszym sojusznikiem - mwi im to po raz ostatni, gdy stali, ju z karabinami, w dugim
dwuszeregu. Razem z chorym zebrao si ich stu dwudziestu piciu, wybranych starannie z dwch
plutonw. W doborze pomaga dowdca pierwszego, chory Pilicyn, sam unieszkodliwiony kolejnym
atakiem malarii. Kilkudziesiciu zgosio si ochotniczo na wie, e tej nocy pjd na pewno. Nie
potrafili ukry emocji. Przesypywali z rk do rk i z kieszeni do kieszeni wydane im hojnie naboje.
- Moim zastpc w dzisiejszej akcji bdzie Wojdak. Wy, Malarski, przy mnie! - Chory uci
energicznie jeszcze nie wypowiedziane sowo swego pomocnika, gdy ten po rybiemu zoy usta, by
spyta, co on bdzie tej nocy robi. - Przy mnie. Do moich zlece. W razie czego... - zawiesi gos - wy,
Wojdak, obejmiecie po mnie dowdztwo.
Tamten zamrucza co, co mogo by zarwno pochwa decyzji dowdcy, jak zaprzeczeniem
smutnego horoskopu.
- Powtarzam: saperzy robi pi przej w drutach. Oni ju instrukcj otrzymali. eby mi nie byo
stkania, kichania, chrzstu broni, stukania o ziemi. Dopiero gdy uderzy artyleria, moecie zacz
gono oddycha. Wspiera nas trzeci puk artylerii lekkiej. Obezwadni wroga, zniszczy jego
stanowiska ogniowe. Wtedy skaczemy! A potem to ju moecie krzycze do woli, nie szkodzi, jak
krzykiem napdzicie szwabom mojra. Mamy przyprowadzi jzyka. Co najmniej jednego jzyka. Nie
musz chyba przypomina, e za wykonanie zadania nagroda.
Przez dwuszereg przetoczyo si lekkie westchnienie: Wiemy. Skocz ju.
- Dowdztwu dywizji i armii bardzo zaley na tym jzyku. Normalne puki nie mog go wzi, wic
moe my...
Karniacy dobrze zapamitali to ostatnie sowo. Mg przecie rzec wy. Postawi si z nimi w jednym
szeregu.
Odsapn chwil. - Wszystko jasne? - Popatrzy na niezbyt rwny pierwszy szereg, odwrci gow,
szukajc wzrokiem porucznika Ostapienki, przysuchujcego si zbirce bez sowa. - Spocznij! Wolno
pali. Po raz ostatni do powrotu z zadania. eby komu, mwi to do nowych, nie przyszo do gowy
pali tam... - Kciukiem wskaza lini najeon z obu stron drutami kolczastymi, stanowiskami
cekaemw. - Palcie! Wojdak i Malarski do mnie.
Przystanli w odlegoci kilku krokw od grupy, ktra w oficjalnej terminologii zwaa si
wzmocnionym plutonem, w rzeczy samej za stanowia pen kompani. I to jak kompani!
Wikszo karniakw to byli ostrzelani frontowcy, po dwa, trzy razy ranni na dugim bitewnym szlaku,
ktry dla jednych zacz si pod Moskw lub Stalingradem, dla innych dopiero pod Lenino, a dla
nielicznych nawet w tamtym wrzeniu. Dla niektrych mia si zacz dzi. Ostatnie dni i tygodnie
zapamitaych, znojnych wicze wyczerpyway w peni zakres postawionego dzi zadania. C mia
jeszcze mwi? Przypomnie moe, e w w skuty mrozem grudniowy wieczr nie wykopi, nie zd
wyry jamki chronicej przed kul i odamkiem? Zreszt id nie na chowanie si po ktach, lecz na
krtki, zacieky bj. Na budzenie Niemcw haasem, jak to nazwa ironicznie zastpca dowdcy
puku do spraw polityczno-wychowawczych, puku, do ktrego zostali przydzieleni, gdy w sztabie
dywizji zlecano im zadanie.
Moe mia racj ten kapitan. Moe i miaoby wicej sensu, jak to proponowa dowdca dywizyjnej
kompanii zwiadu, gdyby w kilku poszli po cichu, tylko z noami i pepeszami? atwiej by si przekradli,
przycupnli przy ziemi na widok wystrzeliwanej w niebo rakiety, rozsypujcej si na setki niedobrych
wiateek.

Szef sztabu dywizji uci jednak wtedy krtko:


- To typowe zadanie dla karnych. Bez niego porosn w tuszcz, zapomn, e nie przyszli na
wypoczynek, lecz odcierpie swoje winy. Na pewno wezm niejednego jzyka, prawilno, towariszcz
Ostapienko?
- Prawilno, towariszcz pakownik. Wamiom!
Kowalski, ktrego rwnie wezwano na porann odpraw, wida wczeniej wyznaczony na dowdc
wypadu, nie odzywa si. Nikt go nie pyta o zdanie, nie skania do ocen podjtych decyzji. Dywizyjny
zwiadowca mg sobie pozwoli na lekk krytyk przedsiwzicia, bo te i dawa inn rad.
Polityczny z puku, nawyky do dyskusji z onierzami, wida zapomnia, e rozmawia z wysokim
liniowym dowdztwem dywizji. No i wyrway mu si sowa o budzeniu haasem. Umilk, skarcony
spojrzeniem swego tgiego szefa, zastpcy dowdcy, ktry niedawno zjawi si w dywizji.
Artylerzyci byli dobrych myli. Kowalski jeszcze przez chwil po odprawie uzgadnia z nimi
koordynaty, pomaga nanosi na ich sztabwki wykryte ostatnio niemieckie stanowiska cekaemw.
- Uderzymy w szwabw tak, e tylko pirze si posypie - zapewnia najmodszy z nich, podporucznik
w czyciutkim mundurku, z czerwoniutkimi plackami emocji na policzkach. - Bdzie si sypa pirze! powtrzy, jakby obawiajc si, e milczcy chory z karnej nie dosysza pierwszej buczucznej
zapowiedzi.
- Byle z nas si nie posypao - mrukn wtedy Kowalski, cicho, niewyranie, nie dotaro to wic do
uszu entuzjazmujcego si, niedawno przybyego ze szkoy podporucznika.
- Sprawdmy jeszcze nasze zegarki. - Artylerzysta wycign z kieszonki cieniutk cebul.
Kowalski lekko sczerwienia.
- Nie mam zegarka.
- To jake skoordynujemy nasze dziaania? - zdumia si bezradny i nagle zatrwoony podporucznik. To przecie niemoliwe! Dlaczego chory nic nie mwi na odprawie? Jake tak? Ma by dwudziesta
druga zero zero.
- Dowdca kompanii ma zegarek. Poyczy mi. To taki dyurny, kompanijny zegarek. Na wiczenia te
mi zawsze poycza, gdy chodzio o sprawdzenie czasu.
Artylerzysta patrzy nagle wyokrglaymi oczyma. Jemu, prymusowi szkoy, ktry w nagrod dosta na
promocj zegarek, nie przychodzio do gowy, e oficer moe go nie mie. Jacy ci piechurzy bywaj
zacofani!
Kowalski lekko i bezbdnie chwyci w grupie oficerw komentujcych zadanie rk Ostapienki. Znali
si jak yse konie, stojce latami u jednego obu, jedn ork w parze wykonujce kadej wiosny
i jesieni. Porucznik bez sowa odpi zegarek.
- Masz. Sprawd z artylerzyst.
A wic jednak, mimo pozorw zagadania si, sysza dokadnie ca rozmow.
- Wasz nie spieszy? Bo mj chodzi co do sekundy. - Artylerzycie nie zamykay si usta. Zajrza
Kowalskiemu przez rami. - Co do sekundy, co do sekundy sprawdmy.
Zgadzao si. eby tylko tak byo i wieczorem - zamyli si Kowalski.

By nieswj, przygaszony, od chwili gdy szef kompanii wraz z Malarskim i Wolakiem wrcili
poprzedniego dnia obadowani materiaami sanitarnymi. Wic to tak jatk dla nas szykuj? zatrwoy si wtedy, patrzc na objuczonych onierzy.
Nigdy nie by skonny do wylewnoci czy zbdnego gadulstwa. Dzisiaj jednak trudne do okrelenia
przyczyny zmroziy go, ciy do reszty. Z najwikszym wic trudem wypowiedzia w czasie zbirki
kilkanacie zda, a i teraz niesporo mu szo, gdy z Wojdakiem i Malarskim ustala ostatnie szczegy.
- Wy, Wojdak, pjdziecie na lewe skrzydo- Tam bd wykonane dwa przejcia. Jedno zlecie moe
lotnikowi, to chop sprytny, odwany, rozumny, drugiego pilnujcie sami. Dla nas obu z Malarskim
zostan trzy przejcia. W razie czego, pamitajcie: Wojdak obejmuje dowodzenie caoci, wy,
Malarski, tym p-plutonem, z ktrym bdziemy na razie obaj.
- Co te obywatel chory pie... - Malarski ugryz si w jzyk. Naszo co modszego starego i pieprzy
trzy po trzy, para pitnacie. Kowalski jednak jakby nie dosysza nieregulaminowego odezwania
podwadnego.
Wojdak milcza. Zadowolony, bawi si wylizganym, wytartym pasem karabina. Pochlebiao mu
dowodzenie, choby w karnej, pplutonem, ju nie druyn. Ppluton. Jak p dobrej kompanii. A w
razie czego... Co ma by! I on lubi Kowalskiego, zna jednak jeszcze z trzydziestego dziewitego
uczucia niepokoju, niepewnoci przed szturmem, przed nieznanym.
- Wszystko bdzie w porzdku, obywatelu chory - powiedzia uspokajajco - chopaki a rw si do
boju. Taka szansa!
Mwi jak szef sztabu dywizji - myla Kowalski. - Moe rzeczywicie tak bdzie suszniej? - Chodziy
jednak po caej linii obrony suchy, od Karczewa poczynajc, na Jabonnie koczc, e ju w wielu
polskich pukach 1 armii w podobny sposb prbowano bra jzyka. Wszdzie przeprawiano si przez
Wis po cichu, pocztkowo zanosio si na peny sukces, gdy jednak odzywaa si wasna artyleria,
majca zabezpiecza cao zwiadowczej grupy, zmusza do milczenia hitlerowskie kaemy i dziaa,
osania powrotn drog wyprawy, koczyo si tragicznie. Zwiadowcy i fizylierzy ginli na lewym
brzegu bd w lodowatych nurtach Wisy. Na prawy brzeg wracay niedobitki. Ludzkie strzpy,
roztrzsione, zamane. Tu na szczcie rzeki nie ma, ale moe racja bya po stronie dywizyjnego
zwiadowcy, eby to robi po zodziejsku, z noem w rku, a pistolet i granat mie tylko na najgorsze,
na swoj obron? I bez tej muzyki stawiajcej Niemcw w stan pogotowia. Wojdak pociesza:
Bdzie dobrze. Chopaki rw si do boju. Pewnie, taka szansa... Ale dla ilu? Ilu przeyje? Pi
przej. A niech przy wybieganiu z nich nadziej si na seri kaemw. eby tylko saperzy i artylerzyci
nie zawiedli. eby pierwsi po cichu i na czas zdyli porobi przejcia w hitlerowskich zasiekach. Ju
si tam zapewne czaj. I eby artyleria uderzya nie za wczenie.
Ostapienko szturchn go w bok.
- Skolko wremia?
Kowalski osoni tarcz zegarka, by lepiej dojrze fosforyzujce cyfry.
- Dwudziesta dwadziecia. Za dziesi minut ruszamy.
- Tylko ja ich jeszcze pobogosawi - zahucza mu nad plecami chory Suek. - Pamitaj, bd
w naszych okopach, jeli ju dalej nie pozwalacie... - Zrobi przytyk pod adresem Ostapienki, ktry
kategorycznie zabroni swemu politycznemu zastpcy udziau w wyprawie. Wystarczy, e jego pokaza wtedy Kowalskiego - posyam.

Suek wmiesza si w onierski tum.


- Jak, chopcy? Duch zwyciski?
- Zwyciski, zwyciski! Dobry! Damy im dzisiaj! Popamitaj! - zasypali go odpowiedziami, peni
yczliwoci, rozmowni, pragncy elokwencj pokry t drobin w sercu strachu, odkowe ciskania
czy gardlan sucho, bo rnie objawia si przedbitewny moment niepokoju, zadumy nad tym, co
przyjdzie: chciane, oczekiwane, upragnione, ale stawiajce bezlitonie moliwo w te lub wewte,
jak mawia kompanijny klasyk, Stasiak.
One teraz rechota, zadowolony, obok Wolaka.
- A ty, mj podlaski krajanie, trzymaj si mnie. Ja umiem zaklina kule. Wy nie prbowaem, bo ich
nie spotkaem na swej szczliwej drodze ycia, ale kule potrafi. Trzymaj si, Waduchna,
dowiadczonych sodatw. To twj pierwszy prawdziwy bj? - zafrasowa si nagle kpiarz.
- Pierwszy prawdziwy. - Tyle tylko zdoa wystka Wolak. Ba si. Powtarza sowa swojego zaklcia:
Byle lekko, byle lekko ranio...
Chory Suek przeciska si zwalistym ciaem przez onierski tumek.
- O, wiadkw te widz? Wszyscy wiadkowie id?
- Nie.
- Dwch. Tylko dwch. Wojdaka pupilki - zamia si Stasiak. - Ci ju ciut podchowani, ta ich
wzilimy, moe jak chopaki posmakuj hitlerowskiej juchy, codziennie zechc takie wyprawy
urzdza?
Suek nie odpowiedzia na kpiny Stasiaka, poda rk obu wiadkom, nieporadnie, z zaenowaniem
ciskajcym karabiny.
- Powodzenia, chopcy! nie dajcie si zje strachowi i... swoim mylom. Wracajcie z jecem!
Poszli cichym, lisim krokiem, prowadzeni przez chorego Kowalskiego. Sprawnie, bez chrzstu
broni, bez haasu, bez osypywania si do roww zmarznitych grudek ziemi zajli pozycje
wyjciowe. Piechurzy z puku 3 dywizji, trzymajcego tu lini obrony, ustpowali im miejsca niemal
bezszelestnie. Patrzyli na nich z nutk zazdroci i politowania. Zazdroci, bo w kadym onierskim
sercu i umyle jest maleki choby kcik na myli typu: A ja wam poka... Tym razem mieli
pokaza karniacy. A uczucie politowania, wiadomo, bo id tylko z karabinami. Ani jeden karniak nie
mia pepeszy. Nie przysuguje. Nie przykucn obok nich koledzy z rusznicami ppanc., nie ugn si pod
ciarem maksyma cekaemici, nie wyszczerz luf tu za plecami atakujcych armatki.
Doni, palcem, gow wskazywali najniebezpieczniejsze miejsca, wypatrzone podczas dziennych
i niezmiernie ducych si nocnych godzin.
- Uwaaj - szepta do ucha piechociniec z puku do piechocica z karnej - stamtd strzela jaka
szczeglnie zacieka swoocz.
Czekali cierpliwie. Jedni przykucnli na dnie rowu, inni usiowali okiem, nie uzbrojonym w wietlisty
reflektor, przebi nocn moch i wypatrzy, w ktrym te miejscu znajduj si aktualnie saperzy.
Przed pgodzin bezszelestnie, wprawnie popezli w tamt stron.
Punktualnie o dwudziestej drugiej zero zero uderzy artyleria. Punktualnie po dziesiciu minutach
maj ruszy w skok przez cieki w zasiekach, ktre saperzy wanie tworz. Punktualnie...

