You are on page 1of 144

BENTE PEDERSEN

ZE ZAMI W OCZACH

1
- ...i taki jest koniec opowieci o Czowieku w Masce.
Ida pakaa. Nie robia nic, eby to ukry. Nie staraa si nawet otrze ez.
Pozwolili jej paka. By wieczr. Jasny, cho pny wieczr zocistego lata.
Siedzieli w bardzo przytulnej kuchni w zagrodzie Idy i Sedolfa. ciany obejmoway
ludzi, ktrzy tu mieszkali. Reijo i Helena zapeniali puste krawdzie stou.
Dzieci spay.
Nasta rok 1751. Ida i Sedolf powrcili tego ranka z Finlandii. Przywieli ze sob
wieci, od ktrych w oczach krciy si zy.
- Przepraszam... - Ida pocigna nosem. Otara zy rkawem bluzki, policzki miaa
czerwone. - Mylaam, e ju to z siebie wypakaam. Sdziam, e przywykam do tej myli, e
si z ni pogodziam, ale to wci we mnie tkwi. Niczym hak wbity w trucho, tak strasznie
trudno go wycign.
Reijo poklepa j po ramieniu wrcz niezgrabnymi ruchami. Ten czowiek j wychowa
i tyle ju przey, dni dobrych i zych. By ojcem Idy, lecz teraz nie potrafi da jej pociechy.
Mg wspodczuwa z ni al i bl, bo to by rwnie jego al i jego bl, lecz nie potrafi jej w
niczym uly.
- Ailo sam dokona wyboru - owiadczy Sedolf mocnym gosem.
Nie dotyka Idy. Rce zoy na stole przed sob i tylko przytrzymywa j piwnym
spojrzeniem. Nic wicej. czy ich ten rodzaj bliskoci, ktry nie zawsze potrzebuje dotyku. Z
takiej bliskoci mona czerpa tyle samo poczucia bezpieczestwa, co z trzymania si za rce.
- Ailo wybra tak mier. Trzeba by mczyzn, eby tak zdecydowa. Nie moemy
go wini, pokusa staa si zbyt dua, gdy przyjechalimy. Kady by si tak zachowa. Zapewne
ja rwnie. Lecz kiedy ju si to stao, Ailo dokona wyboru, na jaki mao kto by si poway. Sedolf pochwyci przelotne brzowo - zielone spojrzenie Idy. - Ja bym za tob krzycza, dziecko, krzycza, dopki gardo by mi nie zaczo krwawi. Bagabym ci, eby zostaa przy mnie,
razem ze mn, dla mnie. Przywizabym ci do siebie za rce i za nogi. Nie mogaby si
ruszy.
Zapada cisza.
- To byo naprawd wielkie - stwierdzi w kocu Sedolf.
- Wymagao wiele mioci - przyzna Reijo cicho. - Masz racj, Sedolfie, to wielka rzecz
i bardzo podobna do Ailo. - Westchn. - Pewnie wicej tam ju nie pojad, a tak bardzo bym
chcia. Chciabym z nim porozmawia. To rwnie prawie mj syn.

Pozdrowienia, ktre przywieli, byy takie nijakie. Takie ubogie. Ida aowaa, e ojciec
nie wybra si razem z nimi, nie porozmawia, nie zobaczy, nie zorientowa si.
Staraa si opisa wszystko jak najdokadniej, lecz nie potrafia zrobi tego tak, jak
ojciec, jej zdaniem, powinien to zobaczy. Nie umiaa odmalowa sowami wszystkich
szczegw.
- Mikkal musi kiedy pozna prawd - owiadczy Reijo, przenoszc wzrok z Idy na
Sedolfa. Pragn upewni si, czy dokonali waciwego wyboru. Gdyby musia, zdecydowaby
za nich. Gotw by si wtrci, jeli uznaby, e powinien.
- Kiedy j pozna - odpara Ida z naciskiem. - Bdzie pamita. A kiedy si dowie o tym,
na czego zrozumienie jest teraz jeszcze za may, to zrozumie. Ma prawo zna prawd. My,
czworo dorosych ludzi, yjemy kamstwem, wcigamy w nie innych. Ale wszyscy mog
wybiera, tylko nie Mikkal. Ja go cign za sob. Ailo wybra za nas wszystkich, a my to zaakceptowalimy. Mikkal jest jedyn osob, ktra rzeczywicie ma prawo zna prawd.
Reijo popatrzy na crk. Miaa dwadziecia jeden lat, wchodzia w dwudziesty drugi
rok ycia. Urodzia si w noc Boego Narodzenia na wybrzeu Finnmarku tego roku, gdy jego
tam nie byo. Wci mia z tego powodu wyrzuty sumienia. Tylko ten jeden jedyny rok spdzi
na poszukiwaniu czego, sensu, celu, czego wikszego ni on sam, ni samo tylko przeycie.
Dowiadczy piknych chwil, cho nie pozbawionych goryczy czarnej jak noc, lecz i tak
niemal bliskich szczcia.
A potem ta naga pustka, kiedy nie znalaz Raiji i dzieci. Miesice, o ktrych nie chcia
myle, dopki nie wpad na ich lad.
A teraz Ida bya ju dorosa, jego dziecko. Tamten may tumoczek, ktry dwadziecia
lat temu na wschd od twierdzy Vardo trzyma w ramionach, kiedy Raija wpatrywaa si w
wilgotn ciemno lochu dla czarownic.
Teraz Ida ju dorosa. Ida Reijosdatter. Bya pikna. Miaa wosy z miedzi i ognia. Oczy
o niezwykej mieszance barw jego i Raiji, brz wymieszany z zieleni tak starann rk, e
widziao si naraz oba te kolory.
Reijo coraz rzadziej dostrzega w crce siebie. Widzia Raij, jej podniesion gow,
dum, siln wol. Lecz zauwaa w Idzie rwnie mikko, zdolno wczuwania si w ycie
innych, zdolno ich rozumienia.
Raija nie bya tego pozbawiona, nie pozwalaa sobie jednak na okazywanie agodnoci.
Inaczej ni Ida. Raija nie chciaa by taka mikka.
Raija bya przede wszystkim Raij..
Reijo uj Helen za rk, pochwyci do Idy. Ida zapaa za rk Sedolfa, a on drug

poda Helenie. Utworzyli wok kuchennego stou ywy acuch, cisnli swoje donie i mocno
si trzymali.
- Mj ty wiecie, ale z nas rodzina! - westchna Ida.
Reijo pokiwa gow, odpowiedzia jej umiechem, zamyli si. Wrci pamici do
samego pocztku. Wszystko zaczo si dokadnie przed dwudziestoma szecioma laty, od
dwch siedemnastoletnich przyjaci i piknej dziewczyny, w ktrej obaj si kochali. Od
gwatownie dojrzaej pitnastolatki o oczach jak wgle i wosach czarnych jak sadza.
Nieopanowanej, dzikiej i samowolnej. Od chodzcej burzy z pnocy.
Od Raiji.
Byli na to lepi, obaj, i on, i Kalle. Walczyli o ni. Wydawao im si, e oni take mog
mie co do powiedzenia.
Modzi tyle snuj myli, wierz, e s w stanie decydowa. Ale mikkie gazki uginaj
si na wietrze. Stare gazie maj w sobie mniej sokw, prdzej si ami.
Norweska opiekunka Raiji zatroszczya si o odpowiedni parti dla swej wychowanicy.
Wybraa Kallego, Norwega.
Reijo natomiast by synem Anttiego z cypla, Fina przybyego z daleka, z parti,
chocia Raija sama pochodzia z ubogiej fiskiej rodziny.
Karl Kristianson Elvejord chcia przychyli Raiji nieba, ale w rzeczywistoci dawa jej
duo mniej. Nie dlatego, e nie chcia, nie dlatego, e nie prbowa, ani te nie dlatego, e ona
nie chciaa od niego przyj.
Kochali j obaj, Kalle i Reijo. Kochali j z caym arem swej modoci. I ona ich
kochaa. Na swj sposb.
Ze strony Raiji na nic wicej nie mona byo liczy.
Tamten wypeni jej serce w stopniu, o jakim ani Kalle, ani Reijo nigdy nie mogli nawet
marzy. Tamten czowiek, ktrego w ogle nie brali pod uwag, a ktry pojawi si w jej yciu
rwnie nagle jak wiosenne soce.
Mikkal syn Pehra.
Ten, ktrego zrazu nazywaa bratem. Ten, ktry z pocztku rzeczywicie by kim w
rodzaju jej przyrodniego brata. Syn Lapoczykw, ktrzy przywieli j z rwnin Tornedalen na
grzyste wybrzee pnocnej Norwegii.
Najpierw by tylko bratem.
Potem kim wicej.
Pniej wszystkim.
Waciwie wszystko zaczo si od nich, od Mikkala i Raiji. Ona miaa wtedy osiem lat,

on czternacie. Mikkal by wwczas jedynym obcym czowiekiem, ktrego tamto samotne


dziecko omielio si obdarzy zaufaniem.
Osiem lat pniej urodzia jego crk, Maj. Kalle da jej take jedno dziecko, Knuta.
Rei jo by ojcem Idy. Raija wzia rwnie pod skrzyda Elise, osierocon crk rybaka. A na
wschodzie wiata y jeszcze chopczyk, ktry mia oczy Raiji i jej rysy, Michai, syn
Jewgienija.
Raija wielu kochaa na swj sposb. Wielu. Ale tak naprawd kochaa Mikkala. Tylko
Mikkala.
Teraz nastay inne czasy. Reijo patrzy na swoj Id i widzia doros kobiet. Czasy si
zmieniy. Dzieci rozpostary skrzyda i wyfruny z gniazda. Miay swoje wasne ycie, same
dokonyway wyboru.
Odeszli rwnie tamci, Kalle, Mikkal, Raija. Nie byo ich ju. Zosta tylko on.
Tylko on pamita tamten pocztek. Pamita, jak sam by modym chopcem. Pamita
Kallego, Mikkala i Raij.
Teraz nadszed inny czas.
By rok 1751 i ycie musiao toczy si naprzd.
- Oni przynajmniej dobrze si miewaj? - spyta. - Mai wszystko ukada si pomylnie?
Reijo sam tam by i widzia to na wasne oczy, ale cigle musia pyta, stale si
upewnia. Chocia wszyscy ju doroli, lecz on nie przestawa si o nich niepokoi. O Maj,
crk Mikkala i Raiji, ktra staa si jego ukochanym dzieckiem, renic jego oka, za ktr czu
si odpowiedzialny na dobre i na ze. O Knuta, syna Kallego i Raiji, ktrego w rwnym stopniu
uwaa za swego rodzonego syna. O Ailo, syna Mikkala i Siggi, rwnie niemal rodzone
dziecko, z ktrym wprawdzie nie czyy go wizy krwi, lecz te pynce z serca.
- yje im si dobrze - odpar Sedolf. - Dla wieniakw na pnocy Finlandii nastay
cikie czasy, ale oni nie klepi biedy. Przynaleno do szlachty ma swoje zalety.
Reijo umiechn si. Rozejrza si po kuchni, popatrzy na drewniane bale, na lady
siekiery na cianach. Ludzie z okolic nad fiordem Lyngen, ktrzy nie ogldali salonw Mai na
Hailuoto, uwaali taki dom za bogactwo.
- Chciabym, eby Raija przynajmniej o tym wiedziaa - westchn. - Tak bym chcia,
eby wiedziaa, e dobrze sobie radzicie, wszyscy. auj, e przynajmniej tego nie doya...
- Wtedy ty rwnie yby w kamstwie, tato - powiedziaa Ida. - Nie uwaasz, e do
ju kamstw jak na jedn rodzin?
- Moe kamiemy przekonujco? - stwierdzi Reijo, wzruszajc ramionami.
- A moe i w innych rodzinach jest rwnie wiele tajemnic - wtrcia si Helena.

Przemawiao przez ni gorzkie dowiadczenie.


- Moe i tak - zawtrowa jej Sedolf. Pochodzi z prostej rodziny, z rodu, w ktrym
przeplataa si krew yjcych na wybrzeu Lapoczykw i norweskich osadnikw. Lyngen
byo caym ich wiatem. Stanowili jednak spltan przdz, kryjc w sobie rwnie wiele
niedopowiedze, co szlachecki rd Heleny z Tornedalen.
- Jak to by si wszystko potoczyo - zamylia si Ida - gdyby jej rodzice w Tornedalen
mieli do mki tamtej zimy?
- Mogyby nadej inne lata nieurodzaju - odpar Reijo. - Nie przybylibymy tutaj tak
liczn gromad, gdyby tam, w rodzinnych stronach, nie przycisna nas bieda. Rodzina Raiji nie
bya jedyn, ktr drczy gd. Nie tylko jej rodzice oddawali dzieci. Niektrzy wci s do
tego zmuszeni.
Reijo ucisn do Heleny. By moe bya zbyt moda, eby poj, co chcia
powiedzie, lecz nie mg milcze ze wzgldu na Id.
- Ciesz si, e tu przybya. Inaczej bym jej nie spotka. Mio do niej czsto sprawiaa
bl, lecz nie chciabym jej nie zazna. - Napotka spojrzenie crki. - Gdyby sama moga
decydowa, wolaaby nigdy nie pozna Ailo, nigdy go nie kocha?
Ida milczaa przez chwil, a potem pokrcia gow.
- Ona bya tym samym dla mnie - powiedzia Reijo. - Moe nawet czym wicej. Jestem
wdziczny za tamte nieudane zbiory, za mrozy na pnocy Finlandii w tysic siedemset
siedemnastym. Moe to zabrzmie okrutnie, lecz to one przywiody j w moje ycie. A Raija
tyle dla mnie znaczya.
Duo pniej Ida wci jeszcze nie spaa. Policzek miaa wtulony w nagie rami
Sedolfa, rozkoszowaa si jego ciepem. Jego objcia byy domem, ktry na zawsze pragna
nazwa swoim.
- Potrafiby zrobi to dla mnie? - spytaa cicho. - To, co tata zrobi dla niej, dla mamy?
Wychowaby czworo dzieci, z ktrych tylko jedno byoby twoje? Inni ludzie oddaliby reszt
gdzie do obcych, rozdzieliliby to stadko. Mgby to dla mnie zrobi? Kochasz mnie rwnie
mocno, jak on kocha j?
- Nie wiem, czy bym potrafi - odpar Sedolf szczerze. - Zatrzymabym Mikkala i Raij.
Miaem wraenie, e to moje dzieci. Zawsze tak czuem. Zawsze uwaaem je w rwnym
stopniu za swoje, jak za dzieci Ailo. Nawet jeszcze zanim ty i ja... Urwa.
- A gdyby mia ich wicej? Zapado milczenie.
- Nie wiem - odpar wreszcie Sedolf. - By moe w rwnym stopniu, co jego uczucia dla
niej, liczyo si tu, jakim naprawd czowiekiem jest Reijo. A moe kocha j wanie dlatego,

e by sob? e by wanie tym czowiekiem, jakim jest?


Ida rozemiaa si.
- Strasznie gboko sigasz tej nocy, kochany! Sedolf przygarn j do siebie. Pocaowa
w czoo i w policzki.
- Pierwsza od wiekw noc we wasnym ku, moje dziecko. To prawie jak noc
polubna, moja sodyczy!
Jego pocaunki byy jak pierwsze patki niegu zim, due i mokre. Topiy si na jej
skrze, chodziy j.
- I niech pani nie ma adnych wtpliwoci co do moich uczu, pani Bakken - ostrzeg j
pomidzy miechem a powag. - Nie zadawaj mi takich niemdrych pyta, moja maa. Pod
wieloma wzgldami jestem bardzo miay. A jeli o to chodzi, Ido Reijosdatter, to ubijemy
interes bez zbdnego targowania. Idziemy noga w nog, jak mwi Ruscy. Wymienimy si po
rwno, kobieto, na mniej si nie zgodz! A dopki nie pozbdziesz si swoich wtpliwoci, nie
zamierzam dawa ci nic wicej.
Ida rozemiaa si.
Sedolf przycign j bliej, Ida poddaa mu si z jeszcze wiksz mikkoci. Bya
teraz agodna jak kot, lecz w jej spojrzeniu miecio si wicej ni w oczach mruczka. Ida miaa
w sobie co z dzikiego zwierzcia. Cho wci ogryzaa paznokcie, nie tracia pazurkw.
Wbia mu zby w bark, artobliwie ugryza. Smakowaa jego czysto. Razem wypocili
si w saunie, pozbyli si brudu, ktry oblepi ich podczas podry. Teraz Sedolf nie pachnia
ju potem, nie wyczuwao si te w nim nawet cienia perfum. Przesta pachnie podr,
pozby si zapachu Hailuoto.
Pachnia domem.
Pachnia Lyngen.
Pachnia Sedolfem.
Ida wcigaa ten zapach z rozkosz. Z gon rozkosz. Z umiechem uniesienia na
twarzy. Z tym dwuznacznym byskiem w oku, ktry Sedolf tak dobrze zna i wiedzia, co
oznacza. Ktry dawa mu pewn nadziej.
- Hrabia Bakken adnie pachnie? - spyta, chichoczc.
- W kadym razie hrabina uwaa ten zapach za cudowny - odpara Ida ze miechem w
gosie.
Pocaowaa go w rami. Obsypaa pocaunkami szyj. Caowaa i lekko ksaa na
przemian, ale jej zbki tylko leciutko skubay jego skr, nie zostawiay na niej ladw.
Pocaowaa patek ucha, ugryza, z rozbawieniem piecia go czubkiem jzyka,

pocaunkami zaznaczya lini szczki. Sedolf mia mikkie, gadkie policzki, wieo ogolone.
Ida pocaowaa go w kciki ust, przytrzymaa jego rce. Tak rozoya swj ciar, by
zrozumia, e jeszcze nie czas na niego.
- Jeste mj - owiadczya, przekrzywiajc gow.
W jej oczach byskao wicej zieleni ni brzu, lniy zielone byskawice, zielony ogie,
namitno, kryjca w sobie rwnie wiele wesooci.
- Jeste cakiem mj, Sedolfie...
- Hrabio Bakken - poprawi j z powag. Ida mu nie odpowiedziaa, a on to
zaakceptowa.
Oddawa si jej, by jej, w peni i cakiem. Tylko jej.
Pozwoli, by obsypaa go deszczem pocaunkw. Pozwoli, by graa na wszystkich jego
strunach leciutkimi dotkniciami koniuszkw palcw i bardziej wymagajcymi pieszczotami,
lecz wci lekkimi jak municie skrzyde motyla, dotykiem wosw. Ida zrzucia nocn
koszul i piecia go teraz caym ciaem. Oswobodzia go z ubra.
Leciutko dmuchaa na niego. Niemale dotykaa go oddechem, bya tak blisko, e
powietrze midzy nimi zmienio si w pieszczot.
- Dosy! - Sedolf otworzy oczy i unis si na materacu.
Niczym morska fala wcign j pod siebie, wykorzystujc inne ni ona sposoby do
rozbudzenia jej podania. Sta si bardziej gwatowny, ciszy, by bliej.
Niewiele mia w sobie skrzyde motyla. Jego pocaunki zostawiay lady na jej skrze.
ciska j tak, e niemal odczuwaa bl. Sprawiao jej to jednak przyjemno.
By gwatowny i podniecony. Spieszy si. Pragn wszystkiego od razu. Rwnie w
mioci stawa si niespokojny, natychmiast chcia zaspokoi gd.
Ta chwila jednak nie naleaa do niego. Ida wzia j w swoje rce. Wzia w rce
Sedolf a. Poprowadzia go, rozgrzana, mroczna, rozpalona do czerwonoci.
Sedolf zgodzi si, eby to ona wybieraa rytm, powolny i agodny.
Byli razem.
Dugo.
Mikko.
Mieli czas. W swoim otoczeniu. W domu. W bezpiecznym domu.
To trwao dugo.
I byo takie suszne.
I pikne niczym taniec wiatru ponad bujnymi, letnimi kami. Tworzyli niebo w swoich
objciach.

Noc staa si jeszcze bardziej zocista, anieli zdoao wyzoci j soce.


- Twoje perfumy s cudowne, hrabino - szepn Sedolf duo pniej, zlizujc jej pot z
szyi. - Na krlewskim dworze oszaleliby za nimi, ukochana. Uwielbiam, kiedy jeste taka
spocona i rozgrzana do czerwonoci. I kiedy masz t swoj zadowolon mink.
- Mink?
- Wygldasz jak kot, ktry wyliza ca misk mietanki - odpar. Mrugn do niej i
opar si na okciu. Napawa si jej widokiem.
- Mao brakuje - odpara Ida, rwnie dwuznacznie jak on.
- Wiem, dlaczego wygldasz na tak szczerze zadowolon, skarbie. I dlatego tak ci
kocham w tych chwilach. Nikt i nic na wiecie nie potrafi sprawi, eby tak wygldaa. Tylko
ja mog oglda tak Id. Kocham ci, wiesz o tym? Naprawd o tym wiesz? Kocham ci
bardzo.
Ida kiwna gow.
- Ja take ci kocham.
- Bardziej ni Ailo?
- Inaczej ni Ailo. Dobrze o tym wiesz. Rozumiesz. Spogldaa na niego z powag.
- To prawda - przyzna. - Ale przyjemnie sysze, jak to powtarzasz. Ju taki ze mnie
bazen. Lubi tego sucha. Lubi patrze na twoje usta, gdy to mwisz. Wypowiadajc te
sowa, caujesz powietrze. Nikt inny na wiecie nie wymawia tego tak jak ty, wiesz o tym?
Ida umiechna si.
- Chc caowa ciebie, Sedolfie, a nie powietrze. Przysu si bliej, bd blisko mnie.
Chc, eby by blisko, bardzo blisko. Chc, eby zawsze przy mnie by.
- Nie mam ju siy - jkn artobliwie, ale przysun si do niej i pozwoli si obj.
Spotka si z jej ustami.
- Czy tak samo bdzie, kiedy doyjemy wieku Reijo? - spyta Sedolf, nabrawszy znw
powietrza. - Ty na pewno si nie zmienisz - sam sobie odpar. - Rozumiem, dlaczego taka
jeste. Widziaem tego koza, ktrego masz za ojca. Syszaem te plotki o twojej matce. Ale
czy sdzisz, e zdoam dotrzyma ci kroku, mj ty aniele?
- Musisz - odpara mu Ida do ucha, lekko je ksajc. - Musisz, Sedolfie Bakken, bo
inaczej wbij pazurki w miso modszego koza!
- Niech Bg tego broni - umiechn si. Tak dobrze mu byo w jej ramionach. Ida
obja go swoim ogniem. Tak bardzo pragn od nowa da si jej pochwyci. A potem,
cakowicie si jej poddajc, dorzuci: - I oby niebo zapewnio mi, nieszczsnemu, wieczn
modo.

2
Dni nad fiordem Lyngen zaczynay si wczenie. Soce przetaczao si nad grami na
wschodzie leniwie, wci nie odczuwajc pragnienia, bo przecie przez ca noc pio wod z
morza, moczyo koce promieni w fiordzie. Teraz mogo oprze si o strome, wzbijajce si w
niebo gry na wschodzie: Nordnesfjellan, Balggesvarri, Foranesfjellet, Adjit; mogo odpocz,
nim wstanie prawdziwy dzie.
Zbocza umiechay si zieleni do bkitu ska. Liciaste drzewa szerokimi pasami
porastay stoki, janiay wie zielonoci. Nieco bardziej w dole, przy rwninie, ktr pyna
rzeka, tam gdzie ziemia wicej miaa piasku, krlowaa sosna, ciemniejszej barwy, ywotna i
pokorna. Jej korzenie rozpocieray si w ziemi szeroko. Podobna w tym bya do ludzi, wznoszcych swoje domostwa wzdu fiordu na otwartych rwninach, ktrych stworzenie zabrao
rzece setki lat.
Pikny by to krajobraz. Pikny rwnie wtedy, gdy nie lea skpany w socu. Nie
pasowa jednak do tych, ktrzy lubili siedzie z zaoonymi rkami albo wygrzewa si pod
pierzyn, dopki soce nie przetnie doliny Skibotn na poudniowym wschodzie.
Ten pejza odpowiada ludziom, ktrzy lubili poplu w donie, nie bali si cikiej
pracy i potrafili dostrzec moliwoci. Bo wiat na pnocy, nawet w gbi odng fiordw, by
tajemniczy. Nie dawa nic za darmo, nie zosta stworzony dla leniwych. wiat na pnocy by
dla tych, ktrzy lubili si trudzi, dla dumnych i upartych, dla tych, ktrzy potrafili upodobni
si do krajobrazu, przyrody i pogody.
Dla tych, ktrzy posiadali do fantazji, by kocha te zaktki, nie tylko w letnim
wietrzyku, lecz take w burzach i zamieciach, wdrujcych z pnocnego zachodu w
najczarniejsze grudnie.
Reijo Kesaniemi nigdy nie by leniwy. Rwnie w dojrzaych latach nie zamierza
zasuy na takie okrelenie.
Siedzia w wiosowej odzi, jeszcze nim soce przesuno si w stron Adjit. Lubi
wypywa na fiord o wicie. Lubi wkada si w kade poruszenie wiosem, koysa si na
zmarszczkach wody i widzie ld, lecz jednoczenie znajdowa si od niego na tak odlego,
by nie sysze adnego dochodzcego stamtd odgosu. Lubi wypywa tak daleko, by bez
przeszkd rozmawia z mewami, kaczkami lodwkami i moe jeszcze edredonami.
Lubi patrze w niebo i czu, e niebo i morze zlewaj si w jedno.
Na fiordzie o wicie byo do przestrzeni dla myli. To wanie lubi Reijo Kesaniemi.
Oczywicie byy te ryby na zup, lecz dla Reijo miay one drugorzdne znaczenie.

Reijo si nie spieszy. Zuywa tyle czasu, ile go potrzebowa. O tej porze roku owce
byy na pastwiskach, krowami i komi zajmowaa si Helena. Prawdziwa si zrobia gospodyni
z tej crki bogaczy z poudnia. Helena prdko si uczya, lubia pracowa i postanowia, e
bdzie radzi sobie tak samo, jak inne kobiety znad fiordu, a moe nawet jeszcze odrobin
lepiej.
Reijo spokojnie wiosowa do brzegu. Dzie wci jeszcze by bardzo mody. Mia w
zwizku z nim pewne plany, lecz nie ociosane na tyle, eby nie mc ich zmieni. Moe pozwoli
o nich zdecydowa Ivarowi?
Reijo zachichota pod nosem. Powinien mie po dziurki w nosie dzieciakw i caego
zamieszania, jakie si z nimi wizao. Powinien okra malcw szerokim ukiem. Nie robi
tego jednak. Nie chcia. I nie potrafi.
Ivar na nowo obudzi w nim rado ycia i dziecinn ciekawo. Reijo pragn spdza
z synem tyle czasu, ile tylko moliwe. Tym razem Reijo nie musia rozdziela si na wiele
czci, Ivar by tylko jeden.
Doprawdy, wielkie szczcie, e jeszcze raz mu si to udao. Przy tamtej czwrce mia o
wiele mniej czasu, o wiele rzadsze byy zociste chwile.
Kadego ranka Reijo cieszy si na reszt czekajcego go dnia. Wraz z Helen w jego
ycie wrcio wiato. Z Helen i z Ivarem Anttim.
Ten dzie go zaskoczy. Skierowa jakby w inn stron, ni Reijo to sobie wyobraa.
Gdy dobi do ldu, zobaczy mczyzn, ktry siedzia na brzegu i spluwa na brzowo.
Nawet o tej porze roku, gdy doba nie miaa waciwie adnych wyranych granic, pora bya
zbyt wczesna na wizyty.
- Paivaa - przywita si mczyzna i pomg Reijo wycign d na brzeg. - Udao ci
si co zapa tak wczenie?
- Ale nie za darmo - umiechn si Reijo, wskazujc na drobne czarniaki w iloci
wystarczajcej na obiad dla mieszkacw domu na cyplu, a z pewnoci rwnie dla Idy i
Sedolfa. Oni potrafi doceni takie jedzenie, przecie caymi miesicami musieli si obywa
bez wieych ryb prosto z morza.
- Nie przychodzisz tu, eby si dowiedzie, jak mi si uda pow, Lars. - Reijo,
oprawiajc ryby, zerka na przybysza.
Lars Jensen przyzna Reijo racj. Rzeczywicie, przypynicie tu z Kileng po drugiej
stronie fiordu tylko po to, by pyta o bahostki, to dziwna wyprawa. atwiej byo znale
odpowied, samemu rzucajc wdk.
A poza tym przyszed piechot, nie przypyn odzi.

- Przeprawilimy si z Kileng ju wczoraj - oznajmi Lars.


Krlewskie my, jakim si posugiwa, nie oznaczao wcale, e ma do tego
jakiekolwiek prawo. Jak wikszo mieszkacw okolic nad fiordem przyszed na wiat jako
bardzo zwyky miertelnik. By niski i krpy, mia ciemne wosy, wydatne koci policzkowe i
twarz naznaczon zmarszczkami. y na fiordzie i z fiordu, utrzymywao go malekie
gospodarstwo i ryby. Jego rodzina nie rnia si od wikszoci innych, stanowia atanin
nadmorskich Lapoczykw i Norwegw. Jak wielu innych mczyzn liczcych sobie okoo
czterdziestu lat, Lars Jensen mwi zarwno po laposku, jak i po norwesku. I jednym le, i
drugim le, jak sam twierdzi, inni nie musieli wic ju mu tego powtarza. Gdy kto pyta go,
kim jest, najczciej odpowiada po norwesku, to znacznie uatwiao wikszo spraw. I jako
syn Jensa przyj nazwisko najatwiejsze do zapisania dla tych, ktrzy zajmowali si
podobnymi sprawami.
Na przykad dla lensmana.
Lars Jensen znany by jako wiolarz lensmana. Gdy przedstawiciel wadzy wybiera si
gdzie odzi, wanie Lars ni kierowa.
- Nie mam adnej niewyjanionej sprawy z lensmanem - oznajmi Reijo po namyle. Nic takiego przynajmniej sobie nie przypominam.
Lars zachichota.
- Wida on ma z tob co do omwienia, Kesaniemi. Chcia rozmawia z tymi, ktrzy
mieszkaj tu od dawna, znaj wielu.
- I zwraca si z tym do Fina Kesaniemiego? - zamia si serdecznie Reijo, puczc ryby
w morskiej wodzie. - To dopiero! Moe wadza dosza do wniosku, e chce zmieni koszul?
Lars umia mia si razem z nim. On nie reprezentowa wadzy. Po prostu wozi j
odzi.
- Jest jaka awantura o granice - owiadczy, krcc gow.
- Czy to nie zostao rozsdzone ju dawno temu? - zdziwi si Reijo. - Upyno ju
chyba jakie sze czy siedem lat, odkd ten Schnitler kry po tych okolicach i zwoa sd,
ktry rozstrzygn spraw granic. A moe nawet osiem lat, jeli dobrze pamitam.
- Renifery stratoway komu pole - owiadczy Lars z westchnieniem. - Przeklci
Lapoczycy z gr nie zwaaj na poty. Moim zdaniem niczego si nie boj - doda i zamylony
daleko splun.
W wiecie, w ktrym nie czuo si, e istniej granice, zawsze trudno byo je zaznaczy.
Narody miay swoje granice, miay swoje mapy i swoje kreski na mapie.
Te kreski czsto si krzyoway.

Ziemia to wadza. Nawet gdy ta ziemia ley daleko za koem polarnym. Nawet jeli zna
si j jedynie z opisw na papierze.
Narody pragny zapewni sobie swoje obszary. Tym razem, o dziwo, bez uycia broni.
Negocjacje wymagay czasu.
Granica pomidzy Norwegi a Szwecj bya duga. Liczne moliwoci niezgody.
Majorowi Peterowi Schnitlerowi przydzielono trudn i mozoln prac zbadania granic
na odcinku pomidzy Roros a Varanger. Zabrao mu to trzy i p roku, od wiosny 1742.
Jedzi po obszarach granicznych od Roros na poudniu do Varanger na pnocnym
wschodzie. Zbiera zeznania wiadkw, mieszkacw nadgranicznych okolic, wypowiadali si,
ktrdy ich zdaniem biegn granice. Naleao ich wysucha. Znajcy te okolice ludzie mieli
uczestniczy w wyznaczaniu granic.
Jesieni 1743 Schnitler przyjecha do Lyngen. A tu ustalenie granic okazao si
niezwykle trudne.
Zdania byy bardzo podzielone.
Kreski na mapie pocigay za sob nastpstwa, o ktrych wczeniej nie myleli, a poza
tym sd Schnitlera nie wypytywa wszystkich mieszkacw nadgranicznych okolic.
Cz ludzi korzystajcych z tej ziemi nie stawiaa potw i nie nazywaa tej ziemi
swoj. Ich nie pytano o zdanie.
Nadszed rok 1751, a sprawa granic wci pozostawaa niewyjaniona.
- Skoro lensman ju chcia zapyta Fina, to chyba mg pomwi z Mikkelem stwierdzi Reijo. - Krtsza do niego droga. Ale moe wola przeprawi si przez fiord do
Skibom? Moe mia inne sprawy do zaatwienia?
Mwi o Mikkelu Kwenie. Powiadano, e to pierwszy Fin, ktry przyby do Lyngen.
Nikt nie bardzo ju wiedzia kiedy, lecz stao si to w czasach wielkiej wojny pnocnej. Mikkel
by teraz starym czowiekiem, ale gow mia jasn. Pozosta rwnie bystry i zdatny do walki
jak za modych lat. Nie wszyscy go kochali, tak ju mia natur, ale przynajmniej go znali.
Mikkel z Tornestad, syn crki dzwonnika i kapitana krlewskiej armii szwedzkiej. Rwnie on
wyruszy w drog na pnoc i uczyni kawaek Ruiji swoim. Wyznaczy granic wok swego
wiata, pasma zielonego ldu pomidzy grami a fiordem w Kileng. Nie potrzebowa adnego
urzdnika, ktry by mu powiedzia, ktrdy biegn granice. Sam je wytyczy. Zawsze te mia
jasne przekonanie, ktrdy wiedzie granica pastwowa. W ogle znany by z jasnych opinii.
Nie zawsze zreszt zgodnych z otaczajcym go wiatem.
- Moe lensman chcia posucha Kwena, ktry nie ma takiego citego jzyka jak
Mikkel Nielsen - stwierdzi Lars ze miechem. - Takiego, ktry pamita wicej ni Mikkel.

- To znaczy, e jestem dla wadz atwiejszy do przeknicia anieli sam Mikkel z


Kileng! - Reijo nie mg powstrzyma si od miechu. - To dopiero niezy pocztek dnia, Lars,
naprawd!
- Nie zwoano adnego sdu - oznajmi Lars. - To adne przesuchanie. Lensman chce
po prostu usysze twoje zdanie, ty przecie znasz rozmaitych ludzi.
Reijo rozumia. Znaczenie mia nie tylko fakt, e by Finem. Gdyby chodzio jedynie o
to, lensman rwnie dobrze mg zwrci si do Mikkela Nielsena Pellega z Vestersida. Ale
Reijo Anttisen Kesaniemi zna rozmaitych ludzi. Jego crki nie odrzucay ani Kwenw, ani
osiadych Lapoczykw z wybrzea, ani tych wdrujcych, ani take Szwedw i Rosjan.
Reijo nie rnicowa ludzi. Moe lensman sdzi, e on nie ma w ogle adnego zdania?
Ze czuje si zmuszony do zachowania neutralnoci, skoro styka si z nimi wszystkimi? Jeli
tak, lensmana czeka niespodzianka.
- Przygotuj teraz ryby, potem si troch oporzdz i powiosuj. Moesz popyn ze
mn, nie przemoczysz ng drugi raz. Ze te wyprawie si bez odzi!
Lars rozemia si.
- To by znacznie duej trwao!
- Nie moecie pyta tego mionika Lapoczykw z gr! Sam tak chtnie nosi dork, e
mona by przypuszcza, i jest jednym z nich!
Reijo poklepa Johannesa po ramieniu, ale ten odtrci jego rk, jakby bya natrtnym
komarem.
- Strasznie jeste dzisiaj zy, Johannesie Hansen! - zamia si Reijo. - Powinienem by
si domyli, e to ty mcisz w sprawie granic. Nie wiesz, e narysowali ju mapy krlowi w
Kopenhadze? Jest ich bardziej pewien ni ty, mj drogi Johannesie!
- O granicach nigdy nie byo nic do dodania - odci si Johannes. - Wiem, ktrdy
biegn. To ci przeklci szwedzcy Lapoczycy nie maj o tym pojcia. Brak im te wstydu, eby
zrozumie, e pot to pot. Wdzieraj si wprost na cudz ziemi! Dosy mam tego. Te
przeklte reny do zdeptay mi ju ziemi i zary trawy. Powtarzaem to ju wiele razy,
mwiem, e jak zobacz na swoim terenie choby jeszcze jednego renifera, to go zastrzel.
Skoro upas si na mojej trawie, to rozsdek sam nakazuje, ebym ja zjad to miso!
Reijo nie stara si uspokoi rozsierdzonego Johannesa. Zwyke przemawianie mu do
rozsdku na nic si nie zdawao. Reijo sysza to ju wczeniej. Nie tylko Johannes tak myla.
Jego ojciec powtarza to samo. Wielu osadnikw znad fiordu Lyngen posuyoby si dokadnie
tymi samymi sowami, bez zmruenia oka. I to nawet po namyle.
- Te Japoskie achy ze Szwecji gotowe s przecign granic przez fiord, eby mc

nazywa t ziemi swoj i twierdzi, e maj prawo sprowadza tu renifery. Gdyby miao im to
w czym pomc, to nawet Pollen nazw Szwecj!
Johannesowi paay policzki. Posiada ziemi uprawn i nieuytki, dwie krowy, owce
jak wikszo innych. Wypywa na pow, troch handlowa drewnem, nie najgorszy by z
niego stolarz. Mia on i jedenacioro dzieci.
A renifery nalece do Lapoczykw, przybywajcych ze szwedzko - fiskich obszarw
na letnie pastwiska nad fiordem Lyngen, od czasu do czasu wdzieray si na ogrodzony przez
niego teren. Skubay soczycie zielon traw, niszczyy poty, tratoway k.
Wtrci si lensman. Gos mia ostry jak fiski n.
- Ty, Reijo Kesaniemi, powiniene mie pojcie o stosunkach panujcych po tej stronie
fiordu. Mieszkasz tu od dawna, wiele podrowae.
- On si przyjani z Lapoczykami! - wypali Johannes. Kark mu poczerwienia.
Policzki take. Patrzy ponuro spode ba, oczy mia ciemne, i z natury, i z gniewu. Rysy twarzy
wskazyway, e mg pochodzi zarwno od jednej, jak i drugiej strony, cho oczywicie
uwaa za niemoliwe, by w jego rodzinie znalaz si jaki Lapoczyk ze Szwecji.
- O tym bdziesz gada, jak ci dopuszcz do gosu, Johannes - zwrci mu uwag
lensman, nie obdarzajc ani jednym spojrzeniem.
Reijo nie widzia powodw do miechu. Mia wraenie, e spoglda w otcha, rwnie
gbok jak tamta, nad ktr sta na poudnie od Alty.
Ta otcha nie bya dzieem adnej rzeki i, doprawdy, nie dao jej si nazwa pikn.
Ta otcha, mroczna i niebezpieczna, zostaa stworzona przez ludzi.
- Jon, brat Hendrika Larsena, trzyma tu swoje reny - powiedzia lensman.
Dla Reijo nie bya to adna nowina.
- Tratuj pola Johannesa Hansena, a Jon Larsen twierdzi, e nie moe poprowadzi
swoich reniferw w inne miejsce. Jest tak samo zapieky jak Johannes.
Reijo westchn.
- Na letnim tingu w Rotsund w tysic siedemset czterdziestym pitym postanowiono, e
szwedzcy Lapoczycy nie maj prawa przepdza reniferw nad fiord. Zakaz obowizuje od
ponad dziesiciu lat, wydano go przed tysic siedemset czterdziestym. Szwedzkim
Lapoczykom nie wolno sprowadza renw poniej ich dawnych siedzib w grach.
- Stare nowiny - odpar Reijo. - Syszaem rwnie o daniach granicznych, jakie
wysuwali Szwedzi. Domagali si piciu sidmych czci terenw laposkich pastwisk.
Norweska miaa by reszta. Chcieli przecign granic niemal nad sam fiord. To byoby
niesprawiedliwe, panie lensmanie.

- Moe mgby powiedzie, ktrdy, twoim zdaniem, powinny i granice?


Reijo wyjani. Oddali si przy tym bardzo od szwedzkich da, zarwno od poudnia,
jak i od wschodu.
- Wskazujesz, e Jon Larsen bezprawnie wypasa swoje renifery na tych terenach zauway lensman.
- Jego rodzina zawsze hodowaa reny w tym miejscu, co Jon Larsen - odpar Reijo. Jego brat mieszka tu na stale. Moim zdaniem, nietrudno jest pogodzi si z faktem, e Jon
przybywa tu ze swoim stadem. Przecie nie chodzi o nieprzeliczone stada i niemoliwe te,
eby zwierzta tak dokuczay Johannesowi, jak ten to przedstawia...
- My wiemy, e to nie jest samo tylko gadanie! - wtrci lodowatym tonem Johannes. Mog wyliczy wicej ni jeden przypadek... - Podnis do gry rce z rozsunitymi palcami. Mog wyliczy tyle przypadkw, a nawet jeszcze wicej, w ktrych zagroeni byli zwykli,
porzdni ludzie. Tak, tak, ci grscy Finowie grozili, e odbior im ycie, a tamci wol trzyma
jzyk za zbami, bo si boj. Przymykaj oczy na to, e renifery niszcz im plony. Godz si z
tym, chocia to ich wiele kosztuje. Bo ci twoi przyjaciele, Kesaniemi, ostrz noe i gadaj, e
grzech spadnie na tych, ktrzy przepdz renifery z pastwisk. Twoi zawszeni przyjaciele
niejednego maj na sumieniu. Te diaby w dorkach, przybywajce ze Szwecji, nie raz pobiy
osadnikw. Ziemi, ktrej ci ludzie nadali wasne nazwy, na ktr maj papier ze stemplem,
zawiadczajcym, e jest ich wasnoci, nazywaj teraz pastwiskiem dla reniferw. Ale ci
ludzie si boj. Doskonale ich rozumiem! Na szczcie ja mam w sobie wicej gniewu ni
strachu i do uczciwoci, eby si do tego przyzna, Reijo Kwenie, e jestem diabelnie
wcieky na tych twoich hodowcw wszy, ktrych tak chtnie gocisz na cyplu! Szwedzcy
Lapoczycy nie maj czego szuka nad fiordem Lyngen! Nie maj czego szuka na moich
polach czy kach. Bd strzela do reniferw, ktre wejd na moj ziemi. Wiem, e wielu jest
gotowych postpi jak ja. Jon Larsen nie jest wacicielem tej wioski, chocia jego brat
przypadkiem si tu osiedli. Ale to, e Hendrik oeni si z kobiet std, rwnie nie oznacza, e
bdzie nam tu krlowa. Dobrze wiemy, skd pochodzi Hansine. Znamy jej rodzin. To dla niej
adna nowo przenie si do laposkiej ziemianki!
adne ze sw, ktre pady jeszcze pniej, nie byy ani troch agodniejsze. Johannes
wyranie rysowa granice swego zdania.
Reijo nie zastanawia si, co o tej sprawie myli lensman. Sam uwaa j za bardzo
przykr.
- Powinnicie chyba porozmawia rwnie z samym Jonem - stwierdzi jeszcze przed
wyjciem. Nie czu, eby czemukolwiek si tu przysuy. Nie powiedzia nic nowego. Nie

uwaa, eby si to na cokolwiek zdao.


- Hendrik mwi, e on pilnuje swoich renw - stwierdzi kwano Johannes. - I e jest
gdzie na poudnie od granicy. Ciekawe tylko, ktrdy ona, zdaniem Hendrika, przebiega?
- Rozmawiaem ju z Hendrikiem Larsenem - powiedzia lensman guchym gosem. - I
wydaje mi si, e jego brat nie potrzebuje lepszego obrocy. Opinia Jona Larsena nie bdzie si
rnia od tego, co twierdzi Hendrik. A Hendrik przynajmniej mwi tak, e moemy go
zrozumie. Nie najgorzej posuguje si norweskim. Oczywicie sycha, e to Lapoczyk, ale
doprawdy nauczy si tu nad fiordem cywilizowanego jzyka.
Reijo wyszed stamtd z paskudn kul w brzuchu. By moe zawsze tak si dziao. Ale
byy czasy, kiedy si tym nie przejmowa.
Ta cz jego ycia istniaa przed Raij, przed Mikkalem. Zanim ludzie z gr stali si
dla niego kim wicej, anieli jedynie wszawymi grskimi Finami i przekltymi szwedzkimi
achami.
Teraz jednak wydobyo si to na powierzchni. Unioso si niczym osad.
Przecie kraj jest taki rozlegy. Tyle tu miejsca.
Reijo wrci do domu, zabra Ivara. Wzi kocioek z rybami i wybra si do Idy i
Sedolfa.
Zasta crk na schodach.
- Jak dobrze by w domu! - oznajmia mu z tym swoim szerokim umiechem, ktry
Reijo tak lubi.
Modszy brat zaj jej cae kolana. Ida mierzwia mu wosy, nim take nie moga si
nasyci.
- Sedolf poszed do Emila. Zabra ze sob Mikkala. Mia pomc Emilowi w stawianiu
jakich potw. Widzisz, tato, jestemy potrzebni tu, w domu! Niewiele mino dni, a ju
nastaa powszednio. Sedolf dostrzega tysic rzeczy, ktre trzeba zrobi. No i jest te
potrzebny innym. - miaa si.
- Na Hailuoto widywaam go a za czsto. Czy ty sobie wyobraasz, e ci bogaci mog
to wytrzyma? S tacy, ktrzy potykaj si o siebie przez wszystkie dni, jakie Bg stworzy w
tygodniu. Nie miaam Sedolfowi nic do powiedzenia, bo przecie przez cay czas by tam ze
mn. Przeywa to samo. Dobrze jest si na troch rozsta, nawet kiedy czowiek jest tak bardzo
zakochany. - Ida westchna. - A teraz ju si skar, e tak rzadko go widuj. Co ze mn jest,
tato? Dlaczego nigdy nie jestem zadowolona?
Reijo umiechn si. Ida zdoaa wnie wiey powiew przynajmniej w jego ycie.
- Jeste moj crk. Crk Raiji. By moe odziedziczya chciwo po obojgu z nas.

Nigdy nie bdziesz miaa do.


Mrugn do niej.
- Zawsze to moje dziedzictwo! - westchna Ida. - Zawsze nawizujesz do tej, ktrej nie
pamitam. O wszystko, czego w sobie nie potrafi wytumaczy, o wszystko to j obwiniasz!
Moliwe, e Ida miaa racj, Reijo nie wiedzia. Po prostu dostrzega w Idzie
nieskoczenie wiele z Raiji. Im crka robia si starsza, tym stawao si to wyraniejsze.
Rwnie przeraajce.
- Mwia co o potach? - wpad jej w sowo. Zakuo go, gdy tylko wymienia to
sowo. - Emil rwnie dosiad tego samego konika?
Ida zdawaa si nie rozumie. Reijo opowiedzia wic, jak spdzi przedpoudnie, w
jakiej sprawie go wezwano.
- Johannes bdzie prbowa podburzy tylu, ilu tylko zdoa - prorokowa Reijo. - Bdzie
malowa diaba na cianie, a na tym obrazie diabe bdzie pas renifery! Bardzo mi si to nie
podoba. Dobrze, e to i owo jest na papierze, ale jestemy ludmi, a nie literami. yjemy na
prawdziwej ziemi, nie za na mapie czy na papierze. Obawiam si, do czego zechc
wykorzysta te swoje papierowe prawa. Boj si, co bd mogli zrobi, majc prawo w rku.
- Dawno ju nie widziaam Jona - stwierdzia Ida w zamyleniu, wypuszczajc Ivara z
obj. - To ten adniejszy z braci, prawda?
Reijo wybuchn miechem.
- Jeste nieodrodn crk swojej matki, o, tak! Moliwe, e inne kobiety rwnie myl
podobnie, kochana Ido, ale niewiele odwayoby si powiedzie to gono.
- Tak, Jon to ten adniejszy z braci - stwierdzia Ida z moc. Zmarszczka midzy
brwiami wygadzia si. - Rwnie pikny jak by kiedy Ailo. Nie jest ode mnie o wiele starszy,
prawda? Hendrik jest w wieku Knuta. Musi tak by.
Reijo kiwn gow.
- To Jon ma takie czarujce oczy - umiechna si jego crka. - Piwne, przepastne,
troch skone. Rwnie jego twarz wyglda jak wyrzebiona w kamieniu, a na szczce ma
blizn, po renie, ktry go kopn. Tak, to on jest taki pikny. Oeni si?
- To ty jeste matk - przypomnia jej Reijo z szerokim umiechem. - Z tego co wiem,
Jon nie jest onaty. Sedolf nie zalecaby ci umizgiwa si do niego, Ido Reijosdatter.
Ida ze miechem zamachna si na ojca. Zaraz potem jednak i ona spowaniaa.
- Emil, zdaje si, wspomina, e ploty zostay stratowane - powiedziaa.
- Nie naley o tym rozpowiada - uzna Reijo. - Z nienawici nigdy nie wynika nic
dobrego.