Nie mieli zegarkw. Szstym zmysem wyczuwali, e ju blisko, e pozostao ledwie kilkanacie, kilka
minut.
Nie wolno pali. Nie wolno rozmawia. Nie wolno si rusza. Cisza - nasz sojusznik. Borykali si
z mylami, prbowali wprowadzi w nie ad i porzdek, nakierowywa ich bieg na rzeczy przyjemne,
pikne, rozgrzewajce.
Wojdak: Wykonamy zadanie. Byle szybko dopa transzei. Osobicie chwyc pierwszego draba.
Starym, obuzerskim chwytem bd si stara kopn go w krocze. Wycign z okopu. Ktry
z chopcw mi pomoe. Bd znw kapitanem. Napisz do ony. Wtedy udao si posa tylko ma
kartk, e zmieniaj mi przydzia. Dobrze, e mogem tak napisa. A gdyby naczelny dowdca nie
skorzysta z prawa aski...?
Chopaki jeszcze mae. Wojtek skoczy siedem, Stasio pi. Za dziesi, pitnacie lat bd pyta
matki: A gdzie zgin tatu? Nie! Ja im bd opowiada, jak stalimy niedaleko Wisy w czarn
grudniow noc, gdy mrz wciska si przez cienki drelich pod koszul, tu, u mnie, chcia si, srogie
dziadzisko, zagrza. Bd opowiada. Sid przy piecu, oni na maych stoeczkach albo po prostu na
pododze. Rozdziawi z podziwu usta. Bd mnie pyta a pyta... Ile to jeszcze minut? Cholerycznie
zimno. Najgorzej w nogi i plecy. Kolacja bya licha. Podobno na onierza przydzielaj po pidziesit
dwa gramy konserw dziennie. Nieduo... Jeli nawet przywo, to rozpywa si wszystko w kotle albo
w kucharskim odku. Nie rozgrzaa czowieka ta wieczorna zupka. Wstrzsn si z przejmujcego
zimna.
Wolak: Znajome ciskanie odka. Po co, po co wtedy poszedem do domu? Nie tu, to gdzie indziej
te bym stercza w okopie. I pewnie te godny. A las by blisko domu. Nawet przy najlepszym
pilnowaniu go przez gajowych zawsze mona byo przynie troch gazi, szyszek, lici. Starczyo, aby
napali w popkanej kuchni, ogrza si przy niej. Snu si wtedy po izbie dym. Troch drapa w gardle,
ale zapowiada gorc, gotowan kolacj. Godomr byem zawsze. Przez to jestem tu... A odek
boli. Nie z przejedzenia, nie z zatrucia. Przypomnia mu si nagle wierszyk, jeden z wora ludowych
przypowieci, ktrymi babcia, a do swojej mierci w pierwszym roku wojny, raczya ich niemal
kadego wieczoru, przy posiku i przed snem.
Lepsza w domu groch kapusta
ni na wojnie kura tusta.
Lepsza w domu kapucina
ni na wojnie cielcina.
Rozluni minie szczki. Umiechn si. Tu ni kury tustej, ni kapuciny. Chyba e to ja bd
cielcin... Gupi cielcin, co dobrowolnie posza na wojn i teraz czeka na swoj por.
Malarski: Kiego cholery uwzi si dzi na mnie stary i trzyma przy cycku? Piersi i tak nie ma, a to, co
ja bym chtnie possa, te nieobecne. Marzy mi si wierlitrowy kubek bimbru o ostrym zapachu.
W pierwszej chwili, gdy go nieumiejtnie pi, potrafi dra zatka, odebra dech. Ptakom. Nie mnie.
Stary ze mnie alkoholowy weteran, zakpi pogodnie. Gdyby po wojnie dawano emerytury wedle iloci
wyopanej wdy, miabym jedn z wyszych w Polsce. Ale, po wojnie! Doyj, bracie!... Rozeli si
nagle. Od tygodnia spod ziemi nie mg wykopa nawet naparsteczka wdki. Chopaki w plutonie, jak
mogli, tak si starali, nosy mieli ju dobrze wyczulone na bimbrowe zapachy, i nic, nic! Pustynia!
Wczoraj w sanbacie zanosio si, e sanitariusz, ogupiay od jego gadania, naleje mu w kocu
menzurk spirytusu. Akurat musia wpakowa si dowdca batalionu. Pewnie te nielichy z niego
pijaczyna, cho lekarz, e tak nam wszystkim patrzy na rce. Poszedby ju czowiek do normalnego
puku, to by i popi... Tu tez niby si sto gram przed akcj naley, obiecywali. Pamita zreszt: pod

Dblinem i nad Kanaem eraskim bya wda. Co za giez ugryz teraz kwatermistrzostwo, e nie
przywo? Koa samochodw przymarzy im do ziemi czy co? Trzyma stary przy cycku. Poszedbym
z chopakami do przodu, przytarga choby i jakiego szwabskiego lejtnanta, zaraz byoby co wypi,
dowdca dywizji by postawi, czowiek nie przypominaby trupa na chwil przed zoeniem go
w trumn. Chyba tak czczo czuje si tylko nieboszczyk. Rozgrzaby si czowiek. Albo przy takiej Jolce
na Wincentego. W oczach stany mu jej solidnie grzejce uda. Usta te miaa zawsze gorce. Kiego
licho laem wtedy tego kapitana? le mi byo z ni w ku? Do dzi bym... j obraca. Wciek si stary
z t ppowin, na ktrej mnie do siebie uwiza.
wiadek wychowywany przez Wojdaka, ten, co si ba, e bez butw i szynela mgby zmarzn:
Wcisnli karabin. Zmusili nas dwch. Tamci trzej nie wzili. Nie bior. No i co z tego, e porucznik
grozi? Krzycza wczoraj za kartofle: Mylicie, e z noem przy kartoflach przewojujecie wojn?
Jasiek powiedzia wtedy spokojnie i cierpliwie: Trudno, jak trzeba bdzie, pjdziemy i pod rozstrza,
a karabinw nie wemiemy. Porucznik patrzy na nich brzydko. Pjdziecie... wasza mat! Zlk si
tej obietnicy. Gdy Wojdak pokaza palcem: Bior ci na zadanie, nie protestowa. Jest. To le, e
ludzie do siebie strzelaj. Mogliby y w spokoju, powtarza sowo boe, komentowa je, doskonali
si w wierze, czystoci, w umiowaniu bliniego. Tu - bluzgaj przeklestwami. Przez cae ycie nie
usysza ich tyle, co w cigu dwch tygodni w karnej. Zatrzso nim zimno. Jednak strasznie byoby
bez paszcza. le znosi zimno. Lubi jak jaszczur wygrzewa si na socu. Zim godzinami tuli si do
pieca. Mj dobry Jehowo, dlaczego, dlaczego tak strasznie kln i naduywaj Twego imienia?
Dlaczego tak nas mro? Przypomnia sobie codzienne wdrwki do Gorzkowa. Mieszka na kolonii.
Co wieczora, gdy ju partyzanci, prawdziwi i ci udajcy ich, spece od rabowania chopom wi,
noszcy si w eleganckich oficerkach, zaczynali pi na dobre, gdy bya jaka taka gwarancja, i nie
spotkaj si na drodze, oni, prawdziwi sudzy jedynego prawdziwego Boga, mogli schodzi si na
swoje mody, rozwaania, doskonalenie charakteru... To tylko we wsi podli ludzie gadali, e
wiadkowie Jehowy urzdzaj orgie, e nago i zbiorowo tarzaj si po chaupie. Raz, jeden jedyny raz,
widzia rzeczywicie nag dziewczyn, crk ich najstarszego brata. Przyszed wczeniej ni inni.
Mya si w duej balii. Nie puka, otworzy drzwi, dojrza j, gdy mydlia niedue cycuszki. Cofn si,
patrzy jednak nadal przez szpar nie domknitych drzwi. niy mu si owe piersitka przez wiele,
wiele nocy. Jeszcze i teraz pamita ich ksztat. Krgawe, niewielkie. Wzdrygn si. Moe przeyj?
Moe przeyj? Moe j zobacz? Przecie wolno i nam eni si z naszymi siostrami duchowymi. Po
ojcu pewnie bdzie nasza... Zatrzso nim - z zimna czy na wspomnienie nagiej siedemnastolatki? Ju
by rzeczywicie lepiej byo pj do przodu...
Florek Florian: Nad si, obraony. No i co z tego, e szkieletem grupy by pluton Kowalskiego. Ale
eby jemu nie zaproponowa choby dowodzenia druyn? Jemu, poznaniakowi, ktrego onierskie
umiejtnoci uszanoway wojska rnych nacji? Kto lepiej od niego w kompanii zna niemiecki?
Mgby przez kilka godzin udawa szwaba. Wziby ze sob dwch sprytnych chopakw, podkradby
si, n w gar, skoczy w okop, gdyby ju wiedzia, e siedzi w nim tylko jeden albo najwyej dwch
frycw. Uderzyby najpierw pici w eb. Najlepiej midzy oczy. Gdyby co, gdyby si tamten broni,
przystawiby n do piersi. Po krzyku i jak wr pyrek przycignliby jzyka. A tu cay kram! Sto
dwadziecia pi chopa. Ech, bo to zapytaj o rad czowieka bardziej dowiadczonego?
Pyrki! A mu si zamiao, gdy pomyla o wielkiej misie penej pary i delikatnego, niepowtarzalnego
pyrczanego zapachu. Mogyby by nawet nie solone w garnku. Nasypa kadej pyrze na eb szczypt
soli. Mogyby by nie kraszone. W sztabie tak jadali, tam, u ruskich, na Woyniu... Jeszcze by dzie
powiczyli podpis szefa artylerii i diabe by si nie rozezna. Ma teraz za lenistwo! Nawet na dowdc
druyny ten zarozumiay chory go nie wyznaczy. Pewnie jaki Galicjok...

Kowalski: eby tylko Malarskiego nie ponioso. Wcieka si na mnie, ale mu przejdzie. A jeli tu
bdzie potrzebny? Usiowa odegna natrtny niepokj. Znw osoni tarcz zegarka zwinit
w pkrg doni. Za chwil uderz. Punktualnie o dwudziestej drugiej zero zero... mieszny by ten
modziutki podporucznik. Moe dzi przypad mu pierwszy artyleryjski popis? Wciekaj si, wciekaj...
Patrzy z ukosa na Malarskiego. Nie wzruszysz mnie, chopie.
Jeszcze p minuty, dwadziecia pi sekund, dwadziecia... Dlaczego matka z Syberii nie pisze?
Prosiem j, eby si cho krtko, ale czciej odzywaa. Czy aby ma tam co je? A czy do opau?
Grzmotno nagle. Wzdrygnli si jak na rozkaz. Artylerzyci uderzyli chyba caym dywizjonem.
Kilkadziesit, kilkaset metrw przed nimi ziemia zacza kipie, dygota, sypa si deszcz odamkw.
Za blisko, cholera, bij! - zirytowa si Kowalski. - A mwiem, pokazywaem mu na mapie, gdzie nasz
przedni skraj. I prosiem, eby obserwatora przysali, a ten mia si tylko: U nas precyzja jak
w szwajcarskim zegarku. Lalu choleryczny! - me teraz w ustach przeklestwa. Znw bliski gwizd.
Schyli gow. Przeszo. Pocisk rozerwa si kilkanacie metrw przed nimi. Spojrza na zegarek.
Jeszcze pi minut...

13
Ju nie musieli by cicho. Karniacy przekrzykiwali si, komentowali nalot artyleryjski podobnie jak
dowdca plutonu. Guszy ich silny ogie, na ile skuteczny, przekonaj si za chwil, gdy skocz
midzy zwoje drutw kolczastych. Saperzy ju je na pewno przecili. Skocz. Byle nie w otwarte
paszcze hitlerowskich spandauw, bergmanw, szmajserw.
Dowdca nachyli si ku Malarskiemu.
- Podaj po linii! Przygotowa si do natarcia!
Malarski zoy rce w trbk, schyli si instynktownie, jakby mu kto wczeniej zasygnalizowa, e
tu nad ich okopem przeleci kolejny pocisk siedemdziesitkiszstki. Usta rozoy w krzyku, nie syszeli
go jednak nawet najbliej stojcy. Wyczeka spokojniejszej chwili:
- Przygotowa si do natarcia!
Niepotrzebne byy przypomnienia. Karniacy wysadzali gowy z okopu, chowajc je w momentach
nasilajcego si artyleryjskiego przygotowania. Gone budzenie hitlerowcw odbywao si wedle
planu.
Punktualnie o dwudziestej drugiej dziesi ogie mia by przeniesiony w gb linii nieprzyjaciela, aby
tam dalej stamsi, zdusi wrogie stanowiska ogniowe, nie dopuci, by zaatakowanym pospieszy na
pomoc pieszy odwd. Wtedy karniacy powinni skoczy, przeby biegiem pas ziemi niczyjej, wedrze
si w transzeje wroga, zarzuci je granatami, wali kolbami, strzela, dusi, tarmosi, cign jzyka
ku swoim.
Kowalski wiedzia: ten moment przenoszenia ognia bywa najtrudniejszy. Trzeba ukra dwie, trzy
minuty z trwajcej naway, popdzi i jak najbliej dobiec do niemieckich okopw, wtedy gdy strzelcy
musz chowa gow i ciaa do rowu.
Za trzy minuty artylerzyci przenios ogie w gb hitlerowskiej obrony.

- Naprzd! - wyskoczy na koron okopu z wycignitym pistoletem. Nie ba si o tetenk, e nasypie


si do niej piachu. Piasek mocno si zwiza igiekami szronu.
- Naprzd! - powtrzy Malarski.
- ...aprzd! - dobieg ich z lewego skrzyda znieksztacony gos Wojdaka. Krzyczeli i bliej znajdujcy
si onierze, ich sowa jednak roztapiay si w artyleryjskim huku, rozmazyway w nieczytelne zgoski.
Ju biegli, schylali si, cho jeszcze nie zmusza ich do tego gwizd kul z naprzeciwka. Grudniowa noc
przestawaa by grona swym zimnem i oczekiwaniem, stawaa si niebezpieczna milczeniem
przeciwlegych okopw.
Zacicha nagle kanonada. Zmieniaj celownik - pomyla jeszcze w biegu Kowalski. - Ma przecie pirze
lecie. - Dosysza pojedynczy strza, jakby pistoletowy. Zajaniaa gr wystrzelona z niemieckich
okopw rakieta. Gdzie zupenie blisko, chyba wanie z naprzeciwka, pocz szy hitlerowski ciki
karabin maszynowy. Kowalski poczu ciepo w piersi, w nie kontrolowany przez umys sposb zwin
si, rymn na ziemi. Jeszcze w ostatnim, przytomnym odruchu zauway, e pada tu przed
zasiekami i e przejcia w nich nie ma, cho tu wanie miao by jedno z piciu...
Malarski pad na ziemi o p sekundy wczeniej, w momencie suchego trzanicia rakietnicy.
Powtrzyli ten gest najblisi ssiedzi. Zarejestrowali migawkowy obraz skrcania si i padania na
ziemi, niby na zwolnionym filmie, swego dowdcy. Nadesza pora Malarskiego.
- Poczeka, a zganie rakieta - warkn pgosem.
Leeli przycinici szczekajcym kaemem, dawicym si na moment, to znw szyjcym powietrze
rwnym, niepokojco dugim ciegiem.
W tym czasie Wojdak ze swoim pplutonem, nie wiedzc, e ju powinien obj dowdztwo caoci,
uzyskiwa pierwsze sukcesy. Skupieni na lewym skrzydle przywarli na moment do ziemi. Rakieta
wskazaa im drog; nieco w prawo, wprost od pozycji Wolaka, Stasiaka, Florka i wiadka Jehowy, tego
obawiajcego si zimna, czerniaa uliczka midzy zasiekami, pracowicie wykonana przez saperw.
Gdy wic gasn zaczy kolejne iskierki rakiet, Wojdak natychmiast pchn tamt czwrk
w kierunku przejcia. Stasiak z Florkiem skoczyli momentalnie, ju przedzierali si na drug stron.
Wadek pocztkowo si czoga, kiedy jednak dojrza kolegw biegncych cao o kilka krokw przed
nim, zerwa si i ruszy w przd. Najduej waha si wiadek.
- Na co czekasz! - krzykn Wojdak. - Naprzd!
Znw uderzya artyleria. W wietle raz po raz wystrzeliwanych rakiet dostrzegali wyranie wybuchy
pociskw, padajcych cigle blisko, niebezpiecznie blisko. Spostrzegy wic i eks-kapitan, e midzy
jego pozycj a t, na ktrej powinien by chory Kowalski, zalega grupa onierzy. Bliej, przed ni,
trzech karniakw czogao si w kierunku przejcia. Byo wic na szczcie i drugie. Tam mia by
lotnik. W porzdku. Dlaczego tamci, Kowalskiego, le, dlaczego nie szturmuj? Na ich odcinku miay
by wykonane a trzy przejcia. Wojdakowi zagwizdao nad gow; w instynktownym gecie unis
wyej ramiona, jak gdyby midzy nie chcia wcisn zagroon gow. Rbno tu przed nim, prosto
w zasieki. Szkoda, e nie wczeniej tam bili - pomyla. cieka czerniaa zachcajco. Nikt nie docza
do czterech pierwszych. Zagrzechota wysokim gosem niemiecki peem. Odpowiedzia mu basem
wybuch granatu. Nasz - odrni Wojdak. Przez nie skoordynowany ogie, wci si nasilajcy i coraz
gciej padajcy w niemieckie zasieki, przedar si dramatyczny krzyk:
- Sanitariusza! Sanitariusza do dowdcy!

Wojdaka kolno. Czyby?


Dziaalno artylerii przypominaa teraz swawolne rzucanie grochem. Kto bi w zasieki, a kto za nie?
Odezwali si Niemcy czy nasi? Nie widzia adnego artylerzysty w okopach. Gdzie byli ci od
korygowania ognia? Gdzie czno? Teraz sobie uwiadomi, e jego obowizkiem, jako bardziej
dowiadczonego, byo spyta Kowalskiego, w jaki sposb porozumiewaj si z pukiem artylerii, jaka
jest czno, gdzie siedzi obserwator. - Baagan, psia jego! - zakl. Podczoga si w kierunku
przejcia.
- Chopcy, za mn!
Terkotaa bro maszynowa hitlerowcw. Janiay rakiety. Artyleria - czyja? - mcia na prawo i lewo,
jak czowiek zaczepiony na ulicy przez zgraj obuzw.
Malarski na prawym skrzydle prbowa zbiera drug powk plutonu. Wiedzieli jednak wszyscy: na
ich odcinku saperzy nie zrobili przej. Ratowa dowdc. Moe yje. - Dawa sanitariusza! - rykn
Malarski, a inni powtrzyli jego okrzyk. W chwili ciemnoci odcignli Kowalskiego do tyu. By ciepy,
poruszy si lekko.
- Dwch zajmie si chorym. I sanitariusz. Do cikiej cholery, gdzie on si podzia?!
Chory Suek, ktry przyczapa na pozycj wyjciow, energicznie odpina guziki paszcza i munduru
Kowalskiego. Ju wszystko lepio si krwi...
- Naprzd! - rycza Malarski, rozwcieczony niepowodzeniem od pierwszej chwili. - Naprzd, takie
syny, bo ze mn bdziecie mieli do czynienia!
Skoczyli wprost na druty. Zastbnowa ostro hitlerowski kaem. Z miejsca zawiesio si piciu karnych,
osuno si bezwadnie na kbowisko drutw.
Wojdak doczoga si do przejcia.
- Chopaki, za mn!
Czu na szyi czyj ciepy oddech. Unis troch gow. Ktry z kwatermistrzw. Chyba Amen.
W tyle jeszcze szelest i lekki rumor sprawiony przez nastpnego.
Z drugiej strony drutw, gdzie ju na pewno znalaza si pierwsza czwrka, szed zacity bj. Gray nie
tylko hitlerowskie peemy, paday pojedyncze strzay karabinowe, sycha byo charkot, krzyk,
szarpanin.
- Szybciej! - pogoni Wojdak. Skoczy, wyprostowa si. Po co woali sanitariusza? - uwiadomi sobie
dopiero teraz z ca wyrazistoci, jakby chcia powstrzyma si przed biegiem. Moe dowdca
ranny? Wtedy moje miejsce nie tu. Ju jednak by po tamtej stronie. W rowie dojrza kotowanin
cia.
- Jezu! - usysza krzyk wiadka.
Wojdak run z gry na draba w hemie i kopn hitlerowca w krocze, w chwili gdy tamten unosi
bagnet do gry. Zadygotaa w najbliszym ssiedztwie ziemia, poczu, e wali si na co okrutnie
cikiego i zimnego...
Lotnik pocign za sob dwch karniakw. Poczyna sobie ogromnie roztropnie. Nawet przez
sekund nie szed w peen rost. Czoga si pracowicie, unosi ciekawie gow, nasuchiwa, jakby

rzeczywicie w tym artyleryjskim jarmarku, powikszonym jeszcze przez jazgocce kaemy, mg


usysze co dodatkowo interesujcego.
Przycupn do ziemi przy kolejnej rakiecie i tkwi tak bez drgnienia, sprawiajc wraenie trupa. Czeka
na moment ciemnoci.
- Dalej, idziemy! - komenderowa dwjce posusznie za nim cigncej.
Znaleli si przed nieprzyjacielskim okopem dokadnie w chwili, gdy z lewa powsta harmider,
spowodowany przez czwrk: Stasiak, Wolak, Florek i wiadek.
Lotnik, jak przez cay czas czogania, tak i teraz, w gecie samoobrony czy przezornoci, wycign
rk naprzd. Sparzyo go co lejkowatego. Cofn do. Co to byo? Gorcy odamek? Nie. Na tej
wysokoci? Znw rakieta w gr. Drgnli. Leeli przed samym niemieckim elkaemem. Lotnik, nie
baczc, e jest doskonale widoczny, wymierzy cios w oczy ogupiaego hitlerowca, ktry zagapi si
w lewo, gdzie nie ustawaa szamotanina. Drugi hitlerowiec z obsugi kaemu pad byskawicznie na
ziemi. omot, ktry sprawia, wskazywa bezbdnie, e podj chwalebn ucieczk.
- Mam go! Mam! Chopaki! Pomcie! Szarpie mi si swoocz.
cisnli jzyka. Wykrcili mu rce w przegubach, a gono chrupno. Jeniec jkn.
Lotnik skoczy do rowu.
- Maszynk te wemiemy. Przyda si. No, ju! Wy go cignijcie, ja bd z tyu ubezpiecza, gdyby
przyszo komu do gowy zaatakowa nas. - Wizgno potnie. Lotnik zdy schyli gow. Za
konierz szynela nasypao mu si mrowie rozdrobnionego wybuchem, zimnego piasku.
- Blad! - warkn. lamazarnie gramoli si na gr. - Chopaki... - zacz. Dokoa cisza. Czyby ju si
tak daleko odczogali?
Kolejna rakieta pokazaa mu wielki lej, o Pi krokw od rowu. Leeli w nim obaj chopcy. midzy nimi
Niemiec. Jedna wielka, krwawa kotowanina. Nieco dalej - czyja noga.
Karabin z odupan kolb. Strzp konfederatki. Hitlerowska klamra od pasa. Odcita do. Masakra.
Lotnik najpierw splun, potem krtko a potnie rzygn. Moment, jeden moment trwao jego
zejcie do rowu po karabin maszynowy. Wystarczyo... Usysza ciki tupot tu za zaomem rowu. Dla
Niemcw sza pomoc. Pochylony, biegiem, dwigajc elkaem, lotnik puci si z powrotem, przejciem
midzy drutami. Znw blisko uderzy pocisk. Zgubi czapk. Pomaca dokoa ziemi. Diaba tam
z czapk. Na wyczucie poczoga si w kierunku swoich okopw. W jednej rce ciska kurczowo swj
karabin, w drugiej zdobyczn maszynk, ktra staa si jego zbawieniem. Przeszkadzaa, utrudniaa
czoganie. To mj wiadek - myla gorzko, pieszczotliwie o hitlerowskim kaemie. wiadek, e byem
tam.
Kolejny wybuch ocuci Wojdaka. Wypluwa z ust grudki skamieniaej ziemi. yj. Co mu ciarem
lego na piersiach. Zacz maca. Czowiek. Hem. Niemiec. Ley bezwadny. Dosta. yje? Zrzuci go,
la mu si przez rce bezwolnie. Gotw. Uratowa mi ycie. Co to byo? Chyba pocisk. Poczu bl nogi
i piersi. Pomaca. Sucho. Nie jestem ranny. To dobrze. Szkoda - poprawi si natychmiast. Jkn, gdy
unis si wreszcie na okciach. Chyba kontuzja. Czy to si liczy? - sprbowa myle w racjonalnych
kategoriach swojej kompanii. Zawtrowa mu cudzy jk. Wojdak skuli si. Przypomnia sobie
byskawicznie, e jest w niemieckich okopach. Pamita, e kopn wysokiego hitlerowca. Potem wybuch i zimny, walcy si na wiat. Jk, cichy, konspiracyjny, powtrzy si.

- Kto to? - odway si Wojdak.


- Ja. Wolak.
- yjesz?
- yj, ale mam na sobie co strasznie cikiego.
- Poczekaj.
Pltanina cia. Jeszcze jeden Niemiec i Florek z mokr, pewnie zakrwawion gow. Wojdak przyoy
ucho. Gotw. Jeszcze kto? wiadek. Te bezwadny, ciki, jeszcze ciepy. Zaciska w rce karabin.
Tak ba si zimna - przypywa gorzka myl. Eks-kapitan, stkajc, mocuje si z nastpnym. Jeszcze
jeden Niemiec i kto poruszajcy si. Stasiak?
- Poczekaj - to do Wadka - poczekaj, na tobie chyba ley Stasiak. Jeszcze si rusza. Moe by si spod
niego wyczoga? Innych ju z ciebie zsunem.
- Sprbuj...
Drga ywiej, pewnie bolenie uraony, nieprzytomny Stasiak, niepoprawny kpiarz plutonu, ktremu
kara koczya si - niezalenie od tego, czy zmyta krwi, czy nie - za niecae trzy tygodnie.
- Wolak, cay jeste? - spyta cicho Wojdak.
- Cay. Uff, ju! Chyba tylko jestem potuczony.
- Ba! Tylu na tobie leao... - a po chwili z chodn refleksj: - Dziki temu yjesz, jak ja dziki
Niemcowi, ktry przyj przeznaczone dla mnie odamki.
Pole walki zacichao. Grzmotn jeden pocisk gdzie dalej, poza lini boju, jeszcze plasn pojedynczy
strza z broni rcznej, zawarkota krtko, jakby ostrzegawczo, niemiecki kaem.
- Sprbujemy wzi Stasiaka. Pom. Czogaj si pierwszy. Bdziesz go unosi nogami. On w rodku, ja
na kocu. Bro masz?
- Mam.
Dyszc, potuczeni, metr po metrze przebywali drucian przesiek. Odsapnli po drugiej stronie.
Ranny poruszy si.
- Chyba wyyje - ni to pyta, ni to stwierdza Wadek. - A mnie, mnie - doda szeptem - nie chciao dzi
lekko zrani.
- Tak ci le, e wyy?
Jeszcze jedna, ostatnia tego wieczoru rakieta. Przywarli do ziemi, zdusili sowa.
Dotarli do swoich okopw ostatni. Malarski zaprowadza porzdek. Ucieszy si widokiem Wojdaka.
- Mylaem, e i ty...
- A dowdca?
- Nie wiesz? Dosta zaraz na pocztku. Nie wiadomo, czy wyyje. Trzy kule w piersi.

Piechurzy z puku usuwali si na bok, taktownie nie pytali o straty, ogldali przyniesiony przez lotnika
potrzaskany elkaem, syszeli jego nerwow, niemal histeryczn opowie, e ju mieli jzyka, ju go
prowadzili...
Malarski w kilku sowach powtrzy Wojdakowi to, co przed chwil ustali:
- Brakuje czterdziestu. Nie, teraz tylko trzydziestu siedmiu. Bo was te policzyem.
- A ten artyleryjski burdel? - Wojdak nie wytrzyma, warkn, musia da upust hamowanej zoci.
Malarski wzruszy ramionami.
- Poznasz to po nocy, czyje pociski? Wiadomo, by bardak. Przez pierwsze dziesi minut bili jak
potrzeba, a potem... nie rozbierzesz... Tylko dlaczego on musia za to zapaci... - Kiwn gow
w przestrze i cho nikogo tam nie byo, przecie zrozumieli, e idzie o Kowalskiego.
Wanie, dlaczego on? On wypiski nie potrzebuje.
- A tamci - Wojdak unis lekko brod w kierunku, z ktrego przed chwil przyczogali si - ju j maj.
Na dobre.
I tym razem Malarski nie spyta, o kim mowa.
- Zbierajmy si. Suek przynis rozkaz. Wracamy. Obejmiesz dowdztwo?
Wojdak machn rk.
- Daj spokj, co innego, gdyby to byo w walce, jak kaza Kowalski, ale teraz?... Nie bawmy si.
Szli znw cichym, lisim krokiem. Skrcony dwuszereg milcza, cho na t okoliczno przezorny
chory Kowalski rozkazu nie wyda.
Jak to rankiem obiecywa modziutki podporucznik artylerii, entuzjasta dokadnej koordynacji?
A pirze poleci.
Poleciao.

14
Przed witem reszta karnej kompanii - niemal dwustu ludzi - zluzowaa strzelcw z batalionu
piechoty. Na szczcie pozostawiono karniakom dla wzmocnienia kompani cekaemw i kompani
rusznic przeciwpancernych. Trzy strzeleckie kompanie, przetrzebione podczas wrzeniowych walk o
Warszaw, przekazyway odcinek obrony niespena kompanii. Liczbowo jednak byli sobie niemal
rwni.
Pozostali karniacy, zrezygnowani, nie tyle zmczeni osobistym wysikiem, ile zgnbieni nieudan
wypraw, mieli odpoczywa do nastpnego wieczoru i wtedy uzupeni zaog wieo objtych
okopw.
Spali, wbrew oczekiwaniom, krtko, budzili si, cigle zmczeni, tu przed normaln pobudk. Przed
nimi by cay wolny dzie, rzecz niesychana w dziejach karnej.

- Rbcie w cigu dnia, co si wam podoba - oznajmi im Ostapienko noc, gdy wrcili z meldunkiem
o trzydziestu siedmiu zabitych, rannych i zaginionych.
Jak to: co si wam podoba? - roztrzsali rankiem, gdy ponownie przetrawiali wieczorne momenty
grozy.
- To znaczy co, na dziewczynki mamy i? Bo to puszcz?
- I pi moemy?
- Masz co?
- Nie mam, tak tylko mwi.
- To po co apetyt robisz?
Snuli si ociali, myli si bez normalnego tempa, jedli niadanie bez przekonania.
Wojdak, ktry nie tylko podczas krtkiego pobytu w sidmej dywizji, ale i tu, na pocztku, odnosi si
niechtnie do instytucji oficera polityczno-wychowawczego, zdy, jak sam powiada, przejrze ju
na oczy. Przekona si, e ze wszystkimi propozycjami, z ktrymi nie wypada zwraca si do
dowdcy, mona miao i do Suka. Spoza cikoci i pozornie nie za wielkiej inteligencji chorego
coraz to dawa o sobie zna temperament, przebyskiwao zainteresowanie wszystkim i due
oczytanie.
Byy kapitan, majcy wojsko i regulamin we krwi, ponuro przyglda si wytrconej nagle
z codziennego rytmu czci kompanii, jeszcze wczoraj penej ognia, zapau, nadziei. To prawda, brak
dowdcy plutonu przyczynia si do atmosfery lenistwa, do ociaoci kroku, nawet gdy szli
z kociokami po niadanie. Malarskiemu rwnie nie stawao dzi codziennej energii. Mieli wolne.
Wojsko to przecie wojsko - tumaczy sobie namitnie Wojdak. - Nie wolno pozwoli na takie babskie
rozklejanie si. Mnie te szkoda Kowalskiego. I mojego wiadka, i gburowatego Florka, i nawet tych
obuzw z kwatermistrzostwa, ktrzy czogali si tu za mn, a pniej gdzie zaginli w bitewnym
rozgardiaszu.
Suka znalaz w jego ziemiance, zajtego pisaniem meldunku o wczorajszej wyprawie. Gdy si
zameldowa i, zaproszony, siad na awie, ju w trakcie rozmowy dostrzeg ktem oka kilka zda
z meldunku.
...oburzajcy by baagan, ktry stworzy 3 pal w drugim etapie ostrzau. Od wasnego ognia zgino
nie tylko kilku naszych onierzy, ale i zdobyty jzyk...
Wojdak oderwa na chwil oczy, nie chcia, by politruk dostrzeg jego zainteresowanie meldunkiem.
By troch zaenowany; pierwszy raz znajdowa si u Suka.
- Co trzeba zrobi, czym zaj dzisiaj kompani. To znaczy, wczorajsz grup... - odpowiedzia na
pytanie Suka, co go sprowadza, i pobieg jeszcze raz wzrokiem w kierunku meldunku, pisanego
duymi literami na papierze wydartym z buchalteryjnej ksiki.
...zawszenie w 50 procentach. Brak mundurw, butw, bielizny. Od dawna nie byo kpieli...
- A gdyby tak, obywatelu chory - ukradkowe czytanie cudzego meldunku natchno Wojdaka myl
- zrobi na przykad wypraw do ani? Podobno gdzie tu jest.
Suek frasobliwie poskroba si po gowie.

- By to ona i jest, tylko docisn si do niej nie mona. To opau nie maj, to znw kolejka...
- Wszy nas gryz.
- Wiem.
- Koszule i gacie s czarne jak matka ziemia.
- Moje nie inne.
- To nie pocieszenie.
Chory spojrza z ukosa. Przyszed mnie tu poucza ten przedwojenny kapitanik? U siebie w puku
nie umia upilnowa, a mnie moray bdzie prawi?
Twarz Wojdaka bya jednak powana, zatroskana.
- Mwi o tym, obywatelu chory, bo wiem, e nigdy nie ma na to czasu. A dzisiaj wanie...
Polityczny odpry si, wewntrznie rozkurczy.
- Macie racj. Sprbuj podzwoni od dowdcy. Moe si uda.
Wsta, zerkn na nie dokoczony meldunek. Te tam pisa o czystoci.
- Dobra, dzikuj wam. Jeli w plutonie bd jakie kopoty, sygnalizujcie je. Nie zawsze mog
ogarn cao. Od miesica dywizja obiecuje mi czterech podoficerw politycznych na zastpcw
dowdcw plutonw. Samemu nie dojrzy si wszystkiego w tak wielkiej kompanii. Trzysta chopa... Ni z tego, ni z owego tumaczy si eks-kapitanowi.
Bya wic i legendarna bania, do ktrej szczeglnie wzdychali onierze znajcy obyczaje w Armii
Czerwonej.
Pryskali na siebie - pod dugim rzdem natryskw - niby mali wiejscy chopcy podczas pierwszej
wiosennej kpieli w rzeczce; wiechciem sporzdzonym ze somy szorowali sobie wzajemnie plecy a
do czerwonoci. Paday artobliwe przycinki na temat mskoci ssiadw; w wikszoci za dugo
suyli w wojsku, by tworzy z doni wstydliwe listki figowe, jak to si zdarza nowicjuszom, stajcym
przed komisj lekarsk.
Zmywali z siebie zastarzay, wielotygodniowy brud i zmczenie. Woda koia, agodzia, czynia cud czuli znw tyzn.
- Ja bym da nagrod temu, co wod wynalaz! - rycza ktry z namydlonych a po uszy.
- Ty by jej nie dosta.
- Mdry by facet! - przekrzykiwa namydlony, uparcie idcy za tokiem wasnej myli.
Ssiad, artowni, przyrn namydlonemu z caej siy doni w lewy pdupek.
- Rozbj! - rykn krzywdzony. - Bij!
Na to Wadek Wolak, podobnie jak i inni oywiony strugami ciepej, dobroczynnej wody, zareplikowa
przypomnian sobie babcin mdroci:
- Kto nie ma zota, miedzi, musi paci tym, na czym siedzi.
- Ale poeta, bracie! - zadrwi Malarski. - Niby cichutki, a dopiero w bani si rozkleja.