3
Znad Zatoki Botnickiej drogi ku morzu mogy obra wiele kierunkw. Ta zmierzajca
najdalej na zachd prowadzia do fiordu Lyngen.
Przewdrowao ni niemao ludzi, a miao przej jeszcze wicej. Morze zawsze kryo w
sobie magi dla tych, ktrzy urodzili si wrd lasw w gbi ldu.
Oni szli tymi ciekami ju dawniej. Ju kiedy wszystko to ogldali. On widzia to
wielokrotnie, ona tylko raz.
Mino ju blisko osiem lat, odkd wdrowali tdy w przeciwn stron. Na poudnie. Ku
nadziei.
Pniej wyprawili si jeszcze dalej na poudnie, ku nowym nadziejom. I nauczyli si, e
nadzieja jest jak szko.
Tak atwo pka.
Ona miaa dwadziecia osiem lat, on prawie trzydzieci cztery. Prowadzili ze sob
czworo dzieci. Dwoje zoyli w grobie. Spoczy w ziemi, ktrej rodzice nigdy ju nie zobacz.
Ciko byo je tam zostawia. Ale krzy na cmentarzu nigdy nie mg by jedyn
rzecz, jaka wie czowieka z danym miejscem. Zmare dzieci nie potrzebuj rodzicw. Mieli
czworo, ktre musieli wykarmi. Ich puste rce pragny si czego uchwyci, kosy, grabi, pary
wiose, noside, czego, co byoby ich wasne.
Wyjedali z nadziej na co wasnego. Raz po raz przeywali rozczarowania.
Oszukiwano ich, niekiedy popadali w rozgoryczenie.
Teraz znw podali na pnoc, ku temu, co mogli tam mie, a czego wwczas nie
chcieli dostrzec. Osiem lat temu on tskni za domem, a ona bya gotowa wyruszy wraz z nim,
nawet na koniec wiata, gdyby tak jej przyszo.
Tym razem to ona tsknia do domu, on za jej towarzyszy. Rozumia jej tsknot. Sam
pamita smak maych czarniakw, gotowanych noc w morskiej wodzie.
Rui ja by moe nie bya krain pync mlekiem i miodem, wiele jednak trzeba, by
morze oprnio si z ryb.
Droga bya daleka. Im przecigna si na cay rok. Wdrwk rozpoczli niemal na
samym poudniu Finlandii. Wielu si tam od nich odczyo, wyruszyo na zachd, przez
Batyk, do Szwecji.
Oni nie chcieli.
Wzrok mieli skierowany na pnoc. Nie suchali tych, ktrzy wmawiali im, e na
pnocy Finlandii nie jest wcale lepiej. Na ziemiach Lapoczykw y mogli jedynie

Lapoczycy. A przecie mimo wszystko nie byli ndznymi Lapoczykami! Lecz oni wci
spogldali na pnoc. Nie suchali innych. Znali ten kraj. W gbi ducha zawsze marzyli o
powrocie. Tsknili za jasnymi, zocistymi nocami, za nie majcym kresu niebieskim mrokiem
zimy, za leniwymi letnimi wiatrami i lodowymi igami mrozu.
Jeli kto przyszed na wiat w tej krainie, nalecej do wszystkich i do nikogo, w
adnym innym miejscu nie potrafi poczu si jak w domu.
Wdrowali, kierujc si ku morzu. Ku niebieskiemu fiordowi. Ku widokowi pokrytych
niegiem szczytw po jego drugiej stronie. Ku spachetkom ziemi wrd gr u ujcia rzeki
Skibotn.
Wdrowali do domu.
U schyku wieczoru na cyplu rozlego si pukanie do drzwi. Pora bya na tyle pna, e
Reijo zdy ju dwukrotnie przekrci klucz w zamku, jak to mia w zwyczaju. Soce
przetoczyo si ponad szczytem Pollen, zmierzao ku nowemu dniu nad grami na samym
kocu fiordu.
Reijo otworzy jednak, nie pytajc, kto przychodzi. Wci wierzy w dobre intencje
ludzi. I za kadym razem, gdy dzienne wiato wydobywao na wierzch inne ich strony,
przeywa gbokie rozczarowanie.
Musia a oprze si o futryn, kiedy zda sobie spraw, kim s wczdzy na jego
progu. Zabrako mu sw.
Mczyzna by jasnowosy i ciemnooki. Reijo w yciu widzia tylko jedn par oczu,
ktre posiaday t sam gbi, t sam barw.
Kobieta rwnie miaa jasne wosy, lecz bardziej zociste ni mczyzna, janiejsze,
niemal biae. Oczy byy natomiast niebieskie jak kawaki nocnego nieba letni por.
Mijajce lata nie obeszy si z nimi agodnie. Wyryy bruzdy na twarzach, wypisay
swym atramentem histori udrki i rozczarowania.
- Nie spodziewaem si, e jeszcze kiedy was zobacz - powiedzia Reijo szczerze,
szeroko otwierajc przed nimi drzwi. Wzi na rce jedno z maych.
Matti nis dwoje, ostatnie dziecko trzymao Elise za rk. - Ale zawsze bdzie tu dla
was dom.
Reijo ju zachca ich do wejcia w ciepo izby.
- Na Jumal, jak wy wygldacie! Elise nareszcie si rozemiaa, z ulg, dwicznie.
Pozwolia Reijo przygarn si do piersi. ciskaa go, miejc mu si w koszul.
- Mae ptaszki wracaj z powrotem do gniazda - umiechn si w jej wosy wzruszony
Reijo. - Nie wierzyem, e jeszcze was zobacz. Nie sdziem, e ktokolwiek z nas jeszcze o

was usyszy.
- Dobrze wrci do domu - powiedziaa Elise.
Nie puszczaa Reijo. To by ojciec, taki, jakiego zapamitaa. Opoka z dziecistwa.
Najlepszy czowiek na tej ziemi.
- Jak dobrze jest wrci do domu!
To bya na cyplu dziwna noc. Noc, w ktrej trzeba byo opowiedzie o omiu minionych
latach.
Helena pocielia dzieciom, nie zadajc zbdnych pyta. Poznawaa wszystkich z
opowiada Reijo. Staa si do tego stopnia gospodyni znad fiordu, e nie daa nawet mycia
malcw przed pooeniem ich spa.
Tak czy owak byy na to zbyt zmczone.
Przy stole w kuchni zostali jedynie doroli. Elise gadzia jego blat domi, piecia
wypolerowan powierzchni.
- Dobrze byo przy nim siedzie - wspominaa. - Pamitasz, Reijo, te wieczory, kiedy
kade z nas chciao ci mie tylko dla siebie, eby mc z tob dzieli myli, spyta o co, co
wydawao si trudne?
Reijo rwnie si umiechn, na poy ze smutkiem.
To stao si ju histori, ale rzeczywicie byy takie zote chwile, takie, ktre miay
prawdziw warto.
Zachowa je, zapamita wiele problemw, z ktrymi zwracali si do niego jako dzieci.
Teraz stanowiy one w jego pamici wielobarwny kopiec lici.
- Chciabym znw zgromadzi was wszystkich wok tego stou - mrukn. Wszystkich. Nigdy nie zabraknie tu miejsca dla adnego z was. Mio byoby znowu zobaczy
wasze twarze.
Reijo dugo patrzy na Elise. Kiedy bya z nich wszystkich najadniejsza. Miaa liczn
twarzyczk, byszczce niebieskie oczy, usta jak kwiat, a wosy koloru kosw zboa spyway
jej fal po plecach. Sylwetka drobna i delikatna, Elise poruszaa si lekkim krokiem, a od caej
postaci bia agodno.
Teraz miaa ju dwadziecia osiem lat. Zeszczuplaa. W opinii Reijo bya wprost
nieprzyzwoicie wychudzona. Jej rce nabray czerwonawego odcienia, przynalenego
spracowanym doniom. Te rce trudziy si i marzy.
Na twarzy widoczne byy bruzdy, ktrych nie wyrzebi umiech. Chocia i zmarszczek
od umiechu nie brakowao, lecz tych niedobrych Elise miaa wicej, w kcikach ust, na czole,
nie potrafia te rozluni szczk, jak gdyby przyzwyczaia si je napina.

Barki lekko pochylay si ku przodowi.


Reijo pamita, jak prosto trzymaa si kiedy. Elise jako jedyne z dzieci pamitao
Raij. Elise zawsze staraa si j naladowa w drobiazgach, przeja po niej gesty i miny.
Moe sama nawet nie czua, e tak si dzieje.
Wci poruszaa w osobliwy sposb gow, skadaa donie na piersiach dokadnie tak
jak Raija, budowaa przed sob pot, granic oddzielajc j od innych. Opieraa rce na
biodrach i stawaa na szeroko rozstawionych nogach, tak samo jak robia kiedy Raija.
Ale wyraz jej twarzy gdzie przepad, podobnie jak bysk oczu. Teraz Elise wydawaa
si przede wszystkim zmczona. Reijo przyszo do gowy, e moe wtedy powinien by bardziej
stara si zatrzyma ich nad fiordem.
Tu byoby im lepiej.
- Mylisz teraz, e nigdy nie powinnimy std wyjeda - powiedzia Matti, brat Raiji.
Podobnie jak ona mia w sobie co tajemniczego. Co, co rzucao urok. Mgby sta w
achmanach, czarny od brudu, a mimo to wzbudziby zaufanie.
Matti Alatalo mia w sobie ciepo, jak iskr na dnie brunatnoczarnego spojrzenia.
- Byo tu dla was miejsce - westchn Reijo. Nie musia si przed nikim ukrywa, wszak
to jego rodzina. - Moglicie mie dzi o wiele, wiele wicej, Matti. Tak, myl o tym. Ojciec
myli w ten sposb. Ojciec pragnie wszystkiego, co najlepsze dla swoich dzieci, a Elise jest
moim dzieckiem, nie mojej krwi, lecz serca. Oczywicie, e o tym myl i wcale si tego nie
wstydz.
- W domu mogo by dobrze - odpar Matti. On, mwic o domu, mia na myli
Tornedalen. Nie musia tego nikomu wyjania. Oni go rozumieli. Rozumiaa go nawet Helena.
- Gdyby mama nie wysza za Akiego. Gdyby Aki nie postanowi ograbi mnie ze wszystkiego,
gdyby nie by tak potwornie zazdrosny o tat. Nie wystarczyo mu, e ojciec nie yje, ja byem
jego synem i ja take nie mogem dosta nic ponad ziemi, ktra kiedy mnie zakryje. Tak
wanie myla Aki. Gdy nie moglimy ju duej wytrzyma, wybralimy si na poudnie.
Dugo wdrowalimy, zatrzymywalimy si u obcych. Szukalimy miejsca, gdzie byoby nam
lepiej, gdzie znalazyby si dla nas przestrze i nadzieja, cho nie mielimy nic ponad dwie pary
rk. Bylimy na tyle modzi, e dalibymy sobie rad. Tak nam si wydawao.
- Pochowalimy dwoje dzieci wrd jezior i lasw w Savolaks - oznajmia Elise z
gorycz. - Tak daleko zawdrowalimy. One zawdroway tak daleko. Hannu i Eeva, nie poyli
duej. Nigdy nie zobaczyli wicej ze wiata ni cieki, lasy i jeziora. Mieszkalimy w ubogiej
chacie, ona bya ich domem. Mieli trzy i cztery lata. Nigdy nie chc tam wraca. Lecz pochowaam tam rwnie cz swojej serdecznej krwi, zostay tam moje najstarsze dzieci.

Matti delikatnie pogadzi Elise po wosach. Do na moment zatrzymaa mu si przy jej


policzku. Powid po nim dwoma palcami, a potem uj rk obie jej donie. Bez wzgldu na to,
co przeyli, nigdy nie stracili siebie nawzajem.
- Tam, na poudniowym wschodzie, w Suomi, te nie jest jak w niebie - powiedzia
Matti z ponur min. - Nie my jedni stamtd odeszlimy, wielu wyjechao ju w zeszym roku.
Rok wczeniej take. Ubodzy wszdzie klepi bied. Nas ona dotyka jako pierwszych. My
pierwsi wyrywamy korzenie, jak gdyby nasze nie sigay rwnie gboko jak bogaczy.
Wikszo wyruszya na zachd, chodziy suchy, e na poudniu Szwecji s lepsze czasy, a to
podobno ten sam kraj, ten sam krl. - Matti wzruszy ramionami. - Czeg mielimy szuka w
Szwecji? Ludzie mwili, e jestemy szaleni, ale my wolelimy wrci tutaj.
- Do domu - szepna Elise, a w oczach zapaliy jej si gwiazdki.
- Bardzo si ciesz, e wrcilicie - powtrzy Reijo i pogadzi Elise po policzku.
- Do domu...
- Nie moemy siedzie wam na gowie - stwierdzi Matti. - Nie moglibymy, nawet
gdyby by sam. A ju na pewno nie teraz, kiedy masz rodzin, Reijo. Do ju dzieci
upychae po wszystkich ktach.
- Zawsze znajdzie si tu dla was miejsce - owiadczya Helena.
Reijo rozpieraa duma z ony. Bya w tej chwili pani tego domu, okazaa serce, jakiego
zawsze si po niej spodziewa. Objawia te strony swojej osoby, przez ktre j pokocha.
- Ida i Sedolf take maj do miejsca - doda Reijo z byskiem w oku. - A nie s wieo
upieczonym maestwem.
Matti zawtrowa mu w miechu.
- Poza tym - doda Reijo - poza tym mam ziemi, ktr mog przepisa na swoj crk.
Jeli Matti bdzie si opiera, Elise, tobie nie wolno ustpowa. Masz do niej prawo, nie dam ci
wicej, ni dabym kademu z was. Marny z tego miejsca widok, ale wy przecie jestecie
przyzwyczajeni do nizin, do lasw i rwnin. To do was pasuje. W przyszym tygodniu moemy
zacz cina drzewa na dom. Pewnie trzeba bdzie wyprawi si dalej w dolin, eby znale
odpowiednie drewno. Musicie przecie mie ciany, ktre znios zim.
- Dobrze wiesz, e nie moemy odmwi - odpar Matti. Z wielkim trudem
przychodzio mu branie czegokolwiek. Nie umia prosi o pomoc, nie bardzo umia j te
przyjmowa.
- Ogromnie jeste podobny do swojej siostry - powiedzia Reijo z umiechem. - Dobry
Boe, Matti, masz taki sam upr w oczach jak Raija. Pozbd si go! Takiej dumie towarzyszy
wiele smutku. Wiele blu czy si z dumnie podniesion gow. Wszyscy moemy ugi

karku. Uwaam, e jest w tym sens, e s chwile, w ktrych wymaga si od nas wanie ugicia
karku. Inaczej staby si twardy jak skaa. Przyjmij t ziemi, w niczym ci to nie umniejszy, a
ja nie stan si wikszy. Zmieni si jedynie to, e bdziecie mie dom. Do ju chyba
przewdrowalicie, dostatecznie duo stracilicie. Do wycierpielicie. Po letnich miesicach
nadejdzie zima, moecie j powita wrd wasnych cian. Dam wam ziemi i pomog przy
budowie domu, nie bd si wtrca, co dalej z tym zrobicie. To bdzie zaleao wycznie od
ciebie i od Elise. Wykorzystacie swoje rce i swj rozum. Jeli nie przyjmiesz tego, Matti
Alatalo, to okaesz si wikszym gupcem, ni za jakiego ci kiedykolwiek miaem.
- Dobrze wiesz, e nie moemy odmwi - powtrzy Matti cicho. Bya to dla niego
niezwykle trudna chwila, ale ugi kark i przyj pomoc.
Ten jeden jedyny raz.
- Dzikuj ci. - Matti wycign do Reijo rk, ktr ten mocno ucisn.
- Przynajmniej tyle mog dla was zrobi - rzek Reijo z umiechem. - Przecie jestemy
spowinowaceni. Jeste dla mnie jak zi, no a jako brat Raiji rwnie czym w rodzaju szwagra.
Do diaba, Matti, twoje dzieci s moimi wnukami! Miabym si nie troszczy o wasne wnuki?
- Wiedziaam, e wszystko jako si uoy, gdy tylko wrcimy do domu - westchna
Elise. Zarzucia Reijo rce na szyj i mocno go uciskaa. - Dzikuj ci, tatusiu Reijo powiedziaa, caujc go w oba policzki. - Tak ci kocham i dzikuj za to, e ty wci kochasz
mnie i moj rodzin!
Reijo w oczach zakrciy si zy. Gos lekko mu zachryp. Prawie si zawstydzi.
- Nazwalicie jedno z dzieci po mnie? - chrzkn.
- Reijo Fredrika - umiechna si Elise. - Ma trzy lata. Urodzi si w styczniu tysic
siedemset czterdziestego smego. Tego roku wydaam na wiat dwoje.
- Urodzajny rok - zachichota Matti z wisielczym humorem.
- Mikael Elias urodzi si w grudniu - wyjania Elise z rumiecem na policzkach. - Eija
- Marja, najstarsza z tych, ktre nam zostay, jest z lipca tysic siedemset czterdziestego
sidmego. A w listopadzie w czterdziestym dziewitym przysza na wiat najmodsza, Inkeri
Raija.
- Nadalicie im imiona, ktre wiele wa - stwierdzi Reijo. - Ciesz si, e tylu z nas
zapamitalicie.
- Nie sdzilimy, e kiedykolwiek tu wrcimy - rzeka Elise ciszonym gosem. - I nie
chcielimy was zapomnie. Nadanie im imion po was miao by pewnym sposobem na to,
ebycie byli z nami. Sposobem, by zachowa was ywych w pamici.
- My mamy jednego Mikkala - powiedzia Reijo. - Mielimy te Raij. - Musia

chrzkn, nim opowiedzia, co si wydarzyo w Lyngen, w Tornedalen i w Archangielsku.


Rozwija wtki ze wszystkich tych stron wiata. Przekazywa im to, co sam wiedzia.
To bya duga, dziwna noc w chacie z bali na cyplu. Jasna, przytulna, wypeniona
sowami. Wypeniona opowieciami.
Dopiero gdy nadszed ranek, doroli si pooyli.
Tego ranka Reijo nie wyprawi! si na fiord, eby owi ryby na obiad.
- To ko ojca! - stwierdzia Ida, marszczc brwi. Odgarna wosy z czoa. Niepokj
ksa j jak mrwki. - Ale na kole nie siedzi Helena i to na pewno nie jest ojciec! Na Jumal!
Zapaa Sedolfa za rami i ucisna go tak mocno, e ze miechem prosi, by przestaa.
I Ida pucia go, pucia i jego, i wiadro, ktre trzymaa w drugiej rce. Rzucia si
biegiem. Spdnice zadara niemal do kolan, by w niczym jej nie powstrzymyway. Ida nigdy nie
ulegaa temu, co nazywano nakazami przyzwoitoci. Mylaa sercem i na ogl docieraa tam,
gdzie chciaa, zazwyczaj bardzo prdko.
Pobiega im na spotkanie. Pakaa i miaa si przez zy, ktre prawie j olepiy, lecz
stopy migay po kpach trawy. Znaa je dobrze, nie prboway podstawia jej nogi.
Zdyli zatrzyma wz, nim do nich dotara. Elise zeskoczya na ziemi, jeszcze zanim
znieruchomia, i rzucia si biegiem do Idy. Ich spojrzenia spotkay si wczeniej, ni otworzyy
swoje objcia. Pacz i miech sploty si ze sob, tak samo jak one oploty si ramionami.
Sowa byy tu zbdne.
Matti, zsiadszy z wozu, przez chwil si im przyglda. Patrzy te na pikny dom i
poczu lekkie ukucie w sercu. Nie dlatego, eby zazdroci Idzie czegokolwiek, lecz to, co
widzia, nie mogo si rwna z yciem, jakie oni wiedli przez ostatnie osiem lat.
Ida przypomniaa sobie o Mattim, popatrzya na niego ponad ramieniem Elise, lecz nie
chciaa puszcza siostry.
Matti ze miechem obj je obydwie. Tuli obie. Poczu policzek Idy przy swoim.
- Jumala! Ale jestem szczliwa! - westchna Ida. - Nie mona by a tak
szczliwym! Kiedy wrcilicie? Skd przybywacie? Wielkie nieba, nikt nigdy nie przypuszcza, e kiedykolwiek jeszcze was zobaczymy! Nie sdziam, e dane mi bdzie to przey!
e zobacz was, o ktrych ledwie miaam miao myle, bo tak mi si od razu robio
smutno. Bo was nie byo...
Nadszed Sedolf, nis Mikkala na barana. Chopczyk przyglda si scenie szeroko
otwartymi z ciekawoci oczyma.
Elise na widok maego dech zaparo w piersiach.
- Na Boga, Ido, przecie to caa Raija! Nie mona by a tak do kogo podobnym!

- Ida te jest podobna do Raiji - stwierdzi ciepo Matti, wichrzc rude wosy Idy. Tylko to ciepo rni j od Raiji.
Poda rk Sedolfowi.
- Zakadam, e to ty jeste nieszcznikiem, ktry musi poskromi moj dzik
siostrzenic. Krew Alatalo nigdy nie milknie. Trzeba si nauczy z ni y. Jestem Matti.
Sedolf kiwn gow, zachichota. Spojrzenie, jakie posa onie, powiedziao Mattiemu
i Elise, e Ida mdrze wybraa. By moe by to jeden z chopakw z rodziny Bakken, lecz ten
mia w sobie co wicej ni tylko umiech i bysk w oku.
- Elise poznaem od razu - powiedzia Sedolf. W piwnych oczach zapalio mu si ciepo,
gdy na ni patrzy. Przez to spojrzenie Elise poczua si jak jedna na tysic. Podziw Sedolfa by
szczery, nie udawany, jak u niektrych mczyzn.
Sedolf dostrzega pikno w kadej kobiecie. Kocha kobiety, uwaa, e s pikne i
bardzo interesujce, na razie jednak adnej nie udao si odcign go od Idy. Wolno przecie
dostrzega pikno rwnie u tych, ktrych si nie kocha.
- Pamitam, e Simon biega w zaloty na cypel rwnie z myl o tobie - cign z
umiechem. - Ty na pewno mnie nie zapamitaa, byem wtedy ledwie chopczykiem, takim
jak Ida, lecz nie tak samo czarujcym.
Spojrza niemal z pieszczot na kobiet, ktr polubi.
- Syszelimy ju o tobie - rozemia si Matti, jowialnie klepic Sedolfa po plecach.
Ogolony wyglda teraz znacznie modziej, troch si te oporzdzi. - Reijo i Helena
opowiedzieli nam o wszystkim, co si z wami dziao, odkd opucilimy cypel. To prawdziwie
popltana tkanina, moja Ido. I twoje ycie, i innych. Ale by moe taki ju jest los ludzi naszej
krwi, nie wiem.
- Czy nie cudownie, e tatu ma Helen? - Ida wprost tryskaa radoci. Obejmowaa
Elise w pasie. Wci nie bardzo moga uwierzy, e to Elise. Ich Elise. Jej Elise.
- Zasuy na to - stwierdzi Matti. - Moe to musiaa by kobieta, pochodzca z innych
stron. Taka, ktra nie znaa Raiji, nic o niej nie wiedziaa. Trudno jest mierzy si z Raij i
naladowa j.
- Opowiadajcie teraz! - Ida pocigna ich w stron domu. - Musz wiedzie wszystko.
Moja ciekawo jest taka sama jak dawniej. Macie dzieci?
- Czworo - odpara Elise. Umiechaa si. Na twarzy miaa wypisan dum.
Ida znw j uciskaa.
- Helena podbia ich serca. Uczepiy si jej spdnicy. Rozmawiaj z ni po fisku,
piewaj piosenki, ktre znaj. Jestem o ni prawie zazdrosna. Ale musz przyzna, e

cudownie jest i swobodnie bez jednego dzieciaka na rku, a drugiego na plecach. Wiem, e
to, co mwi, moe zabrzmie nieadnie, ale tak w tej chwili czuj. Przybywamy z daleka.
Dwoje tam zostao. Dwoje oddalimy ziemi w Savolaks.
Musieli opowiada jeszcze raz. Czynili to chtnie, cho rozdrapywali w ten sposb stare
rany, ktrym powinno pozwoli si zablini. Moe jednak w ten sposb usun przynajmniej
cz ropy zebranej pod strupami. By moe dziki temu unikn wrzodu. Moe rana zagoi si,
nie pozostawiajc blizny.
Sedolf pokazywa Mattiemu zagrod. Mikkala prowadzi za rk.
Matti nigdy nie darzy sympati Simona, moe przede wszystkim dlatego, e Simon by
kiedy jego rywalem, rwnie ubiega si o wzgldy Elise. W drodze omwi to z on do
dokadnie.
Oboje nastawili si ju, e Sedolf okae si nowym Simonem, e z pewnoci go nie
polubi. By jednak mem Idy, postanowili wic przynajmniej udawa, e wszystko jest w
porzdku.
Mikkalowi pozwolono pobiega, chocia ka waciwie powinna spokojnie czeka.
Mieli kosi dopiero za kilka dni.
- Dobrze, e wrcilicie - powiedzia Sedolf, umiechajc si pgbkiem.
Typowy umiech Bakkenw, pomyla Matti.
- Potrzeba nam ludzi do sianokosw.
- To akurat potrafimy - odpar Matti cierpko. - Nakosilimy si ju dla innych. Popatrzy na swoje rce. - Nigdy si nie spodziewaem, e bd wielkim gospodarzem, ale
marzyem o wasnym spachetku ziemi. O utrzymaniu dla siebie i swojej rodziny. To wanie
chciaem ofiarowa Elise w Finlandii. Ale Finlandia mnie nie chciaa. Jestem wic z powrotem
tutaj, przyjm ziemi od Reijo. Nie wydaje mi si to suszne. Ale nie mam wyboru. Elise
wrcia, eby tu zosta. W Suomi nigdy nie czua si jak u siebie. Teraz wrcia do domu. Umiechn si. - A mj dom jest tam, gdzie ona.
- Reijo nie spodziewa si, e to, co daje, dostanie z powrotem - powiedzia Sedolf,
zrywajc dbo trawy. Nie spuszcza z oczu Mikkala. Pilnowa chopca. - Ale tak trudno jest
dzikowa. Ja te nie chciaem nic od niego przyj. atwiej ju byo co wzi od Knuta i
Anjo. Reijo to mj najlepszy przyjaciel, ale jest te moim teciem. I jest na tyle mczyzn,
eby zrozumie, e mczyzna czuje si coraz mniejszy, gdy stale musi za co dzikowa...
- Jak zdoae zdoby Id? - wyrwao si Mattiemu. miechem prbowa zamaskowa
ostro swoich sw. - Pamitam j tylko jako dziewczynk - powiedzia. - Ale ju wtedy bya
licznym maym trollem. Upartym jak sam diabe. Reijo mwi, e poruszya niebo i pieko,

kiedy Ailo znikn. Ale przy tobie uspokoia si i dorosa. Okieznanie kogo z rodu Alatalo to
wedug mnie prawdziwie bohaterski czyn. Jestem jednym z nich. Wiem, z czego zrobiona jest
nasza krew. ar na palenisku wieczorem to drobiazg w porwnaniu z ni. To chyba co na
ksztat przeklestwa. Jak ci si to udao?
- Synnym urokiem Bakkenw - odpar Sedolf natychmiast, miejc si. - Przyznaj si,
e wanie o tym mylae?
Matti zachichota. Zauway, e wzrok Sedolfa nawet na moment nie odrywa si od
Mikkala. To rwnie nie byo udawane, lecz jak najbardziej szczere.
- Owszem, przyszo mi to do gowy - potwierdzi. - Ida jest tak bardzo podobna do Raiji,
a z Raij zawsze czya si powaga. Wielu byo w jej yciu, lecz kady z nich co dla niej
znaczy. Nigdy z nikim nie igraa. Moe obdarzaa ich rnymi kawakami swego serca, lecz
troszczya si o kadego z nich. Ja te miaem kobiety przed Elise. Odkd si z ni zwizaem,
jest ju tylko ona. My rwnie jestemy sobie straszliwie wierni. Raija te bya wierna. Na swj
sposb. Mikkal powinien y. Kochaaby go, pozostaaby z nim a do mierci. Reijo by na to
pozwoli, ju taki jest. Zrobiby to dla niej. - Matti westchn. - Tacy ju jestemy. Po prostu.
Dlatego musi by z ciebie kawa chopa, Sedolfie Bakken, skoro nasza Ida wybraa akurat
ciebie.
- Skoro moga wybra mnie tak prdko? Wszyscy mylelimy, e Ailo nie yje. I w
pewnym sensie tak jest. Ja, gdybym by Ailo, uczepibym si jej. Za diaba bym jej od siebie nie
puci.
Sedolfowi stan przed oczami Ailo. Zobaczy twarz w masce, bez maski. Widzia ten
bl.
- Kochaem Id. Kocham j. Po prostu tak si stao. Nie dlatego, e tego chciaem, a ju
na pewno nie dlatego, e ona tego chciaa. Chciaa czeka na Ailo, dopki nie osiwieje. I bya
pierwsz kobiet, z ktr mogem rozmawia. Pierwsz, ktr mogem nazwa przyjacielem.
Ida nie bya z tych, z ktrymi czowiek przewala si na sianie. Ida zawsze bya tak, z ktr
czowiek si eni.
Matti wycign do Sedolfa rk. Tamten uj j zaskoczony. Nie rozumia.
- Nie liczyem na to, e ci polubi - wyjani Matti. - Sdziem raczej, e nie bdzie
midzy nami sympatii. Sta mnie na tak szczero. atwiej byoby mi przyj w rodzinie syna
Mikkala. Pamitam Ailo jako chopca. Pamitam go, jak Maja i Simon si pobierali. I pniej.
Przystojny by z niego chopak. By synem Mikkala. Bardzo lubiem Mikkala.
- Ja natomiast jestem kuzynem Simona? A ty nigdy go nie lubie...
- To prawda, jeste kuzynem Simona. Ale masz w sobie co - rozemia si Matti. - A

pamitaj, e nie patrz na ciebie oczami kobiety. Elise zdya ju szepn Idzie, e jeste
przystojniejszy od Simona, a to znaczyo, e masz jej bogosawiestwo.
miali si teraz razem.
- Troszczysz si o Id - rzek Matti z powag. - Troszczysz si o maego. Niczego ponad
to od ciebie nie wymagam. I jeste mczyzn.
- I nic ju wicej? - spyta Sedolf. Potrafili mia si razem. Matti lubi takich ludzi.
Lubi, gdy nosili w sobie miech. W ostatnich latach niewiele mia powodw do
miechu, lecz skonno do artu i tak w nim pozostaa. Gdyby nie miech, z pewnoci ju by
nie yli.
- Poza tym potrzebna mi pomoc, gdy bd cina drewno na dom - powiedzia Matti. Miaem nadziej, e si zaofiarujesz.
- Ale oczywicie. - Sedolf opar si na okciu. - Uwaaem, e uznasz to za oczywiste.
Jestemy rodzin. Trzymamy si razem. To mi si najbardziej podoba w tej dziwnej rodzinie
Idy. To, e wszyscy s sobie tacy bliscy. Ze wszyscy do niej nale. Wszyscy sobie pomagaj.
Dziki temu nietrudno jest komu podzikowa.
A Matti, patrzc na niego, owiadczy:
- Jeste jednym z nas.

4
Plotki w wiosce nad fiordem miay stopy i skrzyda. Podobnie jak we wszystkich
maych wioskach, w ktrych kada nowa twarz stanowi temat do rozmw.
Lensman uzna, e skoro znalaz si ju we wsi, musi zajrze na cypel do Reijo
Kesaniemiego. W ten sposb przynajmniej ukrci gadki, e nie przejmuje si tym, co do niego
dociera.
- Syszaem, e gocisz pod swoim dachem obcych, Kesaniemi. - lensman nie zauway
tu nikogo poza Reijo, jego on i ca gromad dzieciakw. Najstarsze wygldao na nie wicej
ni cztery, moe pi lat. Ale z pewnoci wszystkie te maluchy nie mogy by rodzonymi
dzieciakami Reijo.
- Lensman jest w bdzie - odpar Reijo, na moment odrywajc wzrok od kosy, ktr
ostrzy. Sianokosy stay ju u progu, roboty byo wicej ni do.
- Goszcz moj przybran crk, jej ma i dzieci - cign Reijo. - Rodzina to nie obcy.
Lensman poczu si nieswojo, niemal si zakopota. Ten Fin jakby go poprawia, mwi
mu, co jest suszne, a co nie. Jak gdyby Reijo podejrzewa go o bdny pogld na t spraw.
- Pobrali si tutaj podczas jarmarku w roku tysic siedemset czterdziestym trzecim powiedzia Reijo.
- Elise jest crk Evy i Fredrika Skogslett. Fredrik uton w Finnmarku, kiedy Elise bya
zaledwie dziewczynk. Zacign si na d Kristiana Elvejord, pierwszego tecia Raiji, mojej
pierwszej ony. Eva spodziewaa si drugiego dziecka, kiedy nadeszy wieci o jego mierci.
Nie wytrzymaa tego. Zgina z wasnej rki, powiesia si. Ogromnie smutna historia.
Dziewczynka j znalaza. Raija zaja si Elise, wzia j do siebie. Ja j wychowaem, jest dla
mnie jak rodzona crka. Jak moje dziecko. Matti to brat Raiji, z Elise nie czyy go adne
wizy krwi, mogli si pobra bez przeszkd. Nie wymieszaa si ta sama krew. Postanowili
wyjecha do Finlandii. Okazao si, e le wybrali. Teraz tu wrcili. To rodzinna wioska Elise.
Matti to zdolny chop. Dam im ziemi. A ty, lensmanie, zadbasz o waciwe pieczcie.
- Dopki za nich gwarantujesz - mrukn lensman. Sysza ju wczeniej urywki historii,
ktr nakreli mu teraz Reijo. W historii wikszoci rodzin znad fiordu byo wiele osobliwoci.
W duym stopniu wynikay one z faktu, e tyle ludw mieszao si ze sob, tyle rnych nacji.
- Miabym za nich nie gwarantowa? - z ostroci w gosie spyta Reijo. - To moja
rodzina. Tu jest ich miejsce. Prawda, e zniknli na jaki czas, lecz to nie znaczy, e nie nale
do tego miejsca. Mogli odej std nawet na trzydzieci lat, a potem tu wrci. Wci
nazywaliby to miejsce swoim domem. Lensman to rozumie? Czy w sercu lensmana nie ma

rwnie takiego miejsca?


Lensman nie odpowiedzia. Surowo rzecz biorc, ten Kwen nie mia prawa zadawa
podobnych pyta, myli przedstawiciela wadzy to nie ich sprawa, tych ludzi znad fiordu
Lyngen. On po prostu sprawowa swj urzd, wywizywa si ze swoich powinnoci, by sprawiedliwy. Niewiele mieli powodw, eby skary si na niego i na sposb, w jaki wykonywa
swoj prac.
Ale myli z nimi nie dzieli. Oni nie byli tacy jak on, nie mogli go zrozumie.
Nie odpowiedzia. Rzuci tylko par zda o pogodzie. Oznajmi, e spodziewa si w
wiosce Lapoczykw i e zamierza pomwi z nimi o reniferach, nad ktrymi nie byli w stanie
zapanowa. Przecie mona chyba upilnowa stado, by trzymao si z daleka od cudzej ziemi?
Na to pytanie Reijo nic nie odpar. Uda, e w ogle nie pado. Nie zachca lensmana
do pozostania. Niczym go nie poczstowa.
- Zachowae si chyba troch nieuprzejmie? - spytaa go pniej ostronie Helena.
Wadza budzia w niej lk. Znaa jzyk ludzi sprawujcych wadz, znaa municia
skrzyde wadzy. Zawsze si baa, e Reijo stanie si co zego. On tak mao zwaa na granice,
ktre przekracza.
- Byem szczery - odpar Reijo. Zmik od jej troski, w gosie zabrzmiaa mu agodno.
- Sdz, e lensman to rozumie, Heleno. Wydaje mi si, e ceni sobie szczero i odrobin
mskiej odwagi. Raczej nie spodziewa si, e wszyscy bd przed nim peza i liza mu buty.
Przyszed pieszo z gr. Nogi mia lekko wykrzywione na zewntrz, ubrany w skry, w
skrzanej czapie nacinitej na uszy. Niewyronity. Stopy niosy go naprzd, lecz w chodzie
wyczuwao si niech. Jak gdyby nie w smak mu bya ta wdrwka.
Ida poznaa go od razu. W przeszoci, w dziecistwie, pojawia si kadego lata. Kry
si w cieniu letnich miesicy jej modoci. Upyno ju kilka lat, odkd widziaa go ostatnio.
Jeden z letnich przybyszy. Jeden z tych, ktrzy co roku cigali z paskowyw Szwecji
na wybrzee, zgodnie czy niezgodnie z prawem. Stada reniferw nie znay granic. Jego ludzie
zawsze wdrowali z porami roku. I z renami. Przemierzali t ziemi. yli na niej. Nie szukali
wrd mchu i porostw kresek widocznych na mapach. Ludzie po obu stronach byli tacy sami.
Dopiero za ycia ostatnich trzech, czterech pokole granice zacz wyznacza jzyk. Wci jednak mwili tak, e mogli si ze sob porozumiewa po obu stronach kresek na mapie.
Ida kiwna do niego ze schodw, gdzie siedziaa razem z Elise. Ich kubki z miodem
byy do poowy napenione. W dzbanku sporo jeszcze zostao.
- Przyjd, odpocznij, Jonie Larsonie! - zawoaa. - To ten z braci, ktry by taki pikny szepna do Elise, chichoczc. - Pamitasz?

Elise pamitaa. Szwedzkich Lapoczykw nie przewijao si tu a tylu, eby ich twarze
nie wbiy si w pami mieszkacw wioski, ktrzy widywali ich rok po roku.
- On nie jest duo modszy ode mnie - powiedziaa Elise. - Kiedy wic widziaam go
ostatnio, by zaledwie chopcem, ale najwyraniej i on wyrs na mczyzn.
Przypatryway mu si oczami kobiet. Zapamityway msko. Ida miaa racj, by
pikny. Ciemny jak zimowa noc, jak czas ciemnoci. Spoglda podejrzliwie spod prostych
czarnych brwi. Patrzy wrcz nieprzychylnie. Nie spodziewa si po otaczajcym go wiecie
zbyt wiele dobrego. Nos mia prosty, nieduy, mocno zaznaczone koci policzkowe,
prostoktn twarz ze zmarszczkami miechu i bruzdami, ktre narysowao zmczenie. Mocna
twarz. Taka, ktr si pamita.
Oczy mia prawie czarne, ciemniejsze nawet ni Sedolf, lekko skone. Patrzyy
badawczo, oceniajco, nieufnie. Znak na szczce, w ktr kiedy kopn go renifer, drobna
nierwna blizna. Zapowied doeczka w brodzie, jak gdyby kto nacisn j kciukiem i znak
zosta.
Na pewno delikatnej budowy pod skrzan kurt. Pas ciasno opina biodra. Podkrela,
e s bardzo wskie. Szczupe nogi w spodniach z garbowanej skry. Wstki kumagw
opinay ydki niczym tcza.
Rzeczywicie by pikny.
cign czapk. Sprbowa przygadzi czarne, rozczochrane wosy, ale nie na wiele
si to zdao. Przywitawszy si z nimi, przysiad na trawie, chocia Ida wskazaa mu miejsce
obok nich na schodach.
Nalaa mu miodu. Woya kubek do ylastych rk. Wypi yk. Pijc, nawet na moment
nie spuszcza z nich oka. Jakby cay czas si pilnowa.
- Lata miny, odkd ci widziaam - powiedziaa Ida, obdarzajc go najpikniejszym ze
swych umiechw. Zwykle niosy ze sob mnstwo soca, na og roztapiay wszelkie lody.
- Lepiej, ebymy si tu w ogle nie pokazywali - odpar, podnoszc jeden kcik ust. Mamy nie schodzi nad fiord. A ty te bya ostatnimi laty zajta, Ido Reijosdatter.
- Zwykle zagldae do ojca si przywita. Umiechn si.
- Robiem tak co roku. Nie mam a tylu przyjaci w okolicach Ivguvuotna, ebym nie
zdy zajrze do wszystkich. Fiord moe jest i duy, lecz progi, ktre przekraczam, nie tak
liczne, bym nie umia ich policzy.
- Wybierasz si teraz gdzie dalej? - dopytywaa si Elise. - Mamy wz, moesz si
zabra z nami.
- Id do lensmana. - Jonowi Larsonowi pociemniaa twarz. - da od nas wyjanie.

Chce wiedzie, gdzie przebywamy. Podobno niektrzy twierdz, e renifery stratoway im ki.
- Westchn. - Nie pojmuj, dlaczego w ogle chce nas sucha. Przecie nasze sowa i tak nic
nie znacz. Gdy przyjdzie co do czego, to i tak bdzie ufa tym, ktrzy mieszkaj tu na stae.
Nasze wyjanienia zostan zapisane, ale nic nie bd znaczyy. Nikt si nimi nie przejmie.
- Z ojcem te lensman rozmawia. - Ida mwia z tak sam powag jak mody
Lapoczyk, siedzcy przed nimi w trawie. - Ojciec si ba - dodaa. - Ba si nienawici.
- Twj ojciec to niezwyky czowiek pod tym wzgldem - stwierdzi Jon. - U nikogo nie
liczy wszy na karku. Trzyma si raczej tego, co kto ma w rodku. Tak, to nie jest zwyczajny
czowiek.
- Tylko ty masz zeznawa? - zdziwia si Elise.
- Tylko ja mog przyj - odpar Jon. - Kto musi przecie zosta przy reniferach. eby
nie stratoway cudzych k - doda z chichotem.
Kobiety miay si wraz z nim.
- Niektrych z mczyzn stracilimy na jaki czas. Pojawia si plotka, e pewien
czowiek za grami na pnocy sprzedaje wdk. Droga tam natychmiast si skrcia. - Oczy
mu pociemniay. - U nas te, niestety, s ludzie o sabych duszach - rzeki z przygnbieniem. Niektrych wdka zwyciya. Dzbany z gorzak stay si dla nich jedynym bogiem. Teraz
my, inni, musimy si zajmowa ich rodzinami. Przecie baby i dzieciaki nie s niczemu winne.
Nikt z nich nie prosi, eby mczyni sprzedawali dusz za wdk.
- Nie tylko u was tak si dzieje - zauwaya Ida.
- Ale nas tak mocno to dotyka - odpar Jon. - Nam s potrzebne rce do pracy. Nasza
bieda jest taka naga, kiedy wdka pynie swobodnym strumieniem. Wiedz o tym rwnie ci,
ktrzy ni handluj. Oni chc czego wicej ni tylko pienidzy.
Ida nie wiedziaa, co powiedzie. Czua jedynie, e Jon nie powinien powtarza tego
kadej napotkanej osobie. Mogo si to dla niego okaza niebezpieczne.
- Nie powiem o tym lensmanowi - rzek, jakby czyta w jej mylach. Moe domyli si
po uniesionych brwiach, pozna po spojrzeniu, proszcym, by mia si na bacznoci. Przynajmniej nie teraz. Taki ju si zrobi ze mnie tchrz. Teraz chc tylko spokoju. Mj brat tu
mieszka i bdzie mieszka dalej. Nie chc niczego psu Hendrikowi. Jeli zrobi si gorzej ni
jest, bdziemy musieli raczej poszuka sobie nowych pastwisk, bez wzgldu na to, jak bardzo
moe si to okaza trudne. Bd trzyma jzyk za zbami. Mwienie o swoim na nic si nie zda.
To i tak bd jedynie litery na papierze. A kto wie, co si z tymi papierami stanie. Moe je
spal? Wtedy nikt nie bdzie pamita, co mwiem. Tak ju po prostu jest.
Zarwno Ida, jak i Elise mu wierzyy. Rzeczywicie tak byo. Nawet tu, nad samym

fiordem, istniaa drabina. By moe nie miaa a tak wielu stopni, lecz i tak kady zna swoje
miejsce na niej.
Jon by Lapoczykiem. Grskim Lapoczykiem. Szwedzkim. Wdrownym. Finem z
gr. Tyle mia nazw. Ich brzmienie rwnie mwio za siebie.
Dla takich jak on przeznaczony by najniszy stopie drabiny.
Znw stan na nogi, ciao mia mikkie i spryste. Krok lekki. Z umiechem odstawi
oprniony kubek na schody, niedaleko od spdnicy Idy.
- Dobrze byo zwily gardo - powiedzia. - Niezy mid warzysz, Ido ono Sedolfa.
Mnie na pewno nie uda si znale ony, ktra by rwnie dobrze opanowaa t sztuk.
- Czy aby dawno ju nie powiniene by si oeni? - zaartowaa Ida. - Jeste przecie
starszy ode mnie.
- Musiaem najpierw mie wasne zwierzta - odpar z powag. - Upyno kilka lat, nim
naznaczyem do cielt dla siebie. Mj ojciec wci jeszcze yje, a z dobrego serca nie odda
stada nikomu. Teraz mam ju wasne stado. I wybraem pewn dziewczyn, ale nie wiem, czy
to si stanie tej zimy, czy moe nastpnej. Chciabym mie te wasne gospodarstwo, kiedy si
bd eni. Nie chc dzieli namiotu z moj rodzin ani z rodzin ony. A ona cigle jeszcze
potrzebna jest w domu. Bdzie wic, jak bdzie. Prdzej czy pniej na pewno si oeni.
Ida mu wierzya. Wiedziaa, e ich zwyczaje i sposb ycia bardzo si rni od jej
wiata. Ailo w nim y, lecz ona ledwie si ich domylaa. Byy jej obce.
- Id nad fiord - oznajmi. - Jestem przyzwyczajony do marszu. My nie jedzimy
wozami.
Kobiety spoglday za nim. Towarzyszyy mu wzrokiem tak dugo, jak si dao.
- Tak mogo wyglda moje ycie - powiedziaa Ida cicho, gdy Jon znikn wrd sosen
i nie widziay ju nawet jego cienia. - Ailo i ja moglibymy tak teraz y. Takie mogoby by
moje ycie. Nigdy si nad tym nie zastanawiaam. Waciwie nigdy nie dostrzegaam
nienawici, a ty?
- Wczeniej mnie to nie dotyczyo - odpara Elise. Bruzdy wok jej ust zaznaczyy si
wyraniej. - Teraz mog si domyla, jak to jest. Przez wiele lat ja rwnie byam rwnie mao
wana. Polubiam Fina, uchodziam wic za osob odpowiedniego urodzenia, ale tam na
poudniu Finlandii nie to si liczyo. My bylimy na samym dole. Tam nie pojawiali si Lapoczycy. Nie mielimy wasnej ziemi, jedynie goe rce i si do pracy. Bylimy ubodzy,
najndzniejsi, na samym dnie. Jak pomyje. Najprostsi. Teraz potrafi si ju domyli, jak si
czuj tacy ludzie jak Jon. - Urwaa na chwil. - Z czasem zrozumiaam, jak musia si czu
Mikkal. I Raija. Raija, gdyby moga, tak czy inaczej by go wybraa. Czy ty rozumiesz, jak

bardzo go kochaa? Zdecydowaaby si bez zmruenia oka spa na najniszy stopie, by mc


go dzieli razem z nim.
- Powinna bya powiedzie to Mai - westchna Ida, trc brod o podcignite kolana. Maja cigle ywi gorycz wobec mamy. Nawet teraz, cae lata po jej mierci, wci ma do niej
pretensje. A Maja ya inaczej ni wikszo ludzi. Powinna j zrozumie. Tak dobrze przecie
rozumie Ailo. Ze wzgldu na Ailo okazaa tyle miaoci.
- Wizy krwi pomidzy Ailo a Maj zawsze byy silne, wprost niezwyke. Rzadko si
takie spotyka. Wydaje mi si, e Maja byaby w stanie wicej zrobi dla Ailo ni dla kochanka,
tak gboko sigaj. To wynika z czego wicej ni tylko z faktu, e s rodzestwem. S sobie
tacy bliscy, jak gdyby krew midzy nimi bya jeszcze gciejsza.
Elise odetchna gboko. Patrzya na Mattiego i Sedolfa. Sedolf prowadzi za rk
Mikkala.
- Lubi tego twojego Sedolfa - umiechna si Elise. - Masz teraz bardziej zwyczajne
ycie, ni miaaby z Ailo. Tak czy owak.
- Tak. - Ida o tym wiedziaa. - Wanie takiego ycia pragn. wiadomo, e Ailo yje,
ogromnie boli. Czasami boli naprawd. Nie pragn jego mierci. To nie jest a takie ze, jak
moe zabrzmie. Po prostu przyzwyczaiam si do mylenia o nim jak o umarym i teraz gdy
wiem, e to nieprawda, wielki bl sprawia mi wiadomo, e, Ailo nie moe dosta tego, co ja
mam. Ani nic, co byoby cho troch podobne. A ja tak bardzo bym chciaa, by mia co
takiego. ycz mu tego z caego serca.
Elise zmienia temat. I to bez zbdnych wstpw. Najwyraniej pragna zdy z
powiedzeniem tego przed nadejciem mczyzn.
- Ja nie wierz, e Raija nie yje.
- Przecie on tak mwi! - oburzya si Ida. - Kapitan rosyjskiego statku powiedzia nam
o tym. Ojciec go pozna. Ojciec widzia chopczyka. May by podobny do mnie. Do mamy. A
tamten owiadczy, e ona nie yje.
- Macie na to tylko jego sowa - obstawaa przy swoim Elise. - Nie jest to z mojej strony
jedynie yczenie, Ido. Nie wierz, e ona umara. Ktre z nas wyczuoby, gdyby naprawd
odesza. A przecie adne z nas nie odnioso takiego wraenia. Ja czuj, e ona yje, wci yje.
Ida tylko krcia gow. Dyskutowali ju na ten temat, zarwno tu, w domu, jak i na
Hailuoto.
Nie miaa siy duej tego roztrzsa.
- Ona nie yje - owiadczya. - A nawet jeli rzeczywicie nie umara, to musz wobec
niej czu to samo co Maja. Nigdy jej nie zrozumiem. Ona powinna wrci, Elise! Nie moesz

twierdzi, e ona cigle yje, bo wtedy mwisz jednoczenie, e nas zdradzia. e pozostaa
tam, chocia wiedziaa o naszym istnieniu. Tego bym nie zniosa! Nie potrafi znie
wiadomoci, e a tak bardzo mnie nie chciaa. Dla wasnego dobra wol myle, e ona nie
yje.
Wida byo, e mczyni znaleli odpowiedni ton midzy sob. Idzie cieplej si zrobio
na sercu. Tak bardzo chciaa, eby si polubili. Bez Sedolfa nie czua si pena. A Mattiego
darzya wielk sympati.
- Kto tu do was zaglda? - dopytywa si Sedolf. Zauway mczyzn odchodzcego z
okolic ich domu. Widzia jego plecy.
- To by Jon, brat Hendrika. - Ida poczua, e ogarnia j bezsilno. - Lensman chcia z
nim mwi. Nie podoba mi si to tak samo jak ojcu.
- ki s wane - powiedzia Sedolf cicho. - Nawet jeli nikt nie liczy dbe trawy, to
kady spachetek ziemi, jaki da si skosi, jest ogromnie cenny. A reny tratuj traw, cho moe
nie tak czsto i nie tak duo, jak niektrzy twierdz. Nietrudno o przesad, zwaszcza gdy mwi
si o kim, kogo si ani nie zna, ani nie chce polubi.
- To wyznaczanie granic wprowadzio jeszcze wicej wrogoci - stwierdzia Ida. W jej
gosie zadwiczaa uraza. Poczua, e w piersiach jej si sznuruje. Przecie Lapoczycy ze
Szwecji nie byli obcy. Z ich rodu wywodzi si Ailo, a ona go kochaa.
- Zawsze wybuchay ktnie pomidzy tymi, ktrzy mieszkali tu na stae, a tymi, ktrzy
wdrowali - przypomnia Matti. Od tak dawna wdrowa, e dobrze o tym wiedzia. - To samo
dzieje si w Finlandii, a tam wcale nie Lapoczycy wdruj, przynajmniej nie w tych
miejscach, gdzie bylimy. Wcale nie okazywano nam wikszej sympatii, chocia bylimy
Finami jak oni.
- To co zupenie innego - powiedziaa Ida, upierajc si przy swoim. - To jeszcze
gorsze. Nienawi wybucha nie tylko dlatego, e renifery tratuj ki. Gdyby tak si nie dziao,
znaleliby si tacy, ktrzy wymyliliby inny powd. Tu chodzi o co innego. Musicie to chyba
widzie.
Sedolf ucisn j, rozemia si jej we wosy, w poysk miedzi.
- Ida tak bardzo si tym przejmuje, poniewa jej zdaniem Jon jest taki przystojny.
Prawda, kochanie? Gdyby nie mia takich przepastnych piwnych oczu, do ktrych czujesz tak
sabo, pewnie nie przemawiaaby tak gorco w jego obronie?
Ida wyrwaa mu si, zakla z wciekoci tak ostro, e pozostali nie mogli
powstrzyma si od miechu.
- Nie moesz obrci tego w art, Sedolfie! To powana sprawa! Nie syszae, co

mwi ojciec? Powiniene sucha raczej jego ni Emila i innych gupkw, ktrzy myl
jedynie o sobie!
Zgarna spdnice i znikna w domu. Mocno szarpnite drzwi trzasny o futryn jak
monety na ladzie kupca.
- Czy ona ju zupenie nie zna si na artach? - zdziwi si Sedolf z niepokojem i z
rezygnacj w oczach.
- Moe posune si troch za daleko? - stwierdzia cicho Elise. W tej chwili dostrzega
w Sedolfie podobiestwo do Simona. Nie kady miech dwiczy rwnie przyjemnie. Nie z
kadego artu mona si serdecznie mia.
- Ida plonie gorco, gdy ju si do czego zapali, Sedolfie. Bya taka ju jako
dziewczynka. I zbyt wiele si pod tym wzgldem nie zmienia. Dla niej to bardzo powana
sprawa. Zrozumiesz, dlaczego, jak tylko gbiej si nad tym zastanowisz.
Oczy Elise przesuny si po czarnowosym chopczyku na podwrzu. May mia twarz
Raiji, imi nosi po Mikkalu.
Syn Ailo.
- Nie dostrzegasz jej lku, Sedolfie? Zapominasz, dlaczego? Taka nienawi potrafi
bdzi rnymi drogami. Moe si obrci rwnie przeciwko niewinnym. Ida o tym pamita.
Sedolf przekn lin. Wasne niemdre sowa zaczy dawi go w gardle, jakby trudno
byo je przeu. Zaserwowa je Idzie. C za bezmylno!
- Zawsze myl o Mikkalu jak o wasnym synu - powiedzia wreszcie. - Jest naszym
dzieckiem. Nie uwaam, eby by inny. Ona nigdy o tym nie mwia. - Pochyli gow. - Co wy
musicie sobie o mnie myle?
Nie zaczeka jednak, a mu to powiedz, tylko poszed za Id.
Ida siedziaa na wenianej derce, ktr na dzie zacielali ko. Skulia si, rkami
obejmujc ydki, z policzkiem przytulonym do kolan. Na twarzy miaa wypisany gniew i bl.
Zby zacisna na dolnej wardze. Z uporem nie dopuszczaa do siebie paczu. Walczya z nim.
Jego Ida. I niczyja.
Swoja wasna. Niezwyka.
- Wybacz mi!
Sedolf przysiad na samym skraju ka i delikatnie dotkn rki ony, pogadzi j
palcami. Odszuka spojrzenie Idy.
Bya teraz taka trudna. Rwnie trudno byo pochwyci jej wzrok, jak zachci
przejedzon ryb do zapania si na haczyk z przynt w leniwe letnie dni.
- Nie pomylaem - doda.

Wzburzy jej wosy, odgarn z czoa do tylu. Wsun palce pod drobn, zdecydowan
brdk.
Na twarzy Idy pojawio si co na ksztat umiechu.
- Rzeczywicie nie pomylae, Sedolfie - westchna. - Tyle masz w sobie wesooci.
Tak atwo by Sedolfem, to ci spada wprost z nieba. Nawet wrd blu potrafisz si mia.
Umiesz artowa wrd aoby. To dobrze. Innym rwnie osadzasz ycie. Czsto tak si
dzieje. Nie potrafi ci zrozumie. Dzikuj Bogu za ciebie. Czasami jestem najzupeniej
przekonana, e na ciebie nie zasuyam, a w chwilach takich jak poprzednio mam przeklt
pewno, e tak samo ty nie zasugujesz na mnie.
Nareszcie wyraz jej twarzy ju bardziej przypomina umiech, by bardziej rzeczywisty.
Jego take.
- Chyba jeste teraz na tropie prawdy - stwierdzi Sedolf, ale zaraz spowania. - Nigdy
na ciebie nie zasugiwaem, Ido Reijosdatter. Ostrzegaem ci o tym od samego pocztku.
Mwiem ci przecie, e dokonaa marnego wyboru.
Pocaowa j w kciki ust. W obydwa. A potem wtuli wargi w jej usta.
- Nigdy mnie nie odwodzie od tej decyzji - powiedziaa Ida, tulc si do niego
policzkiem. - Sam tak nie mylae, Sedolfie Bakken. Jak chcesz, potrafisz namiesza ludziom
w gowie.
- Chciaem, eby mnie wybraa - przyzna. - A to, co stao si przed chwil, to by art,
ktrego ostroci nie dostrzegem. Wiem, e mwisz powanie, kochana. Ja te uwaam, e to
le, kiedy dzieje si niesprawiedliwo. Bez wzgldu na to, kogo si krzywdzi. Nie trzymam
strony tych, ktrych nazywasz gupcami, ale te i nie twierdz, e Jon i szwedzcy Lapoczycy
zawsze maj racj. Jelibym tak powiedzia, byoby to kamstwem. Oni popeniaj bdy jak
wszyscy inni. Gdybym temu zaprzeczy, zrobibym z nich dzieci, ktrymi przecie wcale nie s.
S tacy jak my, chocia si od nas rni.
- Jeli nienawi trafi na podatny grunt, zacznie rosn i rozprzestrzenia si powiedziaa Ida drcym gosem. - A wtedy niewiele czasu upynie, jak kto sobie przypomni,
e ojciec Mikkala by Lapoczykiem. Ta nienawi moe si obrci przeciwko mojemu
dziecku. Boj si, Sedolfie.
Obj j, nie mg powiedzie nic innego, ni zapewni j, e to si nie stanie. On take
si ba.

5
Matti i Elise wybrali si z powrotem na cypel, zanim zrobio si prawdziwe popoudnie.
Nie dogonili Jona po drodze. Wida szed lekkim krokiem, przywyk do wdrwek w
kumagach.
Wszystko byo takie zwyczajne. Mglisty bkit, niemal szaro nad ich gowami. Lasy
wycigay do nich ramiona. Palcami gazek gadziy i ich, i konia.
- Nie czujesz, e jestemy w domu? - dopytywaa si Elise. Chona aromaty lata.
Rzeka piewaa dla nich pieni zupenie inne od tych, ktrych suchali ostatnio. Nie byo drugiej
takiej rzeki.
- Wkrtce tak bdzie - powiedzia Matti szczerze. - Troszcz si o to miejsce. Polubiem
Ruij ju od pierwszego razu, gdy si tu znalazem. Polubiem j i nie polubiem.
- To nie jest Finlandia - umiechna si Elise, a jej do przemkna po jego policzka
Rozumiaa go, rozumiaa jego mio. Widziaa, jak z naboestwem szed po zaronitych
polach, z ktrych jego ojciec powyciga kamienie, ktre jego ojciec uprawia. Matti gboko
zapuci tam korzenie. Zboe roso w Tornedalen.
- To nie jest Finlandia - zgodzi si z ni. Byli wobec siebie tacy szczerzy.
Znaleli Jona. Dogonili go. Plac targowy by pusty, jak by powinno o tej porze roku.
Niektre kramy podday si wiatrowi. Cz rozebrano po ostatnim jarmarku. Deski
uoono w stosy, czekay na nastpny targ. Czekay, a ten nieduy, otwarty, nieco bagnisty
spachetek ziemi znw zapeni si ludmi. Ludmi przychodzcymi z gr, z morza, znad rzeki.
Ze skrawkw k nad fiordami, z rwnin nad Zatok Botnick, z ponurych lasw na wschodzie
Finlandii, z otwartych paskowyw, na ktrych wiatr piewa najczystszym gosem...
Niektre kramy wci stay, postawione przez ludzi majcych do rodkw na
wzniesienie budowli dostatecznie mocnej, by stawia opr przyrodzie.
Znaleli Jona. Dogonili go. Lea twarz do ziemi, nos mia wcinity w such traw,
usta niemal jej pene. Gdyby upad na plecy, udusiby si wasn krwi.
Elise zacisna oczy. Poznaa go raczej po ubraniu ni po twarzy, strasznie napuchnitej,
posiniaczonej i zakrwawionej. Na policzku wida byo odsonite ywe ciao, jedno oko
cakiem zapucho. Wosy zlepiy si krwi.
- Dobry Boe - szepn Matti. Przez moment klcza przy Jonie, nie wiedzc, co robi.
Narasta w nim gniew, a zy cisny mu si do oczu. Przekl je w duchu, mikka strona jego
osoby znw chciaa zwyciy. Mia oczy na mokrym miejscu.
- Nie ruszaj go, on musi strasznie cierpie. Matti popatrzy na Elise i powoli pokrci

gow.
Na twarzy ukaza mu si grymas przypominajcy miech. Przypominajcy tyle innych
uczu.
- On nic nie czuje - zapewni on. W ustach mia gorycz. - Pieko go pochonie, jeli go
nie przeniesiemy, Elise. Ci, ktrzy go pobili, porzdnie wzili si do roboty. Jumala wie,
dlaczego to zrobili. By moe wrc, eby dokoczy swego dziea.
Matti rozejrza si dokoa, ale nikogo nie zobaczy. Mimo wszystko nie czu si zbyt
pewnie. On teraz rwnie by tu obcy. Wiele lat upyno, odkd y nad fiordem. Dawno ju
nikt go tu nie zna. Domyla si, e to nie przemawia na jego korzy.
- Musisz mi pomc, Elise. Przeniesiemy go na wz. Trzeba go zabra na cypel, do
Reijo.
Elise tylko kiwna gow. Nie podobao jej si, e go ruszaj. Chocia widziaa, e
mczyzna jest nieprzytomny, czua, e jej dotyk rwnie sprawia mu bl. A nie chciaa tego.
Uja go jednak za stopy obute w kumagi, pomoga dwign.
Nie spuszczaa wzroku z twarzy Jona, jakby czekajc, a Lapoczyk jknie z blu albo
otworzy oczy i powie, e robi mu krzywd.
Wyglda, jakby cakiem uszo z niego ycie.
- Kto? - rzucia Elise w powietrze. Wypatrywaa rwnie winowajcw. Spojrzenie byo
niczym iga, prowadzca fastryg pomidzy pniami sosen w stron gr przez brzozowy las i
kpy wrzosu na morze, na fiord, ktry tkwi nieporuszony. Nie dostrzega na nim adnej odzi.
Nikogo nigdzie nie byo.
- Taka jest Ruija - powiedzia Reijo przygnbiony. Wypuka szmatk w zimnej wodzie
i znw delikatnie przycisn do rany. - Do tu jedzenia dla wszystkich i miejsca dla
wszystkich. To Ruija, a granice istniej tylko na papierze.
W jego gosie brzmiao rozgoryczenie, lecz przebija przez nie gniew.
Dzieci, przypatrujc si wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, cisny si w kcie
kuchennym. Suchay i usioway zrozumie na swj sposb. Szerokie spdnice Heleny nie
zdoay zasoni ich przed tym widokiem, chocia siedziaa przed nimi, tworzc jakby cian
odgradzajc ich od tego, co dziao si w izbie. Ale ciekawskie pary oczu wyglday ponad jej
kolanami, zza plecw.
Jon lea na awie przy stole, krew cieka mu z twarzy, z otwartych ran na nagim torsie.
Uoenie rki zakrywajcej oczy mwio, e cierpi, ale by przynajmniej przytomny. Sporo
czasu musiao min, nim wrcia mu wiadomo.
- Potrzebujesz czego? - spytaa Elise jednym tchem. Wielkimi oczami patrzya na

Reijo. Miaa wraenie, e przeniosa si w czasie. Byy ju kiedy chwile podobne do tej, moe
nie tak znw wiele i nie takie powane, ale wryy si w pami.
- Moe zi? Trzeba oboy przynajmniej niektre rany. Dobry Boe, poranili go
noem?
Elise nigdy czego podobnego nie widziaa, nie prbowaa nawet sobie wyobrazi. Nie
pytaa, w jaki sposb Jon otrzyma te rany. Zadawaa sobie jedynie pytanie, kto mg to zrobi.
Tylko to.
- Noem i zaostrzonym kijem - powiedzia Reijo. - Niech Matti zabierze std dzieci. Dla
Elise krew to nie pierwszyzna. Szkoda, e nie ma Raiji, jej donie potrafiy przynie ulg. Albo
Mai. Maja te to umie.
- Masz kor wierzbow? - dopytywaa si Elise. Starannie przeszukiwaa mae
naczynka, ktre Reijo przechowywa w gbi naronej szafki.
- W tym maym drewnianym pudeeczku. Reijo ociera krew, dotykajc na tyle
delikatnie, eby nie zacza pyn obficiej.
Helena przyniosa napeniony do poowy dzbanek wdki. Bez sowa postawia go na
stole. Elise zaja si gotowaniem wysuszonej kory z wierzby. Na cyplu uwaali, e najlepsza
na rany jest kora wierzby albo czeremchy.
Nauczya ich tego Raija, ktra sama zdobya t wiedz od Ravny, swojej przybranej
matki. Od Ravny, matki Mikkala, babki Ailo.
- Dlaczego? - pytaa Elise. - Kto to zrobi?
- Powinienem by pojecha z wami - zduszonym gosem powiedzia Jon.
Opuci rk. Cierpia, lecz mia rwnie do odwagi, by obejrze wasne rany i
obraenia.
- Zabito kogo w Kafjorden - powiedzia Reijo przygnbiony.
Wzi nawleczon przez Helen wygit ig. Uywa jej do szycia agli. Ni rwnie
przeznaczona bya do tego celu. Dosy dugo si gotowaa.
- Nikt dokadnie nie wie gdzie. Lensman otrzyma o tym wiadomo. Nie mg czeka
na Lapoczykw, po ktrych posa. By tutaj. Plotki szybko si rozprzestrzeniy,
prawdopodobnie wanie o to chodzi. Pewnie wystarczyo, e Jon jest jednym z ludzi z gr.
- Ale przecie Jon nie mia nic wsplnego z tym, co si stao w Kafjorden - zdumiaa si
Elise.
- Podobno szwedzcy Lapoczycy zabili kogo w jakiej odludnej zagrodzie. Rwnie
tutaj s ludzie, ktrzy nie potrafi naleycie oceni sytuacji, kochana Elise. Jon to Jon,
Lapoczyk, z drugiej strony granicy, ktrej sami nawet nie jestemy w stanie zobaczy. Reijo

by mroczniejszy ni padziernikowe dni, pene wichrw z poudniowego zachodu, zrywajcych licie z drzew.
- Musz ci pozszywa, chopcze - rzek, zwracajc si do Jona.
Lapoczyk lekko kiwn gow i ju zacisn zby. cign brwi, jakby chcia broni
si przed tym, co, jak si spodziewa, nadejdzie.
Elise otworzya dzban z wdk. Podaa mu go.
- Nie, dzikuj - odmwi.
- To jak lekarstwo. Troch znieczuli. Z pewnoci odczujesz cholerny bl.
Jon zdoa si umiechn. Po Elise sycha byo i wida, e nie jest pierwsza do
przeklinania. Jej usta rzadko mieway okazj posmakowania takich sw.
- Niech sobie cholernie boli - odpar ochryple. - Ja nie bior wdki do ust.
- Bd musia nala jej na rany, ktre zeszyj. Ale nikt nie powie, e wypie t wdk.
Bdzie ci palio tak mocno, e moe nawet nie poczujesz szycia.
Zamia si z gorycz. Ten umiech by w nadmorskich wioskach niczym piekca sl,
niczym fale, zaamujce si o brzeg.
- Szyj ju wreszcie! - zniecierpliwia si Helena, wiedziona wspczuciem dla rannego. To nie jest niedzielna wizyta, podczas ktrej naley najpierw uci sobie pogawdk!
Reijo umiechn si do niej. Zaj si tym, co musia zrobi. Brzydzi si kadym
szwem, rozlewa wdk, nitka wielokrotnie mu si supaa.
Jon jako wytrzymywa. Niemal przez cay czas mia otwarte to oko, na ktre widzia.
Jego spojrzenie ledzio ruch igy. Zaledwie kilka razy musia je zamkn.
Usyszeli, jak zgrzyta zbami. Z tym wyjtkiem spomidzy jego warg nie wydoby si
aden dwik.
Tylko z czoa pyn mu pot, ktry sprawia, e twarz stawaa si mokra, a czarne wosy
lepiy si do skry.
Elise prdkimi, chodnymi rkami opatrzya rany. W miejscach najgbszych obrae
przyoya okad z wywaru z kory wierzbowej. Jon bacznie j obserwowa. Z cichym,
mrocznym alem mieszaa si wdziczno.
Helena czekaa ju z mikkimi wenianymi okryciami, w ktre starannie go opatulia.
Pod kark wsuna mu puchow poduszk. Rce jej si trzsy.
- Ja nie mog tu zosta - owiadczy Jon Larson. Rwnie jasne byo, e nigdzie nie moe
pj. Jeszcze przez jaki czas.
- Jestem potrzebny na pastwiskach.
- Nie moesz teraz biega po paskowyu za reniferami - powiedzia mu Reijo. - Prawd

mwic, nie powiniene teraz nawet rozmawia, powiniene ju dawno temu zemdle. Nie
moesz tam teraz pj. Przede wszystkim dlatego, e donikd nie dojdziesz. A poza tym nie na
wiele by im si tam przyda.
- Oni prawdopodobnie si tam wybior. Nie mog tu zosta. W obozowisku nic o tym
nie wiedz!
Reijo westchn. Wida los postanowi, e podejmowanie trudnych decyzji na stale ju
bdzie jego udziaem. Jon mia racj. W niejednym krew si teraz gotowaa. Rozsdek
wdeptano w ziemi. Bardzo prawdopodobne, e ludzie znad fiordu wyprawi si do obozowiska Lapoczykw. Bardzo prawdopodobne, e ukaraj tych, ktrzy nic zego nie zrobili.
- Pjd tam z Mattim - obieca Reijo. - Ciebie zawieziemy do Idy i Sedolfa. Lepiej, eby
w domu, w ktrym bdziesz lea, by mczyzna. Na wypadek, gdyby gupota zwyciya.
Jon zgodzi si z tym. W milczeniu. Przede wszystkim dlatego, e ju sama prba
poruszenia si sprawia mu potworny bl.
- Byem w modoci lekkonogim pasterzem - powiedzia Reijo. Mimo wszystko zdoa
si umiechn. - Moecie w to wtpi, chocia Elise powinna mnie takiego pamita. Ona
moe zawiadczy, e stary czowiek was nie oszukuje.
- Ty moge by wszystkim - przyzna Jon ochryple. Bl nie pozwala mu na wicej
sw.
Przenosiny nie wpyny na poprawienie stanu Jona. Ale bl wzmg si a do takich
granic, e przesta ju co znaczy. Jon stara si z nim walczy, zatrzyma go, lecz nastpnym
krokiem byo zapomnienie, sen i utrata przytomnoci.
Pot la si z niego strumieniem. Widzia tylko na jedno oko, a i - to przez mg. Zmusza
si jednak, by je otwiera. Zby zgrzytay o siebie, krtko obcite paznokcie raniy spd doni.
Nad sob widzia niebo pod postaci niewyranych trjktw, blakncy niebieski poysk
wrd zieleni i bieli liciastego lasu. Bkitne kawaki lustra wrd sterczcych iglastych
palcw sosen.
Nic innego nie widzia, nie by w stanie dwign gowy, by cho troch poszerzy pole
widzenia.
By zdany na tych ludzi. Nie na tyle nieznajomych, by nazwa ich obcymi, nie do
bliskich jednak, by uwaa ich za swoich. Mg jedynie lee i ufa, e pragn jego dobra. Nie
znosi takiego uzalenienia. Zawsze sta na wasnych nogach, owszem, zaleny od innych
mieszkacw siida, lecz od nikogo wicej. Z tamtymi czyy go wizy krwi, trzymali si
razem.
Byli ptakami z jednego stada, z tego samego klucza, cigncego po pogodnym niebie.

Przejrzyste, brunatnozielone oczy Idy pomidzy czarnymi rzsami napeniy si


gniewem, blem i aoci.
Ida bya jak rodzina. Wszyscy znali jej histori, rwnie Jon. Pamita tamt mod
dziewczyn, ktra poruszaa si tak lekko, pamita jej miech tak dwiczny, e nie opuszcza
go nawet w snach. Nie pozwala mu zasn, jak potrafi czasami zrobi letni deszcz, niezmordowanie stukajcy lekko o ptno namiotu.
Jon zna Ailo. Ida staa mu si niemal rodzin. A zatem nic zego w tym, e bdzie jej
ciarem.
- Jest kilku takich, ktrzy wcale nie myl - westchna pniej, gdy uoyli Jona w
ku na strychu. Okrya go starannie, miaa takie matczyne rce. Pod skr i wenianymi
derkami Jon zmieni si w dziecko.
- Dobrze si tu mieszka - cigna Ida. Pomidzy brwiami zarysowaa jej si pionowa
zmarszczka. Zapowiadao si, e z latami zrobi si ostrzejsza. Bdzie mwi o jej yciu nawet
wwczas, gdy Ida nie otworzy ust.
- Starczy tu miejsca dla wszystkich. Wasze stada nigdy nam nie przeszkadzay, a
przecie mamy ki o wiele bliej waszych pastwisk ni inni. To dziwne, e nam nie wadz. I
przecie wy zawsze tu bylicie. Ta ziemia jest rwnie wasza.
Jon sprbowa si umiechn, lecz to nie byo atwe. W kadym razie Ida na dobre
zdobya sobie teraz miejsce w jego sercu. Staa si jakby rodzin. Staa si kim, kogo chtnie
widziaby w siida. Ludzie byli rni i myli take miewali rne. Rodzina Reijo Kesaniemiego
bardzo si pod tym wzgldem odcinaa od innych. Oni potrafili oglda jedn i t sam rzecz z
dwch rnych stron. Potrafili wej w pooenie innych.
- Chtnie porozmawiaabym z krlem i z tym Schnitlerem! - owiadczya Ida, tak
mocno poruszajc przy tym gow, e wze wosw na karku grozi, e si rozpadnie.
Wzbudzia w Jonie wiar, e gdyby tylko udao jej si porozmawia z krlem i z ludmi wytyczajcymi tu granice, zdoaaby pozmienia mapy.
- Nigdzie nie ma tak, eby tylko niektrzy mogli korzysta z ziemi, z nieuytkw czy z
lasw. Tyle przecie jest miejsc, ktrych nie grodzimy. Tyle jest przestrzeni, z ktrej wsplnie
korzystamy!
- Ty powinna by krlow - jkn Jon. - Krlem! Ida rozemiaa si. Zostawia go w
spokoju, eby odpocz. Moe zdoa usn, cho w to akurat wtpia. Ble nie pozwol mu
spa. Musi by wycieczony, eby zasn.
Nadcignli gromad. Nie przywykli do dziaania w pojedynk. Stawali si odwani,
gdy wiedzieli, e za plecami maj innych.

W rkach trzymali zaostrzone kije. Johannes nis strzelb.


Mikkal akurat zasn. Ida przed chwil do niego zagldaa. Nie mina ani jedna noc,
eby nie wstawaa do synka. Przecie to noc zabraa jej malek Raij. Ida nie ufaa nocom.
Nawet tym jasnym.
Sedolf wczeniej wyprawi si do Emila. Chcia poyczy strzelb. Ida prawie
wybuchaa miechem, gdy sobie o tym przypominaa. A do chwili, kiedy skryta za zasonami
zobaczya, jak podchodz pod dom.
Wstrzsn ni strach. Bya tu tak samotna, jak tylko czowiek moe by sam. Na pomoc
tych, ktrzy pozostali w domu, nie moga liczy. To ona musiaa broni rannego mczyzny i
dziecka.
Wbiega na gr po schodach. Jon przynajmniej powinien wiedzie, co si dzieje.
Zdyszana stana w drzwiach. Jon zdoa do poowy podnie si na ku.
- Przychodz po mnie? - wydusi z siebie. By tak blady, e zdaniem Idy w kadej chwili
mg zemdle.
Kiwna gow.
- Niech mnie bior! - szepn, wbijajc w ni ciemne oczy. Jarzyo si w nich baganie. Niech wezm raczej mnie ni ciebie. Tobie nie moe si nic sta! Ani tobie, ani chopcu.
Ida umiechna si lekko. Pooya n, ktry w biegu schwycia w kuchni, na
wenianym kocu, tu przy jego prawej rce. Zaczekaa, a zdziwiony Lapoczyk ujmie
rkoje. Jon osun si z powrotem na posanie, zaciskajc rk na nou. Strasznie si poci.
Wyglda teraz jeszcze gorzej, ni gdy wesza.
Sycha ju byo gosy i dwiczcy w nich gniew. Nie jeden gos, lecz wiele gosw,
tworzcych chr, ktry nie brzmia czysto. Nieczysto powtarza te same sowa.
- Zamkn ci tu na klucz - owiadczya Ida. Wicej powiedzie nie zdya. Zamkna
drzwi, przekrcia te klucz w zamku do alkowy, w ktrej spa Mikkal. Pk kluczy zawiesia na
prawym biodrze. Dzwoniy, gdy zbiegaa po schodach.
Niewiele byo w niej odwagi. Baa si, e zaraz zacznie szczka zbami. e zacznie po
prostu krzycze. Lecz teraz nie byo miejsca na zy.
Ida mocno poruszya gow. Czua, e kok jej si rozlunia, ale nie miaa czasu, by go
poprawia. Zby jej zazgrzytay, gdy miaa si z siebie.
Przecie oni nie przyszli tu, by na ni patrze i podziwia jej urod!
Pozamykaa za sob wszystkie drzwi, lecz nie na klucz. Dugo staa, przyciskajc czoo
do drzwi wejciowych. Syszaa ich gosy z zewntrz. Syszaa niemale ich oddechy, a
waciwie oddech jednej potwornej gardzieli.

Tak wielu ich przyszo.


- Sedolfie! Przyszlimy z tob pomwi. Jeste rozsdnym czowiekiem. Wyjd,
Sedolfie!
Ida prbowaa oddycha miarowo. Wytara rce w fartuch, ze spokojem otworzya
drzwi i wysza. Zamkna je za sob i stana przed gromad. Rce zoya na piersiach.
Potrzebowaa tej tarczy, ktr si od nich odgrodzi.
- Dlaczego tak krzyczycie? - spytaa przejrzystym gosem. Nie staraa si wcale mwi
goniej. Nie chciaa si przed nimi upokarza i krzycze.
Bala si, lecz obudzi si w niej take gniew.
- Dziecko pi w rodku - powiedziaa. - Nie ma powodw, eby krzycze.
Gosy troch ucichy. Zmieniy si w wiele gosw, nie byy ju jak tamten jeden,
przeraajcy.
- Chcemy mwi z Sedolfem, Ido! Ty wcale nie musiaa wychodzi. Nie chcielimy ci
budzi, chcielimy tylko porozmawia z Sedolfem.
- Moecie rozmawia ze mn. Sedolf i ja nie mamy przed sob adnych tajemnic. Mocno poruszya gow, wze rozplata si i wosy opady jej na ramiona i plecy. Lekki
wietrzyk nieco pomg, nagarn jej loki na twarz. Musiaa opuci swoj tarcz, by zapanowa
nad najbardziej niesfornymi kosmykami i zaoy je za uszy. Nie spuszczaa jednak wzroku z
Johannesa.
To on mwi. On by osob, do ktrej Ida musiaa si zwraca. To jego naleao
powstrzyma.
- Cholera, Ido! - Johannes zbliy si do niej na kilka krokw. Stan przed schodami,
za towarzyszca mu gromada wolno przesuna si za nim. Zostaa jednak nieco z tyu.
To z nim musiaa mwi.
- Masz tam w rodku nie tylko maego - cign Johannes, odsaniajc w umiechu zby,
przynajmniej te, ktre mu jeszcze zostay. - Wiemy, e trzymasz tam kogo jeszcze. To o nim
chcemy rozmawia z Sedolfem. Nic wicej. To nie jest ani troch niebezpieczne. Nic ci si nie
stanie, Ido, przyrzekam. Na mj honor!
Ida rwnie odczuwaa ch odsonicia zbw, umiechaa si jednak zacinitymi
ustami. Rce opara na biodrach. Znaa wszystkich tych ludzi. Wielu odwracao spojrzenie, gdy
dosign ich jej wzrok. Na nic wicej nie byo ich sta.
I nie przyszo ich a tak wielu.
Tylko z pocztku tak si wydawao.
Ida wolno odwrcia si do nich plecami, wyszukaa klucz, na ich oczach zamkna

dom. Wmieszaa go w wiele innych w pokanym pku, dopiero wtedy znw si do nich
odwrcia. Rce znw spoczy na biodrach.
Umiechna si.
- Obawiam si, e to ze mn musicie rozmawia, Johannesie. Sedolfa nie ma w domu.
Johannes wszed a na schody. Przed sob trzyma strzelb. Ida zdawaa sobie z tego
spraw, lecz zmusia si, eby na ni nie patrze. Przytrzymywaa go wzrokiem. Nie wierzya,
e mgby wyrzdzi jej krzywd.
- Ona jest sama w domu, Johannesie! Dlaczego wic, u diaba, stoimy? Wejdmy, po
prostu zabierzmy tego zawszonego Lapoczyka. I wystarczy j przytrzyma. Niejeden miaby
na to ochot!
miech w niczym im nie pomg. Johannes sign po klucze Idy.
- Jeste sownym czowiekiem, Johannesie Hansenie - powiedziaa Ida lodowatym
tonem. Powstrzymaa go sowami.
Johannes zerkn na ni. Spojrzenie Idy przypominao zimn ska. Ta kobieta si nie
baa, to byo najgorsze. Nie wygldaa na ani troch przestraszon.
Palce Johannesa puciy klucze Idy.
- Wielu tu obecnych syszao, jak mwisz, e nic mi si nie stanie. e nikt mnie nie
skrzywdzi.
- Daj mi klucz - poprosi. - Zabierzemy tylko tego szwedzkiego acha! Przecie on, u
diaba, nic dla ciebie nie znaczy. Moesz powiedzie, e nie miaa wyboru. Bo nie masz
adnego wyboru, Ido ono Sedolfa. Moemy ci omin i wyprowadzi go na zewntrz. Nie
powstrzymasz nas, jest nas przecie wicej!
Ida umiechna si. Pokazaa teraz zby. Zrobia sodk min, ale wci musiaa
poprawia wosy. Wiatr wyranie nie by po jej stronie.
- Rzeczywicie, nie mog was zatrzyma - zgodzia si. - Ale jeli chcecie wej do
rodka, musicie mnie skrzywdzi. Musicie uy siy, eby dosta klucz. Musicie uy siy, eby
mnie wymin i przej przez te drzwi, do tego domu. Bdziecie musieli skrzywdzi Id on
Sedolfa. Bdziecie musieli co zrobi z Id crk Reijo!
Gupio si czua, powoujc si na mczyzn, lecz oni stanowili jej tarcz. Ci ludzie
musz wiedzie, e nie jest sama, chocia przed drzwiami domu widzieli tylko j.
Nie grozia im, lecz przypomniaa, kto za nimi pjdzie, jeli zrobi jej co zego.
- Gupio robicie, chronic takiego, ktrego poszukuje lensman!
Ida rozemiaa si. Czua si taka swobodna. Jakby przestaa si ich ba. Rzucia im
prosto w twarz:

- Jon dopiero dzisiaj zszed z pastwisk. Przechodzi tdy. Siedzia tutaj, rozmawia ze
mn i z moj rodzin. Pi mj mid. Schodzi w d, eby zoy zeznanie przed lensmanem na
temat zupenie innych rzeczy anieli to, przez co go cigacie. Jeeli udao mu si przyj tutaj z
Kafjorden, nie tracc w ogle czasu na wdrwk, to znaczy, e umie chodzi o wiele szybciej
ni ktokolwiek, kogo znam! To niemoliwe, a wy, do cholery, wiecie o tym rwnie dobrze jak
ja!
- Kobiety nie powinny przeklina!
Ida odszukaa twarz, nalec do garda, z ktrego pady te sowa. Dugo patrzya
mczynie w oczy. Nie mia spuci wzroku. Ta wiadomo jeszcze dodaa jej si.
To bya wadza, cho akurat w tej chwili wydawaa jej si taka krucha. Naleao si z
ni obchodzi delikatnie, jak z jajeczkami malekich ptaszkw.
- Rozsdni mczyni nie powinni biega po wsi jak dne zemsty stado wilkw i
bezrozumnie rzuca si na niewinnych! O wielu z was miaam lepsze zdanie, naprawd. Ale
kady z was moe prbowa mnie wymin. Ja zostan tu, gdzie stoj. Dopki ostatni z was nie
przejdzie po mnie, eby wedrze si do rodka. Albo dopki nie zobacz waszych plecw
znikajcych w tamtym lesie!
- Nawet jeli Jon Larson tego nie zrobi, to i tak oni wszyscy s winni. Wszyscy
jednacy! S jak wilki, nie mona im ufa. Tym razem zabili kogo w Kafjorden, ale na tym si
nie skoczy. Tutaj te kogo dopadn. Zabij kogo, wspomnisz moje sowa, Ido crko Reijo,
ono Sedolfa! Chcesz wzi to na swoje sumienie? Wtedy i dla ciebie bdzie za pno. Wtedy
ju wszyscy si dowiedz, e bronia jednego z nich. Ty rwnie bdziesz winna tej mierci!
Sowa te przeraziy Id. Ci ludzie nie mogli si domyli, e zrobiy na niej takie
wraenie. Nie mogli si domyli, e sowa potrafi uderza mocniej ni kule i proch.
- Od ilu lat Lapoczycy schodz nad fiord? - spytaa. - Ktry z was umie policzy tak
odlege lata? Czy w cigu tego czasu kogo zabili? Czy przez ten czas popenili jak zbrodni?
Opowiadacie sobie o nich jakie przeraajce historie, siedzc wieczorami przy ogniu? Nabraa powietrza. - Powiem wam, czym straszycie dzieci! Opowiadacie o okropnych
Rosjanach, ktrzy zjawili si tu, kradli i rabowali. Kilkaset lat temu. Opowiadacie o
przybyszach zza morza, ktrzy kradli, palili, gwacili i zabijali. Ale nie opowiadacie adnej,
powtarzam, adnej historii o Lapoczykach ze Szwecji, ktrzy by mordowali, podpalali i kradli.
O niczym takim nie mwicie!
- To zrozumiae, e przemawiasz w ich sprawie - splun Johannes. - Wiemy, dlaczego
to robisz. Nie zapomniaa pewnie, co mia w portkach ten twj pierwszy Lapoczyk! Moe
chcesz sprbowa czego nowego? Co te oni maj takiego, czego nie moesz dosta od

mczyzny, ktry nie chodzi w dorku? Czyby Sedolf tak marnie spisywa si w ku? Chtnie
go zastpimy, gdyby co mu nie wychodzio, gdyby ci za mao dogadza! Nie musisz
wpuszcza pod pierzyn Lapoczyka z gr, eby dosta to, czego tak potrzebujesz, Ido! My te
moemy co naprawi! Wystarczy nas tylko poprosi!
Ida nie odpowiedziaa. Policzki poczerwieniay jej z gniewu. Przez moment
znienawidzia ich. Nie z uwagi na siebie, ona a tak bardzo si nie liczya.
Nienawidzia ich z powodu Ailo. On by takim wspaniaym czowiekiem. Nikomu nie
wolno tak o nim mwi. Nikt nie ma prawa po nim depta.
Milczaa jednak. Bala si, e jeli zacznie si z nimi kci, wyrwie jej si jakie
nieodpowiednie sowo. Wiedziaa, e gdy sprbuje da ujcie gniewowi, moe nad nim nie
zapanowa. Jej gniew by jak ko na paskowyu.
- Skoro chcecie wej do rodka, to wchodcie - owiadczya. - Na dworze zrobio si
chodno. Pno ju. Nie macie on, ktre na was czekaj? Uporalicie si ju z wieczornym
obrzdkiem w oborach? A moe to kobiety zajmuj si obor w zagrodach takich rosych,
silnych mczyzn? Skoro tak si troszczycie o ki, musicie te troszczy si o zwierzta. I o
kobiety...
- Powinni ci zaszy t twoj jadaczk - splun ci Johannes. Plwocina trafia na
czubek buta Idy. A cisno si w niej z obrzydzenia, nic jednak nie powiedziaa. Nie moga
wpa w wikszy gniew ni ten, ktry ju j ogarn. Nie uda mu si jej sprowokowa. A taka
gupia nie jest.
- Wrcimy jutro rano, Ido ono Sedolfa. Przyjdziemy rano. Bdziemy rozmawia z
Sedolfem, a wtedy na nic si nie zda, e staniesz przed drzwiami i bdziesz si prosi, eby
odsun ci na bok. Nie bdziesz musiaa ukrywa dorosego mczyzny za swoj spdnic,
laposka dziwko!
Ida nie odpowiedziaa, milczaa. Nie odezwaa si ani sowem, chocia paliy j w
ustach jak ogie. Musiaa lekko uchyli wargi, eby wpuci w nie odrobin powietrza. Serce
jej walio. Byo niczym setka rk zajtych przy budowie domu. Stukao, stukao, stukao.
Ale nie ruszya si z miejsca, dopki nie ujrzaa plecw ostatniego znikajcego w lesie.
Staa przed domem, dopki z oczu nie znikna jej szeroka lawa mskich plecw midzy
drzewami. Czekaa, a las ich pochon.
Dopiero wtedy zsuna buty. Brzydzia si ich dotkn. Rce trzsy jej si tak, e
nieatwo jej byo odnale waciwy klucz i wsun go w dziurk. Z trudem go przekrcia,
lekko unoszc, co byo konieczne do otwarcia zamka.
Gdy zamykaa si od rodka, gniew z niej ulecia. Staa boso w sieni, plecami oparta o

drzwi, z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywaa si w mrok pod sufitem. Nic nie widziaa. Nic
tam nie byo do ogldania.
Rozemiaa si.
Potem ciko wesza po schodach. Otworzya izdebk Mikkala. Donie wci lekko jej
dray. Klucz zazgrzyta w zamku. Dugo staa w uchylonych drzwiach, patrzc na picego
synka. Nie zbudzi si. Spa z umiechem na ustach, taki podobny do niej. Wcale nie
przypomina Ailo. A mimo to w dziecicej twarzyczce dostrzegaa rysy Ailo.
Mikkal by jego synem.
Ta nienawi nigdy nie moe go dotkn.
Nie zakcili mu snu. Nie wolno im nic mu zrobi. Nigdy. Nikt nie moe go nienawidzi
przez to, e jego ojciec nosi dork i skrzane nogawice, e urodzi si w jurcie na paskowyu.
Nikt nigdy nie moe mu nic zrobi za to, e jego ojciec wdrowa z porami roku i nigdy nie
posiada kawaka ziemi na wasno. Wszak Ailo mia o wiele, wiele wicej.
Mikkal musi si o tym dowiedzie. A ona bdzie go broni przed nienawici. Jeli
zajdzie taka potrzeba, bdzie go broni z naraeniem wasnego ycia.
Ida otworzya drzwi do izdebki Jona. Czeka na ni. Nasuchiwa. Do wci zaciskaa
si na rkojeci noa, ktry mu przyniosa. Puci bro, dopiero gdy j zobaczy, gdy przysiada
na brzegu ka, eby nie musia si wysila, chcc j widzie.
Odda jej wtedy n.
- Syszaem ci... - Sowom tym towarzyszy umiech. Szepta. Mwienie sprawiao mu
trudno.
Ida otara mu pot z czoa goymi rkami. Wci byy zimne. Chodziy, jak chodziaby
wilgotna ciereczka.
- Masz jzyk ostry jak brzytwa. Ida umiechna si. Odsuna mu z czoa czarn
grzywk, odsonia oczy. Mia takie same sztywne wosy jak Ailo. A grzywka jakby ya
wasnym yciem.
Zbieg okolicznoci.
Nie byli brami.
Pochodzili z tego samego ludu, lecz to brednia uwaa, e s z tego powodu tacy sami.
Mylaa jak dziecko.
- Nie s tak odwani, jak mogoby si wydawa - powiedziaa krtko.
- Wrc tu. Jutro.
- Wtedy bdzie Sedolf - odpara Ida lekko. - Zreszt moe wcale nie przyjd. Przed
nami jeszcze noc. Moe ktry z nich si zastanowi? Jeden gos mniej oznacza, e chr bdzie

sabszy. Nie s a tacy odwani. Zwaszcza wtedy, gdy nie ma ich wielu. Teraz te byo ich za
mao, eby mnie omin. A przecie jestem drobn kobiet. Nie miaam broni. Ich za bya
gromada, mieli kije i strzelb. Jutro bdzie tu Sedolf. Jutro Sedolf te bdzie mia strzelb. Nie
omiel si. Mnie nie wyminli.
- Jeste niezwyk osob - szepn. - Musz std odej. Musicie zabra mnie z tego
domu!
Ale Ida zdecydowanie pokrcia gow.
- O, nie, Jonie Larsonie, tobie te si nie uda mnie wymin!

6
- Szalona jeste, e tak si zachowaa!
Sedolf obejmowa Id. Jego ciao pod nocn koszul byo gorce. Ani on, ani Ida nie
prbowali nawet zasn.
- A co oni mi mogli zrobi?
- Raczej czego nie mogli ci zrobi? - Pocaowa j w czoo i obj jeszcze mocniej. Sama widziaa, jak postpili z Jonem. Nawet Emil uzna, e to zbyt okrutne. A przecie i on za
bardzo nie kocha reniferw, chyba e chodzi o miso w kocioku. Stale si odgraa, e bdzie
strzela do renw, jak zobaczy je na swoich polach. Mwi, e przyda mu si na zim suszone
miso.
Twarz Idy przy jego szyi. Nawet z zamknitymi oczami nie moga zapomnie.
- Rozmawiaymy z Elise o tym, jaki pikny jest Jon - umiechna si Ida.
Jej suche wargi musny szyj Sedolfa. Skra w tym miejscu bya taka cienka. Krew
pulsowaa rwnym rytmem.
- Mylaem, e ju z tym skoczya - powiedzia Sedolf artobliwym tonem, z
sympati. Palcami przesun po policzku ony, jak gdyby to on j tworzy, formowa,
ksztatowa w mikkiej glinie. - Sdziem, e przestaa si ju oglda za innymi mczyznami
- doda. - Bez wzgldu na to, jak bardzo s urodziwi. By moe powinienem zachowa wobec
ciebie ostrono, Ido. Takie pikne oczy nie powinny zbyt dugo zatrzymywa si na innych
twarzach. Nie powinny znajdowa radoci u innych. Mog si zrobi zazdrosny!
- Nie moesz mi wyku oczu, Sedolfie Bakken - mrugna do niego. - Musz mie
prawo do patrzenia! Nie jeste jedynym przystojnym mczyzn nad fiordem Lyngen, nie
wyobraaj sobie za wiele! Chyba nigdy nie zestarzej si na tyle, e przestan si cieszy,
patrzc na co adnego. Tak samo zreszt jak i ty. Nie mw mi wic o zazdroci!
Ida umilka. Przypomniaa sobie, od czego zaczo si to niemdre droczenie. Jej palce
zacisny si mocno na koszuli Sedolfa. Gotowa bya porwa ptno na strzpy, gdyby rozum
nie podszeptywa jej, kto bdzie musia je wyata.
- Jak oni mog? - spytaa. - Jak mog, Sedolfie? Ty to rozumiesz? Potrafisz to
zrozumie?
Pokrci gow. Czul jej smutek. Czu te ciar we wasnej piersi.
- Oni nie przyjd o wicie - powiedzia. Stara si by tego pewny, ale nie bardzo mu si
to udawao. Idy take nie zdoa przekona.
- Jeste najdzielniejsz osob, jak znam, moja Ido. - Ucaowa jej brwi, koniuszek nosa.