Przy wyjciu z ani, w pierwszej, zimnej ju czci wielkiego namiotu, czekaa ich niespodzianka czysta bielizna. Star zabrano do odwszenia, podobno ju do nich nie wrci. Magazynier wyda im
koszule i gatki z przeogromnym alem w oczach. Jemu osobicie sprawiono przykro szczegln tym,
e nowiutek, prosto z fabryki bielizn kazano wydawa karniakom. Zacznij tu jednak co krci, gdy
rozkaz przyszed od samego szefa sztabu dywizji. Wyda karnym czyst, now bielizn. A niech
znajd u nich cho jedn star sztuk... Zgorszony i zbolay, wola nie zadziera z surowym
pukownikiem, cierpie jednak nikt mu nie zabroni. Nawet osobicie dowdca armii nie byby
w stanie odebra mu prawa do fizycznego wprost blu. Tak bielizn! Miaby na ni chtnych. P
sztabu, gocy, kucharze, ywnociowcy. Niechby tylko co drugi pozna si na rzeczy. A ci wszarze, co?
Ich skarb to brud na dupie i wszy za konierzem.
Karniacy rwnie spostrzegli w dziw. Rycho przewchali, e dobroczyc jest szef sztabu dywizji.
- Nagroda za wczorajsze. - Lotnik skrzywi si aonie.
- Lepiej by byo, eby nie musieli dawa czystych gatek, a eby tamto wczoraj si udao...
Tamto. Nikt nie dopowiada, e udany wypad w tamt stron dla stu dwudziestu czterech
karniakw oznaczaby wypisk. Wolno. Wybyliby... To sowo wybyli, ywcem przeniesione
z rosyjskiego, robio karier.
Szef kompanijnej kancelarii opowiada kiedy o nieporozumieniach midzy sztabem dywizji
a ssiedni karn kompani. Na dugiej licie odu brakowao kilkudziesiciu podpisw: polegych,
rannych, ale take zwolnionych do macierzystych jednostek po wykonaniu bojowego zadania.
Posano wic do kompanii urzdowe zapytanie, dlaczego brak tylu podpisw. Dowdca karnej i szef
kancelarii przysali precyzyjne pisemne wyjanienie: Wybyo podpiszczykw.
Bawiono si wic od czasu szefowej opowieci bd podpiszczykami, bd wybyymi.
Ale teraz te po prostu udzili si, e... wybd. Gdyby powiodo si tamto... Wybyo trzydziestu
siedmiu. Na tamten wiat lub do szpitali. Trzydziestu szeciu waciwie, bo Kowalski kary nie odbywa.
Nie! I nie trzydziestu szeciu.
Szczliwym trafem ich, wczorajsz grup - wykpan, fizycznie i moralnie jako tako odkurowan postawiono na odcinku, z ktrego poprzedniego wieczoru uderzali.
Przed pnoc usyszeli szmer jednoczenie na kilku stanowiskach.
Zoyli si do strzau. Niemcy prbuj odwetu za wczorajsze? onierskim telegrafem pobieg
meldunek do Wojdaka, od niego do Ostapienki: Kto si skrada.
- Przygotowa bro! Nie strzela bez rozkazu!
- Dlaczego nie strzela? - denerwowa si Wadek kurczowo ciskajcy karabin. Po wczorajszym by
dny walki. Jednemu hitlerowcowi roztrzaska kolb eb, w chwili gdy tamten zmierzy z peemu w
Stasiaka.
- Durak - skwitowa stojcy obok lotnik. - A jeli to jzyk sam do nas chce przyj?
- Aaaa...
Nie by to jzyk. Za gono si zachowywa. Haasowa w nocnej ciszy. Karniacy a do blu
wypatrywali oczy, eby dojrze istoty znajdujce si na ich przedpolu.
Przybiego pgosem, od strony zasiekw:

- Nie strzela, nie strzela! To my, karniacy...


Poznali gos.
- Kwatermistrze! - sykn Wojdak. - Prawda, przecie wczoraj oni dwaj czogali si za moimi plecami.
Straciem ich z oczu przy wybuchu.
- Chodcie, chodcie! Tu te karniacy.-Swoi.
Zerway si dwie postacie. Dwa skoki i znaleli si ju w okopach. Byy major, artyleryjski
kwatermistrz, i Amen. Nie ubianych, normalnie pogardzanych, przecie teraz ciskano, zasypywano
pytaniami:
- Gdziecie byli?
- Jak wyszlicie?
- Cali?
Wreszcie wydarli si z rk kolegw. Byli zmieszani, nie przypuszczali, e tak ich przyjm. Pamitali
przecie ten epitet: kwatermistrze.
Byy major i Amen opowiadali:
- Poszlimy za Wojdakiem. Widzielimy, jak kopn grubego szwaba. Potem tylko usyszelimy
wybuch. Przysypao nas ziemi. Kiedy si ocknlimy i jako tako wygrzebalimy, ju nie byo nikogo
z naszych. Usyszelimy niemiecki szwargot. Leelimy tu nad ich okopem. Udawalimy trupw.
Oszczdzili nas, bo tamtych, tamtych... - nawet cynicznemu kwatermistrzowi zaama si gos widzielimy w dzie, jak rannych dgali bagnetami. A gdyby nas znaleli ywych...
- Najgorzej nadojado zimno i to, e nie moglimy nawet drgn. Mylaem, e ju nigdy nie rusz rk
ani nog. Na pewno odmroone - pocz biada Amen.
- Przez dzie wypatrzylimy najlepsze przejcia. Niby je zastawili, ale z boku bya szpara...
- Od zmroku si czogalimy - pochwali si Amen.
Zjawi si Suek i Ostapienko. Nie przerywali rozmw. Dopiero pod koniec opowieci Suek spyta
pgosem Ostapienki:
- Do sanbatu ich trzeba, co? Pewnie poodmraani.
Dowdca kiwn gow.
Kwatermistrze zapocztkowali dobr noc. Do rana przyczogao si piciu dalszych, pobitych
i pokaleczonych, wszyscy jednak byli cali i zdrowi. Ukrywali si w rejonie zasiekw. Niemal wszyscy
odnieli kontuzje, byli przez pewien czas zasypani ziemi, oguszeni i nie mogli wiedzie, e akcja
zaamaa si w cigu p godziny.
- To ju tylko trzydziestu - policzy Suek. - Musz uzupeni wczorajszy meldunek. Chyba ju zmian nie
bdzie. - Liczy na palcach rannych: Kowalski, Stasiak, drugi wiadek - ten ju te kar odby.
Piorunem - westchn. - Jedenastu rannych. Tu nic si nie zmienio. To znaczy, to znaczy - pocz
ponownie liczy - dziewitnastu zabitych. Jeli ju nikt nie wrci.
Nie wrci. O wicie przysza gorzka lekcja. Na lini zabrano pozostaych trzech wiadkw. Nie
chcieli przed wymarszem bra karabinw mimo grb i krzykw Malarskiego, Wojdaka, a nawet

Ostapienki. Ostatecznie karabiny ponieli koledzy, obiecujc dwuznacznie: Ju my w okopach


postaramy si, eby wzili.
Gdy mina euforia po powrocie zaginionych, przypomniano sobie o wiadkach. Zgodnie drzemali
w rowach. aden z nich nie mia w rku broni. Najwyszy, Jasiek, przywdca duchowy, wycign
swobodnie nogi, zzibnite rce schowa za poy paszcza.
- Widzicie go, krlewicza. Wysypia si tu przyszed! - zareagowali oburzeni do ywego.
- Psia jego ndza! Wszystko na nas zwala! Tylko my mamy wojn koczy.
- Te, hrabia, obud si!
- Pan, polski pan! - zacz ironizowa siwiejcy karny, o ktrym wiedziano, e w szeregach Armii
Czerwonej suy od osiemnastego roku i cigle pamita piesz ucieczk spod Radzymina w sierpniu
1920. W dwadziecia cztery lata pniej, jak na ironi, skierowano go na stanowisko dowdcy
batalionu samochodowego wanie... w Wojsku Polskim. Dowodzi baonem chwacko i kozacko,
dopki po pijanemu nie roztrzaska samochodu, ranic dwie cywilne osoby na drodze. W chwilach
zoci powiada, e musiay to by te polskie pany i na zo wlazy mu pod koa. Podkpiwano
dobrodusznie w kompanii z jego yciowych perypetii.
Teraz jednak ostro zareagowa Malarski:
- A w mord ty chcesz?
- Co ty? - zdziwi si byy samochodziarz.
- Mwi, e tamten pi jak polski pan.
- Nie ma tu polskich panw, ponia ty? Tu s tylko polscy onierze.
Zaatakowany wzruszy ramionami, przerywajc tym dalszy potok sw Malarskiego. Ten za ju
komenderowa wskazujc na Jaka:
- Chopaki! Podnie go!
- Hrabia, wsta, powz zajecha. Lokaj si kania. - Poszturchiwali wiadka ze zoci.
Wysoki budzi si powoli, leniwie przeciera oczy.
- Co chcecie?
- Jeszcze pytasz co? Gdzie ty jeste? U cioci w Gorzkowie na imieninach czy w karnej kompanii?
Frajera szukasz? Dosy ju tego robienia z nas wszystkich durniw. Masz, trzymaj! - onierz, ktry
dotychczas opiekowa si karabinem wiadka, wciska mu go ze zoci.
wiadek odepchn bro z nienawici.
- Id, sio nieczysta! Przecie powiedziaem...
- Co powiedzia? - Malarski z rkoma wcinitymi do kieszeni paszcza szed mu naprzeciw. - A ty
wiesz, jak si woda w tyku gotuje, jak jaja na twardo ci si uwarz, kiedy doprowadzisz mnie do
zoci? Znasz ty t pi? - doby praw z kieszeni, cinit podsuwa mu pod nos.
Wysoki cofa si powoli rowem, w kierunku zaomu. Malarski, bluzgajc pogrkami, posuwa si dwa
kroki za nim. Z tyu przygldaa si gromadka karniakw. Malarski mu da! Nie mieli co do tego cienia
wtpliwoci. Nareszcie popada kosa na kamie, frant na franta.

Malarski, coraz bardziej czerwieniejcy, wcieky, nie patrzy pod nogi. Zawadzi o czyj porzucony
kocioek, bcn, wycign si na ca dugo. Jasiek, byskawicznie - nikt go o tak zrczno nie
podejrzewa - skoczy na koron okopw i rczo pocz biec w kierunku... Niemcw.
Zatkao wszystkich. Do Niemcw!
Krzyknli przeraliwym gosem, zaczli si skada z karabinw, mierzy w tamtego. Do Niemcw,
szubrawiec, ucieka!
Bieg dalej. Ju by blisko hitlerowskich zasiekw.
W zdenerwowaniu strzelali niecelnie, pudowali.
Wywoany haasem z ziemianki Ostapienko chwil przyglda si widowisku.
- Kto eto? - Zdenerwowanie osigno wysoki stopie, skoro porucznik pyta po rosyjsku.
- wiadek, obywatelu poruczniku. Ucieka do Niemcw.
- Wiu.
Porucznik spokojnie sign do kabury. Pistolet w rku, oko zmruone. Mierzy dobr chwil. Plasn
strza. Wysoki momentalnie skarla, zama si wp. Rwnoczenie od niemieckiej strony odezwa si
kaem. wietliste pociski doszy uciekajcego.
Jeden i drugi rozgorczkowany karniak chcia wyskoczy z okopu:
- Przywleczemy drania!
- Zostawcie! - burkn Malarski. - Najlepsze, co si mogo sta.
Zdyszany Suek, ktrego strzelanina zastaa na lewym skrzydle kompanii, dopad Ostapienki
w momencie, gdy porucznik chowa pistolet do kabury.
- Co tu si dzieje?
- Ju nic. Skorzystaem z prawa posterunku wojennego. Postpiem zgodnie z regulaminem karnej
kompanii, zgodnie z regulaminem kadego wojska, obywatelu chory. Wiecie? - drwina bya
wyrana.
- Co si ciskasz? O co chodzi? - Suek przechodzi nad ironi dowdcy do porzdku dziennego.
- A ot, to si stao, e nasz sam gwny wiadek ucieka do Niemcw. le wojsko strzela, wiesz? Nie
trafiali. Musiaem skorygowa bd. A Niemcy pomogli.
Suek pokiwa gow. To byo logiczne. Kto nie z nami, ten przeciw nam...
- Suchaj, Borys - zagada do dowdcy - czas zrobi porzdek za wiadkami. Albo tamci dwaj czego
si nauczyli, albo odelijmy ich do prokuratury. Moe oni wynajd odpowiednie dla nich miejsce.
- Prawilno! Sprawd, co si dzieje z tamtymi.
Dwaj wiadkowie siedzieli w kcie, zezowali w kierunku Malarskiego, kolegw, Suka.
- Wecie bro! - chory podnis gos.
Niski, czarny zawaha si, lekko rozwar do.

- No?!- przynagla Suek. - Widzielicie, co zrobi wasz kumpel! Mwi, e nie bdzie z nikim walczy,
i... uciek do Niemcw.
Czarny zgrabiaymi domi nieporadnie przyciga lecy obok w rowie karabin. Jego ssiad jednak
nie drgn. Patrzy obojtnie na Suka.
- No?! - powtrzy chory i obrci ku niemu twarz. - Nie wemiecie broni?
- Nie.
- Pytam po raz ostatni: wemiecie?
Pokrci przeczco gow.
- Malarski! Wezwa andarmw, niech go odprowadz do prokuratury dywizyjnej.
- Tak jest, obywatelu chory! - Malarski pobieg rowem czcym do tyu.

15
Ju przetrawili zawarto skromnych boenarodzeniowych paczek nadesanych i im - przecie
onierzom - przez ludno Lubelszczyzny. Zapomnieli o witecznym alkoholu. Nastay szare, ponure,
mrone, ale jeszcze bezniene dni. Zima nabieraa mocy, usadawiaa si wygodniej, na dobre
zaczynaa skuwa Wis.
- Teraz z jzykiem pjdzie atwo - komentowali karniacy podczas nocnego wartowania. Oni
wprawdzie, niemal jako jedyni, mieli z Niemcami ldowy kontakt, ale te wiedzieli z dowiadczenia,
e takich wanie miejsc broni si szczeglnie zaciekle.
- Tylko patrze, bracie, ofensywy - wtrci si kwatermistrz. - Ja zawsze na trzy, cztery tygodnie
wczeniej wiedziaem, czy si co szykuje, czy nie. Przygotuj amunicj, ywno, paliwo, bandae,
lekarstwa. Wszystko pilne i jeszcze ci taki jeden przez drugiego waniejszy naurga. - Chwil niby to
uala si nad sob, po czym tsknie zamarzy: - ebym tu nie suy, to bym te dzisiaj wiedzia.
- Ale suysz i koniec - odci si lotnik. W powitecznych nocach czsto-gsto wspominali. Impulsem
byo odesanie pierwszego dnia po Boym Narodzeniu duej grupy, ponad czterdziestu onierzy, do
sztabu armii. Skoczya im si kara. Kilku, ktrym brakowao tygodnia lub piciu dni, ale brali udzia
w nieudanej wyprawie po jzyka, dowdca kompanii wielkodusznie postanowi zwolni. Dywizyjny
prokurator rce rozoy na ten jego wniosek.
- Jeli tak uwaasz...
Ostapienko nie przewidzia, e ju w kilka godzin pniej bdzie plu sobie w brod za zbytni
askawo. Mg tych kilkunastu przedwczenie zwolnionych jeszcze przytrzyma, jakeby si
przydali.
Rozkaz przyszed nagle. Zda obron batalionowi piechoty. Przesun si o trzy, cztery kilometry na
poudnie. Wsplnie z fizylierami wemiecie udzia w szturmie trzech wysp: Celebes, Sumatra,
Madagaskar.
Przekazanie obrony odbyo si szybko i sprawnie.

Teraz karniacy informowali piechocicw:


- Uwaajcie, cholernie nerwowe porobiy si szwaby. Stukniesz kilofem, eby pogbi stanowisko,
a fryc ju ci pruje. Dwch naszych zrani przy tej robocie. Naszym to dobrze, maj wypisk, ale wasi
nie musz by ranni.
Wieczorem karniacy byli gotowi do szturmu. Udzia w nim miaa wzi caa karna. Na miejsce
Kowalskiego cigle nie przysyano nastpcy. Ostapienko waha si chwil, kogo naznaczy na
stanowisko czasowo penicego obowizki: Malarskiego, lepiej znanego w plutonie i kompanii, ale
eks-podoficera, czy Wojdaka, wprawdzie przedwojennego kapitana, ale chopa z ikr. Przewayo
zdanie Suka.
- Daj Wojdaka, umie szerzej patrze od Malarskiego.
- Ale Malarski by pomocnikiem dowdcy.
- Niech bdzie nim dalej i pomaga Wojdakowi. Moe si nie pogryz.