Mia czas. Musia si uspokoi. I dotrze do jej spokoju. - Gdyby zaatakowa mnie niedwied,
gdybym lea zakrwawiony i bezbronny, chciabym, eby ty tam przysza. Jeste jedyn osob,
ktrej bym zaufa. A taka jeste maa. Zao si, e nawet niedwiedzia naprowadziaby na
inne myli!
- Lepiej byo na Hailuoto? - spytaa Ida nagle. Wyrzucia z siebie te sowa. Nie chciaa
ich duej zatrzymywa dla siebie. Pozwolia im upa do jego stp. - Czy tam byo nam lepiej?
- To si dzieje wcale nie dlatego, e wrcilimy do domu - powiedzia cicho Sedolf. Mogliby prawie zabi Jona, rwnie gdybymy byli na Hailuoto i wylegiwali si na jedwabiach.
Sytuacji Jona w niczym by to nie odmienio.
- Ale bymy o tym nie wiedzieli - westchna Ida, zaciskajc powieki.
Taka bya jej dziecinna obrona. Nie zawsze to dziaao, nawet gdy bya dzieckiem. Tym
razem rwnie si nie powiodo. Ale Ida nigdy nie przestaa prbowa.
- Masz racj. Sedolfie. Nie byoby adnej rnicy. To fasz sdzi, e wszystko jest w
porzdku, dopki samemu nie widzi si tego za.
- Ono jest rwnie tutaj - powiedzia Sedolf. - Wrd nas. To wanie jest najgorsze.
Ludzie, ktrych si zna, powinni by porzdnymi ludmi, ale to nie takie proste. Ty i ja rwnie
moglibymy czyni zo. S chwile stworzone rwnie dla tych stron w nas. Boj si tego.
- Zapomnij o tym razem ze mn. - W Idzie obudzia si gwatowno. Rzucia si w
objcia Sedolfa, jej wargi byy bez litoci, pocaunki przymuszay, nie agodniay.
Podcigna nocn koszul, a skbia jej si w pasie. Usiada okrakiem na brzuchu
ma, caowaa go w milczeniu, a do chwili, gdy wiedziaa, e niczego jej nie odmwi.
Rce zryway bielizn, pieciy skr. Topia go, bez litoci. Topia go raz po raz. Bya
wod, pochaniajc nurkujcego ptaka.
Jej wosy spady mu na pier. Na ramiona. Pieciy i smagay. Wargi rodziy wiatr, ktry
chodzi mu rozpalon twarz.
By przy niej bezbronny. Zdany na jej ask. Na jej humory. Poddany temu nowemu
aktowi tworzenia. Jego donie trzymay tak mocno, byy niemal jak nowa skra, nowe czonki
na jej biodrach. Nie pieciy, tylko przytrzymyway jedca.
Oczy Sedolfa schowane za powiekami. Rzsy takie dugie, takie mikkie, niezwyke u
mczyzny. Szczki mu si poruszay. Drgay nozdrza. Mocna twarz bya tak obnaona, taka
inna. Ida tworzya go od nowa, za kadym razem, gdy obejmowaa go swoim onem. Ida
szukaa, szukaa czego jeszcze bliszego, szukaa czego, co nie zawsze znajdowaa, nawet u
Sedolfa. Szukaa czego, czego nikt nie ma prawa da od drugiego czowieka. Nikt nie ma
pewnoci, e kiedykolwiek bdzie mu to dane.

Poszukiwaa bliskoci, od ktrej topnieje skra.


Spocza na nim. Bya jego okryciem i jego kodr. Rozkoszowaa si ciepem i
spokojem, ktry nalea wycznie do nich, do ich poczonych cia. Odwlekaa moment, ktry
zalepia i ogusza.
Rozkoszowaa si twardoci ciaa ma. Wyczuwaa pod sob mocne minie i
ramiona na goym karku. Lubia czu, jak on j wypenia, jak kade najlejsze poruszenie
bioder wywouje w niej fal przypywu. Jak Sedolf odpowiada, coraz mocniej si w ni
zagbiajc, coraz bardziej j wypeniajc, wznoszc si i opadajc.
Odwlekaa ten moment.
Odwlekaa.
A wreszcie staa si nieobliczalnymi porywami wichru. Wyrwaa si doniom, ktre j
przytrzymyway, sdzc, e nad ni panuj. Wcisna uda w jego biodra. Koci wbiy si w
mikkie ciao. Staa si burz, ktra nie pozwala si nasyci, gwatownymi uderzeniami
wichury. Nie byo ju adnego rytmu, a kiedy on prbowa zmieni si w falujce morze, tylko
o siebie uderzali.
Sedolf w kocu si podda. Lea nieruchomo niczym w oku nawanicy, jakby
powierzchni wody nie marszczya adna zmarszczka. Oddawa si jej i tym napawa.
Ida bya szalonym jedcem. Jej oczy nie widziay adnych granic. adnego horyzontu,
ku ktremu by si kierowaa, lecz mimo to pdzia naprzd, coraz dalej.
Zadraa, czujc, e grunt usuwa si spod niej. W oczach miaa okrg tarcz soca.
Olepio j, wypenio, uszczliwio.
Osuna si na niego. Opada agodnie niczym jesienne licie. Odpoczywaa. Tylko
oddychaa razem z nim.
Dwa oddechy zczone w jeden.
Serca bijce niemal tym samym rytmem. Tukce si o ebra tego drugiego. Pot
mieszajcy si ze sob.
To byo jak zote niwa. Chwila, dla ktrej niemal warto umrze. Blisko tak niepojta,
e moga rwna si ze mierci. Rozkosz w blu.
Bogo.
Sedolf okry ich oboje kocem. Jego rami suyo Idzie za poduszk. Ju mu troch
zdrtwiao, lecz nie mia serca o tym mwi.
- Wrcia ju? - spyta i obwid palcem mikkie linie jej warg.
- Wrciam - kiwna gow Ida. Wci krya si za przymknitymi powiekami.
- W takich chwilach - powiedzia Sedolf. - W takich chwilach pragn spdzi z tob

wszystkie dni mojego ycia i chciabym, eby umara wczeniej ni ja. Tak, by adnego
innego nie pobogosawia tym szczciem. Czy to wstrtne?
- wiadczy o twoim samolubstwie - mrukna, ale umiechaa si z takim
zadowoleniem, jakby rwnie ona moga wypowiedzie te sowa.
Sedolf take si umiechn.
O nic nie pytali.
Wiedzieli.
Tylko niepewni pytaj. Oni nie musieli sobie nic udowadnia. Bliej nie mona ju by
ze sob. Nie za kadym razem.
Niedobrze cigle od nowa si zatraca.
- Spij ju - poprosi. - Moe teraz jako nam si uda zasn. A poza tym zaraz musisz
wstawa do obory, moja babo!
Jak zwyczajne moe wydawa si to, co takie straszne. Jak atwo moe si przebra,
przeobrazi w letni noc, przetykan promieniami soca, ktre zmienia krople rosy w
diamenty.
Ida zacza ju wierzy, e nie przyjd. Poranek w oborze j ukoi. Krowy patrzyy z
takim spokojem, leniwie machay ogonami. Ciko tupay, z porykiwaniem, jakby staray si
powiedzie Idzie, e ten dzie bdzie taki sam jak wszystkie inne.
Zaniosa skopki z mlekiem do domu, wypucia bydo. Zamkna furtk na haczyk.
Wkrtce obudzi si Mikkal. Musi ugotowa polewk na niadanie. Jonowi pewnie
trzeba bdzie zmieni bandae. Sedolf mia do niego zajrze w czasie, gdy bdzie zajmowaa
si obrzdkiem. Jon zapewne wola, by w niektrych sprawach pomg mu mczyzna.
Na bezkresnym morzu nieba ku poudniowemu wschodowi wdrowao kilka strzpw
pirek. Moe pyny a do Finlandii? Trudno byo to stwierdzi z ca pewnoci. Wrd
bkitu nie dao si wypatrzy adnych granic.
Soce zaczynao zyskiwa przewag. Muchy kryy ociae od ciepa, bzyczay
obijajc si o szklan szyb w oknie Idy.
Pojawili si niemal jak muchy. Czarne kropki wyoniy si z lasu. Tymczasem soce
porannym zwyczajem wci si lenio. Nie zdyo jeszcze roztopi nocnego mrozu w kociach
wielu z nich.
- Sedolfie! - zawoaa ma Ida. Sedolf prawie bezszelestnie zszed po schodach.
Wci by bosy. Wsun stopy w drewniaki. Mogli sobie pozwoli na lepsze obuwie, ale
Sedolf zawsze ze miechem powtarza, e dobrze pamita, gdzie si urodzi. A latem najlepiej
chodzi boso. Podeszwy stp to jedyna rzecz, za ktr nie trzeba paci u szewca.

- Chc nas zaskoczy. - Sedolf obserwowa zbliajcych si mczyzn. - Tylu samo co


wczoraj?
Ida zauwaya, e niektrych brakuje. Poczua iskierk nadziei. A wic korzenie tego
szalestwa nie sigay a tak gboko!
- Strzelba? - spytaa.
Bardziej baa si teraz o Sedolfa ni o siebie poprzedniego wieczoru. Teraz nie moga
ju nic zrobi. Wtedy czua, e ma jeszcze pewn wadz.
- Niepotrzebna mi teraz - odpar Sedolf z penym przekonaniem.
Kciki ust podcigny mu si w gr, przez co zmarszczki od miechu uwidoczniy si
jeszcze bardziej.
- Ale moesz j mie pod rk, na wypadek gdybym jej potrzebowa. Wczoraj
wieczorem j naadowaem, obchod si wic z ni ostronie. Nie wybaczybym ci, gdyby
mnie zastrzelia.
Id przenikn dreszcz. Sowa Sedolfa ani troch jej nie rozbawiy. Ale miech ma
rozbrzmiewa jej w uszach. Miaa nadziej, e ci ludzie nie pomyl, e Sedolf mieje si z
nich.
- Przychodzicie mwi ze mn? Ida nie widziaa Sedolfa, domylaa si jednak, e ubra
si w pewno siebie i powita przybyszy z umiechem. Domylaa si diabelskiego bysku w
jego oczach, kciukw zatknitych za pasek spodni. Brakowao mu guzika u koszuli, wiedziaa,
e powinna go przyszy, ale nie miaa czasu. Uznaa, e s waniejsze sprawy. Dobry Boe,
eby tylko nic mu nie zrobili!
- Pewnie wci gocisz u siebie tego laposkiego czorta?
- Jon zostanie. - Sedolf rwnie potrafi by twardy. - Jon jest moim gociem i
przyjacielem. Nie pozwol, eby ssiedzi wyrzucali ode mnie moich goci. U siebie w domu to
ja jestem panem!
- Aha, dobrze to sysze. To Johannes. Ida poznaa go po gosie.
- Bo ju wydawao mi si, e tym domem rzdzi osoba, ktra nosi spdnic!
Ten miech nie by przyjazny.
- Nie chcemy tego trucha! Nie mamy takiego upodobania do tych wszarzy, jak twoja
ona i ty!
- Mio, e si trudzilicie, eby przyj tu tak wczenie i mi o tym powiedzie - odpar
Sedolf.
Ida miaa wielk ochot wyj do nich, rozumiaa jednak, e nie powinna si w t
rozgrywk miesza. Sedolf musiaby j wspiera, a nie miaa pewnoci, czy zdoa milcze. Ju

w niej wrzao.
Posza na gr. Jon przysuchiwa si wymianie zda. Sowa nie dochodziy tu
wyranie. Poranek przynosi wicej odgosw ni wieczr. Moe do niej krzyczeli, a przy
Sedolfie przycichli.
Ida lekko uniosa okno do gry. Nieduo, do jednak, eby szko przestao
zatrzymywa gosy.
- Lensman zapa jednego. Moe byo ich wicej, ale przynajmniej jednego schwytali.
Spytaj Jona, czy zna Monsa. ona Hendrika mwi, e to ich kuzyn. Kobieta pacze, Hendrika
nie ma w domu. Moe on te bra w tym udzia?
Jon mrukn co, lecz Ida go nie zrozumiaa. Mwi za cicho i w swoim jzyku. Znaa
mow Lapoczykw do dobrze, na tyle, by rozumie i prowadzi rozmow, lecz te sowa
wyranie nie byy przeznaczone dla jej uszu.
Gosy na zewntrz nie milky. Usta nie potrafiy wstrzyma tego, co miay do
powiedzenia. Przez noc wieci obiegy gry. Tyle byo jasne. Albo moe przepyny przez
fiord. Tak czy owak trafiy tu na brzeg, pochwycio je wiele rk, wiele ust chciao ponie je
dalej, rozrastay si, pieniy si obficiej ni ziarno w nadzwyczajne, pene sonecznego ciepa
lato.
- Tych starych zarnito. Mczynie zmiadono gow kamieniami, a kobiecie
podcito gardo noem. Gdy j znaleziono, nie byo w niej ani kropli krwi. Nie mieli adnych
szans. Moesz o tym opowiedzie temu zawszonemu Lapoczykowi, ktrego trzymasz pod
swoim dachem, Sedolfie Bakken! Temu, ktry jest twoim gociem i przyjacielem!
- Wszystkim sprawia to wielki bl - odpar Sedolf. - Lecz Jon nie zawini temu bardziej
ni ty i ja. Jon nie ma nic wsplnego z tym zabjstwem. Tak samo jak ty, Johannesie!
- Wiesz, dlaczego zaatakowali tych starcw? Bo nie pozwolili Lapoczykom wej na
swoj ziemi. W kadym razie prosili, eby trzymali si z daleka. le zrobili, e im tego
zabronili. I tak nic by nie poradzili, gdyby renifery stratoway im siano. Ale wystarczyo, e im
nie pozwolili. Nikt z nas ich nie zabi, nikt z naszych, Sedolfie Bakken! Zrobili to ci, ktrzy nie
maj czego szuka tu, nad fiordem. Ich miejsce jest w innym kraju, adne prawo nie daje im
tych skrawkw ziemi. To Lapoczycy, Sedolfie! Lapoczycy! I nie po raz ostatni kieruj swoje
noe na czowieka. Wspomnisz jeszcze moje sowa! Ale my, w wiosce, od tej pory bdziemy
ju czujni. Przeka to swojemu przyjacielowi. A jeli usyszymy o jakich innych, ktrzy te
byli w Kafjorden, i przypadkiem zastaniemy ich tutaj, to lepiej niech ich od razu pogrzebi,
zamiast wysya do wizienia na poudnie. Sami wymierzymy kar. My nie jestemy tak
agodni jak nadzorcy wizienni. A ty powiniene cokolwiek wiedzie o wizieniach, Sedolfie

Bakken. Wszak Simon to twj krewniak. No i szwagier Idy.


- Nie ma powodu kara caego ludu za to, co zrobio kilku z nich!
- My nie karzemy, dopki nie jestemy do tego zmuszeni! Ale bdziemy czujni i
zaczniemy strzela do renw, ktre wejd na cudz ziemi! Stracilimy ju cierpliwo! Teraz
od razu bdziemy strzela. Bez pytania, do kogo nale renifery. A to, co padnie na nasz
ziemi, naley do nas. Pozdrw swego gocia, Sedolfie, i przeka mu te sowa!
Jon mia za plecami poduszk, psiedzia. Teraz wreszcie wida byo, e ma dwoje
oczu. To drugie otworzyo si wziutk szpark. Kolorw jego twarzy nie dawao si nawet
opisa.
- My te mamy kule i proch - oznajmi ze smutkiem Sedolfowi i Idzie. - Obawiam si,
e jeli kto zabije renifery, komu rwnie dobrze moe przyj do gowy strzeli w
odpowiedzi.
Mwi z wielk powag. Ogromnie ciko przyj wiadomo o Monsie.
- To nasz kuzyn - wyjani. - W siida wszyscy bez wyjtku s ze sob spokrewnieni.
Mons nie jest zy. To przez wdk.
Jon nabra oddechu. W piersiach nie bolao go ju tak jak przedtem, lecz mwienie
wci sprawiao mu wiele trudu. Ale teraz ju musia mwi. Milczenie stao si zbyt bolesne.
Ze wieci dotkny go mocniej, anieli uderzenia i kopniaki, ktre spady na jego ciao.
- Nie jestemy samymi anioami - umiechn si. - U nas, w siida, te s rni ludzie.
Rozmaite typy ludzkie. Nie tylko li, nie tylko dobrzy. Ci tutaj krzycz Lapoczycy i traktuj
wszystkich jak jednego, a przecie to nieprawda. I Mons nie jest morderc, owszem, to
gwatownik, ale nie zbrodniarz. By mi jak brat. Razem dorastalimy.
Dugo patrzy na swoje donie. Nie porusza nimi, tylko si w nie wpatrywa.
- Musz teraz wraca - rzek w kocu cicho. - Musz do nich i.
- Wieci dotr tam i bez ciebie - stwierdzi Sedolf. - Ledwie jeste w stanie siedzie. Jak
miaby tam doj?
- Mons to jej brat - powiedzia Jon, jakby nie usysza Sedolfa. - Ona pewnego dnia
zostanie moj on. Mons to jej brat. Nie mog tu zosta.
- Nie moesz tu zosta - powtrzya Ida. Ona go rozumiaa. Kiedy znikn Ailo, mwili,
e to niemoliwe. Twierdzili, e nikt nie moe za nim jecha. Ale wyruszyli na pnocny
wschd. Ona rwnie. Ida rozumiaa Jona.
- Nie wiem, jak - powiedziaa prdko. - Ale musi istnie jaki sposb, eby ci tam
dowie, nie zabijajc ci po drodze.
- Nie moemy pojecha wozem - stwierdzi Sedolf. - Nie ma te sensu sposobi sa.

Tam jest za stromo. Nawet Reijo i Matti poszli piechot. Jon nie da rady i. Powinna o tym
wiedzie, Ido, przecie to ty opatrujesz mu rany!
- Syszae, co mwi. Sedolf westchn.
- Moe by wykrzesa z siebie odrobin rozumu, gdyby go nie popara. A ty tak nagle
si z nim zgodzia. Czasami naprawd ci nie rozumiem, moja Ido.
Ida opara czoo o okienn szyb. Szko przyjemnie chodzio, studzio te myli.
- To straszne dla tych, ktrych to dotyczy - szepna. - Zabjcy rwnie maj rodziny.
S ludzie, ktrzy ich kochaj. A plotki goni prdko, nawet pod gr, Sedolfie! Nawet jeli
ojciec opowie im o Jonie, bd si bali i o niego. Ta kobieta straci brata, i to w pewnym sensie
w sposb gorszy, ni gdyby po prostu umar. Bdzie si martwi rwnie o Jona.
- Nie s jeszcze ze sob zarczeni.
- Ty i ja rwnie nie bylimy zarczeni. - Ida odwrcia si w stron ma. - Mylae o
mnie, kiedy bye na Lofotach? Czy mimo wszystko co dla ciebie znaczyam? Byam on
innego czowieka. Nosiam w onie dziecko innego czowieka. Jon zwleka jedynie dlatego, e
pragnie da jej co, co bdzie ich wasne.
- Gdyby zdoa utrzyma si na koniu... Ida pokiwaa gow. Ona rwnie ju o tym mylaa.
- Ale mamy przecie zwierzta, Ido, pamitasz o tym? Nie moemy te cign Mikkala
w gry. Przecie nie tak dawno wrcilimy z Finlandii. Dzieciak do ma wczgi.
- To jego lud.
- Mikkala nie bdziemy w to wciga! - zdecydowanie zaprotestowa Sedolf. - Zostanie
na cyplu u Heleny i Elise. Tam jest duo dzieci. Dobrze mu tam bdzie. Ale nie moemy ich
prosi, eby zajy si te nasz obor!
Sedolf westchn.
- No dobrze, ja z nim pjd. Jedno z nas musi przecie zosta w domu.
Ida umiechna si. Miaa nadziej, e tak si skoczy. Sdzia jednak, e namwienie
Sedolfa bdzie wymagao wicej czasu.
Zacisn zby, kiedy Ida i Sedolf wsplnymi siami sprowadzali go po schodach z
poddasza. Wyranie byo wida, jak bardzo cierpi. Ale chcia wraca do swoich.
Mwi o powrocie do domu.
Ida cierpiaa wraz z nim, gdy wsadzali go na grzbiet konia. Jon ze wszystkich si stara
si im pomc. Przy penych udrki prbach zagryza wargi a do krwi. Zacisn rce na
cuglach. Siedzenie jednak sprawiao mu zbyt wielki bl, pochyli si do przodu. Cay spywa
potem, wyglda, jakby p dnia spdzi w ulewnym deszczu.

- To si nie uda. - Sedolf pomrocznia na twarzy i z rezygnacj popatrzy na Id. - Ten


czowiek nie moe jecha wierzchem. Sprbowalimy. To niemoliwe. Spadnie na strominie.
Tyle wystarczy. A i bez tego droga niepewna. To si po prostu nie uda.
Jon si nie odzywa. Nie mia siy.
- Ja pjd.
Idzie trudno byo si sprzeciwia, kiedy opara rce na biodrach i ju si na co
zdecydowaa.
Sedolf przynajmniej sprbowa:
- Nie moesz! Na Boga, kobieto, mam tu zosta i jeszcze bardziej si niepokoi? Nie
dasz sobie rady, jeli on spadnie!
Dobrze rozumia, o czym Ida myli, lecz nie chcia jej na to pozwoli. Najrozsdniej
byo pozostawi Jona w domu, dopki nie nabierze si przynajmniej na tyle, by utrzyma si na
koniu. Wszystko inne to czyste szalestwo.
- Jon jest dosy lekki - owiadczya Ida. Gos miaa sodki jak roztopiony brzowy
cukier.
Sedolf dobrze zna ju ten ton. Westchn.
- Ja te jestem lekka. Ko udwignie nas oboje w miejscach, gdzie trzeba bdzie Jona
przytrzymywa.
Tam, gdzie bardziej pasko, zsid. A jakby si zsuwa, to go podsadz. Ka koniowi
si pooy i wcign mu go na grzbiet. - Wzruszya ramionami. - Zobaczysz, wszystko si uda.
Jedno z nas musi zosta w domu. Sam tak mwie. Mdrzej byoby, gdyby ty mu
towarzyszy. Ale Jon nie moe jecha sam na koniu. W takiej sytuacji mdrze jest, ebym to ja
si wyprawia. Poza tym potrzebny mi bdzie tylko jeden ko.
- Ju si zdecydowaa, prawda?
Sedolf dugo przyglda si onie. On te opar rce na biodrach, lecz ten gest nie mia
tak wielkiego znaczenia jak w jej wykonaniu. Sedolf poczu tylko jeszcze wiksz rezygnacj.
- Dlaczego nie oeniem si z ktr z tych potulnych dziewczt znad fiordu?
Rozumiesz, e mogo mi si do tego stopnia pomiesza w gowie? Mam za on prawdziw
jdz!
Ida umiechna si. Signa po weniany sweter i chust. Swetrem przewizaa si w
pasie, chust zarzucia na ramiona. Skrzyowaa jej koce na piersiach i zwizaa je z tyu na
plecach.
- Chc zobaczy, czy ko udwignie was oboje. Ida dosiada konia. Obejmowaa Jona i
trzymaa cugle. On rwnie nie wypuszcza rzemieni. Ko ruszy.

Nie moga pomacha Sedolfowi. To nie byo adne poegnanie.


- Niedugo wrc! - zawoaa tylko.
Skierowaa si w gr, wzdu rzeki. Dopki moga, wybieraa najatwiejsz drog. Gdy
Sedolf straci j ju z pola widzenia, zeskoczya z konia.
- Utrzymasz si sam? - spytaa Jona z trosk. Przykucna przy wierzchowcu, zerkajc
na twarz Lapoczyka.
- Dzikuj, e nie spytaa o to wczeniej - szepn i zdoby si na co na ksztat
umiechu.
Ida wypltaa si z chusty, duej i ciepej.
- Jeli spadniesz, nie zdoasz si podnie - powiedziaa z namysem. - Sprbuj ci
jako przywiza, moe to cho odrobin pomoe.
Chusty starczyo na owinicie Jona i przewizanie pod brzuchem konia. Wze Jon mia
na plecach. Ida staraa si, eby zwierz nie odczuwao adnych dodatkowych niedogodnoci.
Wszystko przecie zaleao od konia.
- wietnie - powiedzia Jon. - Potrafisz prdko znale rad.
- Jestem te samowolna. Tak uwaa Sedolf - odezwaa si Ida. Pocigna konia za
sob. Wyruszyli w dalsz drog. - Kobiety musz takie by, czasami musimy myle rwnie
za was. Gdyby powiedzia cho sowo, Sedolf zanisby ci z powrotem na strych.
- Dlaczego to robisz? - spyta szeptem, z ogromnym trudem wymawiajc poszczeglne
sowa. - Dlaczego? Przecie nic mi nie jeste winna.
- Moe ci lubi. - Ida wzruszya ramionami. Jon zapewne nie dostrzega nawet jej
gestw. Widzia tylko na jedno oko. Drugie wci byo zapuchnite, cho powoli dawao si
zauway jego istnienie.
- Moe mnie rwnie to dotyczy. - Idzie zaczynao brakowa sw.
- Ailo?
- Ailo. To imi wci miao w ustach taki przyjemny smak.
Wiedziaa o wiele wicej, ni moga powiedzie.
- No i Mikkal - dodaa prdko. - By moe pewnego dnia ci ludzie zwrc si przeciwko
Mikkalowi.
Pewnego dnia mog sobie przypomnie, e jego ojciec by Lapoczykiem, wszarzem z
gr, a wtedy na pewno bdzie mnie to dotyczy. Niezauwaanie tego oznacza lepot. A wiara,
e tak si nie stanie - gupot. Ja te nie jestem prawdziw Norwek. Czasami wadzy si to
przypomina, cho na og ludzie o tym nie pamitaj. Mama bya Fink. I ojciec jest Finem.
- Masz ma Norwega - szepn Jon Larson. - I mwisz po norwesku. Twj m jest

Norwegiem. Nosisz norweskie imi. To wystarczy, Ido. Bardziej norweska nie moesz ju by.
- To prawda - odpara Ida. - Bardziej norweska ju by nie mog. I wanie tego si
boj.
Przed nimi rozpocieraa si rzeka. Musieli j przekroczy.

7
Przeprawa przez rzek posza gadko. adne z nich nie byo jeszcze wtedy zmczone.
Do dugo posuwali si bez przeszkd, spokojnie pokonali pierwsze wzniesienia. Gdy oboje, i
Ida, i Jon, zaczli odczuwa zmczenie, Ida poaowaa, e nie wzia nic do jedzenia.
Na szczcie w strumieniach pyna woda. Ko mg do woli zaspokaja pragnienie.
Ida, lec na brzuchu, pia wod wprost z brzegu, Jonowi za kubek musiay suy jej zoone
rce.
- Nie sdziam, e to tak daleko - jkna Ida. - Powinnam by przyzwyczajona do
chodzenia, ale ydki tak mnie bol!
- Wsid i ty na konia. Pokrcia gow.
- Nie mog. Od konia zaley, czy dotrzemy na miejsce. Nie chc go mczy bardziej,
ni musz.
Dalej sza piechot. Robio si coraz stromiej, coraz trudniej.
- Ju niedaleko - powiedzia Jon. Jego sowom towarzyszyo co w rodzaju miechu. Waciwie to bardzo niedaleko.
To by tylko strumie. Wski tak, e Ida nie zdoaaby si chyba pooy w poprzek. Ale
pienio si w nim obficie, dno okazao si zdradliwe. W miejscach, gdzie, jak si wydawao,
le kamienie, w rzeczywistoci byy gbokie jamy.
Ko le stpn.
Sekund pniej wiat zapeni si wierzgajcymi kopytami i strugami rozchlapywanej
wody. Niebo byo takie niebieskie, korony drzew koysay si, fruway po bkicie.
Ida rzucia si za Jonem. Jej szara chusta odcinaa si od niemal czarnej sierci
zwierzcia. Jon by brzowy, ubrany w brunatn skr. Teraz wszystkie te kolory, brz, czer i
szaro, zlay si w jedno. Obracay, jak we mynie.
Skoczya za nim, wypuszczajc z rk cugle. I tak nie zdoaaby utrzyma konia.
Syszaa swj wasny gos. Tak wyranie docieray do niej wszystkie dwiki. Pniej to
je wanie zapamitaa, nie za to, co zobaczyy jej oczy. Syszaa renie konia, chlupot wody,
uderzenia kopyt o wirowe dno, a pniej stpanie po trawie. Oddalajce si ciek, ktra wia
si w stron lasu czy gr.
Syszaa plusk wody wok spdnicy. Przemoka. Spdnica lepia jej si do ydek.
Ida wesza do tej samej jamy, w ktrej przewrci si ko. Stana po pas w wodzie. W
strumieniu o tej porze roku nie powinno by a tak gboko. niegi dawno ju stopniay. Nie
byo przecie powodzi.

- Uderzye si?
Udao jej si chwyci go jako pod pachy. Staa za Jonem i prbowaa wycign go z
wody. Namoknite skry sprawiy, e sta si jeszcze ciszy. Prd nie chcia go wypuci.
Idiotyczne pytanie, pomylaa, chwytajc go z caej siy, lecz i tak nie otrzymaa adnej
odpowiedzi.
Z wolna woda sigaa jej ju tylko do poowy ud, do kolan, do p ydki.
Przemarza jak pies, gdy staa w wodzie po kostki, a Jon w poowie lea ju na brzegu.
Szczkaa zbami, wycignwszy go cakiem i uoywszy na trawie, ktra tu, nad strumieniem,
rosa zielona i bujna, w gstych kpach. Bya mikkim posaniem.
- Jeste tu? - spytaa, klkajc przy nim. Kolejne gupie pytanie. Przecie jej oczy
widziay.
- Gorzej ci? - poprawia si.
Jon zdoa popatrze na ni spod zmruonych powiek. Wyszczerzy zby. Sprbowa si
umiechn.
- Nie wiem - odszepn, dzwonic zbami. - Nie wiem. Strasznie zimno.
- Chd moe umierzy troch bl - stwierdzia Ida. - Szlag trafi moj chust, ale to nie
takie wane. e te na tym ostatnim odcinku do waszego obozu musi by tak diabelska
stromizna!
Rozejrzaa si dokoa. Wypatrzya troch suchych gazek. Zdja wierzchnie spdnice,
wykrcia je nad strumieniem i powiesia na najbliszej olszynie, ktra ugia si prawie do
ziemi. Na pewno nie wyschn tak od razu. adne popoudniowe soce nie niesie w sobie tyle
ciepa, w dodatku bez wiatru.
Wya halk na tyle, eby przynajmniej z niej nie cieko. Przy kadym ruchu lepia jej
si do ng, lekko przy tym klskajc. Nie byo to przyjemne, lecz zachowaa przynajmniej
resztki przyzwoitoci.
Ida nie musiaa i daleko, eby przynie par narczy drew czy te tak naprawd
czego w rodzaju drzewa: Gazek gruboci jej kciukw, suchych i na wp wysuszonych,
niektrych wrcz wieych. Ale nie miaa teraz czasu na staranne wyszukiwanie odpowiedniego opalu.
Przygotowaa niedue ognisko w pobliu Jona. Oboya je piaskiem i wirem, zrobia
porzdne brzegi z kamienia. Musiaa rozpali je na trawie, bo nie moga przecie toczy Jona
jak piki.
Ida baa si poaru, dlatego tak starannie wznosia ciany, odgradzajce ognisko od
trawy. Ogie nie by przyjacielem jej rodziny.

Noem Jona skrzesaa iskry. Swj wasny zostawia w domu. Ogromnie zocia si za
to na siebie, na og nie postpowaa do tego stopnia bezmylnie.
Pewnie stao si tak dlatego, e ju od dawna nie musiaa si sama o siebie troszczy.
Od dawna ju moga zaufa Sedolfowi. atwo daa si rozpieci.
Ogie pochwyci gazki. Poliza nastpne, ktre zaraz podoya. Byy jak zabawki,
takie drobne. W kocu moga dooy grubsze, ostronie, bardzo ostronie budowa wiksze
ognisko.
cigna z Jona kurtk, uszyt z reniferowej skry, wosem do wewntrz. Wystarczyo
j tylko kilka razy strzepn, a ju bya sucha od rodka. Ubrawszy go z powrotem w dork,
szczerze mu pozazdrocia.
A jednoczenie poczua co w rodzaju szacunku. Ona w samodziale i bawenie marza.
Zimno jej byo nawet w wenianym swetrze.
Rozsznurowaa jego kumagi. Przesuna nagie stopy bliej ogniska. Buty te przy nim
postawia, w takiej odlegoci, eby schy, a jednoczenie si nie zapaliy.
- Lepiej tak?
- Lepiej.
cigna sweter, zmoczy si tylko na dole i na rkawach. Trzymaa go blisko rda
ciepa, a zapachniao przypalon wen.
Ida nasuchiwaa konia. Woanie go na nic by si nie zdao, a przynajmniej nie od razu.
Klacz bya spokojn istot, ktra z pewnoci sama do niej wrci.
- W kadym razie adna z ran nie zacza krwawi - zauwaya Ida. Miaa pustk w
brzuchu, a od tego i pustk w gowie. - Jak ma na imi ta twoja dziewczyna?
- Anna.
Zrozumiae byo, e nie mia ochoty na rozmow. Przymusowa kpiel na pewno nie
poprawia mu samopoczucia.
- Czy ona ci kocha?
- Hm - odpar Jon. Lea z zamknitymi oczyma, mokre wosy tworzyy czepek na
gowie.
- adna jest? - Tak.
O czym przecie musieli rozmawia. Ida czua si gupio. Bardzo j to rozzocio.
Najbardziej ze wszystkiego nie chciaa wydawa si gupia. Wolaa by brzydka ni gupia.
- Mogam y tak jak ty.
Ta myl nie opuszczaa jej nawet przez chwil, teraz Ida ubraa j w sowa. Jon pyta j
wczeniej, dlaczego mu pomaga. Powiedziaa mu troch prawdy, daa miso. Teraz postanowia

wyjawi mu najskrytsze obawy.


- Oni rwnie dobrze mogli si rzuci na kogo z mojej rodziny i pobi go do
nieprzytomnoci.
- Albo kto z twoich mg zosta zabjc.
Tak, to rwnie stanowio cz tej prawdy. Tkwio w cieniach jej wasnej myli.
Przymykaa na to oczy. Nikt, kogo znaa, tego nie zrobi. Nikt, kogo znaa, nie by zabjc.
Echo dawnego blu.
Ailo zabi. Knut zabi. Heino zabi. Nie przestaa ich kocha, cho o tym wiedziaa.
To stawao si takie trudne, gdy wysuwao si poza czer i biel. Szaro ma tyle odcieni,
nie sposb osdza.
- On ma dwadziecia sze lat - powiedzia Jon. - Ma on i troje dzieci. Przez ostatnie
trzy lata przepija wszystko, co tylko wpado mu w rce.
Ida przymkna oczy. Nie bya to dla niej nowa historia, na ogl jednak ogldaa j od
drugiej strony. Widywaa Lapoczykw, ktrzy wymieniali miso i futra na wdk. Przeklinaa
przez zby i odwracaa si do nich tyem. Zachodzia w gow, jak mona mie tak sab wol.
Za plecami pijanych ojcw widziaa godne dzieci. Kobiety z czarn rozpacz w oczach.
- S ludzie, ktrzy tusto jedz za pienidze z handlu wdk - odezwa si Jon. - Z
pocztku wdka jest tania, dopiero kiedy ju musz j kupowa, cena nagle ronie. A kiedy
cena przestaje mie znaczenie, paci si za ni krwi.
Ida poczua w ustach wstrtny posmak. Kada rzecz miaa co najmniej dwie strony. Co
najmniej. A ta, ktrej si nie widzi, moga okaza si t najprawdziwsz.
- Mons by taki jak ja. Jest taki jak ja. Kiedy si nie upije. To butelka nas rozdzielia.
Nic wicej. Rozumiesz? Dlatego sta si zabjc.
Umilk.
- Lepiej by byo, eby go zabili - podj twardo po pewnym czasie. - Lepsze to ni
powolna mier w wizieniu. Co to za ycie w zamkniciu?
Tak, co to za ycie dla czowieka, ktry za sufit mia niebo?
- Dlaczego akurat tych starcw? - wyrwao si Idzie. - To takie straszne, wstrtne, Jon.
Takie obrzydliwe.
- Ja kocham Monsa i dla mnie jest to jeszcze wstrtniejsze. Przecie mogo by zupenie
inaczej. I wiem, e s ludzie, ktrzy zabijaj i jeszcze na tym zarabiaj, a nikt nie dostrzega w
tym nic zego. Ci, ktrzy handluj wdk, ciesz si szacunkiem. Nie mamy jak si przed nimi
broni.
Zamilk. Wzrok wbi w niebo. Patrzy na przemieszczajce si ponad nimi chmury.

- Moesz mi da troch wody? - spyta. Poprosi. Ida przyniosa mu wod w rkach. Jon
zdoa oprze si na jednym okciu na tyle, by mc si napi. Wargi mu spierzchy, ale zaczy
ju odzyskiwa normalne rozmiary. Policzki wci byy rozpalone, gorczka trawia ciao.
Ida kilkakrotnie napeniaa wod kubek ze swoich doni. Wreszcie Jon zaspokoi
pragnienie.
- Nie moemy tu zosta - powiedzia. - Z koniem dotrzemy na miejsce, nim wieczr
zrobi si pny.
- Nie pjd sama, nie znajd ich! - Ida domylaa si, co chcia zaproponowa.
- Zaczekamy wic na konia.
By taki cierpliwy, taki agodny i ulegy. Nie pasowao to do czowieka, ktry przyszed
do nich do zagrody. Nawet teraz, wrd opuchlizny, Ida dostrzegaa na jego twarzy si.
Widziaa, e to czowiek, ktry potrafi take przewodzi.
- On umar, Ailo syn Mikkala?
- W pewnym sensie - odpara Ida. Zrozumiaa, jak poczu si Jon, gdy nieoczekiwanie
wtargna poza wyznaczone przez niego granice.
- Urodziam dwoje jego dzieci - rzucia w powietrze, niepewna, ile ten mczyzna wie o
jej yciu. - Jedno straciam. Dziewczynk, bardziej do niego podobn. To byo tak, jakbym
tracia go po raz drugi.
Ida nie wyjawia, e Ailo wrci z zawiatw. Nie powiedziaa, e istnieje inny Ailo ni
ten, ktrego polubia. Ze pod odrobin innym niebem yje mczyzna w skrze Ailo i z jego
pamici. A jednak odmieniony.
Tracia Ailo wiele razy. Nic o tym nie wspomniaa. Jak Jon mgby to zrozumie?
- On te straci swoj rodzin - cigna. Nie mwia nic zego, wci opowiadaa o
Ailo. O jej Ailo. - Wszystko wygldaoby inaczej, gdyby tylko zosta. Ta samotna wyprawa
bya szalestwem. Ale zbyt dugo y z dala od swoich. Mg im pomc przetrwa zim. Musia. Jaki gos mu to nakazywa. To te wizi. Szuka swoich, ale nigdy do nich nie dotar.
Straci ich ju wczeniej. Wydaje mi si, e to byo dla niego najgorsze. Dobrze nam si yo
tutaj, lecz jego wiziy ciany. Wrd czterech cian Ailo nie czu si naprawd wolny. To, co
dla mnie byo domem, jego wstrzymywao wbrew woli.
- W gbi serca nie jeste Norwek - zauway Jon. Spoglda na ni jednym okiem. Rozumiesz wicej ni zwykli ludzie. Wszyscy przecie uwaaj ciany za wito.
- Kochaam Ailo.
- I bez tego by go rozumiaa. Wyczuwasz takie rzeczy. Czujesz, jakby posiadaa
szsty zmys. Nie mam racji?

Ida kiwna gow. Z niedowierzaniem. Skd mg to wiedzie?


- Ze mn jest podobnie. Czsto dostrzegam wicej ni samo to, co mog zobaczy oczy.
Czsto wiem wicej, ni powinienem wiedzie. Tak ju jest. To taki dar. Wielu rzeczy nie
moemy zobaczy. Wiele jest poza nami.
Ida staraa si ogrza przy ogniu. Dooya wicej drewna. Przesza kawaek dalej
wzdu strumienia. Miaa wymwk, e musi nazbiera gazek. Nie bya w stanie patrze mu
w twarz. Baa si, co moe w niej znale. Nie chciaa zanadto si do niego zblia.
Nie chciaa dotyka czego, co mogo by podobne do jej duszy. Nie chciaa otrze si o
co, co mogo okaza si niebezpieczne.
Nie chciaa.
Czua, e wiele jest poza nimi, albo moe w nich. Przecie w gowie miaa cay wiat.
Moe i z innymi byo podobnie?
Nie umiaa powiedzie, dlaczego tak nagle wydao jej si to takie grone. Nie wiedziaa,
dlaczego nie pragnie jego bliskoci.
Zwykle miewaa otwarte serce. Ida lubia ludzi. Lubia odnajdywa takich, ktrzy
unosili si na tych samych falach.
Ale Jon Larson by zbyt bliski.
Wrd drzew nad strumieniem co zaszelecio. Lekko zadudnio o ziemi. Ida
nasuchiwaa. Dobrze znaa chd Musti. Klaczka pewnie ju si wybiegaa.
Ko przyszed si napi. Lekko tylko szarpn bem, gdy Ida uja go za uzd.
- Ju pokonalimy strumie - przemwia agodnie do zwierzcia, pogaskaa je,
przytulia policzek do jego pyska. Ciepo konia wrcio jej troch spokoju, jake teraz
potrzebnego. - Ju niedaleko, kochana Musti! Zaraz odpoczniesz. Musimy tylko zaprowadzi
Jona do domu. Ciko ci teraz bdzie, ale bez ciebie nigdzie nie dotrzemy. Jeste teraz dla nas
najwaniejszy, koniku.
Drewno, ktrego nazbieraa, zostao. Spdnica prawie wcale nie wyscha, lecz nie byo
adnej wymwki, eby pozostawa tu duej.
Wsadzenie Jona na konia okazao si znacznie trudniejsze, ni to sobie wyobraaa.
Pomaga jej jak mg, lecz niewiele z tego przyszo.
Ida nie miaa siy nawet na niego patrze. Wiedziaa, jak bardzo musi cierpie. Nie
chciaa widzie dowodw udrki w postaci grymasw, od ktrych nie mg si powstrzyma.
Musti leaa nieruchomo jak kamie. Wicej od zwierzcia nie mogli wymaga.
Ida zapara si, przetoczya ciao Jona. Staraa si nie ciska go zbyt mocno.
- Pchaj - powiedzia wreszcie. - Po prostu pchaj.

Ida usuchaa. Palce Jona zacisny si na grzywie Musti tak mocno, e ko a rzuci
bem, starajc si podnie. Ida musiaa przytrzyma klacz z caych si, eby Musti znw nie
ucieka.
Droga wioda gwnie pod gr. Na pewno Musti byo ciko, a podr staa si jeszcze
trudniejsza, poniewa zabrako chusty Idy, ktr przywizywaa Jona do zwierzcia.
Na wikszych stromiznach Ida musiaa siada za Jonem i mocno go trzyma. W
miejscach, gdzie byo bardziej pasko, zeskakiwaa. Prbowaa biec przy Musti. Dobra tempo,
ktre pasowaoby im obu. Zmczya si jednak znacznie prdzej ni ko.
- Ju niedaleko - obieca Jon, gdy Ida z trudem gramolia si na konia przed kolejnym
wzniesieniem. Z ziemi sterczay pokruszone skay, trudno byo i naprzd. Ale krta cieynka
wioda w gr. Znikaa na skalnym grzebieniu. Wygldao to tak, jakby z tamtego miejsca
mogli si wznie wprost do nieba.
Ida jedn rk obejmowaa Jona w pasie. Przytrzymywaa go rwnie udami i kolanami.
Woln rk staraa si kierowa Musti cuglami.
Nie byo to proste. Jon take utrudnia. Czasami jego ciao ciko przechylao si na
jedn stron, a wtedy nastpowao szarpnicie cuglami, ktre mwio Musti co, czego Ida
wcale nie miaa zamiaru koniowi przekazywa.
Ida staraa si prowadzi Musti prosto. Wierzya, e klacz jest na tyle stara i mdra, i
jej kopyta same odnajd najlepsz drog.
- Tamtdy - szepn Jon. - Stamtd zaraz zobaczysz jurty. Bdziesz moga kierowa si
wzrokiem, Ido.
Ostatnia prba si. Ida wskazywaa koniowi drog, uderzajc go pitami w boki. Sama
bya ju strasznie zmczona i zmarznita. Nasta wieczr. Chodny letni wieczr. Jechali w
cieniu gr, a ona wci miaa na sobie przemoczone ubranie. Nie woya spdnicy, bo w niej
marzaby jeszcze bardziej. Schowaa j pod derk, na ktrej siedzia Jon, bo sioda przecie nie
wzili. Ciepo Musti mogo nieco wysuszy spdnice.
W samej halce wieczorem byo jej chodno. Nogi miaa odsonite do kolan, inaczej w
ogle nie mogaby siedzie. Jon ledwie na to zwaa. Ida najmniej ze wszystkiego obawiaa si,
i podziaa na niego jej kobieco i sytuacja stanie si nieprzyzwoita.
Mylaa po prostu rozsdnie. W tej czci wiata czowiek pozbawiony rozsdku daleko
nie zajdzie.
Musti wielokrotnie odmawiaa dalszej wdrwki. Zatrzymywaa si i stawaa
nieruchomo. Nie miaa zamiaru postpi bodaj o krok. Smutnymi oczyma patrzya na Id, gdy
ta prbowaa j namawia, popycha i grozi.

Ida musiaa w kocu zsi, uly koniowi. Moga teraz podpiera Jona tylko
ramieniem. Byo to znacznie trudniejsze. Koysa si jak dka na ostrych falach.
Powdrowali jeszcze przez chwil, a w kocu Musti kompletnie si zapara. Odmwia
dalszej wdrwki. Stana w miejscu, chocia nie byo tu zbyt stromo, zwaszcza w porwnaniu
z odcinkami, ktre zostawili ju za sob.
Ale Musti nie chciaa i dalej.
Ani na krok.
- Trzeba ci zsadzi - westchna Ida. Pomoga Jonowi zej na ziemi, powoli i bardzo
ostronie. Nie moga jednak zrobi tego cakiem delikatnie. Musiao zabole.
Zacigna go pod skay. Spywa potem i paka z blu.
Musti, pozbawiona ju wszelkiego ciaru, posza dalej. Do szczytu wzgrza, do nieba,
pozosta jeszcze kawaek.
Ida usiada przy Jonie. Uja go za rce, ucisn j zrozpaczony w blu, niemal
miadc jej palce. Ale Ida nie powiedziaa mu, e j zabolao.
On przecie i tak cierpia bardziej.
- Zimno ci?
Pokrci gow. Ruchy mia takie powolne. Paci za nie od razu, a kosztoway sono.
Musti bya ju na grze. Sama. Znikna za szczytem. Pochono j niebo.
- Musz ci tu zostawi - powiedziaa Ida z czoem wtulonym niemal w czoo Jona. Daleko jeszcze od tej gry?
- Zobaczysz. Nie widzisz dymu? Nie widzisz tych rozedrganych smuek?
Ida podniosa wzrok, lecz przed sob widziaa tylko stromizn. Nic wicej. Nie
dostrzegaa nawet chmur.
- Moe tylko mi si tak wydaje.
Jon opar si plecami o ska, pochyli gow. Czoo mia mokre. Ida otara je rkawem
bluzki. Od potu piekyby go oczy.
- Taki jestem zmczony - szepn. - Strasznie zmczony. Pi.
- Tu nie ma wody.
Ida chtnie by mu pomoga, ale za bardzo oddalili si ju od strumienia. Powrt w d
byby szalestwem. Jon nie daby rady, nie wytrzymaby tego.
Nic nie powiedziaa. Zreszt on na pewno tak czy owak to rozumie.
- Id w gr. Przyprowadz kogo. Nie dam rady sama ci zanie. W aden sposb nie
zdoam ci tam zaprowadzi, rozumiesz? - umiechna si na prb.
Jon kiwn gow.

- Zosta jeszcze chwil - poprosi. - Jeszcze tylko ma chwil. Potem moesz i.


Rk wskaza jej miejsce obok siebie na ziemi, wrd przywidych kpek bayny.
Gdzieniegdzie rosy krzewinki czarnych jagd, usiane bladozielonymi twardymi zawizkami.
Jesie moga przynie sporo owocw.
Ida usiada. Cay czas trzymaa go za rk.
Jon si nie odzywa, siedzia z zamknitymi oczami, ciskajc do Idy.
Nagle j puci. Rwnie teraz si nie odezwa, jedynie na ni patrzy. Umiechn si
kcikiem ust. Rany na dolnej wardze otworzyy si, pocieky z nich ropa i krew. Zalay mu
brod.
- Niedugo kto przyjdzie - obiecaa Ida, puszczajc si biegiem. Tak strasznie bolay j
ydki i uda, bolay rce, cae ciao.
Nie ogldaa si w ty, pnc si pod gr, a momentami podbiegajc. Wiedziaa, e on
ledzi j wzrokiem. Wyczuwaa jego spojrzenie niemal jak dotyk.
Czy dlatego, e powiedzia, e jest taki jak ona?
Ida nie wiedziaa.
Jon by nie tylko pikny, okaza si rwnie niezwyky.
Gdy stana na szczycie wzgrza, zobaczya Musti. Ko by niczym czarna plama wrd
zieleni otwartego krajobrazu. Niebo stykao si z zielonoci. Ida nabraa ochoty, eby tu
zataczy, lecz stopy gonym krzykiem domagay si odpoczynku.
Jednak ani dusza, ani stopy nie doczekay si spenienia swoich da. Ida powloka si
dalej. Ju nie biega. Bya na to zbyt zmczona.
Jon mia racj. Widziaa ju namioty. Dostrzega dym. Nie potrafia poj, jak on mg
zobaczy co, czego jej oczy nie byy w stanie odnale.
Roztaczone smugi dymu wijce si po niebie. One nie musiay si wspina. Wznosiy
si w gr bez skrzyde. W lekkim tacu wzbijay si ponad dymniki, wysnuway si z
ciemnoci w bezmiern szeroko.
Za daleko byo jeszcze, eby Ida moga dostrzec ludzi. Widziaa tylko jurty i dym, a
jeszcze bardziej w oddali - renifery. Stado wielkie tak, e wydawao si wrcz nierzeczywiste,
przypominao dym, szare i niewyrane. Poruszao si. yo przez cay czas. Stanowio jedno,
lecz tworzyo w sobie rozmaite niezwyke wzory.
Zauwa chyba konia! Musti bya przecie czarna i tak bardzo si tu wyrniaa. Musz
zachodzi w gow, skd si tu wzia. Ojciec si zdziwi. Przecie na pewno rozpozna Musti!
Bd musieli podej, eby zobaczy, co si dzieje. Moe wieci o zabjstwach w
Kafjorden ju zdyy tu dotrze?