Nogi lizgay si po lodzie, rozjeday. Czemu nie, pojedziliby, gdyby nie wiadomo, e na wyspach
wrg. Miejscami jednak trzaskaa pod stopami nadal zbyt cienka skorupa lodowa. Chlupna woda.
Potkn si jeden, drugi onierz. Wojdak pogrozi im pici. Szli niemal bezszelestnie. Dobrze, e
artyleria ich nie wspiera, nie przerywa Niemcom drzemki. Ostapienko tym razem by nieugity; pjd
bez wsparcia artyleryjskiego. Bardziej wierzy zrcznoci swoich onierzy, ich uporowi, zaciekoci
i nadziejom, ktre niosa kada podobna wyprawa, ni modym artylerzystom. Tym rwnie nie
brako dobrych chci, c gdy w popiechu zbyt czsto przytrafiao si im myli celownik. Ale tak si
zdarzao na caym bitewnym szlaku. Bg wojny potrafi si gniewa okrutnie nie tylko wobec
tamtych. Tym dotkliwiej to bolao, tym bardziej czuo si szczerby we wasnych szeregach.
Wojdak z plutonem zblia si nie tyle skrycie - bo gdzie znajdziesz na lodzie krzak, doek czy grk ile bezszelestnie. Jedynie w wyobrani jego, Malarskiego, Wolaka, lotnika, Izaaka kady szelest
wydawa si istn lawin, budzc picych w promieniu dwch kilometrw. Wczyli si w szelest
nocy, w pogwizdujcy wiatr, ktry - Bg zapa mu za to - wia dzi od niemieckiej strony i w pewnym
momencie przynis zapach smaonego misa: Rozdranio to chopakw.
- Sssyny! Jeszcze w takiej chwili miso r. - Ledwie to Wadek wyszepta, a ju kroczcy obok niego
Izaak Akster pooy mu rk na ustach.
- Sza, jak mwi cadyk z Gry Kalwarii.
Przed nimi majaczyy niewyrane ksztaty.
Drzewa czy zasieki z drutw kolczastych? Ludzkie postacie czy solidne schrony?
- Podchodzi do Sumatry jak najbliej i jak najciszej - instruowa przed wyjciem Wojdak. - Jeli bd
zasieki, granatami w nie. Krzycze wolno dopiero za drutami.
Wiatr przynis pochrzkiwania i kaszel z wyspy, zapewne wartownika.
Zaraz bdziemy - myla Wojdak. - Byle z wikszym skutkiem ni wtedy...
A jak teraz ciko ranni? - kopota si Wolak.
Nog bd stawia na kadym zabitym przeze mnie szwabi - przysiga sobie Izaak.

eby do tamtego elkaemu udao si dzi zdoby jeszcze i jzyka - marzy lotnik.
Mgby by i niemiecki sznaps, byle co do picia - przyzwoli w mylach Malarski.
Chrzknicie byo jeszcze blisze, zdawao si, na wycignicie rki. Na razie jedynie wiatr przyblia
posta wartownika.
Szkoda chopakw, zawsze im najgorszy los pisany za ich jedn chwil saboci - niemsko,
niedowdczo litowa si Suek, kroczcy z tyu wraz z Ostapienk. - Nie byo ich obowizkiem
uczestniczy w podobnej wyprawie. Co najwyej musieli i dowdcy plutonw. No nie, nie co
najwyej. To jest ich obowizek. A mj? Dowdca zabrania, w wydziale politycznym dywizji te nie
ka niepotrzebnie gowy ka pod Ewangeli, ale czy to nie jest mj obowizek? Czy karni nie
sprawdzaj mnie i mojego wychowawczego gadania w jednej, drugiej wyprawie? - Przypieszy
instynktownie kroku. - Co z tego, e nie jestem karny. Wszystkim nam przyszo odbywa swoist
kar... Za jednego szaleca, ktry chcia panowa nad wiatem. A dlaczego wanie ja? Za wiece
przeciw kumaniu si naszych dygnitarzy z Gringiem, za wykrzykiwanie przeciw polowankom w
Biaowiey znalazem si w Berezie Kartuskiej. Wic niby czemu ja mam ponosi kar? A ci chopcy za
co? - Mia w oczach strach Wolaka, jego trzsce si rce i drgajce w nie kontrolowanym tiku wargi,
wtedy gdy wsplnie z Wojdakiem przycignli poharatanego Stasiaka. Przypomnia sobie trosk
Wojdaka o morale kompanii. - To ten przedwojenny kapitan, sanacyjny, jak zwyko si u nas
mwi, popchn mnie wtedy do zaatwienia w p godziny kpieli, co przedtem byo niemoliwe
tygodniami. - Suek znowu przypieszy kroku. Chcia by przy drugim plutonie. Wytumaczenie
znalaz logiczne: pluton nie mia kadrowego dowdcy. Suek lgn jednak od tygodni do tego
pododdziau, ktry potrafi stworzy swoiste wzory wspycia - przedwojennego kapitana -Polaka
i samochodziarza polski pan, Izaaka Akstera i Malarskiego, zodziejaszka Brylskiego,
kwatermistrzw i prostolinijnego Wolaka, ktry popeni wojskowe przestpstwo chyba tylko
z gupoty.
Oczywicie wiedzia o kocu urzdzonym Brylskiemu. Pogardza metodami kaptowania donosicieli
spord sabszych duchem onierzy, do czego uporczywie namawia go informacyjny. Chory
posiada wszake talent dopiewywania sobie fabuy wydarze z kilku przypadkowo rzuconych sw,
z drobnych faktw. Tak byo i w wypadku Brylskiego, ktry teraz kroczy obok niego. Nastpnego dnia
po przyprowadzeniu do kompanii wiadkw widzia sice na jego twarzy, usysza przelotnie
rzucone sowa przez onierza drugiego plutonu: Alemy dali wczoraj koca, w trzecim plutonie
dobiego go zdanie, e w drugim rozprawili si ze zodziejaszkiem. Wystarczyo, by dopiewa sobie
reszt. Dlaczego wanie teraz o tym myl? - zastanawia si przez moment. Jeli nie o tym, to
o czym? O onie, z ktr przestao go cokolwiek czy na p roku przed pjciem do pierwszej
dywizji, gdy w Samarkandzie znalaza bardziej byskotliwego i lepiej materialnie sytuowanego
lekarza? Nigdy nie stanowili czuego maestwa, na obczynie jednak rozsypa si w zwizek do
reszty. Raz, jedyny raz, tu po przekroczeniu Bugu, napisa do niej kartk z pozdrowieniami. Czu
wtedy niewytumaczaln rado, nie wystarczyo dzielenie si ni z kolegami, tak samo
obserwujcymi wstg Bugu. Posa jej yczenia. Nie odpowiedziaa. Co tu wspomina? Nie czas.
Przypieszy kroku. Wyprzedzi co najmniej poow kompanii. Zrcznie omija czerniejce wodne
wykroty, uczynione przez idcych w przodzie. Jak lekko idzie si w kierzowych butach po lodzie.
Mona by si lizga, jak kiedy w szczeniackich latach na gliniankach koo cegielni.
W przodzie buchn granat. Drugi, trzeci, dziesity. Zakotowao si. Suek puci si pdem. Ju
trzaskay strzay karabinowe. W niebo polecia gony okrzyk: Huraaa! Wdarli si. Wojdak pozwoli
im krzycze po przebyciu zapory.

Skakali przez czciowo zerwane druty. Przed przejciem, ktre utworzono rzutem kilku granatw,
toczya si grupka. Rzucono ca wizk - przebiego po gowie Sukowi. - Sprytnie!
Ju wdzierali si na wysp, rozbiegali po okopach, zawizyway si lokalne starcia. Hurkot, krzyk,
omot padajcego ciaa, pojedyncze strzay, wymieszane rnojzyczne przeklestwa.
Wolak wywija mynka karabinem, oganiajc si w ten chopski sposb przed dwoma hitlerowcami.
Suek wymierzy spokojnie z pistoletu w niszego, ktry trzyma palec na jzyku spustowym. Trafi.
Wolak, nie ogldajc si, kolb roztrzaska gow drugiego. Z ziemianki lecej opodal paday krtkie
serie z peemu.
Zamachn si Malarski. Rzut prosto w drzwi. Cisza.
Izaak, zadyszany, bieg za uciekajcym dryblasem w paszczu feldgrau, wykrzykujc dononie:
- Ja ci, hitlerowski skurwysynu, naucz szacunku dla polskich ydw! Ty mnie popamitasz!...
Dryblasowi spada czapka z gowy, pozostaa na niej weniana kominiarka. Kto wie, czy to wanie nie
widok tak pieczoowicie osanianej gowy - w karnej nosili tylko lichutkie konfederatki, nie grzejce,
niektrzy tylko furaerki - do reszty zirytowa Akstera. Na moment przystan i nie mierzc pocign
za jzyk spustowy karabinu. Niemiec leg przed nim w caej okazaoci.
- A nog, ty faszystowska swoocz, to ja ci na twojej rasowej germaskiej piersi postawi. - Izaak
unis w gr but. Niemiec jeszcze y. Przewrci oczyma. Akster cofn nog.
Bj przenosi si w gb wyspy. Z rozbitej ziemianki wylaz rozanielony Brylski. Triumfalnie nis
dymic menak.
- Miso, sukinsyny, ary. Jeszcze gorce, prosz - czstowa Suka.
- Nie teraz. Pniej bdziemy je.
Z poudniowego skraju Sumatry doleciaa gstsza strzelanina. Tam poszed przed chwil z kilkoma
onierzami lotnik.
- Naprzd! Nie zatrzymywa si w ziemiankach ani okopach. Pniej je spenetrujemy. Wszystko
bdzie nasze. Wyrzuci szwabw z wyspy! - zahucza Wojdak.
Pchn Izaaka z Wolakiem i Sukiem - nie dostrzeg czy udawa, e nie dostrzeg, kogo posya? - na
pomoc lotnikowi. Malarskiego z ca druyn - w kierunku pnocnym. Wprawdzie ju siedzieli na
wyspie, a przez przejcie w zasiekach pchay si pozostae plutony, wola jednak zapewni sobie
spokj na skrzydach.
Dopiero teraz odezwaa si grzechotanina i rbanina na dwch ssiednich wyspach - Celebesie i
Madagaskarze. Ta ostatnia, najwiksza w owym rzecznym archipelagu, stanowia swoisty klucz: kto
j posiada, ogniem kaemw mg kontrolowa ssiedzkie. A dziw, e dotychczas nie pad stamtd
ani jeden strza. Fizylierzy doszli do celu nieco pniej, poczynali sobie energicznie, grzechotali
pepeszami zapamitale, tamsili, dusili wszelki opr. Tak si przynajmniej wydawao. Rozmawiali
z wrogiem energicznie, uywajc co pewien czas swoistych przerywnikw dwikowych - granatw.
Po godzinie na wyspach zapanowaa cisza.
- Okopa si! - komenderowa Ostapienko.
- S okopy, obywatelu poruczniku.

- Ale zwrcone w nasz stron - replikowa Wojdakowi.


- Mona je wykorzysta w obie. Sprawdzaem. Przygotowali si do obrony okrnej, obywatelu
poruczniku - meldowa Wojdak.
- W porzdku. S jecy?
- S. Piciu.
I doda natychmiast:
- Co innego te jest.
- Co?
- Menaki z gorcym jedzeniem. I w ogle arcie. Obowili si dzisiaj chopcy za ca witeczn
godwk.
Po lodzie kto szybko bieg.
- Kogo tam diabli nios?
Wpad zadyszany podporucznik, oficer cznikowy dowdcy puku.
- Porucznik Ostapienko...
- Jestem.
- Rozkaz dowdcy puku. Fizylierzy zdobyli Celbes. Madagaskaru nie udao si. Macie wspomc
fizylierw i razem z nimi uderzy na Madagaskar. Bdzie was wspiera trzeci pal...
- Musi? - Ostapienko skrzywi si. Nie wystarczy to jednego sukcesu? Zadanie wykonane, poszoby
a poszo chopakw na wypisk.
- Dowdca puku rozkaza, e to jest dalsza cz zadania na dzisiejsz noc. Bez Madagaskaru
niewiele warte Celebes i Sumatra.
- Taki... - mrukn nienawistnie porucznik karniakw. - Tym sposobem nigdy chopcy nie wykonaj
zadania - pozwoli sobie na krytyk naczalstwa.
- Ja tylko powtarzam, obywatelu poruczniku, rozkaz dowdcy puku. Nie moja rzecz komentowa powiedzia tamten sucho, z dezaprobat, trzasn przykadnie butami.
- O ktrej? - Ostapienko wrci do swej lakonicznoci.
- O szstej zero zero.
- Czemu nie teraz?
- Artylerzyci musz si przygotowa, zmieni stanowiska. Przecie nie przewidywano ich udziau uczyni lekki przytyk. Przy nim wszak Ostapienko agitowa dniem, eby i bez wsparcia dzia. Dorzuci
pojednawczo:
- Fizylierzy maj due straty, musz ochon, przyj do siebie.
- Lepiej byoby teraz wykorzysta powodzenie.
- Nie mona, obywatelu poruczniku. Ju moment zaskoczenia min. Na Madagaskarze maj
modzierze. I w ogle cholerycznie silna obrona. Co mam zameldowa dowdcy puku?

- e rozkaz przekazalicie - sucho stwierdzi Ostapienko.


Chrzst eleganckich oficerek. Poszed.
- Syszae? - poskary si Ostapienko Wojdakowi. - Nie wykonae zadania bojowego.
- Syszaem. - Wojdak by szczeglnie ponury. Tak cieszy si powodzeniem...
Chopcy wracali rozgadani, rozgrzani bitw, pocigiem, znalezionym kawakiem gorcego misa,
czekolad, wdk i nadziej, e wypisali swoje przepustki do puku.
- Jakimi siami utrzyma wysp? - Wojdak chcia sprowokowa dowdc i usysze oczekiwane:
twojego plutonu.
- Chciabym, eby poszed razem z pierwszym i trzecim plutonem na Madagaskar. Tu zostawimy
czwarty...
- Dlaczego czwarty? Przecie dzi szed na kocu, przyszed na gotowe. - Wojdak poway si na
krytyk rozkazu.
- Dlatego, eby ju przynajmniej twj pluton mia do koca wykonane zadanie, nie ponimajesz?
Wojdak zmarkotnia. Nie pocieszyy go sowa uznania Suka, ktry wrci wanie z zachodniego skraju
wyspy. By rozwiergotany jak i onierze.
- Do ofensywy mona tu y!
- Przeyjmy najpierw do rana - burkn Wojdak.
- Dlaczego do rana? Okopy, ziemianki, arcie, wszystko jest, co chcesz.
- Wanie: wszystko, co chcesz. Z wyjtkiem wykonania zadania - wtrci si Ostapienko.
- Jak to z wyjtkiem wykonania? Przecie wyspa zdobyta.
- A zadanie rozcigno si jak guma. Madagaskar zdobywamy. cznik od dowdcy puku przynis
rozkaz. Idziemy ze wsparciem artylerii. Moemy si ju przeegna. Bg wojny pomoe...
Wie rozesza si po wyspie momentalnie. W pobitewny, charakterystyczny baagan wdzieray si
soczyste, cikie przeklestwa. Karniacy pospnieli. Nie zawsze tak si udaje. Ledwie dwch swoich
zabitych i czterech rannych.
- Co mi si widzi, e nie bdzie dzi duej pokojowej wypiski - skwitowa lakonicznie Malarski.
Splun potnie, posa w powietrze, w kierunku Boga, Niemcw i dowdztwa omiopitrow
wizank, kunsztownie zbudowan gwnie z przymiotnikw, towarzyszcych jednemu
rzeczownikowi o szczeglnie wielkiej pojemnoci treciowej.
Czwarty pluton zacz si zagospodarowywa na wyspie. Po wykonaniu zadania mieli by
ewentualnie wzmocnieni drugim plutonem. Po...
Im jednym, czwartakom, smakowao jedzenie. Na dzi mieli swoj wojn z gowy. Niech inni si
martwi.
Tylko przezorniejsi z innych plutonw napychali kieszenie czekolad i papierosami, popiesznie ykali
sznapsa, sprawiedliwie, to trzeba przyzna, rozdzielanego przez Malarskiego. Co prawda stosowa on
sprawiedliwo szczeglnego rodzaju: Jeden yk tobie, jeden mnie, nie kcili si jednak, nie

prbowali dowcipkowa. Wdka na szczcie dobrze rozgrzewaa. Po pnocy zib narasta, mrozi
w powietrzu kby wypuszczanej z ust pary.
Nic to, jeszcze si karni rozgrzej.

Tej nocy ani ranka Madagaskaru nie zdobyli.


Artylerzyci strzelali gsto, ale podobnie jak poprzednim razem niezbyt celnie, mimo e ich
obserwatorzy szli wraz z piechot.
Nie pomogo. Na karniakw i fizylierw pluy hitlerowskie kaemy, nerwowo bluzgay granatami
modzierze, pynnie szczekao dziako. Nie zdawiono skutecznie i na czas hitlerowskiej siy ogniowej.
Tego ranka na wilanej tafli lodu kompania karna pozostawia piciu zabitych. Dwch przepado bez
wieci ju podczas wdzierania si na wysp. Dwudziestu piciu odnioso rany. Karabin nie potrafi
okaza miadcej przewagi nad hitlerowskimi peemami. Ostatnim, ktry tego dnia otrzyma kul
w przedrami, by czasowo penicy obowizki dowdcy drugiego plutonu eks-kapitan Wojdak.
Szed podtrzymywany przez sanitariusza. Straci duo krwi, nie pozwoli si jednak nie.
- Do sanbatu dojd - upiera si.
Mijali Ostapienk i Suka, stojcych za koron wilanego wau, w spokojnym miejscu, gdzie mona
byo liczy straty i przyjmowa pospn defilad przetrzebionej kompanii. Poniewa nie opanowano
Madagaskaru, opuszczano i ssiednie niewielkie wysepki. Pozostawienie tam plutonu oznaczaoby
skazanie go z gry na zagad.
Ostapienko uczyni krok naprzd w kierunku Wojdaka.
- No, twoje dieo prawo je, twoja pobieda. Praszczaj!
- Napisz! - Suek ucisn go. - Polemy o tobie opini. Napisz, czy... czy znw jeste kapitanem.
Zmczone, a wyblake z caonocnego wysiku i napicia oczy Wojdaka leciutko si oywiy.
- Napisz.