Tak rozmylajc, Ida wloka si dalej. Z mozoem stawiaa kroki, oddalajce j od


stromizny i od Jona, a przybliajce do jego siida. Musz go zabra pod dach, zaj si nim.
Jeli ju o tym wiedz.,. Moliwe, e kto z nich tam by.
Ida odrzucia t myl. Moe kto przyszed tu z wiadomoci w nocy, albo jeszcze
wczoraj wieczorem? Przecie Hendrik nie nocowa w domu.
Hendrik nie mg nikogo zabi. Ida go znaa. Wiedziaa, kim jest.
Pobiega.
- Ko!
Matti zapa Reijo za rami, pokaza palcem czarnego konia biegajcego po rwninie.
Wida byo, e ko ma uprz.
- To Musti! - Reijo wypuci to, co trzyma w rkach. - Ko Idy i Sedolfa! Co on tu, u
diaba, robi?
Ju wicej osb zauwayo zwierz. Wielu porzucio swoje zajcia i poszo za Reijo i
Mattim.
Okazao si, e Musti nie da si pojma. Okranie jej na nic si nie zdawao.
- Przydaby nam si teraz Mons - westchn kto. - Nikt nie umie posugiwa si lassem
tak jak on. Schwytaby tego konia!
- Ona si na pewno uspokoi. - Reijo si podda, ocierajc pot z czoa.
I nagle ze soca wynurzya si posta, ktr natychmiast pozna. Ta, ktr poznaby
zawsze i wszdzie.
- Do kroset, Ida!
Tym razem tylko on puci si biegiem. Pozostali patrzyli, jak przemierza paskowy.
Jak dociera do niej.
Ida nie miaa ju siy, gdy usyszaa wasne imi szybujce przez powietrze. Zatrzymaa
si, nasuchiwaa ze wszystkich stron. Nie bardzo moga zrozumie, skd nadchodzi. Przez
chwil wydawao jej si, e rozbrzmiao gdzie w jej wntrzu.
Wreszcie zobaczya ojca.
Nie miaa jednak siy pobiec mu na spotkanie. Nie daa rady. Nogi ju nawet nie bolay.
Byy niczym pale, ktre pragn jedynie wrosn w ziemi. Nie zdoaa ich przesuwa.
Usiada.
Czekaa.
Potem wszystko potoczyo si ju bardzo szybko. Ida staa oparta o ojca, podtrzymywa
j. By rwnie silny i bezpieczny jak zawsze. Kiedy j obejmowa, czua, e znalaza si w
domu. Czua, e dotara do domu, gdy gaska j po wosach, proszc, by opowiedziaa, co si

stao.
Jej gos opowiada.
Reijo zanis j do namiotw. Wzi j na rce, tak jak zapamitaa z dziecistwa. Czua
si bezpieczna. Mogaby tak zasn.
Reijo zatrzyma si tam, gdzie ludzie na nich czekali, ale Idy nie puszcza. Krtko
wytumaczy, gdzie znajd Jona. Dwaj mczyni natychmiast wyruszyli.
Matti podszed do konia. Ze miechem twierdzi, e zawsze by wytrawnym koniarzem.
Na pewno zdoa zwabi klacz. Z kobietami te umia radzi sobie nie najgorzej.
Wci wszyscy miali si razem.
Ida nie powiedziaa im 'wszystkiego.
Wyznaa prawd tylko Reijo. On wiedzia, jeszcze zanim dotarli do siida. Kobiety
czekay midzy namiotami.
- Ani sowa! - nakaza jej Reijo. - To Jon musi ich powiadomi. My nie jestemy std,
Ido.
- Nic jeszcze nie syszeli?
Reijo pokrci gow.
Ida nie wiedziaa, czy ma si z tego cieszy. Jonowi bdzie ciko im o tym
opowiedzie. Takie przesanie zostanie zapamitane na zawsze. Ludzie nie zapomn, kto
przynis ze wieci.
Wszyscy chyba jednak rozumieli, e nic nie jest tak, jak by powinno. Pojli, jak bardzo
jest le, gdy zobaczyli Jona. Nie mordowaby si tak, gdyby spokoju nie dawaa mu jedynie
tsknota za domem.
- Co si stao? - dopytywali si.
Gromadzili si wok Jona. Nieli go dwaj mczyni. Nie da rady o wasnych siach
zaj do namiotu.
Matti jeszcze nie zapa Musti.
Jon zacz mwi.

8
Helena nie lubia, kiedy Reijo opuszcza dom.
Wok niej nie byo jednak pusto. Elise odzyskiwaa rumiece na policzkach.
Umiechaa si troch, artowaa.
Jej dzieci wraz z Ivarem i Mikkalem wypeniay wszystkie izby. Wszdzie rozlega si
odgos rozbieganych nek.
Mimo to Helena czua si samotna. Bez Reijo bya sama. Wiedziaa, e tak by musi,
lecz nie moga pozby si wraenia, e gdy jego nie ma, ona chodzi, nie rzucajc cienia. Jak
gdyby bez niego nie bya pena.
Helena nie pojmowaa, jak moga bez niego y. Nie rozumiaa, dlaczego nie pokochaa
go od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczya.
Niewiele czasu zmarnowali, lecz chtnie przeyaby te chwile jeszcze raz. Moe
udaoby jej si je odmieni. Przeobrazi w czas spdzony z Reijo, peen mioci.
Nigdy wczeniej nie chciaa posi kogo do tego stopnia na wasno. Sama tego nie
lubia. By moe wynikao to std, i dorastaa w dobrobycie, zawsze miaa wszystkiego wicej
ni do. Nigdy nie musiaa za niczym tskni.
Ani niczego pragn.
A nie miaa do rozumu, eby tskni za takim mczyzn jak Reijo.
To brzmiao tak zwyczajnie, jak gdyby po prostu bya gupia. A ona tylko czasem
chciaa zawadn Reijo. Chciaa, by zawsze towarzyszy jej jak cie.
Dzielia si nim z tyloma innymi. Reijo kadego dnia otwiera ramiona, nie tylko dla
niej i dla Ivara, nie tylko dla wasnej rodziny.
Reijo mia wielkie serce. To byo suszne. Dobre.
Helena podziwiaa go za to. Co jednak w niej pragno, eby zosta przy niej, powici
jej ca swoj uwag.
Teraz si baa. Nie o siebie ani nie o Reijo.
To by wikszy strach. Gbszy.
Reijo nie zauway, e w wiosce wok fiordu zaczyna wrze. Zaskoczy go szum, jaki
podnis si w zwizku ze stratowanymi polami i Lapoczykami zagarniajcymi ziemi.
Reijo rozmawia z ni. Mwi dugo w noc. Wielu rzeczy wczeniej nie zauway.
Wielu rzeczy on rwnie si ba.
W innych miejscach take wybuchay niesnaski, syszeli ju o tym. Dochodziy do nich
pogoski o uyciu siy, i to przez obie strony. Czarne owce mog si zaplta do kadego stada.

W obu stronach kipia gniew. I krew rwnie gorca u jednych, jak i drugich.
Obie strony uwaay, e ich spiarnia jest zagroona. Nic dziwnego, e i jedni, i drudzy
pragnli chroni siebie i swoje rodziny.
Teraz jednak to zaszo za daleko.
Reijo nic nie mwi, lecz Helena wyczuwaa jego lk. Nie bya na tyle gupia, by go nie
podziela. To by te jej lk. Mia ostre ciernie, ktrymi zahacza si gboko w jej duszy.
Wbija si w ciao.
Nad fiordem mogo si zrobi niebezpiecznie, jeli to, co zauwayli, stanowio zaledwie
pocztek.
Wygldao na to, e nienawi ju si zakorzenia. Nie potrzebowaa wiele nawozu, by
wykiekowa i wzrosn im ponad gowy.
Nienawi miaa kwiaty czerwone jak krew.
Helena i Elise pray ubrania. Elise i Matti niewiele przywieli do Ruiji, lecz Elise i tak
bya z tego dumna. Dbaa o swj dobytek. ataa i cerowaa ubrania tak dugo, jak si dao.
Ich podrna odzie i waciwie wikszo z tego, co mieli, wymagaa prania. By moe
byy to ubogie rzeczy, lecz naleay do nich. Elise zreszt ycie nauczyo, e kade ubranie
nadaje si do noszenia, byle tylko byo czyste i cae. Wszystko i tak zaley od tego, kto je nosi.
Elise przesza w Finlandii tward szko.
- Prawie jak za dawnych dni - powiedziaa teraz, gdy razem z Helen niosy kosz z
praniem do strumienia poniej cypla. Ciko byo dwiga kosz z mokrymi rzeczami, ale jako
posuway si naprzd. - Maja, ja i kosz z praniem - wspominaa Elise. - I nasze powczyste
spojrzenia sane na brzeg. Nadzieja na to, e kto milszy od innych przypynie odzi. Maja
obrcona plecami do brzegu, z twarz spuszczon do ziemi. Zawsze tak si baa, e jej blizny
od razu rzuc si w oczy. Ale jak mona byo ich nie zauway? Zreszt moe jej plecy
odpychay o wiele bardziej ni te blizny?
Elise zapatrzya si w fiord. W wod i w gry. W zmarszczki na wodzie. W ptaki
pywajce tam, gdzie dno stromo opadao w d, poza lini niemal bielejcego zielonego
bkitu. Tam gdzie woda robia si gbsza, bardziej zielona wrd niebieskoci.
Szopy na brzegu, odzie. Zapach wodorostw i sonej wody. Drani jej nozdrza, odkd
powrcili.
Nie zdawaa sobie z tego sprawy, lecz ogromnie za nim tsknia. Ledwie zwracaa na
niego uwag, bdc dziewczynk i dorastajc pann. Nawet w Finlandii nie przypuszczaa, e
za nim tskni. Swojej tsknoty nie potrafia nazwa sowami.
Ale teraz staa, czujc zapach morza krccy w nosie, i wiedziaa, e to zapach jej

fiordu. e on naley do niej. Ze tak naprawd wrcia do domu dopiero wtedy, gdy go poczua.
Do domu.
- Wydaje mi si, e Maja jest szczliwsza gdzie indziej - powiedziaa Elise w
zamyleniu. - Ona miaa w sobie tsknot ludzi z gbi kraju. Tsknia za lasami. Nie
potrzebowaa morza. Ja nie wiedziaam, e go potrzebuj. Teraz ju wiem.
Z ulg odstawiy kosz. Strumie by taki sam jak za jej modych lat. Z pluskiem szepta
prawie te same sowa. Moe pozdrawia?
Dobrze mie przed oczami t ziemi. Dobrze, po prostu dobrze. Elise pozbya si ju
tsknoty. W Finlandii chodzio jedynie o przeycie.
- Czy ty nigdy nie tsknisz za powrotem? - spytaa Helen.
Napotkaa jej spojrzenie z drugiej strony strumienia. Stojc kada na swoim brzegu, nie
wchodziy sobie w drog.
Helena pokrcia gow, nie wahaa si nawet przez sekund.
- Mj dom jest tutaj. U Reijo.
Elise z pokor przyja t odpowied. Niezmiernie cieszya si w imieniu Reijo. Nikt
bardziej ni on nie zasugiwa na tak mio. Reijo zawsze dawa, zawsze ofiarowywa. Bez
zmruenia powiek. W rodku mia tak jasn dusz. Tyle ciepa. Nigdy nie pozwoli im odczu,
e cokolwiek dla nich powica. Dopiero gdy doroli na tyle, by mc myle samodzielnie,
zdali sobie spraw z jego wielkiej wartoci.
Jak wspaniale, e ycie obdarowao go Helen. e dao mu Ivara.
Elise ju wyobraaa sobie kolejne, wypenione socem lata, niebieszczce si zimy,
ogie na palenisku w chacie z bali na cypla Ciepo, ktrym Reijo potrafi wypeni izby, ciepo
pynce od niego. Cay szereg takich lat. Zasuy na to. Zasuy na spokj w cichej
szczliwej rodzinie, zasuy na tak kobiet jak Helena.
Byy kobietami.
Letnie dni nagrzay strumie. Ich palce znay dotyk zimniejszej wody.
Rce i strumie wytwarzay dwiki. Nie pozwalay napeni tych chwil rozmow.
Cisza potrafia by taka dobra, potrafia tworzy wsplnot.
Mewy krzyczay. Morze przemawiao cicho, tak cicho. Byo w dobrym humorze.
Ten obraz by niemal a za pikny. Tak bardzo nie pasowa do nienawici, ktra
przecie si tu pojawia, wtargna rwnie na ich brzeg, pomidzy ich gry.
Rwnie pomidzy nich.
Kosz by ju od nowa prawie peen czystej wypukanej bielizny. Rce kobiet
poczerwieniay. W plecach, w miejscu, gdzie zaczyna si pasek od spdnicy, da si wyczu

znajomy ucisk.
Morze przynioso lodzie. Niektre byy znajome. Elise wyprostowaa si, to stao si
nierzeczywiste, prawie tak, jakby czas si cofn. Niemale si spodziewaa, e ujrzy Simona,
idcego dugim krokiem od brzegu, przystojnego, pewnego siebie. Niemal si spodziewaa, e
zaraz zobaczy plecy Mai. Mai, ktra zostawia kosz i woli uciec do lasu, anieli widzie
obojtne spojrzenia Simona, omiatajce naznaczon bliznami twarz.
Ale to byy inne czasy.
Wszystko uoyo si inaczej, ni im si wtedy wydawao. Wszystkim si odmienio.
Simon ju nie y. Rwnie teraz na brzegu pojawili si obcy. Stosunkowo dua d. Musiaa
przycumowa w pewnym oddaleniu. Nie moga podpyn pod sam brzeg, bo pycizna sigaa
daleko. Ujcie rzeki znajdowao si w pobliu, akurat by odpyw i do obcej odzi dao si
niemal doj piechot.
Elise zrobia z doni daszek nad oczami, prbujc zorientowa si, kto to moe by. Z
pewnoci nie jest to lensman. Jego d ju widziaa.
Ale serce na widok obcych troch jej si cisno. Czego mona si po nich spodziewa,
skoro ludzie, ktrych znaa, wyprawiali takie straszne rzeczy?
- Ciekawe, co to za jedni? - zwrcia si do Heleny. - Znasz ich? Ja si staam tutaj obca.
Waciwie nikogo nie znam.
Helena zebraa spdnice i lekk nog przeskoczya przez strumie. Elise uwaaa j za
bardzo mod. Dziwnie byo pomyle, e Helena jest modsza od niej. Trudno byo myle o
niej jak o onie Reijo, o kim w rodzaju matki.
- Nigdy wczeniej nie widziaam tej odzi - powiedziaa Helena, mruc oczy.
Dostrzegay ju ludzi na pokadzie. Syszay pokrzykiwania mczyzn w mniejszych
dkach i udzielane im odpowiedzi, lecz sowa do nich nie dochodziy. Jedynie po akcencie
poznaway, e ci ludzie mwi po norwesku.
- Ale... - zacza Helena. Nagle zoya rce na piersi, zadraa. Podsuna si o kilka
krokw do brzegu, nie spuszczajc wzroku z obcej odzi. Podesza jeszcze bliej, niemal do
samych kamieni nad wod. Ciao miaa takie sztywne, ruchy jak gdyby zamknite.
Jakby si baa.
Nagle zawrcia. Chwycia ucho kosza z bielizn i nie czekaa, eby Elise zapaa za
drugie. Zacza cign kosz w stron cypla. Prawie biega. Nie ogldaa si w ty.
Elise nie pytaa. Minione lata nauczyy j rwnie taktu. Stawianie pyta nie zawsze
byo na miejscu.
Zerkaa jednak przez rami, zaciekawiona, co to za ludzie. agiel wyglda na nowy.

d bya dobrze utrzymana, na pewno nie naley do biedakw.


Widziaa dwch czonkw zaogi, jeden by ciemny, redniego wzrostu, drugi rosy i
potny. Wosy mia biae. Elise nie znaa adnego z nich, lecz dawno przecie nie bya nad
fiordem Lyngen. W cigu omiu lat wiele mogo tutaj si zmieni.
Rozwieszay bielizn w milczeniu. Helenie zaokrgliy si ramiona. Zrobia si jakby
mniejsza ni w rzeczywistoci, skulia si. Bya jak asiczka. Czujna.
Zmruone oczy wdroway cay czas w stron fiordu. Staa ukryta za wgem i
spogldaa na brzeg. ledzia. Ale drgna przestraszona i wbiega do domu, kiedy dzieci
woaniem zachcay j do taca na podwrzu.
- Poznaa kogo z tej odzi? - spytaa Elise. Musiaa spyta, bo cisza staa si ju zbyt
wielka. Niosa ze sob co wicej.
- Nie - odpowiedziaa natychmiast Helena, nie podnoszc nawet oczu znad szycia.
Siedziaa w najmroczniejszym kcie kuchni, tak daleko od okna, jak tylko zdoaa si odsun.
Wejciowe drzwi zamkna, a przecie w letnie dni czsto pozostaway przez cay czas otwarte.
- To tylko przypadkowe podobiestwo - wyjania, rwnie jakby odrobin za prdko.
Kcik jej ust drgn. Szczki byy takie napite. - Przypadkowe podobiestwo, ale bardzo mnie
poruszyo, nic poza tym.
Wicej nie powiedziaa.
Elise przypomniaa sobie zego wjta w Alcie. Baa si go. Raija rwnie si go bala.
Maja take. Elise nigdy nie zapomniaa twardej kuli w brzuchu, ubitej grudy, ktrej si nie
pozbya, i ktra pojawiaa si zawsze, gdy o nim mylaa. Pamitaa, jak wiele czasu upyno,
zanim znw poczua si bezpieczna. Elise pamitaa rwnie twarz Raiji z tamtego czasu. Miaa
barw tego samego strachu, ktry czytaa teraz w twarzy Heleny.
Takie samo niespokojne spojrzenie.
Wci bya zbyt obca dla Heleny. Naleaa do rodziny, lecz nie zdoaa jeszcze zbliy
si do niej na tyle, eby wej pod skr tej drugiej kobiety. Nie bya jej przyjacik. Gdyby
Elise zacza j wypytywa, Helena zamknaby si w sobie jeszcze bardziej. Moga jedynie
czeka z nadziej, e Helena w kocu przemwi.
Nad fiord przybyli kupcy. Przeczesywali wybrzee. Przeszukiwali kad spoeczno
nad kadym najmniejszym fiordem.
Nie bali si, e nie zdoaj sprzeda swych towarw. Szy jak ciepe pszenne bueczki w
witeczny dzie.
Mieli klientw w kadej spoecznoci. Wiedzieli, e tutaj te znajd ich wielu.
Handlowali wdk.

On by kapitanem. Zaszed do wysoko od czasu, gdy ostatnio tu przebywa, nie do


wysoko jednak, ale wspi si kawaek po drabinie.
Chichota, rozgldajc si dokoa. mia si. Przypomina sobie tamten poprzedni raz,
pamita fiord, pamita dziewczyn, ktra wiosowaa.
Doprawdy, kobieta pena temperamentu!
Przepdzili go. Urzdzili na niego polowanie. Oczywicie, e musia tu wrci. To
wyzwanie.
Co mogli mu zrobi? Przecie go nie znali. Niewielu z nich go widziao.
Nikt nie mg mu nic zrobi.
Na brzegu stay jakie kobiety. Pukay pranie. Jego wzrok zawis na nich na chwil, ale
byy za daleko. Ot, zwyke, zajte prac kobiety. adna z nich nie miaa takich ognistych
wosw jak tamta dziewczyna.
Cypel.
Kobieta zbliya si do kamieni na brzegu.
Drgn. Jedna rka zacisna si na relingu. Druga signa do rkojeci noa na biodrze.
Zacisna si na niej.
To niemoliwe.
Staa na brzegu. Rce zaoya na piersi. Patrzya na nich. Gotw by to przysic. Potem
znikna. Widzia jeszcze tylko, jak niesie kosz z bielizn razem z t drug.
Niemoliwe.
Tylko mu si to przywidziao. Nic innego. Wszystko inne jest niemoliwe.
Przecie ona nie ya. Nie ya, gdy od niej odchodzi. A ju na pewno bya umierajca.
Powiedzieli mu, e nie yje. Ze umara. To tylko jakie podobiestwo, nic wicej. Tylko
podobiestwo.
Przypadkowe podobiestwo.
Ona nie ya.
Ale serce zaczo uderza mu szybciej ni dotychczas, na czole zaperli si pot. Rce
zwilgotniay.
Poczu mdoci.
Ona ju nie ya.
- Macie tu nieze baby - rzuci zachrypnitym gosem. Ruchem gowy wskaza na
kobiety, ktre biegy pod gr na cypel. Zwrci si do jednego z czonkw zaogi w ssiedniej
odzi. Koysaa si na boki. Przywioza klientw.
- Obie matki - odpowiedzieli mu ze miechem. - Elise bya kiedy najpikniejsz

dziewczyn nad fiordem. Najliczniejsz pann nad caym fiordem Lyngen. Polubia Fina,
wyjechali std osiem lat temu, a teraz wrcili z podkulonym ogonem. Ale ona cigle jest pikna. Helena wzia si nie wiadomo skd i wysza za Reijo z cypla. Jest od niej co najmniej dwa
razy starszy. Szczciarz z niego! adna dziewczyna, Finka. Nie pamita, skd jest. Tak si
przynajmniej mwi.
- A wic matki... - Jasnowosy olbrzym odsoni zby w umiechu. - Szkoda.
Naprawd szkoda, kiedy wreszcie znalazy si takie, na ktrych warto zawiesi oko.
Helena. Imi uderzyo go jak motem. Helena. A wic jednak ya.
To znaczy, e go okamali. le wykona swoj robot.
ya.
Wysza za m?
Rozemia si pod nosem.
Owszem, bya matk. Dobrze to pamita. Pamita dzie jej lubu. Jedynego, ktry
si liczy.
Moe powinien zostawi j w spokoju. Tak byoby najatwiej. Dostrzega w tym pewn
ironi.
Urodzia si w wielkim dobrobycie. Wyrosa w nim. Miaa wszystko, co tylko chciaa.
A przez jaki czas rwnie jego. Lecz on rwnie zmieni si w co, czego ju nie chciaa.
Wiedzia o tym.
Nikt by nie pomyla, e zostanie gospodyni w jakiej malekiej zagrodzie na tym
pustkowiu. Pukaa ubrania w strumieniu. Nie do tego si urodzia.
Ale go to rozbawio. Musia mocno wzi si w gar, eby nie wybuchn gonym
miechem.
Dobry Boe, jake go to bawio! Doprawdy, niez cen za to zapacia!
W ten letni dzie u koca fiordu Lyngen pierwsi kupujcy dostali wdk za
niesychanie nisk cen.
Handlujcy wdk nie zamierzali pozostawa. Liczyli, e sprzedadz wszystko i
popyn dalej. Na zachodnim brzegu fiordu w magazynie czeka na nich wikszy zapas towaru.
Tam zaadowywali d przed wyruszeniem w kolejn handlow podr.
Tymczasem sprzedanie zabranego adunku przecigno si na duej, ni si tego
spodziewali. Wyranie byo wida, e kobiety z caych si staraj si utrzyma mczyzn z dala
od nich. Niektre spdnice naprawd potrafiy zapanowa nad swoimi chopami. Sporo byo
takich, ktrzy musieli poprzesta na tsknych spojrzeniach rzucanych odzi przywocej
wdk.

Gdy zaoferowano im nocleg, przyjli propozycj z ochot. Urzdzili te niewielk


zabaw. Rzadko podobna sytuacja le wpywaa na handel.
Przyzwyczajeni byli, e ci, ktrzy tocz si wok nich, nie stoj na najwyszych
stopniach drabiny spoecznej w wiosce. Na og schodzili si ci, ktrzy stali nieco niej. Bogaci
i stojcy najwyej mieli swoje sposoby na zaopatrzenie si w trunki. Woleli szlachetniejsze
napitki. Wikszo ludzi zadowalaa si warzonym w domu piwem i od czasu do czasu jak
marn butelczyn, ktr ojciec rodziny przywiz z dalekiej wyprawy, wycznie jako
lekarstwo, jak niewinnie tumaczy swojej lepszej poowie.
- Mao tu Lapoczykw - zauway biaowosy mczyzna, gdy noc ju bya pna. - A
jak si sprzedaje Lapoczykom, to mona dosta dobr cen - doda, miejc si zimno.
Wrd 'wioskowych zapanowaa cisza. Wymieniono spojrzenia. Przez dusz chwil
nikt si nie odzywa.
- Cieszymy si, e si trzymaj z daleka - powiedzia w kocu ktry z mczyzn. Stara
si nie wyrnia z masy. Raczej prbowa si w niej zatopi. Byo ich jednak zbyt niewielu.
- Nie chcemy skoczy jako zimne trupy - uzupeni ktry. - Jak tamci z Kafjorden.
- Stamtd pyniemy. - Jasnowosy pi powoli. Czeka, a wszelka wrzawa wok niego
ucichnie. - Paskudna sprawa. Kto by przypuszcza, e tak si zachowaj? Tacy wydawali si
spokojni. Nie patrzyli w oczy, choby si bardzo stara pochwyci ich spojrzenia. Ale pacili
uczciwie, pod tym wzgldem nic si im nie da zarzuci. Gdybym wiedzia, e pjd zabi, nic
bym im nie sprzeda. Ale czowiekowi nie dane jest wiedzie wczeniej takich rzeczy. Na
adnym z nas nie jest napisane, kim bdzie. Trudno wskaza takiego, ktry stanie si morderc.
A jeeli pisany mu taki los, e zabije, to i zabi. Wszystko jedno, czy upi si moj wdk, czy
nie. To nie wdka zrobia z niego morderc, to tkwio w nim ju wczeniej.
Przepili. Serdecznie si z nim zgadzali, wszyscy co do jednego. Lapoczycy to gupcy.
Nie wiadomo, co si kryje w gowach za tymi skonymi oczyma.
- Na pewno wiele w nich nie maj, ale to, co tam jest, z pewnoci nie jest dobre!
Za to rwnie wypili. Wielka panowaa zgodno wrd cian maej chaty. W jedynej
izbie zrobio si gorco. Przez mae okienka bucha miech. Nie byo w nich szyb.
Kobieta, ktra szorowaa podogi i miaa posprzta, gdy wstanie dzie, posza pooy
si w stodole na sianie. Ubogie to byo posanie, bo wikszo siana zuyli ju przez zim.
Spod tego, co zostao, przewityway goe deski.
Wypytywa o rodzin z cypla. O tego Reijo. I przypomnia sobie tego czowieka. mia
si do siebie na to wspomnienie. Na myl o tym, e ta elegancka panna dzieli oe z takim
staruchem. Z biedakiem. Z synem jednego z tych, ktrzy uciekli z kraju, poniewa w Finlandii

nie byli w stanie zatroszczy si o jakie rdo utrzymania.


Szkoda, e jej rodzina o tym nie wie!
Nakoni tutejszych ludzi do rozmowy o Helenie. I okazao si, e tak naprawd
wszyscy wiedz, jak zostaa znaleziona. Jaka bya zmaltretowana.
Przeklinali troch otra, ktry tak j potraktowa, lecz nie pado adne jednogone
przeklestwo. Wszyscy byli mczyznami.
Wszyscy mieli wasne zdanie na temat kobiet i tego, jakie potrafi by. Czasami
konieczne, aby mczyzna przypomnia im, gdzie ich miejsce.
Oczywicie Helen potraktowano nieco zbyt brutalnie, by moe miaa do czynienia z
prawdziwym zbrodniarzem.
Przecie crka Kesaniemiego te zostaa porwana. O tym rwnie wszyscy wiedzieli.
Musia to zrobi ten sam czowiek, ale jako z tego usza. Skoczyo si na strachu.
Dzieci z cypla miay w sobie co dziwnego. Z pewnoci nie bya to wina
Kesaniemiego, o, nie. To cakiem zwyczajny chop. To miao zwizek raczej z jego pierwsz
on.
Wicej nie mwili o Helenie, a on nie chcia, eby zapamitali, i w ogle ich o ni
wypytywa. Udawa, e sucha, jak rozmawiaj o kim porednim pomidzy ksiniczk a
czarownic. O kobiecie noszcej bezbone imi Raija. Podobno o poprzedniczce Heleny.
Przypuszcza, e wicej w tym bajdy ni prawdy. W takich miejscach jak to ludzie musz mie
o czym gada. W takich miejscach, gdzie nic si nie dzieje, gdzie ycie jest puste i nudne.
Myla o niej. O Helenie. O tym, jak przyczynia si do zniszczenia jego ycia.
Rka coraz czciej sigaa do noa. Palce bawiy si rkojeci.
Moe czua si tu bezpieczna. Umiechn si na t myl. Nie zostaaby tu, gdyby nie
czua si bezpieczna. Na tyle dobrze j zna.
Helena, dziki ptak.
Dorastaa w najpikniejszych klatkach, jakie tylko mona sobie wyobrazi. Nie
przypuszcza, by kiedykolwiek zapragna wzbi si w powietrze. Tymczasem zmienia si w
dzikiego ptaka.
Tamtym razem nie powinien by taki mikki. Powinien by uy noa tak, jak potrafi
go uywa, a nie tylko si nim bawi.
Przypomnia to sobie, kiedy zaczli opowiada, jak bardzo bya poraniona. Wczeniej
wspomnienie spowijaa wenista mga.
Lepiej pamita tamt dziewczyn z rudymi wosami. O ni jednak w ogle nie mg
pyta.

Helena wiedziaa, kim on jest. Moga go rozpozna, chocia dzielia ich spora odlego.
Raczej jednak nie widziaa go wyranie.
Ale z wasnym mem jest inaczej. Na og zna si go lepiej ni innych ludzi.
Przypuszcza, e go poznaa.
Helena bya jedyn osob, ktra moga zdradzi, e on yje. I z czego si utrzymuje.
Drogi pomidzy Skibotn a Zatok Botnick nie byy dugie. Owszem, dzielia je pewna
odlego, ale cieki pozostaway otwarte. Chodzili nimi ludzie.
A tam, gdzie chodzili ludzie, mogy rwnie wdrowa sowa.
Wyszed w noc. Byo jasno. Niemal za jasno. Poyczy sobie d wycignit na brzeg.
Nikogo nie pyta o pozwolenie. Nie interesowao go, do kogo moe nalee. Z pewnoci nikt i
tak nie zamierza noc wyprawia si na fiord.
Mocnymi ruchami wiosowa w stron cypla. Alkoholowe oszoomienie prawie ju
wywietrzao mu z gowy. Nie pi zreszt tak duo, i nim dopyn prawie cakiem wytrzewia.
Na cyplu rwnie panowaa cisza. Z komina nie unosi si dym. Okna zasonite
firankami.
Po drodze do domu zachichota. Ostatnio, gdy tdy szed, wygldao to tak samo.
Firanki w oknach. Wida, e nie stoj na samym dole, na najniszym stopniu drabiny. Moe
jednak powinien tak to zostawi?
Ale ona wie, kim on jest.
Podszed do samego domu. Nasuchiwa. adnego odgosu ludzi. A przecie nad
fiordami wczenie si zrywali. W drewnianych chatach budzili si o wicie.
Z pewnoci bya to wielka zmiana dla Heleny. O ile dobrze pamita, zawsze lubia
dugo si wylegiwa. Soce potrafio sta ju porodku nieba, nim w kocu podniosa si z
pierzyn. Ale to by moe naleao ju do przeszoci.
Stan pod niskimi drzwiami, zastanawiajc si, co moe zrobi. Wikszo pomysw
odrzuca.
W kocu wycign n.
Zacz nacina futryn. Wyry w drewnie znak, ktry Helena zrozumie.
A potem odszed rwnie bezszelestnie, jak si pojawi.

9
Niepokj utkwi w ciele Heleny niczym ostra zadra. Usna, ale spaa le. Raz po raz si
budzia. Mokra od potu. Przestraszona.
Czy to on?
W snach goni j. Znw. Syszaa jego miech. Widziaa bysk znajomego noa.
Nienawidzia.
Walczya.
We nie udao jej si przed nim uciec. Pokonaa go. Uwolnia si.
Do obory sza ju spokojniejsza. Elise zaofiarowaa si, e obrzdzi zwierzta, lecz
Helena sucho odpowiedziaa, e bardziej jej pomoe, wystawiajc jedzenie na st i ubierajc
wszystkie dzieci.
Przemawianie do krw napenio j osobliwym spokojem. Dobrze podziaa znajomy
zapach nawozu i zwierzt. Ich bliskie ciepo.
Przytulno obory.
To nie bya praca, raczej poczucie wsplnoty. Co, o czego istnieniu nie wiedziaa, gdy
na jej ycie skaday si pikne suknie i czcze gadanie.
Wtedy wycznie komi warto si byo zajmowa. Wszystkie inne zwierzta si nie
liczyy. Uwaano je za brudne.
Jake ci ludzie si mylili.
Tego dnia poszarzao. Na wierzchokach gr usadowia si mga. Spucia nogi na
zbocza, gsta, nieprzenikniona, jak stara owsianka.
W grach na pewno jest zimno i wilgotno. Pomylaa o Reijo. Umiechna si.
Zapragna, eby jej myli pogadziy go jak wiatr po policzku. Zapragna, by wanie w tej
chwili uwiadomi sobie, jak mocno go kocha. Sama tak wyranie czua, e on jest przy niej.
Ledwie to zauwaya. Nie miaa zwyczaju wpatrywa si w futryny. Ale jej chusta o co
zahaczya. Zdradliwy podmuch wiatru szarpn jednym kocem i zaczepi go o drzazg.
Gdy Helena go uwalniaa, jej palce znalazy co innego. wiee nacicia w starym
drewnie.
Palce przesuny si po ladach naci. Opuszki je rozpoznay. Zobaczya.
I zamkna oczy.
Palce nie mogy oderwa si od nierwnych wyobie. Przesuway si po nich raz po
raz.
Z oczu popyny jej zy.

Wreszcie bya w stanie to zobaczy.


Okrg. Podzielony przez wijc si kresk. Przez rzek, wiodc z lewa i wznoszc si
ku prawej stronie. W lewej czci dwa skrzyowane oszczepy, w prawej koski eb.
Od tego wanie ucieka. Od tego si uwolnia.
Prawie o tym zapomniaa.
A wic si nie pomylia. Dobrze widziaa. Biaowosy olbrzym na obcej odzi to by on.
Nikt inny.
Curt.
Zobaczy, e ona yje. Wiedzia, gdzie jest. Przyszed tu w nocy i wyci znak w
drewnie. Powici czas na naznaczenie nawet najmniejszych kresek. Piknie to zrobi.
Starannie wyry herb rodzinny. Nawet jego ojciec nie miaby mu nic do zarzucenia.
A wic wiedzia, gdzie jej szuka.
To groba. Znw si na ni rzuci, rzuci si jej do garda. Helena czua jego n.
Twarde rce. Syszaa jego miech.
Nie moe nic zrobi Ivarowi! Ta myl wbia jej si w gow. Zakrzyczaa wszystkie
inne.
Ten czowiek nie moe tkn jej syna. Nie wolno mu nawet spojrze na jej dziecko!
Jedli ju, kiedy wesza do domu. W izbie panowa spokj, oczywicie taki, jakiego
mona oczekiwa z szeciorgiem malcw przy stole.
Penia ycia.
- Chc, eby zabraa dzieci i posza do Sedolfa - owiadczya Helena z moc.
- Ale Sedolf uwaa, e tu jest najbezpieczniej. - Elise ze zdziwieniem patrzya na on
Reijo.
Na drobnej twarzy w ksztacie serca malowa si niepokj. Rce przez cay czas
poruszay si nerwowo, poprawiay co, przesuway. Wygadzay spdnice.
- Umiesz poprowadzi wz?
Helena jakby nie usyszaa protestu Elise, zatopiona gboko we wasnych mylach.
Spojrzenie nie potrafio utkwi w jednym punkcie.
- Oczywicie, e potrafisz - odpowiedziaa sobie, nim Elise zdya choby otworzy
usta. - Nie byaby crk Reijo, gdyby tego nie umiaa. Starsze dzieci zdoaj chyba
zapanowa na modszymi, dopki nie dojedziecie na miejsce. Pomog ci zaprzc. Jak zjecie,
moesz je ubiera. Ja sprztn ze stou.
- Heleno...
To na nic. Helena ju podniosa Ivara. Elise zdya tylko zobaczy jej plecy, nim

zamkna si z synkiem w alkowie.


Wkrtce potem wysza razem z ubranym ju i uczesanym chopczykiem. Trzyma matk
za rk. Wida byo, z jak niechci Helena go puszcza. Nie chciaa go jednak zabiera do
stajni. Elise przysza do niej, kiedy ju ubraa ca gromadk. Dzieci biegay po podwrzu, ani
troch nie przejmujc si tym, e niebo szarzeje w obramowaniu jeszcze wikszej szaroci, ani
tym, e fale s tak wysokie i pienic si bij o brzeg. Bya ich caa gromadka, a milo jest biega
w tak licznym towarzystwie.
Gdy mona si bawi w takiej gromadzie, pogoda nie ma najmniejszego znaczenia.
- Stao si co zego - stwierdzia Elise, patrzc na Helen, ktra zaprzga ju oba
konie. A przecie wystarczyby jeden.
- Dasz sobie rad z powoeniem dwoma? - Helena odwrcia si plecami do Elise.
- Miaam osiem lat, kiedy pierwszy raz powoziam dwoma komi - odpara Elise. - Co
si stao? Ty si boisz, Heleno. Czy nie mog ci w tym pomc? Wiem, e mnie nie znasz, lecz
Reijo jest tym moim ojcem, ktrego pamitam najlepiej. Dlatego jeste dla mnie rodzin. Masz
ju swoje wasne miejsce w moim sercu. Moesz mi zaufa, Heleno.
Helena nie odpowiedziaa od razu. Dokoczya swoje zajcie. Przytulia czoo i rce do
ciepej szyi konia, lecz spokj zwierzcia nie by w stanie do niej przenikn. Wiedziaa, e
rwnie konie wyczuwaj jej zdenerwowanie.
One jednak niczego od niej nie day.
- To nie dlatego, e jeste tu nowa, Elise. - Przyoya do piersi do zacinit w pi.
- To moja sprawa. Tylko moja. To ja musz jej sprosta. Boj si. By moe mam ku temu
powody. Ale to moja sprawa. Nie chc, by mieszali si w to inni. To nie dotyczy nikogo innego.
Wycznie mnie.
- A Reijo? - spytaa Elise. Bala si zadawa to pytanie. Helena wygldaa na tak
zdecydowan. Zamkna si w sobie jak muszla. Zatrzasna si.
- Reijo tu nie ma - powiedziaa Helena.
Elise jednak po jej gosie poznaa, e to, co si dzieje, mimo wszystko dotyczy rwnie
Reijo. Nie bya to wic wycznie jej sprawa, sprawa samej tylko Heleny.
- Bardzo wane dla mnie, eby nikt si w to nie miesza - owiadczya Helena.
Okazywaa, e ma w sobie si. Ze nie yje wycznie u boku Reijo. - Ivara trzeba trzyma z
daleka.
- To ma zwizek z t du odzi?
- Nie pytaj o nic wicej. - Helena znw zmienia si w muszl. Znw zamkna si w
sobie. - Moesz spyta Sedolfa, czy pamita piercie - dodaa.

Zagadka. Klucz. Na granicy dziecinady, lecz mimo wszystko ze mierteln powag.


- Piercie? Elise nie usyszaa adnego wyjanienia. Helena powiedziaa ju swoje.
Sedolf pamita piercie.
- Do kroset! - wyrwao mu si. Nie zwaa nawet na to, e przysuchuje mu si kilka
par maych uszu. - Przyszed kto na cypel? Jacy obcy?
- Nie na cypel - odpara Elise. Nie moga poj, dlaczego Sedolf ju szykuje si do
biegu. Dlaczego jest taki niecierpliwy, jak gdyby chcia si wycign z niej sowa.
- Wydaje mi si, e na cyplu nikogo nie byo. Chyba bym to zauwaya. Ale Helena ju
od wczoraj jest jaka dziwna. Od kiedy pojawia si tamta dua d.
- Dua d?
- Tak, obca - tumaczya Elise. - Wygldao na to, e przypynli ni handlarze.
Nabraa powietrza. Przypomniaa sobie, e jest w domu. Ze przecie tutaj dorastaa.
- To mi wygldao na handlarzy wdk - powiedziaa wprost. - Mczyni zlatywali si
do niej jak my do wiata.
- I Helena od tego zrobia si dziwna? Zauwaya kogo na pokadzie? Poznaa kogo?
Nie, na Boga, nie moga pozna! Widziaa takiego wielkiego mczyzn o biaych wosach?
- Skd wiesz?
Sedolf uderzy pici w cian. Sze par dziecicych oczu bacznie ledzio kady jego
ruch. Elise staraa si nie patrze.
- Dasz rad zaprowadzi zwierzta do stajni? - spyta. - Przepraszam, wiem, e nie jeste
taka bezradna. Czasami zapominam, kim jeste. Zabierz dzieci do domu i zamknij drzwi na
klucz. Nikogo nie wpuszczaj, chyba ebym to by ja, Reijo albo Matti. I Ida...
- Co to ma znaczy? Sedolf ju wciga kurtk i wzuwa buty. Poprawi pasek, wyj
n z pochwy i sprawdzi ostrze. Odczu zadowolenie, gdy zaci si w kciuk.
- Nie wiem - odpar. - Lecz jeli ten czowiek, o ktrym myl, znw si tu pojawi, to
znaczy, e powracaj upiory. Albo nawet jeszcze gorzej. I przypuszczam, e Helena si nie
myli. Jeli si boi, ma ku temu wszelkie powody. Przeklina naley tylko nieobecno Reijo.
- To on? - dopytywaa si Elise.
Reijo opowiada przecie, co przytrafio si rodzinie w cigu tych omiu lat. Wiedzieli,
w jaki sposb Helena znalaza si w ich wiosce.
- Ja te mam z tym czowiekiem par niezaatwionych spraw - owiadczy Sedolf
twardo. - Ida tamt noc, ktr z nim spdzia, nazywa noc, w ktrej przemwi los. Zy by to
los. Wspomnienie dugo j potem drczyo. Id do Heleny. Ona nie moe zosta z tym sama.
Nie moe sama zetkn si z tym czowiekiem.

Wszystko byo takie dobre. Wszystko uoyo si jak najlepiej dla niej. Tak pomylnie i
tak susznie. Naleaa do Reijo. Kochaa Reijo i bya przez niego kochana. Mieli Ivara. Mieli
tak wiele. Tyle jeszcze przed nimi. Przed ni i przed Reijo. Bya on Reijo.
Ze schodw widziaa d. Obc d. T, ktr on przypyn.
Wci by tutaj. Na tyle daleko, e musiaa mruy oczy, by dostrzec czubek masztu,
lecz dostatecznie blisko, by bez trudu do niej dotrze.
By tutaj.
Helen przeszy dreszcz. Narzucia kaftan i obwizaa si chust. Poprawia wze
wosw na karku, a potem popatrzya na swoje donie. Nagie, bez piercionka. Tpo
zakoczone paznokcie. Takie wyrane linie doni. Kiedy miaa mikkie, biae rczki. Teraz
pod skr rysoway si mocne cigna. Skra od pracy zrobia si bardziej szorstka, twardsza.
W jej doniach nie byo ju mikkoci. Nie mogaby nimi przesuwa po jedwabiu. Zaczepiayby
o nitki.
Ale on by tutaj. Odszuka j. Wyci swj znak na jej domu. Pokaza jej, e wie. W ten
sposb naznaczy j jako swoj. Naznaczy j noem, jak zawsze to robi.
Jak w ogle mogo jej przyj do gowy, e ucieczka jest moliwa? Jak w ogle moga
pomyle, e ma prawo do szczcia?
By tutaj. Ona nie bya on Reijo. Nie bya wcale Helen Kesaniemi. Nie bya Helen
on Reijo.
Jej mem by on. Curt Hallencrantz. Przypomnia jej o tym.
Czego jeszcze mg chcie? Nie wiedziaa. Wiedziaa jedynie, e nie moe mu tego da.
Dokd moga pj? Gdzie uciec? Nie przypuszczaa, e on kiedykolwiek jeszcze tu
wrci. Sdzia, e na zawsze ju znikn z jej ycia. Wszyscy sdzili, e mog mwi o nim jak
o umarym.
Dokd pj?
Reijo, kiedy potrzebowa spokoju i chcia pomyle, wypywa na fiord.
Helena posza na brzeg. Wiosowa nie bardzo umiaa. Poza tym morze solidnie si ju
marszczyo.
Ale zepchna d na wod i wsiada do niej. Donie miaa tak drobne, e ledwie
obejmoway wiosa.
W odzi moga by bliej Reijo.
Helena zacza wiosowa. Nie wiedziaa, dokd pynie, tylko wiosowaa.
Spowia ich mga, niczym mokra zasona, przez ktr mona przenikn.
Ida trzsa si z zimna. Bya taka niespokojna. Nie baa si, tylko ten niepokj nie

pozwala odpocz. le spaa.


Nikt w caej siida nie spa zbyt wiele tej nocy. Wiadomo, ktr przynis Jon,
dotkna wszystkich.
Wszdzie dookoa panowaa cisza. Idy wcale nie dziwio, e mao kto z ni rozmawia.
Bya tu obca. A odkd otrzymali wieci, staa si obca po dwakro. Rodziny z siida jeszcze
bardziej zamkny si w sobie, pragnc chroni si przed zewntrznym wiatem.
Ida wyczuwaa mur, jakim si od niej odgradzali.
Chciaa wraca, lecz ojciec jej zabroni. Prosi, eby zaczekaa, eby odpocza.
A teraz pojawia si mga. Teraz nikt nie musia ju jej powstrzymywa. Zejcie do wsi
stao si niemoliwe.
Ida zagbia si w mg, oddalia si od jurt. Do nich zawsze znajdzie drog.
Doprawdy, wiele trzeba, eby nie sysze psw.
Wszyscy w siida byli czonkami jednego i tego samego rodu. Siedem czy osiem rodzin,
o ile Ida zdya si zorientowa. Trzy pokolenia. Najstarsi wci posiadali najwiksz liczb
zwierzt, chocia to rednie pokolenie wykonywao wikszo pracy.
Tak jak w siida Ailo.
Taki sposb na ycie by jej obcy. Po podry do wschodniego Finnmarku nie miaa
powodw, by go poznawa.
Nie chciaa si zblia do ycia tych ludzi.
Z pocztku tylko rozdrapywaoby to rany, sprawiao zbyt duy bl. Pniej staa si za
bardzo obca. To nie byo jej ycie, nie dotyczyo jej. Maa Raija i Mikkal byli jej dziemi.
Tylko jej. Ale Mikkal mia prawo rwnie do tego. Zdziwio j to nowe odkrycie.
Mikkal nie by spokrewniony z czonkami siida Jona, lecz naleeli do tego samego ludu.
A krew tworzy mocne wizi. Tu, wrd najgstszej mgy, Ida uwiadomia sobie, e Mikkal
musi si o tym dowiedzie. Musi to pozna.
Chciaa, eby by dumny rwnie ze sposobu, w jaki oni yj. Pragna, by zrozumia,
e jaka jego cz naley do tego pmroku pod dymnikiem, wrd erdzi, na ktrych rozpina
si jurt. Mikkal musi wiedzie, e jest tego czci. Musi to poczu.
We mgle pojawia si rwnie inna posta. Siedziaa na kamieniu, nie przejmujc si
tym, e powietrze wok niej ocieka wod.
zy mieszay si z pocaunkami mgy. Twarz miaa mokr. Wosy a pociemniae od
wilgoci. Bya blondynk.
Ida widziaa j poprzedniego wieczoru. Zatrzymaa si teraz przy skulonej postaci.
Anna popatrzya na ni, lecz jakby jej nie zauwaaa. Spojrzaa na swoje podcignite

kolana, potem znw na Id. Przekrzywia gow. Wzrokiem pytaa, czego Ida od niej chce.
Musiaa tu siedzie od dawna. Mokra mga zabarwia jej skrzan spdnic na ciemny
brz. Anna trzsa si z zimna. Policzki miaa biae.
- piewaam joik - rzucia w powietrze, wyzywajco patrzc na Id. - piewaam joik o
moim bracie Monsie. On nie jest zabjc. piewaam joik o tym, ktry dwiga mnie na
plecach, gdy byam dziewczynk i nie potrafiam zaj tak daleko. O tym, ktry obejmowa
mnie, kiedy si uderzyam i pakaam. O tym, ktry sam paka. Wzywaam joikiem zy,
ktrych nikt nie mg zobaczy. O ktrych nie mogam opowiedzie nikomu. I wzywaam te
jego miech. Historie, ktre opowiada przy ognisku. Postaci, ktre wyczarowywa sowami. O
nim wanie piewaam. O moim bracie. - Anna umilka. - Tak, wzywaam te jego dusz. Ale
nie t czarn. Nie t pijan, ktra tylko chciaa trwa w upojeniu. Nie t, ktra bila Beret. Nie
t, ktra w gniewie krzyczaa na dzieci. Mj brat nigdy nie pozostawa taki na dugo. Tworzya
go wdka. Ten czowiek wyania si z butelki. Nie potrafi wzywa joikiem tego, co jest w butelkach. Nie potrafi wezwa wdki.
Ida siada przy Annie, na tym samym kamieniu. By bardzo zimny. Anna musiaa
przemarzn do szpiku koci.
- Masz brata? - spytaa Anna, patrzc na ni.
- Dwch - odpara Ida. - Obu kocham. Mam te brata, ktrego nie znam. Jest obcy. Ale
na pewno mogabym go rwnie pokocha.
- Nie przestaaby kocha brata, nawet gdyby dopuci si rzeczy najbardziej niepojtej?
- Nie - odpara Ida.
Nie zdoaa si przemc, by powiedzie, e sama znalaza si kiedy w podobnej
sytuacji. Podobne uczucia, w jakich Anna tona teraz, byy i jej udziaem. Rozumiaa j.
- Ojciec mwi, e on nie yje, e ju go nie ma. Twierdzi, e nie ma ju syna. Mons to
mj jedyny brat. Poza nim mam tylko siostry. Ojciec powtarza, e cign wstyd na nas
wszystkich, na ca wsplnot. Mamy nawet o nim nie rozmawia. Ojciec zapomina te o
Beret. Upiera si, e ona ma swoj rodzin. Twierdzi, e nie ma synowej, poniewa nie ma
syna.
- Mwi tak tylko teraz - zapewnia j Ida. Delikatnie dotkna ramienia Anny.
Anna bya tak drobna, szczupa. Taka lekka, e wydawao si, i moe zdmuchn j
wiatr. Twarz miaa mocn, kwadratow, ze zdecydowanie zarysowan brod. May nos, oczy
jak poranne niebo w styczniu, jasne, przejrzycie niebieskie. By moe nie bya taka modziutka, za jak Ida wzia j z pocztku. Niektrzy zostaj pobogosawieni wygldem, ktry przez
dugi czas si nie zmienia. Wanie do nich zaliczaa si Anna.

Miaa niemal ten sam rodzaj zmarszczek co Ida. Musiaa by w jej wieku. W wieku
Jona.
- Porozmawiaj o tym z Jonem - poprosia Ida. Prbowaa pociesza dziewczyn. - W
kadym razie dla Jona on nie umar. Jon po drodze wiele o nim mwi.
Anna popatrzya na Id wzrokiem penym rezygnacji.
- Z kim, jak z kim, ale z Jonem na pewno nie mog o tym rozmawia. Ojciec twierdzi,
e teraz nic ju z tego nie moe by. Powtarza, e na cae szczcie nigdy nic o nas nie
postanowiono, rozumiesz? Nie wolno mi polubi Jona. adnej z nas nie wolno wyj za m,
dopki ta sprawa nie pjdzie w zapomnienie. Ojciec mwi, e nie chce, aby nasz wstyd pad na
innych. A jak ci si wydaje, jak prdko ludzie zd zapomnie?
Nie prbowaa nawet ociera ez. Pozwolia im pyn swobodnie.
- Nie byo adnej umowy dotyczcej Jona i mnie. Ale nikt inny te o mnie nie prosi, bo
wszyscy wiedzieli, e to my mamy si pobra. Wszyscy o tym wiedzieli, to ju zostao
postanowione. Wszyscy te wiedzieli, dlaczego Jon jeszcze si ze mn nie eni. Wszyscy
wiedzieli, czego chcia. Jon jest taki uporzdkowany. Tyle mi pragn da. Miao nam uoy
si jak najlepiej. Ale czeka za dugo. Teraz nic ju z tego nie wyjdzie. Nie bd miaa ma.
Ojciec nie jest z tych, ktrzy cofaj swoje sowa.
- Czy Jon o tym wie?
- A jak mogabym mu o tym powiedzie?
Ida popatrzya w zmroone blem oczy. Odkd sigaa pamici, w rodzinnej okolicy
nie widziaa a tyle blu. Gdy niespokojna krya po wspaniaych komnatach nad Zatok
Botnick, pamitaa jedynie blask soca.
- Nie powinna tu siedzie. Umiech Anny. Przelotny, niczym promyk soca
przedzierajcy si przez mg. Ogrzewa jednak, nis w sobie pikno.
- Ja tu mieszkam - powiedziaa Anna, gaszczc Id po rce. - Wiem, e chcesz dobrze,
ale ty mieszkasz w domu. yjesz wrd cian. A ja mieszkam tutaj. To rwnie jest mj dom.
Ida nie moga dalej przedziera si przez t mg. Po tych sowach nie moga te duej
zosta przy Annie. Dziewczyna nie zachcaa jej do tego. Nie potrzebowaa Idy.
Kierujc si ujadaniem psw, Ida wrcia do namiotw. Ojciec razem z Mattim byli
przy reniferach. Towarzyszyli kilku mczyznom z siida.
Nie wiedziaa, kto dla nich wyprowadzi si ze swojej jurty. Ale mieli j tylko dla siebie.
Ida zajrzaa do rodka.
Pusto. Na palenisku nie pozosta nawet ar.
Odszukaa jurt Jona. Jego matka wysza, kiedy wsuna si do rodka. Poza ni nikogo

przy nim nie byo, nawet ojca.


Ida troch si baa ojca Jona. Jego pomarszczona, naznaczona bruzdami twarz
wydawaa si taka stara. By rwienikiem Reijo, ojciec sam o tym wspomina.
Moe wanie dlatego Ida tak si go baa. Przestraszya si, e mijajce lata potrafi si
rysowa w tak rny sposb.
Jon lea z zamknitymi oczami. Wyglda, jakby spa, lecz Ida bya pewna, e tylko
udaje. Chocia oddech mia wyrwnany jak u picego.
Usiada przy nim. Prbowaa siedzie ze skrzyowanymi nogami, ale w spdnicy nie
byo to atwe.
- Anna? - wydusi z siebie, przewracajc oczyma. Teraz wreszcie by w stanie otworzy
to drugie, a przynajmniej je zmruy. Bysno co biaego wrd wszystkich tych fioletw.
- To tylko ja - powiedziaa Ida. - Anna wzywa joikiem swego brata. By moe ciebie
rwnie, ale o tym nic nie mwia.
- Rozmawiaa z ni?
- Ona mwi, e ojciec po tym, co si stao, zakazuje dziewcztom wychodzi za m.
Wstyd ma pozosta w rodzinie. Nie wolno go przerzuca na innych. Musiae czeka, eby si z
ni oeni?
Id ogarn niepojty gniew. Bya za na Jona. Za, poniewa tak bardzo pragn dobra
dla dziewczyny, ktr kocha, e zrobio si na to za pno.
- On prdko mwi to, czego w gbi serca tak naprawd nie myli. Potem trudno mu
cofn te sowa. Ale ja si oeni z Ann. Nawet jej ojciec mnie nie powstrzyma. Ona powinna
to zrozumie.
Ida nic nie powiedziaa. Sama bya bliska paczu. Rozpacz Anny przelaa si rwnie na
ni. Chciaa tylko paka. Wszystko wydawao si takie czarne i ponure. Gste jak mga. Nie
pozwalajce na swobod ruchw.
- Moesz j przyprowadzi? - poprosi. - Martwi si o ni. Chciabym jej powiedzie,
e to, co si stao, niczego midzy nami nie zmienio. Musz jej to powiedzie. Przyprowadzisz
j, Ido? Znajdziesz j?
To wydawao si wrcz niemoliwym zadaniem. Mga si nie rozrzedzia, raczej
przeciwnie. Przetaczaa si tu nad ziemi, caowaa mech i sza dalej.
Ida dugo szukaa, nim odnalaza tamten kamie. Tyle byo do niego podobnych. Kiedy
sza tu za pierwszym razem, nawet nie prbowaa si rozglda. Ale te i wtedy nikogo nie
szukaa.
Anny ju na nim nie byo. By moe zostawia jakie lady w mchu wrd krzewinek,

lecz oczy Idy nie potrafiy ich odnale. Jej oczy umiay czyta litery, lecz nie umiay
odczytywa pisma przyrody.
Ida wdrowaa razem z mg, przeciwko mgle i we mgle. Nie bardzo wiedziaa, w ktr
stron idzie. Nie rozpoznawaa ziemi. Nie przygldaa jej si, nim nadcigna mga. Teraz
wszystko wydawao si identyczne.
Kade miejsce, w ktrym si zatrzymywaa, wygldao tak samo jak inne.
Chwilami odnosia wraenie, e syszy dzwonki reniferw. Nie przypuszczaa, e Anna
pjdzie do stada. Sdzia, e raczej bdzie unika ludzi.
Ale tak trudno byo stwierdzi, ktry z kierunkw jest przeciwny. Nie dao si i cay
czas w t sam stron.
Ida przestaa ju sysze psy. Poczua si zagubiona. Musiaa mocno zacisn pici i
bardzo powoli oddycha, eby nie krzycze w gos.
Nie wolno jej traci gowy.
Ogarno j jeszcze wiksze przygnbienie, jak gdyby Anna zarazia j swoj rozpacz.
Teraz nie byo ju nic.
Ida zadawaa sobie pytanie, dlaczego Jon tak nagle zaniepokoi si o Ann. Moliwa
odpowied j przerazia.
Znw zacza szuka we mgle. Wielokrotnie krcia si w koo, teraz ju nawet ona
zaczynaa rozpoznawa pewne miejsca, w ktre trafiaa najczciej.
Mga zalegaa a do samej ziemi. Podpeza a do sosnowego lasu nad fiordem.
W kocu si rozrzedzia i nasta wieczr.
Wtedy Ida znalaza Ann.

10
Sedolf na cyplu nie zasta nikogo. Dom nie by zamknity na klucz. Izby puste i
milczce. adnego ladu, ktry zdradzaby, dokd moga pj Helena.
Przebieg przez dom. Otwarte drzwi machay do niego.
Na schodach jego oczy odnalazy to, co tak przerazio Helen. Podpis mczyzny z
noem.
Sedolf mia ochot wbi w to dzieo ostrze wasnego noa, posieka je na drobne,
zniszczy, unicestwi. Opanowa si jednak, bo nie na wiele by si to zdao. Musia znale
Helen.
W gardle mu zascho, jeszcze zanim zszed na sam brzeg. Mga dotykaa ju niemal
powierzchni wody, flirtowaa z falami.
W szopie zostaa tylko jedna d. ajba, ktr Reijo rankiem wypywa na ryby,
znikna.
Helena umiaa wiosowa jedynie tak, jak potrafi to czowiek z wntrza ldu.
- Heleno! - wrzasn Sedolf nad fiordem. - Heleno!
Jego krzyk wsun si we mg. I tam pozosta. U jego stp wida byo t pian,
pian ubit przez morze. Poruszaa si niespokojnie.
Nie moga wypyn na fiord we mgle! Przecie ona nie rozumie morza!
Wanie dlatego to zrobia.
- Heleno! Ale swj krzyk kierowa na fiord i nawet skaa za jego plecami nie moga mu
odpowiedzie. Sedolf wycign d z szopy.
Helena wiosowaa. Ze zoci. W gniewie. Pacz nie zwycia, gdy w kadym ruchu
wiose musiaa toczy walk z morzem. Fale chciay zapdzi j do brzegu, chciay
poprowadzi z powrotem, nie chciay jej koysa tak, jak koysay Reijo.
Byy przeciwko niej.
Bolay j ramiona i plecy. Nie nawyka do takich ruchw. Wiosa uwieray w donie.
dka, maa skorupka, taczya wedug wasnej woli.
Helena napara na wiosa i dalej walczya. W gniewie zacisna zby. Odczuwaa przede
wszystkim gniew.
Na morze, na d, na mg. Na Curta.
Wychowanie, jakie odebraa, utkwio w niej gboko. Trudno byo obraca w ustach
przeklestwa. Ale tu, wrd tej biaej gstwiny na fiordzie Lyngen, wyrwao jej si jedno i
drugie przeklestwo. Opado na dno niczym ciarek sieci.

To Curta malowaa czarnymi sowami, wstrtnymi sowami, ktre w jej domu w


Finlandii nazwano by wulgarnym jzykiem motochu. Wypowiadanie takich sw byo
grzechem. Grzechem rzucanie ich drugiemu czowiekowi. Tymczasem Helena je wykrzykiwaa. Wykrzykiwaa a do ochrypnicia.
- Przeklte chopisko! Szataski pomiot! Diable nasienie! Przeklty! Przeklty,
przeklty! Prawdziwy diabe w ludzkiej skrze!
W kocu zabrako jej obelg. Pord miechu przeplatanego z paczem odkrya, e nie
zna ich tak znw wiele. Po prostu ich nie umiaa. Nie pamitaa. Owszem, syszaa je wrd
kamieni na brzegu, kiedy mczyni stali po kolana w wodzie wrd wodorostw, lecz nie
staraa si ich zapamita. Wolaa zamkn si na nie, oguchn.
Helenie nigdy nie przyszo do gowy, e mog jej si do czego przyda. Ze ktrego
dnia bdzie ich potrzebowa.
Stracia orientacj. Wpynwszy we mg, nie miaa ju wedug czego si kierowa.
Wcigna wiosa do odzi i nieruchomo siedzc na aweczce, pozwolia wodzie si unosi. Od
tego chocia ciao nie bolao. Przynajmniej nie tak bardzo.
Spokj?
Reijo?
Jak moga by taka gupia? Przecie w ten sposb si do niego nie zbliy!
Reijo wypywa na morze, jeszcze zanim nauczy si wyranie mwi. To oczywiste, e
na wodzie odzyskiwa spokj. Ona we wzburzeniu wdrowaa przy granicy lasu.
Helena pooya si w odzi. Woda j unosia, koysaa teraz mocniej. Nie sprawiao jej
to przyjemnoci, ale nie chciaa dopuci do siebie strachu. Nawet przed sob sam nie chciaa
przyzna, e si boi morza.
atwiej byo ba si Curta. Nawet on nie by tak przeraajcy jak morze.
W kocu zasna zmarznita. Z nieugit dum, ktra nie pozwalaa jej wezwa
pomocy. Pomylaa, e w takiej mgle i tak nikt nie wypynie na fiord. Jedynie ona moga
wykaza si dostateczn gupot.
W snach nie byo ani zimna, ani wilgoci. Nie byo te strachu. Sny zatary znaki na
drzwiach w domu na cyplu.
Curt znikn.
I nie pojawia si.
Curt nie istnia.
Curt Hallencrantz zabra ze sob skrzyowane oszczepy, wijc si rzek i koski eb, i
znikn. Oddali si od wszelkiej rzeczywistoci. Od wszelkiej tej rzeczywistoci, ktrej Helena

pragna kiedykolwiek dotyka. Ktr pragna nazywa swoj.


Sny maloway o wiele sodsz rzeczywisto. Traw na nalecych do cypla kach
barwiy na zielono. t jak jesienne licie czupryn Reijo przetykay srebrem, czynic go w
jej oczach jeszcze pikniejszym. Ivar wyrs, by taki podobny do ojca. Chodzi tak samo i
mia si tak samo jak on. Reijo wypenia jej ono, dawa siebie. W izbach rozlega si odgos
biegajcych stopek. miech Reijo, wydobywajcy si z wielu garde, jej gesty odbijay si w
ruchach rczek maych dziewczynek.
Sny przdy zote nitki. Tkay z nich mikkie, ciepe okrycie dla Heleny.
Leaa tak wygodnie. Tak jej byo dobrze. W snach przeywaa ca przyszo.
Przeywaa cae ycie na cyplu. W piknym nie tworzya ich dom.
Chd do niego nie dociera.
Wszystko to istniao poza jej ciaem. Oddalone od tego, co widziaa i czua.
Dom na cyplu. W snach...
Lekka d nadawaa si do wypywania na rodek fiordu przy dobrej pogodzie. Pod
bkitnym niebem. Kiedy wiatr i morze byy w dobrych humorach, a sznur do owienia ryb
dry na powierzchni wody doeczki jak od miechu.
Lekka d bya odzi Reijo, z ktrej owi ryby na obiad. upink, w ktrej skada
swoje myli i marzenia, gdy wypywa tam, gdzie czu, e jest sam i e dotyka nieba i sonej
wody. Nie uwaa, e jest w niej zdany tylko na siebie, zawsze widzia gry otaczajce go
niczym rama. Nawet kiedy pooy si i patrzy prosto w niebo, ktem oka dostrzega zarys
wierzchokw.
dka na dobr pogod.
Pod wieczr mga musiaa ustpi. Rozwiaa si. Zmienia si w deszcz. W gste szare
niebo.
Ale gry znw si ukazay. Wyoniy si z morza mgy, usiujc powstrzyma
deszczowe chmury, i zamkny je midzy sob.
Wiatr wia od morza. Zaleca si do niego z potn si. Musia uciec si do gwatu.
dka na dobr pogod wskakiwaa na kolejne fale. ykaa son wod. Uchylaa si od
prysznicw. Odrzucia wiosa.
dka na dobr pogod dugo dwigaa swj ciar, cienkimi deskami bronia go przed
moc morza i wichru.
Helena zmarza przez sen. Ale sny miaa pikne, pene blasku soca. Sny zabieray j
do domu.
Nie zdya si obudzi, kiedy morze przelao si przez burt, wywrcio dk na dobr

pogod, wcigno j w siebie. Nie zdya si obudzi, kiedy morze jej zadao. Wpada w
nie bez walki.
dka na dobr pogod unosia si stpk do gry. Na spienionych falach wygldaa jak
upinka orzecha.
Sedolf wiosowa we mgle. Czsto robi przerwy, eby woa Helen.
Z mgy nie nadchodzia adna odpowied.
Stara si do dugi kawaek pyn wzdu ldu. Wola j, ale musia zawrci.
Wypyn nieco dalej na fiord, tak daleko jak tylko mg, nie tracc kierunku. Wci
wiedzia, gdzie jest ld.
Nie znalaz ani Heleny, ani odzi. Zaczyna zrywa si wiatr.
Przejanio si na tyle, e Sedolf mg zobaczy drug cz wioski, t za ujciem rzeki.
Zauway jak d, gotujc si do stawiania agla. Kto widocznie zakada, e mga si
podniesie.
Sedolf przypomnia sobie, co mwia mu Elise.
Nie widzia nigdzie adnych innych obcych odzi. To musieli wic by handlujcy
wdk.
Mczyzna z noem z pewnoci rwnie by na pokadzie.
Mieli agiel.
Nie zdoaby popyn za nimi, nawet jeli by chcia. Mia jedynie wiosa. By za
daleko.
I chocia widoczno si poprawia, to i tak minie pewien czas, nim wypynicie dalej
na morze bdzie bezpieczne.
Sedolf zawrci do ldu, ale nie kierowa si na cypel. Wiosowa wzdu brzegu.
Znalaz ludzi, opowiedzia im, co si dzieje. Kiedy mga bya ju tylko jak gsta zupa, po
fiordzie kryo sze odzi. Pyny tyralier. Porozumieway si ze sob, utrzymyway co w
rodzaju cznoci.
Ludzie nawoywali.
Chocia mga si podnosia, rzeda, pogoda si pogarszaa. Wiatr w takich warunkach
potrafi by nieobliczalny. Mogy ich dopa porywy z gr.
Takie podmuchy tutejsi ludzie nazywali kozimi rogami. Dwa mocniejsze kozie rogi
wystarczay, eby prdko wywrci ryback dk.
Mczyni u wiose wiedzieli o tym. Lecz ludzie, ktrych ycie uzalenione byo od
odzi, wiedzieli take, e rwnie inni zrobi co tylko w ich mocy, by ich uratowa, jeli
kiedykolwiek stanie si to konieczne. Dlatego bez wahania spieszyli z pomoc innym.

Teraz chodzio o on Kesaniemiego z cypla. To bardzo istotne.


Ludzie lubili Reijo. Nie by zupenie taki jak wszyscy, ale niczego nie udawa. I nie
oszczdza si, gdy kto potrzebowa pomocy, zawsze podawa rk.
Wikszo z nich yczya Reijo szczcia z Helen. yczya mu tego, co najlepsze.
Wszyscy przecie wiedzieli, jak wygldao jego ycie. Wikszo z nich skonna bya sporo dla
niego zaryzykowa.
Poszukiwania trway, dopki pozwala na to rozsdek. Opierali si wichrowi i
deszczowi. Mga odesza. Przez pewien czas mieli dobr widoczno, lecz nie trwao to dugo.
Deszcz lun gsty jak ciana. Siek niemiosiernie. Wiatr uniemoliwia! utrzymanie
odzi na falach. To bya przez cay czas walka. Walka przeciwko ywioom.
Sedolf jako jeden z pierwszych przyzna, e niemoliwe jest kontynuowanie
poszukiwa, nie potrafi jednak o tym jako pierwszy powiedzie.
Czu, e nie wolno mu tego robi.
Helena bya on Reijo. Dla Reijo musia prbowa. Chocia nie wierzy, e to do
czegokolwiek doprowadzi.
Pozostali by moe myleli podobnie. Ich jednak ptay inne wizy.
Sedolf by ziciem Reijo. Kim wicej ni tylko przyjacielem. Kim wicej ni osob po
prostu szanujc Reijo.
To jeden z najstarszych jako pierwszy zawrci d. A gdy jeden ju to zrobi, omielili
si i inni.
Nikt nie oponowa. Nikt nie czyni nikomu wyrzutw. Wszyscy ju rozumieli, e
niewiele przyjdzie z ich wysikw. Wyznanie tego na gos wymagao mskiej odwagi.
Przemokli i zmarzli. Ale byli ludmi przywykymi do morza. Gdyby chodzio tylko o
nich, wielu z nich jeszcze by si nie poddao. Zdarzao im si by na fiordzie w gorszej
pogodzie. Ju wczeniej znosili drwin morza.
Wszyscy jednak myleli o tym samym.
Jeli ona Reijo rzeczywicie wypyna na fiord, i jeli rzeczywicie bya na wodzie,
gdy rozptaa si ta nawanica, to na pewno jej nie odnajd.
Tak myleli. Nikt z nich jednak nie powiedzia tego na gos. Ponure spojrzenia i
wzruszenia ramion mwiy same za siebie.
- Wypyniemy znw, kiedy troch si uspokoi - powiedzia ktry ze starych, wiekowy
na tyle, e mg pamita Anttiego Kesaniemi.
- Popyn na cypel - stwierdzi Sedolf i z powrotem wsiad do odzi.
Trzyma si blisko ldu, lecz mimo tego okropnie ciko byo wiosowa. Cz

rozpaczy, jak odczuwa, przemieniaa si w nowe siy. Wiosowaniem wyrzuca z siebie


gniew.
Pacz ciska go w gardle. Tak mocno, i cieszy si, e nie musi z nikim rozmawia.
Zacign d do szopy. Bya cika, ale chcia mie pewno, e jej nie straci.
Powici rwnie czas na staranne zamknicie szopy. Dla wszelkiej pewnoci.
Ciko byo mu wej do domu. Musia napali, eby wysuszy ubranie.
Rozebra si do naga. Przemoczy si tak, e spywa wod.
Trzs si z zimna. Boso stpa po chodnej pododze, tak czystej, e mona by z niej
je. Helena bardzo tego pilnowaa.
Sedolf odszuka kufer z ubraniem Reijo. Poyczy sobie jego suche rzeczy. Ubra si,
troch byy za mae, ale grzay.
Odpycha od siebie myli.
Zjad. Odama kawaek chleba ze stosu paskich okrgych chlebkw z dziurk
porodku, nasadzonych na patyk. ytni chleb Heleny.
Nasyci si. Nie odczu przy tym adnej przyjemnoci, ale przynajmniej brzuch mia
peen. Popi wod prosto z czerpaka. Wod, ktr przyniosa Helena.
Wyszed na wieczr. Na deszcz. Na wiatr, ktry nie chcia si uciszy.
Stara si znale zajcie dla rk. Kto musia dopilnowa obrzdku. Sedolf wierzy, e
Elise nie stracia wieniaczego rozsdku i zajmie si jego obor. Nie mg tam teraz wraca.
Musia czeka na cyplu. Czeka, a pogoda si uspokoi. Czeka na powrt Heleny.
Zwierzta rwnie byy niespokojne. Sedolf wyczu to i zadra. Zadawa sobie pytanie,
czy zwierzta te wyczuwaj takie rzeczy, jak na przykad to, e gospodyni umara.
Brednie! Odpdzi to od siebie.
To pewnie przez pogod. Nawet krowy sysz wichur. Sysz zacinajcy deszcz. To
oczywiste, e si denerwuj. Wyczuwaj, e jest obcy. Po prostu to je niepokoi. Na pewno
obchodzi si z nimi inaczej ni Helena.
Sedolf pracowa w oborze i myla o Idzie. Tak bardzo pragn, eby bya teraz przy
nim. eby nie zostawiaa go z tym samego.
Ida bya silna.
Czsto z trudem przychodzio mu to przyzna i przyj. Czsto jednak to ona dodawaa
mu siy. Odwagi, by y dalej.
atwo byo pamita wszystkie te chwile, gdy obejmowa jej wstrzsane paczem ciao.
Kiedy to ona szukaa siy u niego.
Tak wanie powinno by.

Mczyzna powinien by opok kobiety. Jej wsparciem. Powinien mie do siy dla
nich obojga.
To byo kamstwo.
Ida miaa tyle siy. W tej chwili bardzo potrzebowa bodaj jej odrobiny, choby ucisku
jej doni.
Gaska krowy. Rozmawia z nimi, ale jego gos brzmia tak dziwnie. Krowy jednak nie
mogy tego wiedzie.
Deszcz nie ustawa. Bbni o dach.
Wychodzc z obory, nie mia siy zamkn starannie drzwi za sob. Truchtem przebieg
przez podwrze ze skopkami penymi mleka. Zostawi je nakryte w sieni.
Wszed do rodka. Usiad przy kuchennym stole, wygldajc na zewntrz. Widoczno
bya marna.
Dugo siedzia, a wieczr pyn. Siedzia a do pnocy. Dopiero wtedy deszcz usta.
Jego wasne ubranie ju jako tako wyscho. Przebra si, poczu chd, ale wiedzia, e
wystarczy chwila na zewntrz i nie bdzie ju czul adnej rnicy. Wena wchonie wilgo, lecz
zapewni mu ciepo.
Podgrza zup rybn, stojc w garnku. Strasznie mu byo ciko na duszy. Musia si
jednak czym wzmocni. Nie wiedzia, kiedy go czeka nastpny posiek.
Obawia si najgorszego.
Rybna zupa Heleny.
Opuka misk, postawi j na stole i wyjrza przez okno. Przejanio si na tyle, e
widzia gry po przeciwnej stronie fiordu - Jiehkkevarre, Pollfjellet.
Deszcz usta.
Wiatr natomiast hula tak samo. Teraz jego porywy stay si jeszcze silniejsze.
Nadcigay nieoczekiwanie.
Sedolf woy kurtk i wyszed. Nie mia siy duej siedzie w domu. Nie wytrzymywa
tkwienia wrd cian Reijo. Wrd ich cian.
Wrd cian Heleny.
Zamkn drzwi na klucz, wsun go pod przyzb i wolnym krokiem poszed nad wod.
W szopie byo sucho. Wola siedzie tu ni w domu, cho szopa nie chronia przed
chodem.
Szopa naleaa do Reijo. Nie do niej.
Sta na brzegu, kiedy nagle usysza dudnienie. Przypominao ryk dzikiego zwierzcia.
Sedolf nie mg zrozumie, skd dochodzi. Nie pojmowa, co to moe by.

Nie zrozumia, dopki nie podnis wzroku i nie spojrza na pnocny zachd. Zobaczy,
e caa Pollfjellet dry.
To byo niepojte. Niezrozumiae. Ze szczytu uniosa si chmura. Cika, brunatnoszara
chmura.
Mroczny pomruk. Ryk dzikiego zwierzcia.
Doprawdy, dzikie zwierz wyrwao si na wolno! Od gry odpado cae zbocze!
Zaczo si wysoko, od szczytu.
Sedolf sta jak skamieniay. Nie potrafi oderwa oczu od tego, co widzi. Nie by w
stanie.
To bya krtka chwila. Dziki Bogu, jedynie krtka chwila. Widok przywodzi na myl
pieko. Tyle e nie pene ognia, a kamienia.
Lawina poruszaa si szerok aw. Niewiele czasu zajo jej osunicie si ze szczytu w
d dugiego, stromego zbocza. Porywaa ze sob wszystko, cokolwiek stano jej na drodze.
Pochaniaa, toczya coraz wicej, stawaa si coraz wiksza, ogromna.
Niepojte.
To trwao tak krtko, a zrobio tak wiele. Odgos si wzmg. Gra i ziemia wpadaa z
hukiem do wody. Fiord Lyngen zmieni si w kocio.
Dymna zasona otaczajca gr nie rozwiewaa si, wiatr nie ustawa. Kolejne mniejsze
lawiny spaday ladem tamtej pierwszej, tej niszczcej. Fiord u stp Pollfjellet a kipia.
Sedolf poj, co si teraz stanie, chocia myla powoli. Nie przypuszcza, e
kiedykolwiek bdzie wiadkiem czego podobnego. Jedynie bardzo nieliczni mieli okazj to
zobaczy. Nie w kadym pokoleniu.
Biegiem ruszy pod gr. Musia wrci do domu. Musia tam pobiec.
Nogi mia jak sptane elazem. Nie mg oderwa wzroku od tego, co si dziao. A
niezmiernie trudno byo jednoczenie wspina si pod gr i patrze w przeciwn stron.
Sedolfowi ciko byo w piersi. Tkwicy w niej bl tak uciska.
On zna t gr. Zna j lepiej ni inni. Dorasta w cieniu Pollfjellet.
Niewielka rodzina mu zostaa, lecz ludzie, wywodzcy si z tego rodu co on, budowali
swoje domy wanie u podna Pollfjellet.
Oczy mia suche. Pieky, lecz byy suche. Sedolf sta z rkami zacinitymi w pici i
patrzy, jak wody po przeciwnej stronie fiordu si gotuj.
Nie potrzebowa fantazji Idy, eby poj, i tam, gdzie zesza lawina, nikt nie pozosta
przy yciu.
Nikt.

A potem nadesza fala. Wznosia si coraz wiksza, wiksza i wiksza.


Ogromna.
Sedolfowi nie starczyo fantazji, eby wyobrazi sobie tak fal.
Nikt nie byby w stanie wyobrazi sobie czego podobnego, nie widzc tego wczeniej
na wasne oczy.
Jeli lawina pozostawia cokolwiek u podna Pollfjellet, i tak pochono to teraz
morze, wyszarpao chciwymi rkami.
Nie pozostawio nic.
Chocia byo to po drugiej stronie fiordu, Sedolf widzia domy pywajce po wodzie.
Zobaczy wywrcon d, maszt znikajcy w fali, ktra usiowaa cisn pian a do nieba.
Wiatr bogosawi jej szczyty.
Sedolf wci nie pojmowa w peni, co si dzieje.
W uszach cigle mia huk, jak gdyby caa gra rozpada si na kawaki. Caa wioska
zostaa obrcona w ruin i zmyta do morza.
Sedolf nie pojmowa. Nie starczao mu na to siy.
Wiedzia, jak tam byo. Jego stopy tam biegay. Deptay po kamieniach, po ciekach.
Teraz zostay tylko kamienie. Morze w dole byo niespokojne. Koysao si, koysao si
w zieleni i bieli.
Tej nocy stao si rozbjnikiem. Bezwzgldnym, humorzastym jak to morze. Po prostu
zbyt atwo zapominao si o tym, gdy leao gadkie jak lustro, umiechnite w promieniach
soca, apic w lekkich zmarszczkach przelatujce po niebie chmury.
Teraz poszarzao. Sedolf widzia, jak si podnosi. Bya przecie pora odpywu, lecz
morze sigao coraz dalej.
Rytm doby kompletnie si odmieni. Odpyw przeobrazi si w przypyw. A przecie ten
rytm by niezmienny. Ludzie znad fiordu zawsze mu ufali. Na codzienn przemian niskiej
wody w wysok nie mg wpyn aden czowiek.
Ale te i to, co si dziao, nie byo dzieem ludzkich rk. Tu wday si potniejsze
moce.
Sedolf nie dostrzega w tym adnego sensu. To bya niepojta gra. Niezrozumiaa,
okrutna zabawa si natury. A czowiek nie moe siowa si z natur.
Sedolf znalaz si w samym rodku wydarze. Nogi jakby wrosy mu w ziemi.
Wydawao mu si, e grunt pod nim dry. Lecz wiedzia, e to za spraw wiatru, ktry wci
si wzmaga, rzuca si na wszystko, co omielio mu si sprzeciwi. Ledwie dao si sta. Ale
Sedolf nie mg wej do domu.

By wiadkiem rzeczy nieludzkich. Czego, co aden rozum nie zdoa poj.


Mia wraenie, e jaka ogromna do zgarnia wszystko i miesza. Zabiera, co swoje, i
da wicej.
Ba si. W mylach zwrci si do Boga. Do samego diabla. Do duchw, o ktrych
poszeptywali co poniektrzy.
Z gbi serca odezway si modlitwy dziecistwa. Wargi wyszukiway sowa tych
najprostszych. Tak mao ich zapamita. aowa, e nie zna wicej.
A moe modlitwa na nic nie pomagaa? Moe nie istniaa wola, ktra tego zapragna?
Jaka wola moga pragn takiej krzywdy?
Cay Sedolf zmieni si w zwtpienie, groz i strach.
Nie mg zosta sam na cyplu. Helena tu nie wrci. Nawet on to ju teraz zrozumia.
Helena nie znaa nikogo, do kogo moga popyn. Jej d znikna. Heleny rwnie
nie byo.
Na fiordzie nie widzia ju adnych odzi. A gdyby nawet kto wypyn, i tak straci
wszelkie szanse na powrt.
Sedolf ruszy w stron nadbrzenych szop. Zobaczy, e kieruj si tam rwnie inni.
Wida wielu a za dobrze widziao, co si dzieje.
Wielu pragno przenie odzie wyej na wypadek, gdyby woda jeszcze bardziej si
podniosa.
Mczyni zginali si w porywach wiatru. Ale odzie byy wane. Bez odzi czowiek
znad fiordu stawa si biedakiem. Godowa.
Stali razem, zdjci niedowierzaniem i przeraeniem. Wciskali gowy w ramiona,
pragnc osoni si przed wichrem. Prbowali kry si w ciasnych przejciach pomidzy
szopami.
Tylko od czasu do czasu ich spojrzenia kieroway si na wod. Co jednak
powstrzymywao ich od zbyt dugiego wpatrywania si w szczyty fal.
Dla nich wszystkich morze byo ukochaniem. Kusio, obiecywao dobrobyt i szczcie.
A oni mu wierzyli.
Teraz jednak pokazao im twarz, o ktrej wiedzieli, lecz zawsze o niej zapominali, gdy
si do nich umiechao.
Teraz morze pokazao im swoj brzydot.
Stali zakopotani, dobrze wiedzc, e wci s w nim zakochani. e nigdy z niego nie
zrezygnuj. Nie zapomn tego, co si teraz stao, lecz prdko wybacz.
To morze dawao im ycie. Byo jedn ze cian ich istnienia. Umiowan na tyle, e

nigdy nie bd w stanie jej odrzuci.


Nawet teraz.
Nie wypynli ponownie. Wszyscy wiedzieli, e to nie ma sensu.
Zostali jednak przy szopach, dopki wiatr nie ucich. Morze podnioso si ponad lini
przypywu. Polizao ciany szop, drewno pociemniao od wilgoci. Mczyni artowali midzy
sob, e dobrze si stao, i nasmoowali deski.
W kocu wrcili do domw. Kady do swego. Szli z pochylonymi gowami. Niektrzy
nie woyli nawet czapek.

11
Rozpacz Idy nie paraliowaa jej, a przecie tak o to atwo.
Zostaa z tym kompletnie sama. Do namiotw byo tak daleko, tak daleko do stada. Do
wszystkiego. Woanie o pomoc take na nic by si nie zdao.
Anna nie wzywaa pomocy. Prosia, eby Ida odesza, a potem wyszukaa najbardziej
odosobnione miejsce, jakie tylko moga znale. N lea przy jej rce. Ostrze byo
poplamione, a nadgarstki Anny spyway krwi.
Id w to miejsce doprowadzi wycznie przypadek. Leao na cakowitym pustkowiu,
osonite przez kamienie i niewielkie zarola karowatej brzozy i wierzby. Gdyby Ida sama nie
szukaa schronienia przed wiatrem i deszczem, nie znalazaby Anny.
Dziaaa, nie do koca zdajc sobie spraw z tego, co robi. Wiedziaa jedynie, e nie
moe bezczynnie siedzie przy Annie i patrze na jej mier.
By moe adne wysiki nic nie pomog, ale musiaa co przedsiwzi. Nigdy by sobie
nie wybaczya, gdyby chocia nie sprbowaa.
Przydaa si halka. Ida uja n do rki ze wstrtem, lecz innego wyjcia nie miaa. Bez
noa nie zdoaaby porwa ptna na pasy.
Obwizaa nadgarstki dziewczyny tak mocno jak tylko zdoaa. Niemal a po okcie.
Wizaa supy, olepiona zami. Powodowa ni gniew. Umocowaa wzy na spodzie ramion i
patrzya, jak krew barwi je czerwieni.
W czarnej rozpaczy Ida poczya obie rce Anny, a potem, unisszy je w gr,
przywizaa je do najgrubszej gazi rosncej w pobliu brzzki.
Rce Anny wzniosy si ponad jej ciaem. Krew nie przestaa jeszcze pyn. Ida nie
wiedziaa, czy tego si spodziewaa. Bolenie zdawaa sobie spraw, e nie zna si na leczeniu i
nie ma adnych niezwykych zdolnoci.
One przypady innym czonkom rodziny. Jej nigdy nie byo pisane ratowanie ycia.
Id zalaa gorycz.
Widziaa, jak ludzie zatrzymuj krew. Nie znaa zakl, ktre zwykle mamrotali.
Owszem, kilka oderwanych linijek, lecz one nie wystarczyy. Nie umiaa tych tajemniczych,
ledwie wypowiadanych ludzkim gosem zda. Nie potrafia ich uy.
Nie wiedziaa, kiedy Anna si urodzia. Nie znaa jej penego imienia. Lapoczycy
potrafili mie tyle imion, a Ida nie wiedziaa nawet, jak nazywa si ojciec Anny.
Bya bezradna.
Widywaa jednak, jak ci ludzie to robi. Obserwowaa gesty. Teraz przekna lin. Nie

moga tak po prostu patrze na jej mier.


Moe jednak poznaa ktre z tych tajemnic, moe utkwiy gdzie w jej
podwiadomoci?
Donie Idy dotkny rki Anny. Kciuki przesuny si wzdu biaego delikatnego
wntrza ramienia, w stron okcia. Tam zatrzymay si na niebieskiej yle.
Ida zamkna oczy i nacisna.
Nie wiedziaa, czy robi dobrze. Nie wiedziaa, jak.
Po prostu prbowaa, staraa si wszystko sobie przypomnie. Obserwowaa podobne
zabiegi, zawsze jednak zwracaa uwag przede wszystkim na magi i czary. Nigdy nie
przypuszczaa, e mog im towarzyszy jakie proste sposoby. Nigdy nie sdzia, e gesty mog by waniejsze ni te sowa.
Wci tego nie pojmowaa. Po prostu to robia. Na zmian przenosia si od jednej rki
Anny do drugiej.
miertelnie si baa.
Rce miaa pene krwi. Przyapaa si na zdumieniu, e w czowieku moe jej by a
tyle. Czy w Annie jeszcze co zostao?
A moe ona ju umara?
Ale wci sabo oddychaa. Koniuszki palcw Idy wychwytyway leciutekie
pulsowanie w yach, w miejscu gdzie naciskay.
ycie.
Ida stracia poczucie czasu. Pewna bya jedynie tego, e to trwa ju bardzo dugo, nie
zauwaaa, jak pogoda wok niej si zmienia.
Wana bya jedynie Anna.
ycie Anny.
Ida tak mao moga si tu przyda. Tak mao moga zrobi. Dlaczego wszystko dostao
si Mai? Czy ona rwnie nie bya crk swojej matki?
Mai teraz nie potrzebne s adne zdolnoci. Maja i tak ma do wszystkiego!
Z zaroli wyonia si jaka kobieta. Ida drgna przestraszona, bo nikogo nie syszaa.
Nie zauwaya tamtej, dopki nie stana tu obok.
Moe zreszt nie byo w tym nic takiego dziwnego. Wiatr wci wia z szalecz si,
deszcz przesta ju la, ale Ida i tak miaa ubranie przemoczone na wylot. Marza jak pies.
Nieznajoma kobieta nie odzywaa si. Tylko si umiechaa, na prb, niemal badawczo
przygldaa si Idzie. Szukaa czego w jej twarzy. Wprawia Id w zmieszanie.
Kobieta wycigna szczup, drobn do. Paznokcie miaa krtkie. To bya rka

kobiety, ktra nie uchyla si od pracy.


Ida wycofaa si, niepewna i zdumiona. Wystraszona. Nie wiedziaa, gdzie podzia rce,
cale byy zakrwawione, lepkie. Nie moga wytrze ich o spdnice, nie moga te zoy.
Krew jest taka wstrtna.
Ta druga kobieta te bya drobna. Wygldaa na spokojn. Pewn tego, co robi.
Twarz pokryway jej delikatne zmarszczki. Takie, jakich nie widzi si z daleka.
Cieniutekie linie ukazujce si na policzkach przy umiechu. Rysy wok oczu, dobre
zmarszczki stworzone przez umiech, kilka take przy kcikach ust. I bruzda midzy brwiami,
ta gboko wbia si w skr.
Kobieta miaa wosy splecione w duy, ciki wze na karku. Na gowie zawizan
kolorow, nieco spowiaa chustk, piknie kontrastujc z ciemn cer o zotawym odcieniu i
ciemnymi wosami.
Rzsy ukaday si w wachlarze.
Ida tak dobrze je widziaa. Nie widziaa natomiast oczu tamtej, bo kobieta patrzya na
Ann.
Rce nieznajomej kobiety wietnie wiedziay, co maj robi. Poruszay si inaczej ni
rce wszystkich innych ludzi zatrzymujcych krew.
Nieznajoma nie odmawiaa te adnych formu, adnych zakl. Nie spytaa nawet o
imi Anny.
Bya taka pewna tego, co robi. Jak gdyby wiedziaa wszystko. Jak gdyby wcale nie
musiaa pyta.
Ida osuna si na ziemi przy Annie. Czua, e musi j troch ogrza.
Obja dziewczyn, lecz uwaaa przy tym, by nie wchodzi w drog nieznajomej.
Obca ubrana bya w kosztown peleryn. Kobiece spojrzenie Idy zauwayo to od razu.
Peleryna bya mao zniszczona, podbita aksamitem. Podobne paszcze Ida widziaa tylko u Mai.
Tu, nad fiordem, nikt takich nie nosi. Kobiety w takich pelerynach nie wyprawiay si
w gry ratowa ycie laposkim dziewczynom.
Ida poczua si zmczona. Niewypowiedzianie zmczona. Nie bya w stanie utrzyma
oczu otwartych. Nie miaa siy czuwa. Nie miaa siy wypenia swego obowizku.
Kobieta patrzya na ni. Napotkaa wzrok Idy tu przedtem, nim ogarn j sen, i
wprowadzia w senny wiat przyjemnoci.
Miaa w sobie co znajomego. Bya obca, niezbyt moda, lecz umiechaa si do Idy
niemal czule. Z mioci.
Ida jej zaufaa.

- O co j poprosie? - powtarza Reijo, nie posiadajc si ze zdumienia. - Nie


spodziewaem si tego po tobie, Jonie! Posae Id w tak mg? Przecie ona nie zna tych
okolic! Przecie ona nie chodzi po grach! Ona jest znad fiordu!
- Zrozumiaa, jak powana jest sytuacja - odpar Jon sabym gosem.
Spod licznych kolorowych siniakw przewitywaa blado. Oblewa go pot. Nie mg
sobie poradzi ze sob. le si czu, lecz nie byo to wycznie uczucie fizyczne. Wielki
niepokj, ten, ktry wyczua rwnie Ida, ustpi. Tego drugiego nie mg poj.
- Jon wie - rzek ojciec Anny ochryple, z powag. - Jon wie. On widzi takie rzeczy.
- Ida jest najzupeniej zwyczajna! Reijo czu si niemal zaatakowany. Nie mia siy
sucha duej o tym, co nie czyo si z rzeczywistoci. Jego ycie rwnie pene byo ludzi,
ktrzy widzieli, czuli i przeczuwali. Znali si na niepojtym i potrafili czyni niepojte.
Zawsze si z tym godzi, chocia tak naprawd nic z tego nie pojmowa. Po prostu si z
tym godzi.
Teraz wierzy, e ycie potoczy si zwyklejszymi ciekami. Sdzi, e bdzie y
zwyczajnie, bez takich, ktrzy widz. Bez takich, ktrzy na jego oczach dokonuj cudw.
Taki by ju tym zmczony.
- Ida nic nie umie!
- Ida rozumie - szepn Jon. - Tak jak ja. Ja nie widz, tylko rozumiem.
- I przez to twoje rozumienie Ida take si zgubia! - wybuchn Reijo. - To
przeklestwo, e Anna znikna, ale ona przynajmniej zna t okolic. Moemy zaoy, e ma
jakie pojcie, dokd idzie. Dla Idy wszystko tu jest obce. Moga si zgubi dosownie
wszdzie! - Nabra powietrza. - Zakadam, e ani nie widzisz, ani nie rozumiesz, gdzie ona jest.
Gdzie jest Anna?
- Nie mog tego wiedzie - powiedzia Jon cicho. - Ale tam nie ma blu.
- Pozostaje nam jedynie szuka - stwierdzi ojciec Anny. - To jest teraz najwaniejsze.
Mga te si rozstpuje i ju tak nie pada. Powoli zaczyna by co wida. Musimy je odnale.
- To rwnie twoja wina, Andarasie - owiadczy Jon. W blasku ognia na palenisku w
oczach Jona bysn wyrzut. W ciemnym ogniu odbia si czerwie.
- Gdyby nie by taki uparty, taki dumny, Anna nie odeszaby z siida!
- Czy kryje si za tym co wicej? - spyta Reijo. - Co, czego ja nie rozumiem? Co,
czego nie wiem?
Nie doczeka si odpowiedzi.
- Co si stao, to si nie odstanie - cicho rzek wreszcie Andaras. - Co powiedziane, to
si nie wrci, Jonie Larsonie. Nic wicej nie ma do dodania. Znajdziemy Ann.

- A potem? - spyta Jon ochryple.