16
Karniacy dotrwali na wilanym brzegu do siedemnastego stycznia. Kilkakro odrzucili nieprzyjaciela,
prbujcego ich atakowa. Raz i drugi musieli wzywa na pomoc 3 pal. Ogie by skuteczny,
bezbdny; artylerzyci rehabilitowali si za poprzednie winy.
onierze chuchali na marznce donie, zabijali je po chopsku, do butw wpychali stare gazety, tupali
i biegali, marzyli o cieple pieca. Oczekiwali na ciepe koszule, kouszki lub kominiarki, dwupalczaste
rkawice. To wszystko obiecywano, dostawy jednak przypominay powoln kapanin wody z nie
dokrconego kranu. Dzi dziesi ciepych koszul, jutro pi par rkawic, pojutrze - kilkanacie
kominiarek, ktre mona woy pod konfederatki i zabezpieczy uszy przed odmroeniem.

Dwaj kwatermistrze do dzi drapali si po odmroonych palcach rk i ng. Dwudniowy pobyt


w sanbacie i smarowanie maciami wprawdzie agodzio skutki odmroe, ale nie leczyo. Amen
zyska przynajmniej temat do codziennych susznych utyskiwa.
Bardziej w wiecie bywali snuli opowieci o pidziesiciostopniowych mrozach za koem
podbiegunowym. j
- I wytrzymywao si, bracie - konstatowali.
- Przysignij si, e wytrzymae.
- Przysigam.
- I tak ubrany jak teraz?
- No nie, tak to nie... Miaem walonki, fufajk, czapk uszank.
Nic nie zmienio w ich sytuacji przekazanie kompanii pod rozkazy dowdcy drugiej dywizji piechoty.
Nie poszli z ni do szturmu na Warszaw. Ubezpieczali jedynie skrzydo dbrowszczakw, gdy tamci
noc, niepostrzeenie, rozpoczli gbokie obejcie, by z pnocnego wschodu spa na karki
hitlerowskie. Wtedy to druga dywizja zdobya miano warszawskiej.
Karniacy tyle jedynie zarobili, e gdy ju stolica staa si wolna, a druga dywizja przejciowo obja
w niej sub garnizonow, i oni znaleli si przez kilkanacie dni w warszawskich gruzach.
Cylowicz, sprytna sztuka, wypeni dwa wozy czekolad i piwem dla dowdcy. Broni tego skarbu
zaciekle, warcza na kadego, kto omiela si do zbliy.
Najbardziej bawi si tym jego uporem sam Ostapienko.
- Cylowicz, daj chopakom skrzyni czekolady! - drani go.
- Obywatelu poruczniku, nic w regulaminie karnej kompanii nie jest powiedziane, e oni maj co
takiego dostawa. Przeciwnie, jest mowa o trzeciej normie ywienia.
- Ju ty tak nie pilnuj regulaminu, bo ja ci go dopilnuj i pjdziesz do plutonu. Zapomniae, e ty
jeden z nich? - replikowa dowdca, gdy ordynans przeciga strun w tej niepojtej
i niewytumaczalnej dla nikogo obronie skarbw, przykrytych paszcz-paatkami, zrcznie u dou
zasznurowanymi na kilka wzw.
Pierwsza armia ju opanowaa Bydgoszcz, coraz czciej cieraa si z hitlerowskimi ariergardami. Ju
wyznaczono jej bojowe zadanie zniszczenia si wroga na koszaliskim Pomorzu. Nie pozwolono wic
i drugiej dywizji na luksus duszego odpoczynku midzy gruzami, zgliszczami, minami,
urozmaiconego codziennie obserwowanymi powrotami warszawiakw, szukajcych swych rodzin,
domw, jednego garnka i ksiki.
Karna otrzymaa rozkaz: zwolni wszystkich, ktrym okres kary koczy si za dzie, dwa, trzy. Odesa
ich spiesznie do sztabu armii. Przygotowa si do wymarszu.
Ostapienko wyda bal na cze odchodzcych: po cztery tabliczki czekolady na drog dla kadego,
po dwie do zjedzenia na miejscu. I do tego po litrze piwa. Pili chopaki, zakszali, biegali w ustronne
miejsca, przeklinali swj saby odek, bogosawili hojno dowdcy, pokazywali jzyk
wystawionemu na dudka Cylowiczowi, znw opuszczali spodnie, przykucali w gruzach, martwili si,
jak to bdzie jutro, gdy wypadnie jecha. Przez moment bowiem nie wtpili, e po drodze - w pocigu

za sztabem armii - trafi na samochody wojskowego zaopatrzenia, przyczepi si do skrzy


z amunicj, przywr do zdrewniaych na mrozie brezentw. Byle tylko szybciej.
W ostatniej chwili czciowo zmieniono rozkaz; zwolnionych naleao skierowa do sztabu drugiej
dywizji.
- To znaczy, bdziemy ssiadami, spotkamy si gdzie na szlaku - komentowali decyzj. W duchu nie
zawsze godzili si z ni, bo kociuszkowcy marzyli o powrocie do pierwszej, trauguttowcy do trzeciej,
artylerzyci za do swoich brygad i pukw. Furda jednak w takim momencie pukowy i dywizyjny
patriotyzm. Wypiska - to grunt.
Pozostajcy w kompanii mniej bolenie odczuli poegnanie, bo w godzin po odejciu zwartej grupy
zwolnionych te ruszyli, jak biczem strzeli, na Sochaczew. Szli na zachd.
Ju nie odbierali na trasie hodw, okrzykw, wyrazw radoci, nie spijali mleka i latami
przechowywanego wina, jak to zdarzao si poprzednikom z pierwszej, trzeciej, czwartej i szstej
dywizji przed dwoma tygodniami.-Patrzyli wszake na rozjanione twarze ludnoci, ktrej - teraz
dopiero to sobie uwiadamiali - tak bardzo im brakowao pod Jabonn.
W oczy d wiatr, sypa niegiem, po dawnemu mrozi. Potem nieg rozmazywa si w boto i wod,
przyhamowujc tempo marszu.
Mijay ich ciarwki pene amunicji, ciko warczay samochody-cysterny z benzyn, od czasu do
czasu przemkny okryte brezentem katiusze, przeprowadzane spojrzeniami penymi szacunku
i czuoci.
onierski telegraf, jak zawsze szybszy od oficjalnych wieci, komunikatw czy gazetowych depesz,
przekazywa informacje o zaciekych bojach, toczonych przez polskie dywizje. Pojawiy si pierwsze
polskie sanitarki, nastpnego dnia - konne wozy, pene onierzy z czerwieniejcymi bandaami. Nie
byli skorzy do rozmw wonice, a tym bardziej ranni. Na pytania karniakw, gdzie si bij,
odpowiadali enigmatycznie, nijako, wskazujc za siebie: tam.
Narastao stopniowe dygotanie ziemi, nis si ciki pomruk dzia.
Wchodzili w rejon Wau Pomorskiego.
Dugi marsz wydawa si w tej chwili migawkowym snem. I, jak sen, koczy si.
Znw zacznie liczy si wykonanie zadania. Albo - krew.
Z zachodu jednostajnym ruchem cigny konne wozy pene rannych onierzy. Nie walczyli w karnej.
Normalny onierski los.
Wadek Wolak po staremu monotonnie powtarza w duchu swoj dziwaczn modlitw-zaklcie:
eby tylko lekko. eby lekko...

17
Lasy tu byy czarne, nieprzystpne, zdawao si - niegocinne. Tworzyy ciemn, zwart cian,
ukrywajc przed okiem czowieka swe skarby. Nie dostrzegao si zapraszajcych do wejcia przesiek

i duktw. Tu nie cigna si, jak na Mazowszu, piaszczysta cieka, biegnca zrazu obok lasu, potem
wbiegajca do na chwil, by znw swawolnie wyprowadzi na jego skraj.
Sipicy deszcz dodawa borom ciemnego kolorytu, niegocinno za pogbia odzywajcy si
z samego skraju grzechot karabinw maszynowych wroga, ktry wid ycie podziemne w stalowobetonowych schronach.
I cay dzie trwao polowanie czowieka na czowieka. Wystarczyo unie si nieco ponad okop, by
zowrogie planicie karabinu strzelca wyborowego, zamaskowanego na ktrym z wysokich
konarw, wytrcao onierza z szeregu na stae lub przynajmniej na tygodnie. Pocztkowo
lekcewaono to niebezpieczestwo. Pod Warszaw te dziaali snajperzy, lecz tam w szczerym polu
nie znajdowali tak dobrych schowkw, a zza Wisy skuteczno strzaw bya niewielka. Dopiero tu,
na ziemi koszaliskiej, gdzie grzybnych i dorodnych borw byo w brd, gdzie dwie wrogie linie
okopw biegy o kilkaset metrw od siebie, snajperzy uzyskali szczeglne pole do dziaania. We
wszystkich polskich dywizjach i pukach szturmujcych Wa Pomorski - w pierwszym i drugim natarciu
- prbowano bagatelizowa strzelcw wyborowych, nie kry si przed ich oowiem, gdy jednak po
kadym boju stwierdzano, e najwicej strat zadali nie hitlerowscy artylerzyci z oficerskiej szkoy w
Gro-Born, nie modzierze i nie czogi, lecz snajperzy, zaczto wyciga waciwe wnioski. Spokj,
bezruch, maskowanie - to obrona bierna. Dugie godziny cierpliwej obserwacji, sprowokowanie
snajpera do strzau i wtedy nakrycie go wasnym ogniem - to obrona czynna.
Zasmakowali w tym myliwskim zajciu i karniacy. Ich broni by karabin, wprawdzie bez lunety, ale
najbardziej celna bro piechura. Polowaniem odpowiadali na polowanie.
Wadek Wolak, ktry po swym chrzcie na wyspie dopisa kilku zabitych Niemcw w starciu wrcz
podczas zwyciskiej bitwy o Mirosawiec i ktry potrafi sw arliw modlitw o lekk ran zepchn
na sam d worka swych myli, ukry pod innymi, mniej bojaliwymi, teraz zapamitale trenowa
w okrutnym mylistwie.
Pogodzi si z losem, e ca wojn przyjdzie mu przesuy w karnej. Za Mirosawiec, praktycznie
biorc, caej wielkiej grupie naleaa si wypiska. Szli obok czogw, nie cofnli si nawet wtedy,
gdy najbliszy T-34 stan w ogniu, gdy rwa si w nim zaczy pociski, a wreszcie czarnym supem
strzeli zbiornik paliwa. Pobiegli naprzd, nie osaniani pancernym cielskiem czogu. Dopadli
pierwszych domw, wybili granatami stawiajcych opr. Utrzymali pozycj do nadejcia puku drugiej
dywizji. Potem byli wiadkami, jak koledzy ze zwykego puku, nie karani za nic, dostali si w krzyowy
ogie hitlerowskich kaemw.
- Czyme ich los rni si od naszego? - Wadek odway si na gone sformuowanie swych myli.
Prawda, ich karna te wyniosa z Mirosawca due szczerby. Bodaj jednak nie wiksze, nie cisze ni
strzeleckie kompanie pierwszej i drugiej dywizji zdobywajce Mirosawiec. Najwaniejsze, e zdobyli.
Przestali wic mwi i pyta: Wykonane zadanie czy nie! Bdzie wypiska czy nie?
Ta myl stopniowo schodzia na daleki plan; gwn rol gray zacieko i zapamitanie. Ju wiedzieli:
ogniem, wasnym ciaem, karabinem i czogiem bra trzeba kady bunkier, kady punkt ogniowy Wau
Pomorskiego.
Do tego ju przywykali, pojli, e nie masz innej rady, jak trotylem i pociskami rozsadza stalowobetonowe ciany bunkrw, jak wybija ich zaogi do ostatniego.
Drugiego dnia czuwania w rozmazanych, gliniastych, podchodzcych wod okopach nieopatrznie, na
sekund, wysadzi gow z rowu Izaak Akster. Kula rozoraa mu ty czaszki. Odwieziono go

nieprzytomnego, rzcego do sanbatu. Jeszcze nie wrci sanitariusz, towarzyszcy wozowi tylko do
najbliszego punktu medycznego, a ju byy dwie dalsze ofiary wasnej nieostronoci i czujnego oka
hitlerowskiego snajpera. Brylski usiowa przeskoczy wielk kau w rowie. Zbyt wysoko unis rk
z karabinem i ju mia przeszyte kul przedrami. Lotnik, brawurujcy zazwyczaj, chcia i teraz
pokaza kompanii, e gboko w dupie ma hitlerowskie oczy i karabiny, e na matk takich synw to
on codziennie moe si... tego. Gupio wychyli si po pas z okopu i tu go dosiga kula. Lea cichy
dusz chwil, nim ktokolwiek zorientowa si, e milczy. Delikatnie zaczli go ciga. Nie y. Obaj
wcigajcy go do okopu zarobili, na szczcie niegronie, po snajperskiej kuli: jeden w paszcz, drugi
w ty czapki.
Strach owadn kompani.
- Tysic oczu ma ten snajper?
- Nic si przed nim nie ukryje? - pytali z trwog.
Suek, lekko ranny w lew rk podczas zdobywania Mirosawca, nie pozwalajcy si jednak odesa
do tyu i poruszajcy si niezgrabnie w narzuconym paszczu, nadszed na ow chwil depresji.
- Tysica oczu to nie ma, po prostu strzela nie jeden, lecz kilku. Popatrzcie na t cian lasu, jak atwo
si w niej ukry. Przez lunety widz jak na doni kady nasz ruch. Podzielili midzy siebie poszczeglne
odcinki i poluj. Sukinsssyny! Mao jeszcze namordowali! - Nieoczekiwanie on sam przeszed na ton
aosny. Zakuo go w zranionej doni, sykn, nie tyle z blu, ile z niecierpliwoci, e temblak
ogranicza jego ruchy.
- A gdyby tak, chopcy, popolowa na draniw? Wystawi im jedn, drug kuk przed wieczorem
i wypatrzy, skd bdzie szed ogie, co?
- Mona.
- Ja sprbuj! - Wadek zapali si, peen mciwoci za lotnika i Izaaka. Nawet Brylskiego aowa. Co
z tego, e wtedy mu wlali? Dosta koca i by spokj.
Przydaa si Wolakowi przysowiowa chopska cierpliwo. Wlaz na ocala wieyczk protestanckiej
kirchy i tam, uoony na betonowej posadzce, czeka do szarwki ze dwie godziny. Pady z lasu trzy
strzay. W dzie nie dojrzysz skd. Przed zmrokiem chopcy wystawili dwie kuky w dwch rnych
miejscach. Jak za pociniciem guziczka las odezwa si trzema naraz byskami.
Niedobrze, adnego nie ustaliem - zmartwi si.
Snajperzy powtrzyli. Teraz Wadek chwyci kierunek najbliszego sobie strzau. Zoy si. eby
jeszcze raz! Jak na zamwienie raz po raz rozlegay si strzay. Irytowao wida usadowionych w lesie
snajperw, e kuky nie padaj na ziemi. Nie pojli snad, e to przynta na nich. Wadek strzeli.
Natychmiast poprawi drugim. Las znw si odezwa. Dwch. Najbliszy milcza. Dosta czy si
maskuje? Wadek przesun luf w prawo. Nastpny. Odezwij si - baga w duchu.
Tamci wpadli w furi. Kuky nie paday. Ponownie bluznli ogniem. Wadek odpowiedzia.
Chwilowa cisza z tamtej strony. Pojli?
Nie trzeba tu duej siedzie. Oni te mogli widzie byski moich strzaw - pomyla i szybko zbieg po
czciowo strzaskanych schodach. W wieyczk kirchy plasny raz po raz dwa strzay. Zbyt szybko
jeden po drugim, by mg je odda ten sam strzelec, uywajcy broni powtarzalnej - wic dwch. Ju

nie trzech. Jednego nauczyem rozumu albo zaatwiem. Dobra, do jutra! Dzi z okopw jeszcze
popatrz, skd strzelaj.
Chopcy potrzsali mu serdecznie rk.
- Zaatwie jednego drania!
- Nie wiem.
- Ale my wiemy.
- Skd? Po strzaach trudno pozna, mog si maskowa.
- Frajer jeste! Zapomnielimy, e Ostapienko ma lornetk. Poyczy nam. Widzielimy, jak po twoim
strzale fajtn z wysokiej sosny. Teraz, bracie, jak stary da lornetk, popolujemy. Nie to, co snajperski
karabin, ale zawsze...
Wadek polowa cierpliwie, w cigu dwch dni nauczy si, e nie mona da si ponosi nerwom;
lepiej odczeka jeszcze p godziny, godzin, i bi na pewniaka, ni zasygnalizowa niecelnym
strzaem, e dostrzego si przeciwnika. Zmieni wtedy popiesznie stanowisko i szukaj wiatru w polu.
Trzeciego dnia mia na swym koncie czterech ustrzelonych niemieckich snajperw. Sawa, moojecka
sawa Wadka dotara do sztabw puku i dywizji.
Wieczorem przyszed na jego stanowisko szef oddziau rozpoznania puku. Pogada z Wolakiem,
czstowa go dobrym, oficerskim, tym tytoniem.
- No dobra, byle tak dalej! A eby wam si lepiej polowao, co przyniosem. Dajcie - zwrci si do
towarzyszcego mu zwiadowcy.
Poda Wadkowi snajperski karabin.
- Tym wam bdzie porczniej. Dobry z was myliwy, to i dobrej broni nie al.
Wadek wzi dar bez sowa. Pomaca lunet. Prawdziwa.
- Czy... czy to trudno? - wybka. - Nigdy takiego czego w rku nie miaem.
Porucznik rozemia si gono.
- Potrafisz. Na lunecie jest krzy. Staraj si apa szwaba na przeciciu linii. Sam si zreszt jutro
zorientujesz. Dobrych oww!
- Dobranoc, panie poruczniku - odezwa si gupio Wadek, bo nic mdrzejszego nie przychodzio mu
do gowy.
Porucznik rozemia si ponownie.
- Dobranoc, dobranoc!
Nawet mu nie podzikowaem... - zastanawia si Wolak w chwil pniej. A to dobranoc te
powiedziaem ni przypi, ni przyata.
Nie mg doczeka si rana, by sprbowa snajperskiego karabinu. Suek, obserwujcy jego
podniecenie, zaprowadzi go do ziemianki, zajmowanej wsplnie z Ostapienk, i tam przy dwch
latarkach elektrycznych pozwoli mu bliej zapozna si z otrzymanym cackiem. Nie by to nowy
karabin. Na kolbie mia dziesi naci, ju nieco zbrzowiaych.