- Co powiedziane, to si nie wrci.
Po pewnym czasie atwiej byo co zobaczy. Trudniej natomiast i, bo ziemia wypia
tyle wody. Niebo otwaro wszystkie luzy. Teraz wiatr stara si ich przewrci. Podczas jego
poryww najbezpieczniejsze byo wszystko to, co nie wznosio si wysoko nad ziemi. Kady
czowiek by za wysoki.
Szo ich czterech. Reijo, Matti, Andaras i ojciec Jona, Lars. Wdrowali zgici wp,
osaniajc si przed wiatrem. Przeszukiwali okolice. Kiedy mga zacza opada ku dolinie, ku
wiosce i fiordowi, krajobraz si obnay.
Taki by otwarty.
Mogli widzie daleko.
Ale ziemia tutaj falowaa. Bya niczym morze ziemi. Zielonobrunatne morze, po ktrym
mona stpa.
W dolinach fal tyle si mogo ukrywa i nawet w miejscach, w ktrych czowiekowi
wydawao si, e moe widzie wszystko, wzrok mg mami. Owszem, ziemia bya otwarta,
ale potrafia chroni, wstrzymywa. Potrafia zamkn w sobie tajemnic.
Nie mogli ufa, e widz wszystko. Nie wystarczyo spojrze z daleka.
Musieli szuka.
Niebo rwnie noc byo szare, gste, nieprzeniknione.
Posilali si w milczeniu. aden z nich nie chcia przyzna si do zniechcenia, do
niewiary. Nie mogli zrezygnowa.
Oczy nie przestaway szuka nawet wwczas, gdy zatrzymali si odpocz. Oczy nie
odpoczyway. Szukay. Wypatryway.
- Czy to nie jaka kobieta? - wskaza Andaras, podnoszc si ze zdziwieniem.
Popatrzyli za jego wycignitym palcem.
Na paskim wzniesieniu widniaa jaka posta. Wszyscy wyczuli to samo: e ona patrzy
na nich. Chciaa, by j zobaczyli. Czekaa, a zaczn dziaa.
Matti powolnym ruchem potar doni oczy i czoo. Nie mia spojrze na Reijo.
Oddycha tak ciko, e niemal mg dotkn oddechu.
Nie potrafi oderwa oczu od tej kobiecej postaci. W piersiach ciyo mu jak ow.
- adna z nich nie bya ubrana na czarno - ze zdziwieniem zauway Lars. - Anna miaa
skrzan kurtk. A crka Reijo bya w niebieskiej sukni i szarym swetrze.
- No wanie - odpar Reijo zachrypnitym gosem. Zostawi wszystko, nie patrzy na
wzeek z jedzeniem. On take nie mg oderwa oczu od kobiety. Wszyscy j widzieli,

wszyscy. Tym razem nie tylko on. Oni zobaczyli j take. To nie bya Ida, nie bya te Anna.
Reijo puci si biegiem.
Gdy ujrzaa, e zmierzaj w jej stron, gdy miaa ju pewno, e nie pobdz, ani e
nie zrezygnuj, obrcia si do nich plecami.
Wiatr zdmuchn jej kaptur z gowy, rozpostar poy peleryny jak agiel.
Czarne wosy na wietrze.
Dugie, czarne wosy jak skrzyda unoszce si na wietrze.
May Kruk.
Znikna im z oczu. Pobiega z wiatrem i w wiatr. Znikna za wzniesieniem, w jednym
z gbokich odmtw paskowyu. Ukrya si w nim.
Matti dogoni Reijo. Zapa go za rami i zatrzyma. Obaj mieli w oczach t sam
dziko.
- Widziae? - spyta Matti. Ledwie mg mwi, a oczy mia takie czarne. - Widziae
j? Nie tylko ja j zobaczyem?
- Widziaem - odpar Reijo. - Nie mw nic wicej! Na Jumal, Matti, nie mw wicej!
Wyrwa mu si i pogna naprzd. Nie chcia, by ktokolwiek inny dobieg pierwszy. To
bya jego sprawa. Musia j zobaczy pierwszy...
Ale w gbi ducha Reijo wiedzia, e jej nie odnajdzie. Jego oczy j zobaczyy. Pogodzi
si z tym. Tamci rwnie j widzieli.
Ale jej nie odnajd.
Uleciaa na skrzydach kruka...
- Gdzie ona si podziaa? - dopytywa si Lars. - Gdzie ta kobieta w pelerynie? Przecie
nie tylko ja j widziaem. Ona nie moe si tu tak bka. J take musimy odszuka!
Reijo obejmowa Id. Obudzenie jej zabrao sporo czasu. Przemarza. Lecz gdyby nie
dotulia si do Anny, z obydwiema byoby o wiele gorzej. Ich ciaa grzay si nawzajem.
Ida pakaa. Reijo take paka. Matti i Andaras ju wyruszyli do siida z Ann. Zdoali
sporzdzi co w rodzaju noszy.
Jeszcze ya.
Rany przestay krwawi. Oddech miaa saby, lecz nie byo jej bliej do mierci ni do
ycia.
- Zrobia, co moga - cicho przemawia Reijo do Idy. - Nie pacz, Ido. Ona ma jeszcze
szanse na przeycie. Musimy si cieszy, e j znalaza.
Ida nie przestawaa paka.
- Ta kobieta... - znw zacz ojciec Jona. Krci gow i nie przestawa rozglda si

dokoa. - Nie pojmuj, jak moga znikn tak nagle. Nie ma tu zbyt wielu miejsc, w ktrych
mona si schowa. To waciwie jedyne. Kto chodzi w gry w pelerynie? Ona nie moe by
przy zdrowych zmysach! Kto musi jej szuka!
Chcia ju wyruszy. Dopiero Ida go zatrzymaa. Wysuna si z obj ojca. Nie moga
ukry si w jego ramionach, nie moga tam zosta. Nie przed wszystkim by w stanie j
ochroni.
- Nie znajdziesz jej - powiedziaa. - Nie musisz jej szuka.
Lars popatrzy na ni. Pewnie zastanawia si, czy i jej od tego wszystkiego nie
pomieszao si w gowie. Kobiety w ogle wygaduj tyle rnych dziwnych rzeczy, a ta w
dodatku miaa rude wosy. Sysza, e takie jak ona miewaj najdziwniejsze humory. Nie
wiadomo, komu wierzy.
- Ida ma racj - z cikim sercem przyzna Reijo. - Jej szuka nie trzeba. Bo jej i tak nikt
nie odnajdzie.
- Przecie widzielimy tu kobiet! - Ojciec Jona nie przyjmowa wszystkiego na wiar. Ja j widziaem, wszyscy j widzielimy!
Reijo kiwn gow, napotka wzrok Idy. Spyta:
- Ona przysza tutaj, prawda? Ty te j zobaczya, moja Ido? Widziaa t kobiet?
Ida umiechna si z blem.
- Tak. Przysza tu. Kobieta. - I znw na jej ustach pojawi si smutny umiech. - Ja tylko
opatrzyam Annie rany. Przy mnie samej Anna by umara. To ona zrobia reszt. Utrzymaa j
przy yciu. To ona...
Oczy Idy nie szukay. Ona rwnie si z tym pogodzia. Przyja, e nie ma kogo
szuka.
- To bya ona, prawda? - Musiaa uzyska potwierdzenie od ojca. - To bya ona?
Reijo kiwn gow. Nie dotar tak blisko tej kobiety, lecz i tak j pozna.
- Bya taka pikna - mwia Ida. - Taka agodna, taka silna. I pikna.
Wicej nie moga powiedzie. Nie potrafia. Przed oczami wci miaa wyrany obraz
nieznajomej. Sen, ktry sta si czym wicej ni tylko snem. Lecz nie budzi grozy.
To wszystko byo takie dobre, przesycone agodnoci. Nie przeraao. Ida wiedziaa, e
moe jej zaufa. e tamta chce tylko jej dobra. e pragnie jedynie jej pomc.
- Zbliye si do niej? - . spytaa Ida. Jej gos brzmia tak gucho. Czua si taka pusta.
Rei jo pokrci gow.
- Widzielimy j tylko z daleka. Zobaczylimy kobiet w pelerynie. I wosy rozwiane na
wietrze. Jak skrzyda kruka. May Kruk. - Odetchn gbiej. - Ale to nie znaczy, e mam

wtpliwoci, Ido kochana. Widziaem j ledwie z daleka, ale to bya ona. Nie mog si myli. Ja
rwnie nic z tego nie pojmuj. Nigdy nie bd w stanie poj. Ale widziaem to. I Matti
widzia. Matti te j pozna. Nie tylko ja. Lars i Andaras rwnie j zobaczyli. Na wasne oczy
ujrzeli t kobiet.
Ida popatrzya na ojca. Serce jej roso. Poczua wewntrzne ciepo. Tak bardzo go
kochaa.
- Widziae j z daleka - powtrzya cicho.
Spucia gow. Przed ojcem zawsze tak trudno byo cokolwiek ukry. Nigdy tego nie
potrafia. Sowa przy nim zawsze zmieniay si w dojrzae borwki, ktre same wypaday jej z
ust, jak z przepenionego garnka jesieni.
Tak bardzo kochaa ojca.
Teraz musiaa przekn sowa. Byy rzeczy, ktre musiaa przemilcze.
Musi milcze, dopki nie bdzie moga podzieli si nimi z Sedolfem. Nie potrafia tego
udowodni.
Jemu to si nie zmieci w gowie. Ida jednak wiedziaa, e musi si tym z kim
podzieli.
- Dasz rad sama i, dziecko? - dopytywa si Reijo. - Noc tak szybko nie minie. Wiatr
te najwyraniej nie zamierza cichn. Nie chc, eby si rozchorowaa. - Urwa, lecz zaraz
doda: - Ani ona.
- Co to ma znaczy? - dopytywa si Lars.
Domaga si odpowiedzi. Jedno spojrzenie rzucone na niego powiedziao Idzie, e Jon
swojej wraliwoci nie odziedziczy po ojcu.
Lars mocno stpa po ziemi. Mia to wyryte na twarzy. By mczyzn, ktrego trudno
oszuka. Takim, ktry nie wierzy w nic, czego sam nie zobaczy na wasne oczy. Ktry tak
atwo nie wypuci z rk tego, co ju w nich trzyma.
- Widziaem jak kobiet! Ona nie moga rozpyn si w powietrzu! Przecie nie byo
nawet mgy. Kto to taki? Mwicie o niej tak, jakbycie j znali!
- Ona jest jedn z nas - powiedzia Reijo. - To jedna z takich rzeczy, ktrych nie da si
wytumaczy, Lars. Ja take j widziaem. Widzielimy j wszyscy czterej. Ida rwnie.
- Bya tak blisko mnie, e mogam jej dotkn - szepna Ida. - Ale czuam si taka
zmczona. Nie mogam nawet unie rki.
- Jej nie ma - westchn Reijo, patrzc w oczy drugiemu mczynie. Dostrzega w nich
powtpiewanie. - Jej ju nie ma, a mimo to przychodzi. Pojawia si, gdy kto z nas najbardziej
potrzebuje pomocy. Nie potrafi tego wyjani. Nie mam siy nawet o tym myle. To zbyt

trudne, eby to poj. Nie ma jej ju od at, Lars. Wiele lat mino od jej mierci. Ida bya
wtedy malek dziewczynk.
- Ale kto to by?
- Moja pierwsza ona - odpar Reijo. - Raija. Ida nie bya w stanie spojrze ojcu w oczy.
Odwracaa wzrok. Paskowy falowa a za horyzontem.
Ann zajy si zrczne rce. Bya nieprzytomna, lecz ya. Kobieta, ktra rozwizaa
jej bandae i zaoya nowe, ze zdumieniem popatrzya na Id.
Jedna z modych dziewczt poyczya Idzie swj kaftan. Jej przemoczone ubranie scho
teraz w ktrej jurcie przy palenisku. Ida zjada. Okazao si, e brzuch by pusty, cho nie
miaa na nic apetytu. Suszone miso renifera sycio nawet w niewielkich ilociach. Dobrze jej
te zrobi wywar z misa. Zrozumiaa, e wszelkie siy z niej uszy. I powrt do obozowiska
rwnie wiele j kosztowa. A nie pozwolia ojcu si nie.
- Nigdy nic dziwniejszego nie widziaam - oznajmia ciotka Anny, podobno znajca si
na pielgnacji chorych. - Nie spotkaam si jeszcze z tym, by podobne rany same si zamykay.
Ona si zacia tak gboko, e powinna cakiem si wykrwawi. Tymczasem krew przestaa
pyn. Rany si zamkny, chocia takie rzeczy si nie zdarzaj.
- To nie dziki mnie - owiadczya Ida. Odszukaa spojrzenie Jona. Nie spa. Zapomnia
ju o wasnym blu.
Kiedy przynieli Ann, poruszy niebo i ziemi, eby koniecznie pooono j przy nim.
Andaras dugo si nie zgadza. Zaciekle. Ale przynajmniej pod tym wzgldem musia
ustpi.
Kobiety wziy stron Jona. Cho moe nie za bardzo na miejscu byo, aby Jon dzieli
jurt z Ann, lecz w takim stanie nie zagraa jej cnocie. Poza tym oboje potrzebowali opieki i
waciwie umieszczenie ich w jednym namiocie byo wszystkim na rk.
Moe mogli lepiej wpyn na siebie? Ciao to rwnie wntrze, jak zauwaya jedna z
kobiet. Wszystko si ze sob czy. Nie tylko to, co czowiek moe zobaczy goym okiem.
- Masz co w sobie - powiedziaa Laponka do Idy. - Wierz ci. Ty tego nie moga
zrobi. Nie widziaam tego, ale o tym syszaam. Zaklinanie krwi nie jest trudne, wielu to
potrafi. Ale tu chodzi o co wicej. Nie tylko o to, e kto zatrzyma krew. Tego moe nauczy
si nawet dziecko. Ale te rany si zamkny. Nie twoje to dzieo. Ty si niczym od nas nie
rnisz. Jeste zbyt zwyczajna. Ale masz kogo przy sobie.
Ida kiwna gow. Nic wicej nie byo ju do powiedzenia. Nie chciaa o tym mwi.
W gowie miaa myli, ktre sprawiay bl.
- Sdz, e Anna przeyje - powiedziaa kobieta. A patrzc na Jona, dodaa: -

Powiniene chyba rozmwi si z Andarasem. Wydaje mi si, e Anna przynajmniej na tyle


sobie zasuya.
Ale ojciec Anny nie chcia rozmawia. Obstawa przy sowach, ktre raz wypowiedzia.
Nigdy nie byo mu atwo cofn obietnic.
Jon go zna. Zna go a za dobrze. Ale tym razem si nie ugina.
- Sysz, co mwisz - powtarza ojcu Anny. By zmczony, powinien spa. Powinien
odpocz.
Walczy jednak ze snem i z tym mczyzn, od ktrego moga zalee caa jego
przyszo.
- Mnie to nie obchodzi - owiadczy Jon. - Gdybym to ja zabi, Anna i tak wci by
mnie kochaa. A gdyby to ona zabia, i tak bym si z ni oeni. Czekabym na ni, jak ona
czekaaby na mnie. Zabroniby jej myle o mnie, gdybym to ja by na miejscu Monsa, lecz
ona i tak by czekaa. Znam dobrze twoj crk, Andarasie Monsenie! I bardzo j kocham. Chc,
eby zostaa moj on. I zamierzam jej o tym powiedzie, gdy tylko si ocknie. Anna ju
nigdy nie bdzie musiaa si ba. Nigdy nie bdzie musiaa tak rozpacza jak tej nocy. Nigdy
wicej, Andarasie!
- Co powiedziane, to si nie wrci - odpar ojciec Anny. - Nie moesz podepta mojego
honoru. Nie mog dopuci do tego, aby nasza haba przeniosa si na inny rd.
- Twj rd jest moim rodem! - wybuchn Jon. - Nie ma wic o czym mwi. Moj
matk jest twoja siostra, Sanna! A ty mwisz o przerzucaniu haby na inny rd? Jestemy
gaziami tego samego drzewa! Kocham Ann. Powinienem si oeni z ni ju dawno. Od
zawsze planowano, e si pobierzemy. Wszyscy o tym wiedzieli, a ty to zaakceptowae.
Podobao ci si to. Nic tego nie zmienio!
- Moemy o tym porozmawia, kiedy bdziemy mogli stan twarz w twarz, Jonie. Nie
mog zawiera adnych umw z chorym czowiekiem. Musz omwi to z twoim ojcem. Nie
jest wcale pewne, e on si z tob zgadza. Nic nie jest jeszcze przesdzone.
Przesdzone nie byo, lecz obietnica ju unosia si w powietrzu.

12
- W jaki sposb powiesz o tym Reijo? - Elise pakaa. zy nie przestaway pyn.
Sedolf sta w samych spodniach i wyciera si przy piecu. Nawet latem, w takie noce jak
ta, trzeba byo pali.
Ogrza weniany sweter przy ogniu, zanim wcign go na siebie.
Przywlk si do domu. Na cyplu nie mia czego szuka. Nie zdoa si przemc, eby
dalej nawoywa Helen. Po lawinie, po fali, to nie miao ju sensu.
Elise zrozumiaa powag sytuacji, gdy wrci przemoczony i blady jak trup.
Przemarznity do szpiku koci. Szczkajcy zbami, z twarz, ktra zamkna si, gdy spytaa,
co si stao.
W czasie gdy on zrzuca z siebie mokre ubranie, rozpalia wikszy ogie. Siedzia w
samych spodniach, owinity narzut cignit z ka, i opowiada Elise o tym, co widziay
jego oczy. Odci wszystkie myli, nie podzieli si z ni adnym uczuciem. Relacjonowa
jedynie to, co zobaczy.
- Ona moe przecie by zupenie gdzie indziej. Sedolf odrzuci t myl, jeszcze nim
Elise wypowiedziaa j do koca. Sowa zamary na wargach.
- Dziki Bogu, dzieci pi. Biedny Ivar. Potrafisz poj, dlaczego tak si stao?
- Czy ktokolwiek potrafi? - spyta Sedolf. Pomyla, e Ivar mg mie gorszego ojca
ni Reijo. Reijo umia by ojcem.
Te sowa niosy w sobie tyle goryczy.
Gotw by odda wszystko, byle tylko omino go to, co go teraz czekao. Wiedzia, e
to, niestety, niemoliwe. To jego oczy widziay.
To on widzia. I on musia by osob, ktra opowie o wszystkim Reijo. Chcia najpierw
porozmawia z Id. Powinien by na tyle mczyzn, eby stan twarz w twarz z Reijo, lecz
tak bardzo potrzebowa teraz siy ony.
Pogoda bya taka dziwna. Tak prdko si zmieniaa. Kiedy Sedolf mg ju zobaczy
siida, poranek sta si tak pikny, e Sedolf przez moment poczu, e kto z niego zadrwi.
Natura si miaa. Natura nie przywdziaa aoby.
Ptaki naokoo zanosiy si wiergotem. A Sedolf nie potrafi otworzy na nie serca. Nie
umia dostrzec w nich pikna. W piersi mia kamie.
Psy wyczuy go na dugo, nim zbliy si do jurt. Rozszczekay si, wybiegy mu na
spotkanie. Nie pozwalay odpocz gardom.
Nie zblia si, dopki kto nie wyszed z namiotw. Jaki mczyzna, ktry

zastanawia si, co si stao. Sedolf spyta o Id, lecz spotka si z podejrzliwoci. Tak byo a
do chwili, kiedy powiedzia, e jest jej mem. Wtedy twarze od razu stay si bardziej otwarte,
a umiechy cieplejsze.
Wskazali mu jurt.
A wic dosta odroczenie. Ida leaa tam sama. Spala pod skrzanym okryciem. W
palenisku na rodku drzewo leciutko si arzyo. Nie tyle, by dawa dym, lecz starczyo na
odrobin wiata i ciepa.
Sedolf czu, e powala go czuo na widok ony. Ida we nie bya taka pikna. W jego
oczach nigdy nie przestawaa by pikna, lecz we nie wygldaa jak anio.
Na og si miaa, twierdzc, e on, kiedy pi, wyglda jak chopczyk. Lecz ona nie
wygldaa na dziecko. Sedolf widzia w niej kobiet. Ida bya po prostu pikna.
Powinien by w stanie wyrazi to sowami, byszczcymi jak mied. Zawsze uchodzi
za takiego, ktry umie prawi pikne swka. Nie byo jednak sw, ktre oddawayby
sprawiedliwo picej Idzie. Sedolf takich nie zna.
Nie powinien tak myle.
Usiad przy niej. Nie przemg si, by od razu j zbudzi.
Sam jej widok i moliwo siedzenia przy niej przez moment przyniosy mu spokj.
Wiedzia, e w sercu ma tylko j, lecz trwao to zaledwie kilka sekund.
Nie powinien o tym myle. Chocia nikt mu tego wyranie nie powiedzia, Sedolf by
pewien, e straci bliskich. Po drugiej stronie fiordu mieszkali jego kuzyni. Ciotki i wujowie.
Ju ich nie ma.
Przynosi te Reijo najczarniejsze z moliwych wieci. To nie bya dobra chwila na
zaloty.
Delikatnie dotkn ramienia Idy. Musia mocno potrzsn, by j obudzi.
Otworzya oczy i natychmiast si przebudzia. Poderwaa si, usiada i przez chwil
wpatrywaa si w niego, nim zrozumiaa, kim jest.
Sedolf mia jej pene objcia. Tulia si do niego tak mocno, paczc mu w rami, e
przyszo mu do gowy, i moe wie ju, co jej zaraz powie.
Ale Ida zduszonym od paczu gosem opowiadaa mu zupenie inne historie. Sowa jej
si rway, opowie bya niespjna. Sedolf nie bardzo potrafi uchwyci wszystkie wtki. Nie
rozumia, jak si to ze sob czy. Ale pozwoli jej mwi, nie przerywa. Wkrtce Ida miaa
przey jeszcze wikszy bl.
- Tak strasznie ci potrzebowaam! - szlochaa uszczliwiona w jego szyj. - Boe, jak
ja ci potrzebowaam, Sedolfie! Tak o tobie mylaam. Tak pragnam, eby tu przyszed.

Przywoywaam ci myl, a mnie gowa rozbolaa.


Umilka.
Milczenie Sedolfa wreszcie do niej przemwio.
Ida pucia go. Trzymaa go tylko lekko za ramiona. Patrzya mu w oczy. Midzy
brwiami zarysowaa jej si zmarszczka. Sedolf potrafi wyobrazi j sobie jako staruszk z t
wanie zmarszczk.
- Dlaczego przyszede, Sedolfie? Czy co si stao? Co z Mikkalem?
Ju bya na nogach. Ca sob bagaa go, by nic zego nie spotkao synka.
- Z Helen.
Ida wpatrywaa si w ma. To niepojte, co mwi. Pokrcia gow. Nie chciaa tego
sucha. Nie wierzya, e on to mwi. Nie syszaa tego imienia, ktre wydobyo si z jego ust.
Nie chciaa go sysze. Ida nie chciaa o niczym wiedzie.
Znw pokrcia gow.
- Nie z Mikkalem - powtrzy Sedolf. - Z Helen. Nie moga tego wytrzyma. Nie
chciaa dopuci do siebie tej prawdy. Jej myli objy ojca. To nie moe by prawda.
Sedolf poda jej rk, Ida j uja. Siada przy nim. Prawie nieprzytomna. Tyle otaczao
j cierpienia, tyle e nie potrafia go poj. Nie bya w stanie dopuci go do wiadomoci.
A teraz jeszcze to.
Sedolf obj j, wtuli policzek w jej wosy. Dziwnie byo obejmowa kobiet w
skrzanej kurtce. Sedolf zwrci uwag na strj ony, dopiero gdy j obj. Nie miaa na sobie
gadkiego ptna, lecz skr.
- Przypuszczamy, e Helena nie yje. Ida z caych si podliwie uchwycia si tego
jednego sowa. Nie chciaa go puci. Smakowaa je w ustach.
- Przypuszczasz...
- Nie rb sobie nadziei - poprosi Sedolf. - To bardziej pewne, ni ci si moe wydawa.
Nie rozumiesz, jak maleka jest szansa, by byo inaczej.
Westchn ciko i obj j jeszcze mocniej. Jak dobrze byoby zamkn oczy, a potem
znw je otworzy tak, by si okazao, e znikno wszystko, co widzia. Wierzy, e istnieje
jakie inne ycie, nalece tylko do nich.
Tak bardzo chciaby uciec.
- Ciesz si... na Boga, jak strasznie nie na miejscu wydaje si teraz to sowo, Ido! Ale
tak dobrze byo porozmawia najpierw z tob. Teraz musz mwi z Reijo.
- Tatu!
Ida przekna lin. Jeszcze nie wszystko rozumiaa. Nie widziaa, jak daleko to siga.

Wci nie chciaa uwierzy. Pragna odepchn od siebie prawd, lecz wtedy musiaaby
odepchn i Sedolfa.
A tego zrobi nie moga.
- Tatu musi si dowiedzie. Ju teraz.
- Czas nie ma adnego znaczenia - stwierdzi Sedolf. al by niczym rana w piersi.
Wci krwawia. Wci wszystko mia przed oczami.
Wszystko.
- Musz ci o tym opowiedzie, moja Ido - rzek z przejciem. - Nie mog rozmawia z
Reijo, dopki nie powiem tego tobie. Pom mi, Ido. Bez ciebie nie dam rady. Musisz by ze
mn. On jest twoim ojcem. Potrzebuj ci. Moe on rwnie bdzie ci potrzebowa.
- Opowiadaj - poprosia Ida. Dowiedziaa si. Sedolf odda jej wszystkie swoje obrazy.
Wycign je z pamici. Wyci z niej. Paka jej we wosy. Nie by w stanie na ni patrze, nie
mg otworzy oczu. Przeywa te obrazy, y w nich. Wypakiwa je przed ni. Teraz to Ida
bya jego opok.
- Tatu i Matti s przy stadzie - poinformowaa go pniej Ida.
Oboje mieli czerwone oczy.
- Dlaczego wszystko dzieje si w jednym czasie? - pytaa. - To nie powinno spotka
Heleny! Waciwie kadego innego, tylko nie j! Nie j! Lepiej by byo, gdyby to spotkao
mnie!
Sedolf caowa jej powieki. Jemu rwnie przyszy do gowy podobne myli, lecz od
razu si z nich wycofa. Na tyle potrafi by szczery, nawet przed sob. Nie zamieniby swojego
ycia na mier. Nawet gdyby mg tym wrci ycie Helenie.
- Ojciec musi si dowiedzie.
Ida woya buty, zasznurowaa je. Z oczu wci pyny jej zy, ale na nie nie zwaaa.
Pozwolia im pyn.
Sedolf poszed za ni. Psy na ich widok znw si rozszczekay. Kryy przy ich
ydkach. Uspokoiy si dopiero, zrozumiawszy, e obcy wychodz z siida.
Rozmowa nie miaa sensu. Mao byo do powiedzenia. Weszli na otwarty paskowy.
Pod niebem wydawali si nieskoczenie mali.
Poranek rozsypa mied i zoto. Ptasie skrzyda trzepotay w stojcym powietrzu. A
malekie gardzioka napeniay ich uszy najdelikatniejsz, najcudowniejsz muzyk.
Oni nie potrafili si tym cieszy.
Ida i Sedolf ostronie zbliali si do stada. Oboje zdawali sobie spraw, e reny mog
by pochliwe. Nie chcieli te nikogo pyta o Reijo. Nie chcieli, by ktokolwiek im go

wskazywa. Chcieli go znale od razu.


- Co zego si stao?
Reijo nawet nie przywita si z Sedolfem. Ida pucia do ma i przesza w objcia
ojca. Sedolf opowiada.
Reijo sam wytumaczy starszynie siida, dlaczego musz odej. Patrzyli na niego z
szacunkiem. Zaofiarowali pomoc, gdyby jej potrzebowa.
- Niewielu ludzi moemy powici, lecz gdyby brakowao ci paru rk, to na pewno
temu zaradzimy.
Reijo dzikowa. Powiedzia, e bdzie o tym pamita.
Wyruszyli czteroosobow grup.
Niedugo trwao, jak zostao ich tylko troje. Nikt nie mg dotrzyma kroku Reijo.
- On musi by sam - doszed do wniosku Matti. - adne z nas nie ma teraz prawa nic od
niego da.
Ciko byo wraca do wioski. Reijo na chwil zatrzyma si u Idy i Sedolfa.
Ivar mia zaledwie rok. Potrafi tskni, lecz nie rozumia jeszcze czego takiego jak
mier.
- On tylko siedzia, tulc Ivara w objciach - opowiadaa cicho Elise. Miaa niespokojne
rce i rozbiegane spojrzenie - Nigdy go takim nie widziaam, Ido. Nigdy. Byam przecie
dostatecznie dua, eby widzie i rozumie, kiedy odesza Raija. Pamitam to. I nigdy nie
widziaam takiego Reijo jak dzisiaj. Nigdy.
Ida przebraa si po raz drugi w cigu krtkiego czasu. Przed opuszczeniem siida
woya swoje ubranie. Nie moga odej w rzeczach, bdcych wasnoci innej osoby, ktra w
dodatku potrzebowaa ich bardziej ni ona.
Teraz przebraa si w suche ciepe ubranie. Nie chciaa zosta w domu.
- Jest jeszcze co - powiedziaa Ida. Czua si taka bezradna, na granicy utraty rozumu.
Rzeczywisto miaa zatarte kontury. Bya niczym koronka, przez ktr mona spojrze.
To, co po drugiej stronie, stao si takie niewyrane. Widziaa jedynie kawaeczki.
- Matti wie o Annie. O tym, co wszyscy widzielimy. Spojrzeniem prosia Mattiego o
pomoc. Nie moga tego ot, tak, po prostu, opowiedzie i oczekiwa, e Elise jej uwierzy.
- To zabrzmi jak pijackie brednie - rzek Matti 'przepraszajcym tonem, lecz z pen
powag. - Ale to, co ujrzaem, widziao rwnie trzech innych ludzi.
Zarwno Elise, jak i Sedolf przenosili wzrok z Mattiego na Id.
- Nie opowiedziaam ci tego porzdnie - zwrcia si Ida do Sedolfa. - Inne rzeczy mnie
zajy.

- My czterej - zacz Matti - widzielimy kobiet w ciemnej pelerynie. Zobaczylimy j


z daleka. Wskazaa nam drog do miejsca, gdzie leay Anna z Id. Anna to ukochana Jona.
Podcia sobie yy na nadgarstkach. Ida prbowaa j ocali, co si najprawdopodobniej powiodo. - Odetchn gboko. - Widzielimy kobiet na wietrze. W rozwianej pelerynie. Wiatr
cign jej kaptur z gowy i rozwia wosy. Dugie. Czarne. Stpaa tak lekko. Wida, e
przywyka do poruszania si w takiej okolicy. Wiem, e bdziecie powtarza, e nie zobaczylimy jej z bliska, lecz ja nie mam wtpliwoci, kogo widzielimy. Reijo te by pewien.
Poznalimy j obaj. Tamci dwaj te j widzieli. To jeden z nich j zauway Nie bya adnym
omamem. Widzielimy j naprawd.
- Jestem gotowa uwierzy w bardzo wiele, gdy ma to zwizek z Raij - szepna Elise. Wierz, e istnieje jaki wiat pniej. A kto jak kto, lecz Raija na pewno tam trafia. Mao jest
lepszych od niej ludzi w tym yciu. Chodzio o Id, prawda?
Ida zapia kurtk. Popatrzya na swoje rce. aowaa, e w ogle zacza o tym
mwi, e w ogle si w to wpltaa. Ojciec bardziej ich teraz potrzebowa. Pogoda bya tak
spokojna, e postanowili przeszuka fiord. A w oborze na cyplu czekay zwierzta.
Ojciec potrzebowa ich bardziej.
Tu tracili tylko czas.
- Jest jeszcze co. - Ida usyszaa swj wasny gos. - Ja take j widziaam. Przysza
tam. Sama nie ocaliabym Anny. Nie potrafi nic z tego, co umiaa mama. Ani tego, co umie
Maja. Jest mi to najzupeniej obce.
Sensem mojego ycia nie jest ratowanie istnie.
Ida rozpucia warkocz. Zaplota go od nowa. Tak ciasno, e zabolaa j skra. Chciaa,
eby j bolao. Fizyczny bl odrywa myli od wszelkiego innego cierpienia.
- Ja j widziaam z bliska - oznajmia Ida z naciskiem. - Byam tak strasznie zmczona,
e na poy spalam. Ale widziaam j. Na pewno mi si nie przynia. Widziaam t sam
peleryn, o ktrej opowiadaj ojciec i Matti. Widziaam jej wosy. I widziaam take jej twarz.
Ida zwina warkocz w wze na karku. Zacza wpina szpilki, rce tak strasznie jej
ciyy.
- Nie mog powiedzie o tym ojcu, ale nie potrafi znie tego sama. Brak mi na to siy.
To dotyczy nas wszystkich. Sdzilimy, e ona umara ju dawno temu. Przed pitnastoma,
szesnastoma laty. Tak powiedzia ojcu ten kapitan z Rosji. Ten, ktry j tam zabra i ktry mia
z ni dziecko.
Ida popatrzya na Mattiego, potem na Elise, a w kocu odnalaza wzrok Sedolfa.
- Ona nie wygldaa jak ta kobieta, ktr widziaam dawno temu. Nie pamitam jej. Nie

na tyle, ebym sama to wiedziaa. Ale przysigam, e ta, ktr teraz zobaczyam, bya starsza.
Musiaa mie pod czterdziestk, moe wicej.
- Raija miaaby dzisiaj czterdzieci jeden lat - stwierdzi Matti sucho. Nie powiedzia nic
wicej.
- A wic to si zgadza - owiadczya Ida.
- I co by to miao znaczy? - spytaa Elise.
- Nie wiem - odpara Ida. - Po prostu mwi wam, co widziaam. Ailo nie wierzy, e
ona nie yje. Ailo twierdzi, e to niemoliwe. e wyczuby, gdyby ona naprawd odesza.
- Czy ty zdajesz sobie spraw z tego, co mwisz? - spyta Sedolf mikko, masujc Idzie
ramiona i kark.
Ida kiwna gow.
- Rozumiem, e mama nie moga do mnie przyj tam w grach jako czowiek, ktrego
mona dotkn. Rozumiem to. Ale ja j widziaam. Widziaam co. J... Ailo wierzy, e dusza
potrafi opuci ciao. Jest o tym szczerze przekonany. Noaida w jego siida opuci ciao,
powdrowa do innego wiata i wrci stamtd.
- Tak przynajmniej mwi - zauway cierpko Sedolf.
- My widzielimy jak kobiet - powtrzy Matti.
- A kto chodzi w gry w pelerynie? - wzdrygna si Elise.
- To kosztowna peleryna - powiedziaa Ida. - To bya mama. Od razu wydaa mi si taka
znajoma. Ale nie zdoaam poj, kim jest, dopki si nie obudziam. Dopiero wtedy
zrozumiaam, e wydaa mi si znajoma, poniewa jestem do niej taka podobna. Jakbym
widziaa siebie, tylko starsz. To nie mg by nikt inny.
- Mwisz, e ona wtedy nie umara - wtrci si Sedolf. Wycign na wiato to, o czym
wszyscy z nich myleli, lecz czego Ida nie miaa miaoci poruszy. Usiowaa si do tego
zbliy, lecz nie daa rady.
- Chcesz powiedzie, e ona si postarzaa, e by moe yje. Zobaczya kobiet w
wieku, w jakim powinna by teraz Raija.
Ida kiwna gow.
- Nie wiem, czy potrafi w to uwierzy - powiedzia nagle Matti, wyranie poblady.
- Ja natomiast wiem, e ani sowem nie wolno nam o tym wspomina Reijo - owiadczy
zdecydowanie Sedolf. - Reijo do ma zmartwie. Ida podzielia si przeyciami z nami,
moemy to rozway. Porozmawiamy o tym pniej, Ido. Teraz id na fiord.
- Sedolf nie wierzy w to, czego nie zobaczy na wasne oczy - podsumowaa Ida z
umiechem.

Pogoda pozostawaa w sprzecznoci do tego, co widziao si wok fiordu.


Widok przeraa.
Ida ucisna rk Sedolfa. Jej myli bezustannie kryy wok cierpienia ojca i
cakiem zapomniaa o Sedolfie.
Przecie on czu si tam kiedy jak w domu. Jej tamta strona zawsze wydawaa si obca.
Sedolf by taki swobodny, zawsze sam. Nie mia rodziny, z ktr by go co czyo, dopki nie
zwizali si ze sob najmocniejszymi wizami z moliwych. Nim stali si jednoci.
- Nic tam nie mogo zosta - powiedzia Sedolf zachrypnitym, zardzewiaym gosem. Wszystko wpado do morza. Widziaem to na wasne oczy.
Na zboczu gry widniao szerokie, brunatne pasmo, zaczynajce si niemal od
wierzchoka. Szerokie na tyle, e przejcie przez nie wymagao nieco czasu. Sigao prawie od
pokrytego niegiem szczytu a do samego fiordu.
Najpierw lawina, potem fala.
Zrozumienie tego, co si stao, nie leao w moliwociach Idy. Sedolf widzia to na
wasne oczy. Opowiedzia jej o tym w najprostszych sowach, jakie umia znale.
Ida nie potrafia ich ubarwi, nie bya w stanie si na to zdoby.
To tak strasznie bolao.
Nad brzegiem spotkali ludzi. Mczyzn, ktrzy ju zdyli spuci odzie na wod.
- Paskudnie to wyglda po drugiej stronie. Mwi, e d z gorzak pochona fala.
Zmya do morza co najmniej trzy domy. Bg jeden wie, czy kto zdoa si uratowa. Podobno
znioso te obory, zwierzta. Najgorzej z ludmi, i z krowami. To niepojte.
- Moemy pomc przeszukiwa fiord - zaofiarowali si. - Reijo przechodzi tdy, z
nikim nie rozmawia. To zrozumiae, ale moe liczy na nasz pomoc, gdyby jej potrzebowa.
Pamitaj o tym, Sedolfie.
Sedolf kiwn gow, podzikowa. Nie zostali sami. Nie teraz. Byo im ciko, lecz
ludzie otoczyli ich krgiem. Nikt teraz nie mwi o Finie z cypla. Z niczyich ust nie pado
okrelenie Kwen.
Stopy zaprowadziy ich na cypel. Poziom morza wci utrzymywa si wysoki,
pachniao morsk wod. Szarozielony fiord sprawia wraenie nasyconego. Nawet gbie nie
wydaway si mroczne i tajemnicze jak zazwyczaj.
Nic nie byo takie jak zawsze.
- Szopa na odzie w kadym razie si uchowaa - powiedzia Sedolf tylko po to, eby si
odezwa. Wszystko stawao si po dwakro cisze, po dwakro bardziej zowieszcze, gdy
midzy nimi zalegaa wycznie cisza.

Zauwayli, e morze w pewnym momencie musiao lizn ciany szopy na odzie.


- Fala moga porwa szop! - Ida bya bliska paczu. Jej drobna rka utona w doni
Sedolfa.
Matti przelotnie pogadzi j po wosach. Nie mia sw. adne z nich nie potrafio ich
znale.
cieka prowadzca do zabudowa bya duga i cika. Z komina powinien unosi si
dym. Z podwrza powinny dobiega gosy.
Usyszeli uderzenia motka, gwatowne stukanie dochodzce z szopy, ktr Reijo
artobliwie nazywa swoim warsztatem. Niele zna si na obrabianiu drewna. Nie by
wytrawnym stolarzem, ale potrafi poczy dwie deski w taki sposb, eby co z nich wyszo.
Wszyscy troje wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Widocznie to dla niego zbyt wiele - stwierdzi Matti. - Nic dziwnego. Musi to jako z
siebie wyrzuci.
Ida czua, e tak nie jest. Jej ojciec si nie zaamywa. Jej ojciec by najsilniejszym
czowiekiem na wiecie. Potrafi oprze si wszystkiemu.
Nie poszed do szopy i nie porwa si z motkiem na sprzty, bezrozumnie je niszczc,
jedynie po to, by wyrzuci z piersi najcisze, najczarniejsze uczucia.
Jej ojciec tak by nie zrobi.
Reijo Kesaniemi tak by si nie zachowa.
Zostawia mczyzn i pobiega do szopy. Rzeczywicie zastaa go tam. Heblowa.
Ruchy mia gniewne, pene zoci. Przesycone czarnymi uczuciami.
Zauway j w szparze w drzwiach, widocznie zwrci uwag na smug wiata, ktr
wpucia do rodka.
Sam sta raczej w mroku ni w jasnoci. W cianach byy jedynie dwa niewielkie
okienka. Reijo otworzy jedno z nich, ale nie przynis ze sob lampy.
- Szykuj jej trumn - oznajmi. - Nie bdzie lee na nieheblowanych deskach.
Urodzia si, eby mie to, co najlepsze. Helena bdzie miaa najpikniejsz trumn, jak s w
stanie zbi te rce!
Ida potrafia tylko milcze.
- Mylaem, e ja umr pierwszy - cign Reijo. Nie wypuszcza hebla z doni. Mwi
do siebie, chocia patrzy na Id.
Teraz dotarli ju do nich Matti i Sedolf. Weszli do rodka. Ale Reijo nie zwrci na nich
uwagi.
- Dopiero teraz zaczlimy y. Byo jej tu dobrze. Wiem, e byo jej dobrze. To nie ma

adnego sensu, a przynajmniej ja go nie widz. Strasznie mi bdzie jej brakowa. To ju tak
boli. Ale nie tylko o to chodzi. Ona powinna y. Bya tak moda.
- Mog zwoa ludzi do przeszukiwania fiordu - powiedzia Sedolf po dugiej chwili
milczenia.
Cisza staa si taka cika.
- Wielu ci wspczuje, Reijo. Wielu chce ci pomc, najlepiej jak potrafi. Nie zostaniesz
z tym sam. I nie wszystko musisz robi sam.
- Ona wrcia do domu - powiedzia Reijo. Ida nie na arty si przestraszya. Te sowa
byy oderwane od reszty. Graniczyy z szalestwem, o jakie nigdy nie podejrzewaa ojca.
Nawet wrd czarnej rozpaczy. Nawet teraz.
- Helena wrcia do domu - powtrzy Reijo spokojnie. Mrok w jego oczach nie mia
granic. - Zdya wrci - wyjani. - Znalazem j na brzegu, kiedy przyszedem. Pooyem j
w alkierzu. Taka bya zimna i mokra. - Reijo pokrci gow, rce znw zacisny si na heblu. Wiem, e od tego nie bdzie jej cieplej. Ale to rwnie jej alkowa. Nie mogem pooy jej w
stajni. Nie potrafiem jej pooy na trawie ani na deskach. Helena lubia, eby jej byo mikko.
- Podnis gow. - Ona tam ley. Nie wiem, czy powinna j oglda, Ido. To Helena, lecz
mao jest do siebie podobna. Lepiej chyba zapamita j tak, jak bya. A ty w rodku jeste
taka mikka, moje dziecko.
- Trzeba j przygotowa - owiadczya dorosa Ida. - Wydaje mi si, e jestem do tego
najbardziej odpowiedni osob, tato. Ja te j kochaam. I by moe musz j zobaczy, eby w
to uwierzy. Inaczej bd myle, e ona tak po prostu znikna...
- Chciabym, eby bya ubrana w co piknego - owiadczy Reijo. - W najpikniejszy
strj, jaki tylko ma.
Ida kiwna gow.
- Ty patrzysz oczyma kobiety - powiedzia jej ojciec. - Tak atwo zapominam, e jeste
ju dorosa. Ty patrzysz tak, jak patrzyaby Helena. Wyszukasz to, w czym wygldaa
najadniej. Nie mogem zapewni jej tego, do czego si urodzia, a jedynie to, co mogem
najlepszego. Teraz te ma dosta to, co najlepsze.
- Dostanie - przyrzeka Ida.
- Najwyraniej postanowione ju zostao, e adne z moich dzieci nie bdzie miao
matki - doda Reijo.
Bya to najsmutniejsza rzecz, jak Ida od niego usyszaa. Te sowa tak strasznie
zabolay.
Pozwolia mu heblowa dalej. Sama posza do domu. Miaa swoj robot.

13
W dniu, w ktrym popynli na pogrzeb, powierzchnia fiordu bya gadka jak lustro.
Wykopano wiele grobw. Dziewi istnie z wioski u podna gry pochona lawina i
fala powodzi. Znaleziono te dwch z piciu czonkw zaogi odzi z wdk.
Dwanacie grobw w jeden dzie.
W domu na cyplu Reijo zdj kurtk, odpi konierzyk i podwin rkawy koszuli.
A potem wyama futryn, na ktrej Curt Hallencrantz wyry swj znak. Porba drewno
na kawaeczki i kad najmniejsz nawet drzazg rzuci w ogie.
Przed wieczorem zdy zrobi now futryn. Wbi j na miejsce.
Z nikim nie rozmawia.
Lecz kiedy nadszed czas, eby pooy spa Ivara, Reijo sam zaj si chopcem.
Siedzia przy synku, trzyma go za ma rczk, dopki Ivar nie zasn. Dopiero wtedy wyszed
na palcach z izdebki.
W kuchni czekao na niego jego krzeso, w tym samym miejscu, w ktrym stao zawsze.
W kcie nieruchomy koowrotek. Niedokoczona robtka Heleny.
- Mogaby to przej? - spyta Reijo Id, wskazujc na koszyk z wczk i drutami.
Nieskoczony sweterek dla Ivara. - Nie chciaaby, eby si to zmarnowao. Moesz to
dokoczy; tak, jak ona by zrobia?
Ida kiwna gow. Kula w gardle utkwia jeszcze gbiej.
- Wszystko ma swj sens - powiedzia Reijo. - Nawet to. Musimy jako przez to przej.
Musimy si z tym pogodzi. Nadejdzie czas, kiedy wspomnienia stan si tak pikne, e
bdziemy je przywoywa ze miechem. To z nas uczyni innych ludzi. Musimy y dalej. Przed
nami jest jeszcze ycie, chocia jej nie ma ju wrd nas. Nic nie jest bez sensu. Nawet to.
- Tak mi cholernie trudno traktowa mier Heleny jako co, co ma gbszy sens.
Ida wprost ociekaa gorycz. Siedzieli z Sedolfem na dworze i rozmawiali.
Wieczorne obowizki mieli ju za sob. Mikkal spa. Dom z otwartymi na ocie
drzwiami czeka ju, by pokn ich na noc.
- Dobrze, e Matti i Elise przyjechali - zauway Sedolf. Obejmowa on ramieniem. W tym na pewno jest jaki sens. Reijo byby taki samotny na cyplu.
- Tu by nigdy nie przyszed. Nie zgodziby si tu zamieszka. Ojciec zostanie na cyplu,
dopki nie przewieziemy go w trumnie na drug stron fiordu.
Ida umilka tylko na chwil.
- Nie daje mi spokoju myl, e go nie znaleziono. Takie mam uczucie, jakby on jeszcze

mg wrci. Znw wyrzdza krzywd.


- Nikt nie przey tej fali - odpowiedzia jej Sedolf. - Ja j widziaem. Nikt z tej odzi nie
uszed z yciem. Sam diabe by temu nie poradzi.
- Rzeczywicie temu czowiekowi najbliej do diabla - warkna Ida ogarnita nag
zoci. - Wydaje mi si, e ojciec teraz drczy si tym, e tak naprawd nie byli z Helen
maestwem. e ona nie ma prawa do nazwiska Kesaniemi, pod ktrym j pochowano. Tylko
dlatego, e on tu wrci. Dlaczego jeden czowiek moe wyrzdzi tyle za? Dlaczego nie mg
zostawi jej w spokoju?
- Ty te o tym mylisz - Sedolf przejrza Id. - Mylisz o tym, e jeli ona, twoja matka,
yje, to wwczas z ca pewnoci nie mogliby si uwaa za maestwo. Boisz si, e taki
wanie sens moe si kry za tym wszystkim.
Ida wreszcie kiwna gow. Ciko przytulia si do ma. Od mierci Heleny drczyo
j tyle rozmaitych myli. T jedn nie zdoaa podzieli si z Sedolfem i w pewnym sensie z
ulg przyja, e sam j odgad. By moe nie bya wcale taka wyjtkowa, jak jej si czasami
wydawao.
- Jej nie ma tu tak dawno. I tak powinno by. Nigdy jej nie byo. I le by si stao, gdyby
si pojawia. Nie chc, eby wracaa, Sedolfie. Nie chc, by okazao si, e yje. Nic ju teraz
nie moe zrobi dla adnego z nas. Jest tutaj obca. Teraz sprowadziaby na nas tylko bl.
Sedolf mocniej przytuli Id. Wierzchoki drzew lizay czerwieniejce niebo. To dziwne,
jak gbokie lady pozostawia w yciu wszystkich swoich dzieci ta kobieta, ktrej nie byo tu
od zawsze. W yciu wszystkich tych, z ktrymi si zetkna.
- A ja bym chcia, eby ona ya naprawd - powiedzia, nie patrzc na on. Chciabym, eby naprawd tu przysza. Bo wtedy moe ty i inni zdoalibycie si pozby
rzucanego przez ni cienia.
- Wiem, e zabrzmi teraz jak Maja, ale to dla mnie takie nowe uczucia. Ailo mia w
sobie tyle wybaczenia i mioci. Ale te moe wanie on dosta z nas najwicej mioci od niej.
On, ktry nie by jej dzieckiem. To budzi we mnie gorycz. Wol, eby ona pozostaa w mojej
fantazji. Jestem ju na tyle dorosa, e nie potrzebuj mamy. Teraz nie musi ju wraca.
- Najprawdopodobniej nie moe - stwierdzi Sedolf, rozcierajc palcami skronie Idy. Na
og od tego agodniao jej spojrzenie, uspokajay si wzburzone uczucia. - Prawdopodobnie
co j wstrzymuje, Ido. Zapewne spoczywa w zimnym grobie gdzie na wschodzie, w Rosji.
Prawdopodobnie ley tam ju od czasu, gdy miaa sze czy siedem lat, moja droga. Zgrzytasz
zbami ze zoci, mwic o duchu. To do ciebie niepodobne, kochana!
- W ogle jestem do siebie niepodobna - westchna Ida, chowajc twarz na szyi ma. -

Zbyt wiele si wydarzyo, ebym bya podobna do siebie. Moe po drodze do domu gdzie si
zgubiam?
Wieczr by agodny. Komary dobrze si w nim czuy. Wok nich rozbrzmiewao
nieustanne brzczenie. Ldoway dugonogie, lecz niemal wszystkie spotykaa naga
bezkrwawa mier.
Wrbel, ktry mia gniazdo pod dachem stodoy, zrobi kilka rundek nad ich gowami.
Powita ich otwartym dziobkiem, nim pofrun do domu, do maonki.
Z domku na grze te dobiegaa jedynie spokojna rozmowa.
- Przynios dzbanek z miodem, ktry chodz w studni.
Sedolf, nim wsta, rozprostowa nogi. Pocign on do gry.
- Ty przynie dla nas kubki. Posiedzimy tu sobie i pokarmimy komary i muszki. Moe
si zmczymy. Przecie o wicie krowy bd czeka na ciebie w oborze. Ja musz naostrzy
kos. Chyba jako jedyni nie zaczlimy jeszcze kosi. Musimy si prdko z tym upora, skoro
mamy cina drzewo na dom dla Mattiego i Elise. Czeka nas pracowite lato. Moe i przyda nam
si taka robota.
Rzeczywicie pracy mieli duo. Sianokosy przeszy prdko, poniewa mieli wiele rk
do pomocy. Przydaa si obecno Mattiego i Elise, ich ch do pracy, no i dwie pary
dodatkowych rk, na ktre wczeniej nie liczyli.
Nastay dni, w ktrych mewy przecinay rozedrgane powietrze, zbyt leniwe i rozgrzane,
by mocniej macha skrzydami. Dni, gdy pot pyn z czoa, chocia czowiek sta nieruchomo,
a przecie sianokosw nie mona zakoczy w bezruchu.
Pozostaa im jeszcze tylko ka pod grami. We wsi uporali si z koszeniem szybciej,
ni si spodziewali. Wprawdzie mieli tydzie opnienia w stosunku do innych, lecz wygldao
na to, e dobra pogoda si utrzyma.
Niebo lubio pokazywa si w bkitnej sukience. Soce pieko. Goe ramiona nabieray
koloru. Twarze brzowiay. Mczyni na czoach mieli biae paski w miejscach, ktre
zasaniay kapelusze.
Przyroda jakby usiowaa odpaci si za niepogod, za lawin, za fal powodzi. Staraa
si wszystko wygadzi. Wszystko naprawi.
Kiedy dotarli do k, musieli odpocz. Przeprawa bya naprawd cika, gdy miao si
ze sob tyle malekich dzieci, przyzwyczajonych wprawdzie do dalekich wdrwek, lecz nawet
one pociy si w upale.
- Masz piegi - umiechn si Sedolf, przelotnym gestem dotykajc policzka Idy i
czubka jej nosa. - Masz tysic licznych piegw, moja kochana! Wygldasz bardzo modo,

jakby miaa dwanacie lat.