- Kto nie szanowa broni - wymrucza niezadowolony jej nowy posiadacz. - Tak poci kolb...
Ostapienko gruchn miechem. Prawie tak samo jak porucznik zwiadowca.
- Czowieku, ty wiesz, jak bro otrzymae?
- No, karabin snajperski.
- Ale jaki! Dobry mistrz musia go mie przed tob. Poka! - Przej delikatnie karabin z rk Wolaka,
powieci lepiej w kierunku naci. Cicho zacz liczy: - Raz, dwa, trzy... pi... dziewi, dziesi. Czowieku, dziesiciu szwabw utuczono ju z tego karabinu snajperskiego. Dziesi udanych
polowa.
Wadek cigle nie pojmowa. Kto tnie kolb noem, a dowdca si cieszy.
Ostapienko spojrza na niego uwanie.
- Naprawd nie rozumiesz?! Jest taki snajperski zwyczaj, e kadego zabitego Niemca zaznacza si
naciciem na kolbie. Tak samo jak na samolocie - zestrzelony samolot, jak na czogu - spalony
nieprzyjacielski czog. Tam maluj sylwetki samolotu czy czogu, a tu - kreska.
- Aaaa, to tak! - Wadek szeroko otworzy usta, sign po sw wasno, ju j wyjmowa z rk
dowdcy. - Obywatel porucznik pokae.
Oglda teraz karabin uwaniej, liczy jeszcze raz nacicia. Zawitao mu co w gowie.
- A ja mam czterech upolowanych, to bym te mg naci?
- Nie na tym. Na swoim starym moesz.-Na tym zacznij prowadzi rachunek od nowa, po drugiej
stronie kolby.
Prowadzi. Dwch nastpnego dnia, potem jednego. Szybko idzie... Ile wic dni mia w karabin
poprzednik? Pewnie sze-siedem. No nie, chyba nie zawsze tak si udaje.
Niemieccy snajperzy ucichli. Czciej za to odzyway si kaemy, piorc po polskich okopach
z regularnoci: co godzin duga seria, co p godziny krtka.
- Ucieka ci zwierzyna - martwi si razem z Wadkiem Suek - niegocinny jeste, przeniosa si wic
w inne lasy.
Strzelec ju mia otworzy usta, poprosi politycznego, by mu pozwolono polowa u ssiadw, gdy
chory, ocierajc si plecami o wystajcy korze - gryzy znw wszy, a bielizna osigna kolor ziemi odezwa si do kilku najbliej stojcych:
- Popolujemy wszyscy. Jutro idziemy do natarcia. Zaraz zaczn wydawa zapasow amunicj
i granaty. Bdziemy naciera na miejscowo Gro Sabin. Pewnie po polsku to si kiedy nazywao
Due abno. Byle nie przypado nam jutro by abami... Byle nie byo za duo abiego bagna...
Jedlicie, chopcy?
- Jedlimy. Troch kazionnego kapuniaku, troch zaopatrzenia wasnego.
- Czekolady bym zjad.
- A ja bym si napi piwa...
Parsknli miechem. Cylowicz jeszcze do dzi nie mg darowa kompanii i dowdcy, e tak szybko
znikny pracowicie przez niego gromadzone zapasy z poniemieckich warszawskich magazynw.

- Piwa i ja bym si napi - wtrowa im miechem Suek. - Nie bdzie. To pewne. Po sto gram jednak
dostaniecie. Wypijcie na ten zib. Lepiej teraz ni przed samym atakiem.
Karniacy czochrali si pracowicie, sykali ze zoci, gdy ktra bardziej utuczona wesz zabieraa si do
codziennej roboty, przewijali onucki, koczyli jedzenie, ot, kromka chleba z kawakiem zdobycznego
jeszcze w Mirosawcu boczku, szykowali si do zmiany kolegw, ktrzy ju p nocy wartowali
wytrzeszczajc wzrok w kierunku nieprzyjaciela. Dwoio im si i troio w oczach, lada wystp terenu,
lada krzaczek byli skonni bra za skradajcy si hitlerowski oddzia. Otwierali ogie, potem,
zaenowani, tumaczyli: Zupenie, jakby kto si czoga.
Tu przed witem, po wypiciu piekcych stu gram spirytusu, Wadek odda snajperski karabin na
przechowanie do szefa kompanii.
- U obywatela sieranta bdzie bezpieczny. Szkoda byoby go bra do zwykej bitwy. - Podkreli
sowo zwykej, pragnc da do zrozumienia, e teraz dzieli bitwy na zwyke i niezwyke. Przez
uprawianie snajperstwa czu si nieco godniejszy.
- Dobra, niech ley - obojtnie zgodzi si sierant.
Wadek jeszcze raz sprawdzi, czy brezent okrywajcy lunet przylega do niej szczelnie.
- W porzdku - delikatnie pogadzi karabin.
Sierant pokiwa gow. Przeglda i segregowa listy, ktre w ostatnich tygodniach przychodziy do
kompanii skpo i z duym opnieniem.
- Ooo! - poruszy si - list od Wojdaka. Poczekaj! Przeczytamy. Nie napisane imiennie do kogo, a po
prostu do jednostki, to mam prawo otworzy, no nie? - Nerwowo rozdar kopert, szybko przebieg
kartk oczyma.
- No widzisz, widzisz! Jest z powrotem kapitanem. Dowodzi kompani u trauguttowcw.
Trauguttowcy, czekaj... To trzecia dywizja. Dochrapa si, chopisko. Pozdrawia wszystkich. Dobrze
nas wspomina, widziae... Powiedz chopakom, e napisa. Polec z listem do dowdcy, poka.
Chopcy ucieszyli si wiadomoci od Wojdaka.
- A tak wzdycha, tak wzdycha - przypomnia sobie Wadek pierwsz noc spdzon w karnej.
achn si Malarski.
- Kady na pocztku myli, e trafi midzy wilki, co go zer. Ja tam nie narzekam... Kompania jak
kada inna. eby tylko luzu czowiek troch mia, byo gdzie wyskoczy popi i ciao jakie przytuli...
- No przecie dzisiaj pie? - zdziwi si grzecznie Wadek, ktremu cigle w gowie szumiao.
- Ty to nazywasz piciem? To tylko smak. To tak, jakby niemowlakowi pokaza pier kobiec, pozwoli
mu raz dotkn ustami i zaraz cyca zabra. Alkohol musi by w towarzystwie. Jeden kieliszek, co tam
gadam kieliszek, jedna szklanka lubi by popita drug, a druga, trzeci...
- A trzecia czwart...
- A czwarta pit - zawtrowali ze miechem.
- ebycie wiedzieli. Alkohol, jak czowiek, nie lubi by sam.
- Porzdny chop z tego Wojdaka - wrci ktry do przerwanego wtku. - Nie kady tak napisze.

- Bo i nie kady si czego nauczy w kompanii - podsumowa Malarski. - Wadek, na przykad, nijak
nie moe poj, e dobry onierz to ten, ktry walczy z kadym wrogiem. Obojtne, jaki to
nieprzyjaciel - hitlerowiec w okopie, butelka wdki na stole czy ciepa dziewczyna w ku.
- Ty zawsze swoje - burkn zmieszany Wolak.
- A co masz innego z ycia? Z naszego cholerycznego ycia?
- Przecie sam mwie, e nasza kompania dobra jak kada inna.
-- Dobra, dobra! Pewnie, e dobra. Ale luzu dla siebie czowiek nie ma. Czy ja zreszt mwiem, e
wojna to dobra rzecz?
- Umiaby y bez wojska? - strzeli ktry z boku pytaniem.
- Gadanie! Trzy babki naraz bd mia: brunetk, blondynk i rud... Ruda - rozmarzy si - jeszcze
nigdy takiej nie miaem. Rude podobno gorce... Sam ogie. Nie! - zastanowi si - rud to bym
zostawi na zim. Zamiast piecyka. Na wglu bym oszczdzi. Starczyoby wtedy na codzienn dyurn
butelczyn wdki, antaeczek piwa...
- Do tego skrzynka czekolady - wtrci ssiad miertelnie powanie,
- Odpieprz si ze swoj czekolad, dobrze?! Babskie jedzenie! Jeszcze tamtej podwarszawskiej sraczki
nie zapomniaem.
- Ty, Malarski, tak ju cae ycie po wojnie bdziesz tylko baby i wd uywa?
- Po wojnie... - zaduma si pomocnik dowdcy plutonu, ktry od czasu przysania nowego dowdcy
czsto chodzi pospny. Sobie przypisywa win za cikie ranienie Kowalskiego. Gdyby si modszy
stary tak wtedy nie szarpa, nie trzyma go przy cycku, on by skoczy pierwszy. - Po wojnie... powtrzy. - Diabli wiedz, czy tej po wojnie w ogle doyj.
- Przygotowa si do natarcia! - pobiego po linii.
- Masz swoje zaciukane po wojnie - burkn Malarski. Nie lubi, by czyje zdanie znalazo si na
wierzchu. W plutonie on zwyk koczy dyskusj. Sprawdzi, czy w obu kieszeniach paszcza ma
granaty. W porzdku. Zdobyczny niemiecki tuczek z dug rczk trzyma za pasem. W kieszeniach
spodni - amunicja. Bdzie dzi pewnie nieza haratanina.
Trzy dni temu Suek przynis wiadomo o konferencji w Jacie. I o tym, e ziemie, na ktrych teraz
walcz, bezwarunkowo bd polskie. Fryce nie maj zamiaru puci nas grzecznie do przodu, odda
tego, co znw ma by nasze.
- Bdzie haratanina - powtrzy.

18
Pocztkowo wszystko szo gadko jak na wiczeniach. Czogi z pierwszej brygady pancernej osaniay
piechurw czwartego i szstego puku piechoty, strzelcy za zabezpieczali czogi przed nagym
uderzeniem z boku, zapewniali, i sukces terytorialny utrwal, umocni si w domach i na uliczkach
abina.

Karniacy biegli w w chmurny dzie nie opodal czogw. Nieprzyjaciel pra gsto, ale towarzystwo
pancernych kolosw dodawao miaoci krokom nacierajcych. Strzelali w biegu, na razie nie
zdzierali garde, jak to czynili strzelcy z pukw, krzyczcy ju na dobre ptora kilometra przed
osiedlem.
Potem jednak ogie kaemw zgstnia, przeszed w istn ulew, nie dawao si biec. Malarski
usiowa przemc bierno plutonu. Skoczy z krzykiem naprzd, zaskowycza jak skrzywdzony pies,
zwali si w pobliu czogu, ktry jeszcze odszczekiwa si ukrytym za domami dziaom
przeciwpancernym. T-34 stan w ogniu, wydostao si z niego tylko dwch czogistw. Zasaniajc
poparzone twarze, odbiegali chykiem na bok. Ucieczka udaa si tylko jednemu. Drugiego, wraz
z lecym Malarskim, pochon wybuch pancernego wozu.
Wszystko to dziao si na oczach karniakw. Nie ma Malarskiego! Jeszcze rano mwi: Trzy babki
naraz bd mia: brunetk, blondynk i rud... Nie ma Malarskiego, ktrego sylwetka zrosa si
z drugim plutonem, a jzyk znany by w caej kompanii. Jak to: tak zwyczajnie nie ma? Przed chwil
wygraa im od takich synw, bluzga, e tylko tchrzom bdzinami dzwoni, i ju go nie ma...
Kto im teraz bdzie codziennie wymyla? Kto pole po skombinowanie arcia? Nowy dowdca,
chory Kajak, okularnik, lamazarny, nie mia w sobie za grosz stanowczoci Malarskiego czy
Kowalskiego. Wic kto, kto im teraz bdzie przewodzi? A Wojdak znw kapitanem. Dowodzi
kompani. Sypie drobniutki nieek, miesza si z kroplami deszczu. Przeraliwie cignie od ziemi.
Przemakaj paszcze. Suek ley o krok za nierwn, postrzpion tyralier, ktra przypada tam,
gdzie stana im na drodze ciana kul. Ostapienko - o p kilometra w tyle - ogarnia cao kompanii.
Drugi czog dosta pociskiem w zbiornik. Ponie, jakby to byo pudeko zapaek. Czarne kity dymu
okrywaj go przed oczyma ciekawych. Czemu przed tym nie mg osoni si puklerzem ze wiec
dymnych?
Pozostae cztery czogi prowadz chaotyczny, nieporadny ogie. Ostatnie dni s dla brygady fatalne.
Kade wiksze natarcie pociga za sob ubytek szeciu, siedmiu wozw pancernych. Spalony,
podbity, w remoncie - brzmi codzienne i dekadowe meldunki.
Pomieszay si szyki czwartego i szstego puku. Grzej niezmordowane hitlerowskie maszynki. Do
tego chru wcza si bateria modzierzy. Irytujco gwid ich granaty, dziaaj na nerwy, powoduj
skurcz ciaa i woli. Dwaj podpukownicy, dowdcy dwch pukw, z pistoletami w rku, nie baczc na
kule, usiuj podnie zalege na bagnistym terenie, skute mierteln trwog bataliony. onierze
ogldaj si trwoliwie do tyu. Ponie trzeci T-34.
Rycz ca moc silnikw pozostae czogi. Zakopay si w podmokym gruncie; ni w przd, ni w ty.
Stay si, chwilowo przynajmniej, stacjonarnymi dziaami. Byleby udao si im wytrwa w tej roli.
Krzycz obaj podpukownicy. Bluzgaj rosyjsko-polskim zestawem cikich sw, ktre maj obraa,
zoci, na tyle dopiec do ywego, by przemc ow w nogach, rkach i woli onierza. Szyj kaemy,
zmuszaj obu podpukownikw do padnicia.
A Malarskiego nie ma. Spon i nawet nie zbior jego szcztkw, nie postawi mu brzozowego
krzya. A tak gada, co bdzie robi po wojnie...
Wzmaga si hitlerowski ostrza. Mae osady, abin i abinek, zamieniy si w istne fortece,
zagradzajc drog na pnoc, ku morzu. Jak niedalekie Borujsko, jak nieco dalej na wschd Nadarzyce
i Dudylany. Tam te prbuj, prbowali ju wczeniej - ci z szstej i z trzeciej - wyama ky w pozycji
ryglowej Wau Pomorskiego, obrci j w perzyn, pomaszerowa wreszcie ku Batykowi.

Narasta grzechot kaemw, przygniatajcy do ziemi kadego miaka. Stkaj dziaa, nerwowo,
popiesznie, tamsz kady ruch granaty modzierzy.
Z lewego skrzyda, wprost na karn kompani, wychodzi kontruderzenie hitlerowcw. Sunie znanymi
sobie suchszymi drkami i drogami potny tygrys, nieco za nim drobi pantera. Biegn grenadierzy
czy fizylierzy - nie poznasz z daleka - w matowych ciemnych hemach. Ju blisko. Odzywaj si swymi
peemami.
Tygrys i pantera przemawiaj basem. Prbuj dosign swym ogniem unieruchomionych bagnem
trzech polskich czogw. Odwracaj si lufy T-34, spluwaj w kierunku dwch niemieckich pojazdw.
Jeszcze za dua midzy nimi odlego, wic hitlerowskie maszyny odzywaj si - wprost na karn
karabinami maszynowymi. Tuk, grzechocz, mikko plaskaj w bocko pociski. Tn te powietrze
niemieccy fizylierzy. Biegn groni, jakby nie ima si ich ow.
Prawoskrzydowa, pukowa kompania zaczyna ucieka. Najpierw jeden, drugi onierz, potem ju
dziesiciu, cay pluton, niemal kompania. Biegn przed siebie. W lasku upatruj zbawienia. Tak bd
niektrzy biegli a do Mirosawca, przynoszc tam paniczn wie, e Niemcy wybili wszystkich, tylko
oni, rczonodzy, ocaleli... Doskonaym celem bywaj onierskie plecy. Mona w nie pray niby
w strzelnicz tarcz.
Zrywaj si do panicznej ucieczki i najblisi karniacy, bo oto sun na nich dwa potwory. Zmiad,
wgniot w ziemi wszystkich - pozostanie z nich tylko krwawa miazga. Wyobrania podpowiada:
uciekaj! Ni to czoganie, ni to ju bieg...
Coraz wicej biegncych w ty.
Suek lekceway niemiecki ostrza, zrywa si z pistoletem. Mierzy ze w najbliszych panikarzy.
- Sta! Sta! Bd strzela.
Dwch, trzech przystaje na moment.
- Dokd?! Wraca! - ryczy chory wymachujc zdrow rk z pistoletem; lew cigle nosi na
temblaku.
Z tyu zrywa si Ostapienko. Strzela raz w gr.
- Kuda, kuda, job waszu mat! - Najbliszego uciekiniera uderza pici lewej rki w twarz. - Zastrielu!
Sukowi udaje si skupi koo siebie szeciu karniakw, zdyszanych, z trudem owicych dech.
- Spokojnie, chopcy! Mierzy w poszczeglnych szwabw. Wolak, ty snajper, poka, co potrafisz.
Wadkowi jeszcze cigle dr rce. Z trudem prbuje spokojnie zoy si do celnego strzau. Ley na
wysokiej kpie traw. Mie by teraz swj karabin z lunet! Mruy oczy. Opanowuje trzsienie rk. Robi
gboki wdech. To pomaga. Wybiera cierpliwie cel. Kogo wzi na muszk? Najbliszego... Nie,
o kilkanacie krokw w tyle biegnie oficer. Spokojnie. Trzask. Gotw. Hitlerowskiemu oficerowi
wypada pistolet. Gnie si do tyu. Szeroko wyrzuca rce. Pad. Nastpny. Obok tygrysa sadzi
potnymi susami wielkie chopisko w czarnym mundurze. Esesowiec? W niego! Planicie
Wadkowego karabinu zlewa si z hukiem rusznicy przeciwpancernej, ktr dowdca szstego puku
przysa karniakom w pomoc. Nie ma ju esesowca. Pocisk rusznicy bysn na pancerzu tygrysa, ale
nie ugryz go.
Lufy polskich czogw znw oywaj. Jeszcze nie donosz do tygrysa i pantery, tworz jednak przed
nimi zapor z wybuchw; tryskaj w powietrze grudy czarnej, botnistej ziemi.

Ostapienko zatrzyma pozostaych karniakw. Pdzi ich teraz przed sob. Przypadaj do ziemi,
zaczynaj chaotycznie strzela. Rusznica ppanc. odzywa si raz po raz. Czog i dziao pancerne
wrzucaj wsteczne biegi. Cofaj si.
Hitlerowscy fizylierzy jeszcze si odgryzaj gstym ogniem peemw. Ogie karniakw staje si
rwniejszy, celniejszy. Drog odwrotu znacz liczne trupy w zgniozielonych mundurach.
Dowdcy obu pukw zaprowadzaj porzdek w szeregach swych oddziaw. Prbuj podnie
bataliony do natarcia. Impetu starcza na kilkadziesit metrw. Ksek nie do wzicia.
Polskie czogi osaniaj si wzajemnie. Posyaj na przemian pociski w kierunku osiedla i cofajcego
si rakiem pancernego kontruderzenia.
Karniacy strzelaj spokojnie, w skupieniu. Prbuj zmaza poprzedni sabo. Wadek pracowicie
posya w lepszy wiat trzeciego hitlerowca.
Unosi gow. Nie boi si. Ju nie czuje ciskania w odku. Zapomnia o swej modlitwie-zaklciu.
mieje si ca gb. I bez lunety urzdzi im dzi pranie.
Trzyma gow na wysokoci czterdziestu centymetrw. Duszno w w lutowy dzie mimo zalegania
w bagnisku. Gorco robi si po prawej stronie czoa, ciepo szybko przebieao w kierunku ucha.
Dotyka rk. Mokro. Takim spocony? - Spoglda na do.
- Krew? - patrzy zdumiony. - Skd krew?
Po raz drugi przegarnia czoo ca doni. Ponownie caa w czerwonej posoce.
Dotyka ostronie palcami. Powierzchowny, cho gboki rowek prowadzi od czoa w kierunku ucha.
Tak mi kula przejechaa? Kiedy? Wtedy gdy si zrobio gorco? No, jest krew - umiecha si.
Na polu stopniowo zalega cisza. Kontratak odparty. abin nie wzity. Jeszcze nie wzity. Przyjdzie na
niego kolej dopiero za dwa tygodnie.
Rozkaz pozwala karniakom wyczoga si, wrci na pozycje wyjciowe, do okopw.
Wadek broczy krwi. Rana moe i niegrona, ale ubytek krwi ju jest dla organizmu odczuwalny.
Pobrudzony konierz paszcza i grna cz rkawa zaczynaj brunatnie.
- Jest krew. Jestem ranny. Lekko... - powtarza pgosem.
Nagle pojawia si myl, inna, aosna.
A mj snajperski karabin? Czy mi go szef przechowa do powrotu ze szpitala?
Zatrzymuje go Ostapienko w uboconym paszczu.
- Ty, Wolak, ranien? Da?
Kiwa gow.
Dowdca, surowy, kostyczny, nie naduywajcy wobec onierzy umiejtnoci mwienia w ogle,
wyciga rk.
- Proszczaj!
Wadek patrzy zdumiony. Tak si egna, gdy idzie do szpitala?
Sanitariusz bierze go pod rk.

- Dasz rad i? To niedaleko.


Wadek potulnie kiwa gow. Lekko zacinajcy nieg nieco chodzi rozpalon twarz. Ranny wysuwa
jzyk, chwyta kilka patkw.
Dlaczego dowdca powiedzia proszczaj? - zastanawia si.
Jest krew - przypomina sobie. Opiera si mocniej o sanitariusza, wali na bezwadnie.

19
Poczerniao znw w lesie. ciemniay i due kupy niegu. Na maej polance, wrd zdrewniaej
zeszorocznej trawy, pojawiaj si pierwsze niemiae listki.
- Wiosna w tym roku wczesna - konstatuje Wadek. Idzie niespiesznie, rwnym krokiem z dwoma
kolegami, ktrzy - jak i on - ostatniego dnia w lutym dostali skierowania ze szpitala do sztabu 3
dywizji piechoty. Jak i on mieli za sob sub w karnej. Znali si z widzenia. Jeden by z czwartego,
drugi z pierwszego plutonu.
Wadek ledwie dziewi dni goi ran. Odzyska przytomno ju na wozie. W sanbacie adnie mu
czoo zszyli, po tygodniu zdjli szwy.
- Zagoio si jak na psie. - Siwy major-chirurg mia si. - Takich to a chce si leczy. Powojujesz
jeszcze, bracie.
- Powojuj, panie majorze.
Wspomina teraz marsz sprzed czterech miesicy. Prowadzili go, jednego z siedmiu, do karnej.
Pamita, e to ostatnie sowo budzio w nim dreszcz grozy, przeraenia. Pamita, e szli przez
zdruzgotane wsie, wypalone podwarszawskie laski. Naigrawa si z nich sierant z konwoju.
Z siedmiu prowadzonych zostao nas trzech - uwiadomi sobie nagle. To dziwne, e wcale nie
lgnem do tamtych kolegw z dywizji, e bliszy mi by Malarski, Wojdak, Izaak. Tamtych czterech,
polegych w pierwszej wyprawie i chyba w Mirosawcu, ledwie sobie przypomina.
Malarski - nie yje. Izaak - ranny. Lotnik - nie yje. Wojdak - kapitanem. Bulik - w swoim puku, ale si
nie odzywa. Brylski - ranny... Wczenie w tym roku bdzie wiosna - skonstatowa po raz wtry,
rozgldajc si po polance.
Droga bya wolna od niegu, piaszczysta, nie mazaa si szczeglnie, wic dobrze si szo. Nie ciy na
ramionach cieniutki woreczek-plecak. Czy sierant przechowa mj karabin snajperski? - migna
znw myl. - Po co mi? Dugo nie mogem zrozumie, dlaczego Ostapienko powiedzia wtedy:
proszczaj. To pewnie z tego upywu krwi. - Przypieszy kroku. Pragn sprawdzi zasb swych si.
Wiosn chce si chodzi. A tej wiosny szczeglnie. Dobrze ywili w szpitalu. Codziennie konserwa,
chleb, smalec.
- Gdzie tak rwiesz? - osadzi go lekko zezowaty towarzysz. - Tak ci znw pilno po now ran? Mao ci
byo w karnej?
Wadek wzruszy ramionami. Dopiero w szpitalu czciej zacz wspomina matk i starszego brata,
ale tak naprawd, to wszystkie jego myli kryy ustawicznie wok karnej... Czego si baem? Gin

ludzie i w zwykych pukach. Dezerterw i zodziei rozstrzeliwuj we wszystkich jednostkach... No,


moe u nas gorzej ywili i karabin dawali tylko na zadanie. Aha, w skr na wiczeniach te wicej si
brao; za swoj kompani i za zwyky puk. I luzu nie byo... - Przypomnia mu si znw Malarski
i ostatnia z nim rozmowa. Nie doczeka po wojnie... - Gorycz podchodzia do ust. - Jak to bdzie po
wojnie? Co bdzie? Co ja bd robi? - nieoczekiwanie uderzya go wizka pyta, na ktre,
zafrasowany, nie potrafi znale odpowiedzi. Mia racj zezowaty piegus obok. Dokd si spieszy?...
Przed poudniem jednak doszli do sztabu dywizji.
- Ze szpitala? Dobra!
Plutonowy, wypisujcy im skierowanie zdobycznym wiecznym pirem, by oszczdny w sowach, nie
wypytywa o nic. Mao to przybyszw przewija mu si przez kancelari?
- Pjdziecie do sidmego.
W sidmym - rwnie plutonowy, ju siwiejcy, w okularach, zgarbiony, z nawykami dobrego
urzdnika, by rozmowniejszy.
- Mam rozkaz kierowa uzupenienie do trzeciego batalionu. Cholernie ich przetrzebili trzynastego
lutego. Fatalny dzie. Zgin dowdca i kupa dobrych chopakw. Jedlicie? Atestaty ywnociowe
macie? No to dobra. Teraz wam wypisz kartk do sztabowej kuchni. Przed wieczorem zameldujecie
si w batalionie.
ciemniao si, gdy dotarli do podmokych roww strzeleckich koo Nadarzyc. Rzadkie, liche sosenki,
sypicy si piasek, ktremu wystarczyo, e przez dzie nie padao, a ju zapenia onierskie
kamaszki. Krtka rozmowa w sztabie batalionu i - do kompanii.
Jej dowdca spa. Odrabia nocne czuwanie. Przyj ich modziutki chory, zastpca do spraw
polityczno-wychowawczych. Ledwie mu si sypa pierwszy meszek. Buty nosi dziwaczne: zdobyczne
szerokie saperki, paszcz - onierski, konfederatk - mocno przechylon na prawe ucho.
W mowie mia leciutki zapiew, melodyjny, nie pasujcy do surowoci, na ktr si sili. Nosi wyrane
grube paski z poczwrnie zoonej nitki pod jedyn gwiazdk, eby nikt si nie pomyli.
Zezowaty z karnej, cho chopak yciowo dowiadczony, sparzy si z miejsca.
- Obywatelu poruczniku... - zacz. Polityczny przerwa mu ostro:
- Jestem chorym. Znacie si chyba na stopniach wojskowych.
Skarcony umiechn si ironicznie.
- Zna to si znam, tylko mylaem...
- To tak nie mylcie. Pikna rzecz mylenie. Byle naszej dobrej sprawie suyo.
- Ostry - skwitowali go pniej.
Zagospodarowali si, zadomowili bez zbytnich ceregieli. onierze przyjmowali ich grzecznie,
obojtnie, bez dociekliwych pyta. Jestecie, no to dobrze. Przydadz si jeszcze trzy pary dobrych
oczu. Wartujemy po dwadziecia godzin na dob. Posterunek od posterunku o siedemdziesit
metrw. Przetrzepali nas.
I nie tylko nas. Do wczoraj leeli tu przed naszymi stanowiskami polegli z szstej dywizji. Nasz
polityczny wreszcie si wciek i wczoraj my ich grzebali...

- Ostry ten wasz polityczny - zahaczy ich zezowaty przybysz.


- Na wygld. Dobry chopak. Co chcesz, na Boe Narodzenie dosta chorego. Sierantem przedtem
by w innej kompanii.
- Modziak.
- Ale charakterny. Pierwszy wszdzie si wyrywa. Jak gupi...
- Da si z nim y. Opowie, co na wiecie, i o odek si martwi. Nasz odek. A e ostry... Kady
mody psiak ma ostre zby. Jeszcze mu te ky przypiuj w yciu, nie bj si.
Pokazali trjce nowych ni to ziemiank, ni to nisz. Leay w niej na spodzie dwie kodry, trzecia
rzucona obok.
- Tu pimy te par godzin.
Chory, ostry jak mody psiak, kilkakro w nocy obchodzi dugi odcinek okopw. Dowdca pokaza
si raz.
- Ma takiego, co pilnuje i zby dobrze szczerzy - miali si onierze za plecami politycznego.
Rankiem wydano granaty, zapas amunicji.
Zezowaty szturchn Wadka w bok.
- Widzisz, tak si pieszye. Ju maj dla nas zajcie. Nijak bez nas tej wojny z hitlerami nie mog
skoczy.
Wolak machn rk.
Siedzieli, czekali, czuwali, troch drzemali, leniwie pojadali, co tam kto mia z zapasw, czycili buty
z piachu, udawali, e si myj resztkami brudnego niegu, zalegajcego jeszcze na koronie okopw,
powtarzali zasyszane plotki, e przyjdzie trzecia armia, ktra ich tu zmieni, e wczoraj pod sztabem
puku znw zapano dwudziestu siedmiu Niemcw, przedzierajcych si z oblonej Piy.
Sipi deszcz, pniej, popoudniem, nareszcie w ten pierwszy marcowy dzie bysno soneczko.
Wystawiali w jego stron twarze, milkli, nieporadnie prbowali wypowiada - polscy chopi - swe
myli i tsknoty, co te tam swoi robi w domu, czy pug i brony ju szykuj, czy kobiety kartofle na
sadzenie przebray. Inni, ktrych rodziny przebyway jeszcze w Zwizku Radzieckim, milkli,
zastanawiali si, kiedy spotkaj swoich ju tu, w kraju.
Przed wieczorem zastpca dowdcy kompanii do spraw polityczno-wychowawczych przyszed do
najwikszej grupki, w ktrej siedzia i Wadek.
- Id na zwiad, potrzebuj trzech ochotnikw.
Bez ocigania si wstao dwch: ten, ktry charakteryzowa chorego jako psiaka o ostrych zbach,
i drugi, krpy, milczcy.
Po chwili doczy do nich Wadek.
- Ja te.
- Wy? - zdziwi si chory. - Dopiero wczoraj przyszlicie ze szpitala. Lepiej by wam posiedzie... - To
ostatnie zdanie wypowiedzia jednak niezdecydowanie. - Moe by paskudnie. Przed nami i cekaemy,

i snajperzy. Musimy wypatrzy, bo jutro, pojutrze na pewno pjdziemy naprzd. Syszelicie, jak
ziemia jczy?
Syszeli, nie potrzebowa przypomina. Od rana, na prawym skrzydle, gdzie dziaay wojska Drugiego
Biaoruskiego Frontu, ziemia drgaa od szstej rano. To nie mogo by lokalne przygotowanie
artyleryjskie, niewielka utarczka. Pod wieczr doczyy si odgosy z lewej strony, z kierunku innych
dywizji pierwszej armii. Jeszcze nie omot, ale guche dudnienie i jk budzcej si z wiosn ziemi.
- Moe by ciko - powtrzy chory przesuwajc w gecie rozterki konfederatk to na prawe ucho,
to na czubek gowy.
- Pjd - powiedzia Wadek.
Po godzinie leeli na styku dwch kompanii. Tam najatwiej mona byo si przeczoga pod oson
maych wierczkw, zbliy niepostrzeenie do niemieckich okopw.
Mdrze to wykombinowa - z uznaniem stwierdzi Wadek - bez budzenia hitlerowcw haasem.. - Po
raz setny wrci myl do karnej kompanii, do grudniowej wyprawy, gdy z Wojdakiem cignli
nieprzytomnego Stasiaka. O rany! - nagle uwiadomi sobie, e gdzie w tej dywizji jest i kapitan
Wojdak. Kapitan... Posmakowa to sowo. Mwiem mu ty.
Chory leciutko trci go w bok.
- Ty jak si nazywasz? Zapomniaem.
- Wolak. Wadek Wolak.
- Gdzie suye przed szpitalem?
- Ja?
- No przecie, e nie krl angielski. Ciebie pytam.
- Ja... w karnej. W kompanii karnej! - Zupenie niewiadomie wypowiedzia ostatnie sowa jakby
z nutk dumy.
Chory popatrzy na niego duej. Nie byo w jego spojrzeniu ironii ani zoci. Wymrucza:
- No i klawo, bracie. Klawo. Ruszamy.
Bezszelestnie poczogali si w kierunku, skd dniem pluy i rzygay kaemy, plaska monotonnie
snajper. Na pnoc.
Pracowicie przebierali okciami po mokrej, macej si waeckiej ziemi.
Czogali si w kierunku jadowitych kw Wau Pomorskiego. Jutro, jutro bd ostatecznie wyamane,
rzucone i wdeptane w podszycie lasw, w mokro k.
Sza wiosna czterdzieci pi.

Jeszcze owej wiosny ogromnie przydao si dobre czoganie...


Warszawa - Osowa Sie
Kwiecie 1967 r.

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ


Obwolut, okadk i kart tytuow projektowa WADYSAW BRYKCZYNSKI
Redaktor EWA MARKOWSKA
Redaktor techniczny ZOFIA SZYMASKA
Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1979
Sze tysicy dwiecie czterdziesta pita publikacja Wydawnictwa MON
Printed in Poland
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1979 r. Wydanie III
Nakad 20.000 + 333 egz.. Objto 7,87 ark. wyd., 7,25 ark. druk. Papier druk. mat. IV kl. 05 g, format 76X90/32 z Fabryki Celulozy i Papieru
w Kluczach. Oddano do skadu w sierpniu 1978 r. Druk ukoczono w grudniu 1978 r. w Wojskowej Drukarni w odzi. Zam. 535.
Cena z 15,Wydanie III

You might also like