Ida wykrzywia si paskudnie, ale nie daa si sprowokowa, chocia nie znosia tego
artu. Ten o piegach to najstarszy z dowcipw Sedolfa.
Latem zawsze do nich wraca. Lubi, kiedy gnieway j takie drobnostki. Na og
dawaa si rozzoci, czasami godzia si na t jego gr.
- Pamitasz letni obor? - spyta cicho. u dbo trawy i wyglda na nieznonie
zadowolonego z ycia. Jak gdyby ani troch nie pamita ju o Helenie. Jak gdyby w ogle nie
przej si jej mierci.
Ida rozgniewaa si na niego.
Za to, wcale nie za piegi.
- Jeste taki diabelnie beztroski, Sedolfie! - powiedziaa z wyrzutem. - Czy ty si zawsze
musisz mia? Dobrze by byo, gdyby czasem umia zachowa powag!
Poderwaa si na nogi i odesza od wszystkich. Akurat w tej chwili nie obchodzio jej
ani troch, co sobie o niej pomyl. Niech uwaaj, co chc! Niech sdz, e pokcia si z
Sedolfem. To nic nie szkodzi.
On nie zawsze jest taki cudowny, jak si wszystkim wydaje. Potrafiby rozzoci nawet
kamie. Stale umiechnity, pewny siebie i taki pikny. Zdoaby wycisn ywic z drewna,
od dziesiciu lat sucego za stoow nog.
Gry byy tak blisko. Ida wolaa i tam, anieli w stron wioski. I tak miaa przecie
wrci. Musiaa tylko zaczerpn powietrza w samotnoci.
Uciec na chwil od nieustannych artw Sedolfa.
Wdrowaa przez lasek. Soczycie zielone gazie byy tu tak gste, e mogy cakiem j
ukry.
Ona jednak, gdy zechciaa, bez trudu moga zobaczy kosiarzy.
Usiada w jagodniku. Spdnica tak czy owak sza do prania. A tu byo mikko i sucho,
niedue brzzki rzucay cie.
Na pewno zachowaa si dziecinnie.
Dugo leaa z rkami pod gow. Patrzya w bkit, ktry nie mia w sobie adnych
innych barw. Zmruonymi oczyma rozejrzaa si na boki, a wtedy wrd bkitu pojawia si
te ziele, a take czarne i biae plamki.
Wpatrywanie si w niebo nie przynosio adnych odpowiedzi. Niebo nie chciao
zdradzi adnych tajemnic.
- Co ci si stao?
Ida poderwaa si natychmiast. Po prostu nie spodziewaa si, e kto j tu odnajdzie.

Przecie ucieka od najczciej uczszczanych cieek. Sza po mchu i po wrzosie.


To by tylko Jon. Przykucn przy niej. Zrzuci z ramion ciar. Kosz z yka. Id
zaciekawio, czy sam go zrobi.
- Zdawao mi si, e kosicie - powiedzia. - Widziaem was z gry. Chciaem wam
zaproponowa pomoc.
- Widziae ich - poprawia go Ida. - Pogniewaam si na Sedolfa. Zachowuj si jak
dziecko!
- Tobie te nie byo atwo, prawda? - Jon usiad przy niej. Jego twarz odzyskaa
wreszcie zwyczajne rysy.
- Jak si miewa Anna?
- Dobrze. - Rozjani si. - Nikt jeszcze nie widzia, eby jakie rany tak si goiy.
Wszyscy twierdz, e musisz w sobie co mie.
Ida skrzywia si. Pod umiechem chowaa przygnbienie. Tak mao j cieszyo.
- Ale czy ona naprawd dobrze si czuje?
- Andaras ustpi - oznajmi Jon, umiechajc si szeroko. - Baem si, e posun si za
daleko. Przemawiaem do niego piknie i prbowaem mu grozi. Przez pewien czas sdziem,
e ju nigdy nie ustpi. Zaczem by tym kandydatem na ma Anny, ktrego najmniej sobie
yczy, gdyby nawet zdecydowa si, e przerzuci swoj hab na inny rd. Bardzo si ze sob
spieralimy. On twierdzi, e dla niczego nie mam szacunku. Doprawdy, wiele stromizn
musiaem pokona!
- Ale on ustpi?
- Ustpi. Mamy ju wasn jurt. To rwnie troch nie tak, jak by powinno. Ale
oboje, Anna i ja, mao si tym przejmujemy. Mieszkamy teraz razem.
Ida zamrugaa.
- Nie powinnicie si najpierw pobra? Jon wybuchn miechem. W oczach Idy
rwnie zapaliy si iskierki wesooci. Ucieszya j ta nowina. Jon pokaza jej te jedn rk.
Widniaa na niej ukona szrama. Nie gboka, lecz najwyraniej po ranie zadanej noem.
- Zawarlimy maestwo na nasz dawny sposb - powiedzia ciepo. - Kiedy tyle
wystarczao. Zmieszalimy swoj krew. Potem dostaniemy te bogosawiestwo od ksidza,
Andaras bardzo tego pilnuje. Mnie wystarczy to. Sdz, e Ann rwnie to zadowala,
przynajmniej na razie. - Jon odetchn gbiej. - Wahaem si z zaproponowaniem jej tego
rytuau. Wystarczyoby, ebymy wsplnie wznieli jurt. Nie chciaem jej naciska,
zwaszcza e chodzio o n. Ida rozumiaa.
- Ale ona sama tego chciaa. To Anna zaproponowaa stary lubny rytua naszego ludu,

akceptowany przez naszych przodkw.


- Szczliwy jeste? Jon kiwn gow. Umiechn si. By taki pikny.
Znikna gdzie przesadna czujno. A wic ufa jej. Ida wiele przecie dla niego
zrobia.
- Nie powiniene by tam teraz? - spytaa. - Nie potrzebuj ci?
- Uznali, e jestemy wam co winni.
Umiechn si, znw wskazujc na gr. Niedaleko od miejsca, w ktrym siedzieli,
pasy si kiedy renifery. Bobki na zboczu te mwiy swoje. Gdyby nie one, trudno byoby si
tego domyli. Nie mogo tdy i cae stado, raczej pojedyncze zwierzta.
- Do was naley ta ka pooona najbliej nas. Renifery wam powinny dokucza
najbardziej. A wy si na nic nie skarycie. Moe dlatego, e si krpujecie? Uznalimy, e kto
z nas powinien wam pomc.
Ida mu nie wierzya. Wiedziaa, dlaczego si tu zjawi. Jej zdaniem nic nie szkodzio, e
nie chcia o tym mwi.
Nie bdzie go zmusza, by si przed ni obnaa. Mio byo popatrze, e kto tak adnie
pielgnuje swoj godno.
Jon by taki cichy, niepodobny do Sedolfa. Ani nawet do Ailo. Ailo rwnie nie
grzeszy przesadn skromnoci.
Jon nalea do tych, ktrzy potrafi przewodzi, lecz nie robi tego za wszelk cen. To
niemal wzruszao.
- Czy Hendrik jest we wsi?
Ida wzruszya ramionami. Nie wiedziaa. Tak mao interesowaa si wiosk.
- Nawet nie prbuj si orientowa. Dlaczego pytasz?
- A czy czowiek nie lubi wiedzie, co si dzieje z jego brami?
Powiedzia to tak lekko, jak gdyby nie miao to adnego waniejszego znaczenia. Ida
zadaa sobie pytanie, dlaczego prbuje j oszuka. Bya pewna, e Jon jest niespokojny.
- Zamierzasz tu siedzie? - spyta. - Nie przydadz wam si te rce, ktre maj
pracowa? Czy moe naprawd pokcia si z Sedolfem?
- Ju nawet nie pamitam, od czego si to zaczo - westchna Ida, mruc oczy do
soca. Czua, jak promienie piek w twarz. Przypomniaa sobie. - Poszo o te moje przeklte
piegi. On si ze mnie wymiewa. Ale powinnam umie to znie. Przecie zawsze si Z nich
mieje. Mwi, e mam wosy jak ogie. Bawi go takie rzeczy, a ja nie mog teraz wytrzyma
tej wesooci...
Jon wycign do niej rk i pomg jej wsta. Mia twarde donie o wyranych liniach.

Spracowane. Krtko obcite paznokcie.


Puszczajc j, delikatnie pogadzi j po nasadzie nosa, przelotn pieszczot kilku
palcw, jak gdyby byli z tej samej rodziny. Jakby by jej kuzynem.
- S sodkie - powiedzia. Usta wygiy mu si w umiechu. Mia zmysow doln
warg. Ida dostrzegaa takie rzeczy. Sedolf potrafi z niej drwi rwnie z tego powodu. Nie zawsze powtarzaa mu, co zauwaya. Czasami jego arty za bardzo j pieky.
Jon pogadzi j po wosach. Pochwyci kilka kosmykw, ktre wysuny si po drodze
z warkocza. Splt je w palcach, owin wok kciuka.
- Masz pikne wosy - owiadczy. - S jak ogie. On ma racj. Moe nie potrafi
przekaza ci najpikniejszych myli, nie obracajc ich w art, ale jego sowa na pewno pyn z
gbi serca.
Ida nie potrafia odpowiedzie. Nie wiedziaa, czy jej si to podoba. Jon by tak blisko.
Tak blisko...
Jego rka na jej policzku. Ida zapaa j, chciaa odepchn, lecz zamiast tego
przytrzymaa. Przycisna do twarzy. Chciaa czu jej dotyk.
- Ta chwila trwa tylko teraz - rzek Jon. - Ona nie wrci.
Ida czekaa. Zdawaa sobie spraw, co tkwi w tej chwili. Wiedziaa, do czego moe
doprowadzi. To bya tylko chwila. Jedna jedyna krtka chwila.
- Moglibymy si pocaowa - powiedzia Jon, umiechajc si kcikiem ust. Palcem
delikatnie dotkn jej ucha. - Mam na to ochot. Twoje usta kusz. Masz takie pikne usta. On
na pewno te ci to powtarza. Powinien ci to mwi.
Oddycha tak prdko, ale panowa nad sob. Mia w sobie tyle spokoju, e Id a
przenikn dreszcz.
- Ty te tego pragniesz - cign. - Wiem o tym. Czujemy tak samo.
- To by byo bardzo niemdre - wydusia z siebie Ida, ale jego rki nie puszczaa.
- To byoby okropnie gupie - powtrzy ze smutkiem. - Moe powinnimy byli
zauway si dawno temu. Ale ja nie patrzyem w ten sposb na norweskie dziewczyny. Ani na
Szwedki czy Finki. Nie wiem w ogle, czy miaem miao patrze na dziewczta. Zawsze
bya tylko Anna. Zawsze wiedziaem, e si z ni oeni. A ty obracaa oczy we wszystkie
inne strony, Ido crko Reijo!
Puci j. Przytrzymywa jedynie wzrokiem. Spoglda badawczo, lecz Idy wcale to nie
oniemielao. Czua, e on lubi na ni patrze. e sprawia mu to przyjemno. Moe czu to
samo co ona, gdy patrzya na niego. By taki pikny. I tyle w sobie mia.
A tyle, e by moe lepiej nie poznawa go bliej.

- Nie czujesz, jak bardzo jestemy sobie bliscy? Czy Ida moga zaprzeczy? Przecie
rzeczywicie tak czua. Wychwytywaa to kad czstk ciaa. Trzymaa rce za plecami, eby
nie ulec pokusie i nie dotkn go.
A Jon stal na szeroko rozstawionych nogach, w spodniach i kumagach. W lejszej
bluzie ni dork, ktry nosi ostatnio.
Ida wiedziaa, jak pod t koszul wyglda jego ciao. Jej donie dotykay ju jego skry.
Nie moga spojrze na k. Jej oczy doznaway radoci, rwnie patrzc na ciao
Sedolfa.
- Wydaje mi si, e czowiek wcale nie kocha mniej, nawet gdy dostrzega pikno w
innych - powiedzia Jon. - Mona ulec pokusie. Mona spotka jakiego czowieka i mie
przekonanie, e byoby si z nim szczliwym, gdyby dni si odmieniy. Gdyby wszystko
wygldao inaczej. Wcale nie kocha si mniej z tego powodu. Jedyne, co naley zrobi, to
oprze si pokusie.
- Kocham Sedolfa. Nigdy nie potrafiabym go zrani. Nie wyobraam sobie nikogo na
jego miejscu. - Ida mwia szybko, lecz wszystko byo prawd.
Ale jej oczy oglday ciao Jona. Spojrzenie zatrzymao si na ustach.
- A czy ja chciabym zrani Ann? Jon pokrci gow. Zdj czapk. Soce grzao tak
mocno. Wosy mia rozwichrzone. Id ogarna idiotyczna wprost czuo dla tego czowieka.
Przecie wszyscy mczyni byli kiedy chopcami! Niektrzy pozostali nimi we nie.
Inni gdy si miali. Jeszcze inni w smutku.
A Jon stawa si taki wraliwy i mody, kiedy mia zwichrzone wosy.
Mogaby wtedy by jego matk!
- Ale jaka cz mnie mogaby nalee do ciebie - prbowa jej co wyjania. Widywaem ci kadego lata przez cae ycie. Patrzyem na ciebie z odlegoci kilku krokw.
Ale tu chodzi o co wicej. Jaka cz mnie czuje si przy tobie spokojna i bezpieczna. Nie
jeste obca. Ani ja nie jestem obcy tobie. To troch tak, jakbymy zostali wycici z tego samego
kawaka duszy. Czuj, e jeste do mnie podobna i e ja jestem podobny do ciebie.
- Bliniacze dusze - powiedziaa Ida z cieniem blu. Zastanawiaa si, dlaczego do
niektrych mczyzn potrafi si tak zbliy, a nie ma adnej przyjaciki - kobiety.
W modoci byo inaczej. Pniej dystans, ktry oddzieli j od innych kobiet, stale si
powiksza. Jak gdyby moga stanowi zagroenie dla jakie kobiety! Przecie wszystkie byy
ju matkami, a ona nie miaa zamiaru kra niczyjego ma. Mczyni w samodziaowych
portkach, majcy w rkach powszednio, nie pochodzili od tej samej wielkiej duszy co ona.
Jon tak piknie to uj.

- Jeste mi jak siostra - umiechn si i obj j w pasie. Gest ten nie wywoa adnych
mrocznych dreszczy, jedynie wielk czuo i ciepo.
- Wci zocisz si na tego artownisia, ktrego masz za ma? Czy te moemy ju
tam do nich zej? Chciabym troch popracowa. Cho troch zasuy na twj pyszny mid.
Dlatego tu przyszedem. Nigdy w yciu nie piem pyszniejszego.
Ida rozemiaa si. Ona rwnie obja go w pasie. Pobiegli razem przez krzewy i
zarola. Ida miaa si wraz z nim. Czua czce ich wizi.
Jon mia racj. Bya mu siostr, a on jej bratem. czya ich niezwyka blisko.
Ich dusze byy tak blisko ze sob spokrewnione.
- Prowadz kosiarza! - zawoaa, gdy dotarli ju do ki.
Mczyni wsparli si o kosy. Elise nadziewaa siano na erdzie. Suszyli traw na
sposb fiski. Trzy kpy siana na jednej erdzi. Powstawa z tego las wysokich strachw. Z
dala mogy budzi przeraenie, lecz o tej porze roku nie robio si na tyle ciemno, by
ktokolwiek mg si naprawd przestraszy.
- Nieprawdopodobne, co mona znale w lesie! - stwierdzi Sedolf, umiechajc si
szeroko. - Obrazisz si, jak bdziesz grabi? Moe to dla ciebie za bardzo babska robota, Jonie?
- To dla niego bez znaczenia, jeli tylko dam mu posmakowa miodu.
Ida ju niosa Jonowi grabie. Uj je i natychmiast zabra si do roboty. Pracowa obok
niej.
Kiedy przez chwil odpoczywali, trzyma si blisko mczyzn. Z powag mwi z
Reijo. Ida moga si jedynie domyla, o czym rozmawiaj.
artowa z Sedolfem i Mattim. Biega z dziemi. Podrzuca je prawie do nieba.
- On jest naprawd pikny - powiedziaa Elise do Idy. Nie prboway nawet ukry, e
mu si przypatruj. - To wspaniay mczyzna. Przyjemnie, kiedy robi si tak gorco jak
dzisiaj. Przyjemnie spojrze na mskie ciaa.
Elise rozemiaa si, a Ida odkrya, e ona rwnie jest w stanie si mia.
Zastanawiaa si, czy nie powinna mie wyrzutw sumienia. Przecie Helena umara tak
niedawno.
- Sedolf przypomina troch Simona - ocenia Elise. - On take mia pod koszul pikne
ciao.
- Tak jakby ty miaa na co narzeka. - Ida pucia do niej oko.
- Takich rzeczy nie powinna mwi o swoim wujku, skarbie. - Elise zabysy oczy. Matti jest cudowny - westchna po chwili. - Zawsze tak uwaaam. Pamitasz? Bagaa,
ebym ci opowiedziaa, jaki by ten pierwszy raz...

- Tak, pierwszy raz, kiedy wszed ci pod spdnic... - zamiaa si Ida.


Tarzay si po sianie, zamieway ze wspomnie sprzed wielu lat, a zy pocieky im z
oczu.
- Skd miaam to wiedzie? - bronia si Ida. - Byam wtedy jeszcze dzieckiem, a ty,
jako dobra starsza siostra, powinna mi wszystko opowiedzie. W tamtych dniach byam
chodzc niewinnoci. Spjrz na nas teraz. Gdzie si podziay tamte lata?
Elise usiada. Wygadzia spdnic w jako tako przyzwoite fady.
- Ja mam pewne pojcie, co zrobiam ze swoimi - powiedziaa z naciskiem. - I nie
chodzi mi wcale o to, e chciaabym je cofn. Przeyam wiele dobrego. Matti i ja nigdy nie
oddalilimy si od siebie. Dorolimy wsplnie. Ale powinnam mie szecioro dzieci. Bez
wzgldu na to, ile jeszcze ich urodz, i tak bd miaa o dwoje za mao. Zabray je gd i zimno.
A mogo by inaczej. Chciaabym te pozby si zmczenia. - Elise westchna. - Ale teraz
pragn przede wszystkim spokoju. Chc czego, co mogabym nazwa domem. Matti z natury
jest tak naprawd Finem z gr. Potrafiby y jak Jon. Byby szczliwy, gdyby mg wdrowa
wraz z porami roku. Raija tej skonnoci nie nabya jedynie w cigu lat spdzonych z rodzin
Mikkala. To tkwio w niej ju wczeniej. Moe ojciec Mattiego mia w yach kilka kropel
laposkiej krwi? Matti mwi, e by czarny jak noc. W kadym razie na pewno nie odziedziczy
tych cigot po matce. Ona bya wieniacz crk, nikim innym. Nie wierz, eby mogo by
inaczej. Ona jest bardziej podobna do mnie. A ja potrzebuj drzwi.
- Po sianokosach mczyni zamierzaj cina drzewa. Ojciec uwaa, e przed zim
bdziecie mie nowy dom.
Elise miaa w spojrzeniu tsknot. Wygadzia spdnic na biodrach.
- Tak bardzo bym chciaa nosi pk kluczy. Moe wtedy moje biodra wydawayby si
szersze?
Prawie ju uporali si z koszeniem, wieczr powoli przechodzi w noc. Dzieci spay na
zeszorocznym sianie w letniej oborze. Ciaa po znojnej pracy byy ociae. Przyjemnie
ociae.
Z lasu wyoni si nagle jaki mczyzna. Szed z rkami w kieszeniach. Stan,
przygldajc im si, jego spojrzenie na duej zatrzymao si na Jonie.
- Wdrujesz po nocy, Johannes? - zatrzyma si Reijo. - Co robisz w tych stronach?
- Pomylaem, e zanios Lapoczykom nowin - zachichota Johannes. - Ale widz, e
mog sobie zaoszczdzi wspinaczki. Zapali drugiego, ktry uczestniczy w tym zabjstwie w
Kafjorden. Uczciwi ludzie znw mog czu si bezpieczni. Lensman przywiz go ze Szwecji.
Tam te nie lubi mordercw. To by Hendrik, twj brat.

14
Johannes niewiele wicej mia do powiedzenia. Nie prbowa nawet ukry radoci z
cudzego nieszczcia. Wyranie napawa si rozpacz Jona.
- Zabierajcie jego on i dzieciaki do Szwecji! Tu zosta nie mog. Nie chcemy wrd
nas rodziny zabjcy. Bg jeden wie, co wyronie z tych dzieci!
- Nie mieszaj w to Boga! - Ida ju pokazywaa pazury. - Wracaj do domu i pilnuj
wasnej ony i dzieci, Johannesie Hansenie, bo inaczej trudno bdzie stwierdzi, co z nich
wyronie, skoro ojciec wasa si, nie wiadomo gdzie, o kadej porze dnia i nocy!
- Mwiem ju, jakie mam zdanie o twojej niewyparzonej gbie, Sedolfowo. - Johannes
wyglda tak, jakby chcia to powtrzy, ale si opanowa. Za wiele osb go suchao. Wzruszy
ramionami, ale na odchodne wypali jeszcze ostatni salw: - Przewieli go odzi przez
cienin Lyng, pewnie wicej ju go nie zobaczycie. Jutro maj go wysa na poudnie.
Jon przyj to niezwykle ciko. Grabie mia przerzucone przez rami, rce oparte o nie.
Wraz z ciaem tworzyy co w rodzaju krzya. Spojrzenie utkwi w niebie.
Nie znalaz tam adnej odpowiedzi. Nie ujrza adnego zotego napisu, jedynie
przejrzyste powietrze. Nieskoczono miaa barw bkitu, otulonego w czerwie, nabierajc
intensywnoci wok pokrytych wiecznym niegiem szczytw.
Ida nie moga na niego patrze w takim stanie. Omiota spdnic wieo skoszon
traw. Obie donie dotkny jego policzkw, popatrzya mu gboko w oczy, dotara do niego
tam, gdzie si ukry.
- Nie jeste sam - owiadczya. - Nie musisz by sam, Jonie.
Puci grabie i wtuli si w ni. Ukry twarz w jej ramieniu i wosach. Paka.
Potem by niemal zawstydzony. Ida wci nie wypuszczaa go z obj, chocia Jon
wypatrzy wzrok Sedolfa w poszukiwaniu oznak niezadowolenia. Nie znalaz ich.
Jona otaczao ciepo.
- Takie plotki kryy ju wczeniej - powiedzia Reijo cicho. Odoy kos. - Ludzie o
tym gadali, jak gdyby uznali to za niepodwaaln prawd.
Do Idy te plotki nie dotary. Brakowao jej siy, by si nimi zajmowa. Nie bardzo
rozumiaa, skd ojciec o tym wie, w ostatnim czasie wszak mia dosy wasnych zmartwie.
- To tak strasznie boli - powiedzia Jon cicho. Trudno mu byo znale sowa. - Ja w to
nie wierz.
Pokrci gow. Spojrza niebu w oczy. Z bezsilnoci. Nic nie mg na to poradzi.
- A moe jednak mimo wszystko wierz. Nie wiem. Musz si dowiedzie. Nie chc w

to wierzy. On jest moim bratem. Wiele w sobie ma, ale jest moim bratem. Nie mog ot, tak po
prostu, tego przyj, prawda? Nie wiem, co on mi powie. Moe zwyczajnie zapali go, bo
musieli kogo zapa?
Reijo od duszej chwili o czym myla. Teraz podszed do crki i Jona. Poklepa
Lapoczyka po plecach. Obdarowywa go swoj agodnoci.
- Popyn na drug stron fiordu - owiadczy. - Zrobi, co tylko w mojej mocy, eby
mg spotka si Hendrikiem. Porozmawia z nim. Chcesz tego?
- Naprawd moesz to zrobi?
- Mog - odpar Reijo. - Ale musimy si przeprawi jeszcze tej nocy. Syszae, co
powiedzia Johannes. Jutro wyl go na poudnie. Niczego nie mog ci obieca, ale sprbuj.
Lensman to mylcy czowiek. Nie jest jednym z nas, nie moemy si wic spodziewa, e
bdzie myla tak jak my, ale stara si jak potrafi. Moe zgodzi si da nam kilka minut.
Jon kiwn gow. Przenosi wzrok z Reijo na Id, umiecha si lekko.
- Nic dziwnego, e masz tak crk, Reijo Kesaniemi - powiedzia. - Wiadomo, po kim
dziedziczy. Dobrze byoby przychodzi tu nad fiord, gdyby wszyscy mieli takie wielkie serca i
tyle ciepa co wy.
- I nam ci grzechy na sumieniu - odpar Reijo. Nie umia przyjmowa takich
pochwa. Po prostu by sob. Zawsze sob. A za to jego zdaniem nie naleaa mu si pochwaa.
Robi to, co wydawao mu si najbardziej naturalne pod socem.
- Wobec tego idziemy, Jonie Larsonie. A kto z was te musi zej do wsi, zaj si
obrzdkiem.
Sedolf kiwn gow.
- Pjdziemy z Id. Matti i Elise niech zostan tu z dziemi. Wrcimy jutro rano po
obrzdku i dokoczymy robot.
Matti i Elise si nie sprzeciwiali. Dzieci ju spay, a noc bya taka ciepa. Nie musieli si
spieszy z koszeniem, a gupot byoby budzi malcw i zadrcza ich powrotn drog do
domu.
Wyruszyli we czworo. Po drodze mao rozmawiali. Poczyy ich przygnbiajce myli,
zaprowadziy na cypel.
Reijo i Sedolf zajli si odzi. Ida staa na brzegu, czujc, jak wiatr wypenia jej
spdnice. Jon mia mroczne spojrzenie, twarz obnaon.
- Moe si okaza, e wrc do domu i oznajmi Andarasowi, e Anna wcale nie rzucia
wstydu na nasz rd, bo sami sobie to zaatwilimy.
- Jeszcze nic o tym nie wiesz - stwierdzia Ida. - A nawet gdyby okazao si, e Hendrik

rzeczywicie bra w tym udzia, to was i tak to nie zmieni. Wy nikomu nie odebralicie ycia.
- Powiedz to innym. Ojciec umrze od tego. A co bdzie z t kobiet, ktra zostanie sama
nad fiordem? Andaras nie odzywa si do ony Monsa. Stale powtarza, e nie mia syna. I nie
ma adnej synowej. I adnych wnukw. Mj ojciec nie jest mniej od niego dumny, a tu
wszyscy bd j znali. Nie zapomn, czyj bya on, ani co on zrobi. Jakie ycie czeka j i
dzieci? To przecie dzieci mojego brata! To naznaczy nas wszystkich. Lato ma si ju ku
kocowi, ale nieatwo nam bdzie tu wrci, Ido. Mao kto ciepo nas powita, kiedy znw si
pojawimy. Nasz letni dom zatrzanie przed nami drzwi. Nie wiem, czy nawet ty jeste w stanie
to poj. To rwnie mj dom. Ten fiord naley rwnie do mnie, ale prbuj mnie od niego
odgrodzi. Mwi mi, e jestem tu obcy.
Wsiad do odzi. Reijo by ju gotowy do eglugi.
Fiord ledwie si marszczy. Wiatr im sprzyja. Przynajmniej on stan po ich stronie.
Ida i Sedolf mieli duo roboty. Pracowali razem, rami przy ramieniu.
Nie mieli czasu na zmczenie. Wracali do domu, trzymajc si za rce.
W ich wasnej oborze powitao ich ciepo. Uporali si z jeszcze jednym wieczornym
obrzdkiem.
- Pachniesz tak wyszukanie, Ido - zamia si Sedolf, cmokajc jzykiem. - Pomyl
tylko, jakie zamieszanie wzbudziaby w wyperfumowanych komnatach szlachty, mj skarbie.
Ida pachnca sianokosami i ciep obor. Mczyni nie pozwoliliby ci przej wolno. Byaby
wrd nich jak ra!
- Wyrosa na krowim placku? - spytaa Ida niewinnie. Umiechaa si. Bya zmczona,
ale umiech mimo wszystko sprawi jej przyjemno.
Sedolf nala jej miodu. Sam te wypi. Ciaa mieli strudzone, rozleniwione zmczeniem.
- Nie bd moga zasn - powiedziaa Ida, wypijajc mid. - Ledwie si trzymam na
nogach, ale zasn nie zdoam. Jestem za bardzo zmczona. Co we mnie jakby nie mogo si
zatrzyma. Wydaje mi si, e co si koczy, a zaraz potem pojawia si co nowego.
Sedolf otworzy przed ni ramiona, a ona daa si im pochwyci. Zamkna oczy.
- Ty sam piknie pachniesz, Sedolfie Bakken - mrukna w jego szyj. - Mwiam ci
ju, e ci kocham? Moe dzisiaj o tym zapomniaam. Nie pamitam. W kadym razie kocham
ci.
- Mylaem, e si na mnie gniewasz. - Sedolf umiechn si w jej ucho. - Ja si ze
wszystkiego miej. Nie mam gbi. artuj wtedy, gdy ty chcesz zaton w smutku. Wracasz
do mnie, obejmujc Lapoczyka, o ktrym czsto mwia, e jest pikny. Okazujesz mu tyle
czuoci, e nieszczsnemu mowi a serce pka. Masz dla niego tyle zrozumienia i jeste

chodzc dobroci.
- Zazdrosny jeste? - Ida odsuna si od niego na tyle, by mc spojrze mu w oczy. Naprawd jeste zazdrosny, Sedolfie? O Jona? On jest rzeczywicie pikny... Ale ja przecie
kocham ciebie!
W jego oczach bysna iskierka wesooci. Ida nie miaa cakowitej pewnoci, czy
Sedolf artuje, czy te mwi powanie.
- Widziaem niebezpieczny ogie w tobie, gdy o nim mwia - stwierdzi Sedolf z
powag. - Naprawd, Ido To nie art. Moe sama nie zdawaa sobie z tego sprawy. Za tym
kryo si co wicej ni sama tylko uroda. On jest pikny, nawet ja to widz. Nie lubibym go,
gdybymy razem dorastali. Byby za pikny. Ale Jon jest taki gboki. Ma w sobie wszystko to,
czego ja nie mam. Zacza to zauwaa, mj aniele. Gdyby by okropnie brzydki, moe nie
zaponaby a tak, ale to si stao. Zauwayem. Dobrze ci znam.
Ida na krtk chwil ucieka z jego obj. Sedolf nie prbowa jej zatrzyma. Puci j.
Zostawi jej swobod.
Ida potrzebowaa wiele swobody. Naleaa do tych ludzi, ktrzy musz poczu wiatr
pod skrzydami.
Nalaa jeszcze miodu. Tego miodu, ktry tak lubi Jon. Nie powinna o tym mwi
Sedolfowi.
- Jon twierdzi, e warz najlepszy mid na wiecie. Sedolf rozemia si cicho.
- My z Jonem pod wieloma wzgldami w peni zgadzamy si ze sob, na przykad co do
tego, e twj mid jest najlepszy. e jeste niezwykym czowiekiem. e masz gorc,
wspania dusz. Ale ja ci kocham. On nie planuje ci pokocha. By moe mgby, ale nie
chce. Na szczcie dla mnie ma ju kogo, bo tym razem czuj, e na myl o nim kolana si pod
tob uginaj.
- Bya dzisiaj taka chwila - przyznaa Ida, patrzc Sedolfowi w oczy. - Kiedy mogam
go pocaowa. Miaam na to ochot. To bya ta iskra, o ktrej mwie. Miaam na niego
ochot. Byam na ciebie za i wiat wok mnie przesta istnie. On to zauway, rozpozna.
Rwnie w nim to byo. Mao nas dzielio od pocaunku. Moe nawet od czego groniejszego.
Podaam go. - Pokrcia gow. - Czy ja jestem po prostu zmczona? Na Boga, Sedolfie,
mwi jak wariatka. I jeszcze opowiadam ci o tym wszystkim. Za kogo ty mnie wemiesz?
- Ceni szczero - powiedzia Sedolf cicho. - I to ja ci pocauj. I nie powstrzyma
mnie przed tym rozsdek.
Pocaunek mia smak miodu. By jedynie mioci. Jeszcze mocniej zbliyli si do
siebie.

- Kocham ci, Ido. Wykpiesz si ze mn w rzece?


- Teraz?
- Tak, teraz. Obojgu nam przyda si kpiel, a ja nie mam siy nosi wody, eby moga
pielgnowa swoj urod. Zaszalej raz ze mn, Ido.
Ida si zgodzia. Pobiegli razem do zakola rzeki poniej domu. Jak dzieci. Trzymali si
za rce, byli boso. Bielizna rozrzucona na brzegu przypominaa biae pagrki.
Ciaa w zetkniciu z zimn wod zadray. Ale odwayli si przej tam, gdzie
najgbiej. Woda sigaa Sedolfowi niemal do pasa, Idzie prawie do piersi.
Zanurzyli si, gono krzyczc z radoci. Chlapali si jak dzieci. Bawili si i miali
razem. Dzielili t sam rado.
Wsplny miech.
Sedolf, trzsc si z zimna, podszed do ony. Woda sigaa mu ju tylko do kolan. Nie
bardzo mia si czym chwali, woda bya za zimna.
Wzi Id na rce i przytuli do piersi.
- adniej teraz pachniesz - rozemia si, caujc j w szyj. A potem w usta, ktre mu
podsuna.
Wyszed na brzeg. Powietrze wydawao si chodniejsze ni woda, lecz oboje wiedzieli,
e to zudzenie. Mokre ciaa nie zatrzymyway ciepa.
- Pamitasz? - spyta Sedolf z ustami przy jej uchu. - Pamitasz tamten pierwszy raz,
najdrosza? Daleko na obcym paskowyu? Kpaa si...
- ...a ty bye tak nieprzyzwoity, e si temu przygldae - dokoczya Ida, rkami
dotykajc wspaniaego ciaa mczyzny, rozkoszujc si nim, chonc je domi i nag skr.
- Bya tak cudowna - powiedzia, pieszczc j gorcym oddechem. Rozpalonymi
wargami smakowa jej szyj i ramiona. - Jak mogem ci si oprze? Taka biaa, mikka i bujna.
Nigdy nie widziaem pikniejszych bioder. Koysay si tak piknie, a twoje piersi... Wielkie
nieba, Ido, tak strasznie chciaem ich dotkn! Byem tak rozpomieniony, e mona by ode
mnie zapali ognisko. A miaem udawa, e nic si ze mn nie dzieje, gdy ty tymczasem
brodzia po wodzie ubrana jedynie w swoje ogniste wosy. Sigay ci a do poladkw.
Zapragnem si w nie zanurzy, chciaem je poczu na skrze. Przesia przez palce. Chciaem
obj te twoje krgoci. Wiedziaem, e jeste taka mikka. Chciaem wsun rce pomidzy
biae uda. Zobaczy, jak si przede mn otwierasz. Chciaem w ciebie wej.
- Wygadujesz wistwa, Sedolfie Bakken!
Pocaunkiem zmusi j do milczenia. Rce spokojnie spoczyway na jej plecach, nie
urzeczywistniay tych tsknot, o ktrych jej mwi, wywodzcych si z przeszoci, gdy nie

mia jeszcze do niej adnych praw.


- Cudowne wistwa - powiedziaa Ida, apic oddech. - Czy ty wiesz, co twoje oczy
zrobiy ze mn tamtym razem?
- Wydaje mi si, e to pamitam.
- Tak dawno nie dotyka mnie aden mczyzna. Tak dawno nie smakowaam innego
ciaa. Ailo uosabia wszystkie moje pragnienia. By moim mczyzn. Pierwszym, ktry odda
mi i ciao, i dusz. Nauczy mnie tych radoci. Nauczy mnie nie wstydzi si. Sdziam, e nie
jestem w stanie poda adnego innego. Tak byo a do chwili, gdy bez skrpowania
przygldae si, jak si kpi. Rozzocie mnie wtedy, Sedolfie. Do diaba, taki bye
bezczelny! I taki pikny! Taki mski. Niezmiernie pocigajcy. Moje oczy sigay ci pod
ubranie. Zastanawiaam si, jakim jeste mczyzn, jakim kochankiem. Podzielie si ze mn
swoim arem. Pocigne mnie poza granice, ktre sobie wyobraaam. Pokazae mi, e gdy
dwoje ludzi si kocha, nie ma adnych granic.
- Chciaa si kocha na stojco, oparta o drzewo. - Sedolf uksi j w ucho.
miech okry ich gowy, otuli ich, jeszcze bardziej do siebie zbliy.
- Spodziewaem si chodzcej niewinnoci, tymczasem ty poprosia mnie o co, o co
babym si poprosi dziwk, to znaczy dowiadczon kobiet.
Ida rwnie miaa miech w oczach. Donie wsuna pomidzy ich ciaa, znalazy to,
czego szukay. Sedolf westchn.
- Chcesz tego teraz? Chcesz to teraz powtrzy, skarbie? Chcesz, eby byo tak jak
wtedy, za pierwszym razem?
- Tu nie ma takich cienkich drzewek - odpara Ida. - Nie ma takich wystrzpionych
brzzek. Ale chc. Pragn tego, Sedolfie. Zabij ci, jeli tego nie zrobisz. Znajd drzewo dla
moich plecw.
miech niczego nie psu. Wiza ich mocniej ze sob. Opltywa ich swoj sieci.
Byli rozemiani i rozbawieni. Boso biegli po kamieniach i sztywnym ciernisku. Po
starannie wygrabionej ce.
Sedolf pogaska na poy wyronit brzzk. Pocaowa j, udawa, e jest kobiet.
Uklknwszy, wodzi jzykiem po korze. Donie zaciskay si na biaym pniu.
Ida si miaa.
- Jaka ona biaa! - powiedziaa, podchodzc do niego. Koysaa biodrami. Chciaa mu
si pokaza. Wosy rozpucia. Nie wyschy jeszcze cakiem, lecz wiatr jako zdoa je
pochwyci. Nie moga stan przed nim ju lej ubrana.
- Ale czy jest mikka, Sedolfie? Wydaje mi si te, e ma bardzo wskie biodra. Jeste

pewien, e to kto dla ciebie? Ty przecie wolisz bujniejsze kobiety. O tej porze roku niewiele
ma w sobie sokw. A twoje usta s takie spragnione... Nie zaspokoisz u niej pragnienia, mj
kochany. Nie znajdziesz te ciepa!
- Nie jest rwnie zbyt chtna - zamia si Sedolf i wsta w oczekiwaniu na Id. Chyba musiabym j zama, by si przede mn otworzya. A moe s tu w okolicy inne,
cieplejsze kobiety? Moe znajdzie si jaka mikka, ktra ogrzeje zlodowaciaego mczyzn?
On zgodzi si na wszystko, czego ona tylko zechce. Zrobi z ni i dla niej wszystko.
Ida odgarna wosy z czoa. Leciutko draa. Nadszed najchodniejszy moment nocy.
Ale pod skr bya rozpalona. Kryy w niej soki. Pczki piersi napryy si na
chodnym powietrzu, pragnc tego ciepa, ktre mia w sobie, pomimo i jego usta twierdziy co
innego.
Sedolf umiechn si, spogldajc w d na wasne ciao. Jeszcze szerzej rozstawi
nogi, by nie odbiera radoci jej oczom. Umiech mia szeroki, biay. W spojrzeniu diabelski
bysk.
- Tyle ci wystarczy? - spyta. - Jeli chciaaby czego wicej, to obawiam si, e nie
mog ci tego da. Obawiam si, e nie ma wikszego drzewa.
Ida okrya go, przesza za jego plecy. Przysuna si do innej brzozy ni ta, ktr z
takim uniesieniem pieci.
- Nie przy niej - powiedziaa z umiechem. - Nie przy tamtej. Jestem o ni zazdrosna.
Podzielmy si tym z nieznajom. Z tak, ktrej nie zna adne z nas.
Zaczekaa na niego. Ramionami oplota jego kark. Pomoga mu. Uya wasnej siy, gdy
j podnosi.
Pie, o ktry si opieraa, by chodny. Kora gadka, przyjemna w dotyku.
Biodra mia twarde w zetkniciu z wntrzem jej uda, klatk piersiow mocn. Jego
donie zoyy si dla niej w siedzisko. Palce odszukay ciepo i mikko.
Odsun si na moment, odszuka, wnikn w ni i pchn j na drzewo, ktre sobie
wybraa.
Wczeniejsza zabawa ju ich do tego przygotowaa. Napenia podaniem. Tak dobrze
si znali. Znali swoje ciaa. Byli sobie tak bliscy rwnie pod skr.
Bawili si, rozdmuchujc ar. Prawie si przy tym nie dotykali, przywoywali
wspomnienia i sowa. czyo ich znacznie wicej ni ta jedna chwila.
Poczucie bezpieczestwa i ogie.
Kochali si zmczeni, z braku snu. Usuwali poty, ktre mogy midzy nimi wyrosn.
Kochali si teraz jeszcze mocniej.

Prawdziwie j.
Prdko osignli rozkosz. Sedolf nie mg ju duej wytrzyma. Wymieszay si ich
soki...
Nie da si jednak cakiem porwa ekstazie. Wsun rk pomidzy ich ciaa, odnalaz
may pczek wrd zaroli wosw i wynis Id na jej wasne morze.
Zamkna si wok niego, wrd rozkoszy. Bya taka ciepa, rozgrzana, rozpalona.
Gdy wreszcie si pucili, serca uderzay spokojniej.
Ale nie mogli si od siebie oddali. Nie mogli si rozsta. To by oznaczao zbyt wielk
samotno.
- Jeste taki cudowny - powiedziaa Ida. - Wiem, e lubisz tego sucha. To prawda.
Nigdy nie znajd innego, ktry byby rwnie cudowny jak ty. Nie musz wic nikogo szuka.
- Chocia brakuje mi gbi? - pyta Sedolf. Ciao pokryo mu si gsi skrk. A to, co
mia pomidzy nogami, wyranie si skurczyo. - Tobie starczy gbi za nas oboje - doda,
caujc j w czoo. - I to pod wieloma rnymi wzgldami, Ido. Jeste naprawd wspaniale
gboka.
- A ty cudowny - powtrzya. - Zimno mi. Pjdziemy teraz spa?
- Ale do ka - zastrzeg. - Jeli mnie te wolno o czym decydowa. Niczego wicej
nie dam. Syszaem, e zamoni ludzie do tego wanie uywaj ek. Tobie te obio si to
o uszy?
Ze miechem weszli do domu. Nadzy, opleceni ramionami zapadli w sen.
Bliej siebie nie mogli ju dotrze. Ani we dwoje, ani osobno.
Odpoczynek by taki krtki. Krtka noc. Ale obudzili si razem. Naleeli do siebie.
Sedolf sam wyprawi si na cypel. Zabra konia. Ida zaja si obrzdkiem w ich oborze.
Ugotowaa poywn zup na misie, nastawia j jeszcze przed wyjciem do obory, bya wic
prawie gotowa, nim przelaa j do naczynia, ktre mieli zabra ze sob.
Teraz wzili te konie, eby dzieci w powrotnej drodze mogy na nich jecha. O
zabraniu wozu nie byo mowy, droga na k bya na to zbyt stroma.
Dotarli na miejsce, zanim dzieci si obudziy. Przynosili jedzenie i czue uciski dla
Mikkala i Ivara. I dla ciotecznych dzieci, ktre zdyy ju dobrze pozna tych nowych
dorosych, t wielk, pen ciepa rodzin.
- Od spania w letniej oborze powrciy mi wspomnienia z modoci - mia si Matti. S takie radoci, o ktrych czowiek z czasem zapomina, prawda Sedolfie?
- Takie, ktrych nigdy si nie spodziewa w letniej oborze - odpar Sedolf, mrugajc do
Idy. Ciepo midzy nimi znw dao si wyczu.

Zdyli ju dotrze na cypel. Wszyscy. Kiedy agiel Reijo pojawi si na rodku fiordu,
nasta ju senny wieczr.
Czekali niespokojni. Jon nie by rodzin, lecz sta si przyjacielem.
Ta sprawa dotyczya rwnie ich.
agiel i d tak wolno rosy. aowali, e nie ma lepszej pogody do eglugi, bardziej
sprzyjajcych wiatrw.
Wszyscy wyszli na brzeg. Wiele pomocnych doni wycigao d na ld.
Nikt nie zadawa adnych pyta.
Jon mia policzki czerwone, osmagane wiatrem z fiordu. Na wodzie wiao bardziej ni
na brzegu. Czapk mocno wcisn na uszy. Cienki pasek czarnych wosw wystawa pomidzy
brunatn skr czapki a czoem. Pod nim brwi proste niemal jak krawd czapki. Wskie czarne
oczy, wskie usta.
- Zabrali go na poudnie? - spytaa wreszcie Ida. Jon kiwn gow. Jego rce rwnie
pomagay, wcigay d na brzeg. Ucisn potem do Reijo.
- Dzikuj ci. To byo z twojej strony bardzo wielkoduszne, Reijo. Nie jeste skpy.
Nigdy ci tego nie zapomn.
Ciko szed pod gr. Jon, ktry by taki lekkonogi.
Na szczycie wzgrza obj wzrokiem fiord. Od pnocnego zachodu, gdzie Jiehkkevarre
nigdy nie zdejmowaa nienej peleryny, a po Adjit z jej postrzpionymi wierzchokami,
rozcinajcymi niebo.
- Hendrik rwnie bra w tym udzia - oznajmi Idzie z niezmiernym smutkiem.
Ona jedna podesza a do niego. Jedyna, ktra moga to zrobi.
- A wic i w jurcie mego ojca wyhodowalimy mroczne siy, Ido. Cika jest
wiadomo, e zo moe wyrosn wszdzie.
- Bardzo mnie to boli.
Ida dotkna jego ramienia, lekko je ucisna, a potem uja go za rk i przytrzymaa
j przez chwil.
- Wracam teraz do domu. Do swego letniego domu. Do Anny. Ojciec ciko to zniesie.
ona Hendrika i dzieci nie mog tu zosta. Boj si o nich. U nas bdzie im lepiej. Mimo
wszystko. Hendrik i Mons ju nie wrc. Za tak zbrodni cinaj gowy. To byo trudne lato,
Ido. Zawsze tak bardzo kochaem ten fiord. Lubiem tu wraca. Zawsze si na to cieszyem.
Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek tu powrcimy.
Popatrzy na wod. Ida rwnie. Fiord by taki pikny. Otaczao ich niezwyke pikno.
Lecz wiele byo tu rwnie za.

Oboje teraz pakali. Ze zami w oczach patrzyli na wieczorne soce.

You might also like